|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life »
List do Rodziców [1] Author of this text: Robert Gburek
Jednym z powodów dla których
ludzie nie decydują się na odstąpienie od Kościoła i towarzyszących mu
obrzędów takich jak śluby, komunie, bierzmowania i kościelne pochówki jest
niechęć czynienia przykrości najbliższym — rodzicom. Problem jest większy
gdy nasi rodzice są rzeczywiście religijni, co przecież tu, nad Wisłą, nie
jest rzadkością. Często żyją naszymi sprawami i czekają latami na te
komunie i śluby. Jak tu ich rozczarować? Przecież ich kochamy. Wielu z nas w takich przypadkach decyduje się na konformizm. Mimo, że do kościoła nikt z nas od dawna już nie chodzi udajemy, że wszystko jest po staremu. Dziecko
„chodzi na religię" a gdy zbliża się klasa druga razem z innymi bierze
udział w całej tej pierwszokomunijnej histerii. Mnie nie było stać na
konformizm. Po pożegnaniu z panteonem polskich bogów nie mogłem już udawać,
że wszystko jest po staremu. Mimo to niełatwo było zdecydować się na „coming
out" wobec najbliższych. Ponieważ jednak dziecko kończyło I klasę nie można
było dłużej zwlekać. Napisałem list...
Drodzy Rodzice!
Od dłuższego czasu jestem człowiekiem „głęboko niewierzącym".
Doszedłem do tego nie z powodu lenistwa, pieniędzy czy zaniechania, wręcz
przeciwnie — w wyniku własnych aktywnych poszukiwań. Trawestując słowa z „Kubusia Puchatka" — im bardziej go szukałem — tym bardziej go nie było.
Nikt mi w tym nie pomógł ani do tego nie namawiał. Na szczęście z Grażynką
szybko doszliśmy do porozumienia również w tej dziedzinie. W przeciwnym razie
byłoby bardzo trudno żyć razem nie mając jednego poglądu na sprawy wiary i wychowanie dzieci. Zresztą nie musiałem jej do niczego przekonywać. W swoim
„życiu religijnym" ledwie dociągnęła do bierzmowania.
Od czasu gdy wyjaśniłem sobie mój stosunek do
Kościoła i bogów
czuję się znacznie lepiej. Poczułem się fair w stosunku do samego siebie.
Gdyby „on" rzeczywiście istniał, w co kategorycznie nie wierzę, to pewnie
również cieszyłby się z takiego obrotu sprawy. Cóż jest bowiem wart człowiek,
który wierzy z przyzwyczajenia albo ze strachu. Nie mogę też wierzyć dla
kogoś — nawet dla Was. Oszukiwałbym Was i siebie. Gdybym tak postępował to właśnie
popełniałbym „grzech ciężki" wobec Was i wobec własnego sumienia.
Chętnie
rozmawiam na ten temat ze znajomymi i często spotykam się z tłumaczeniem, że
tak naprawdę to chodzenie do kościoła to się robi z rozpędu, że ta
komunia to taki zwyczaj, sukienki, prezenty. Poza tym tak trzeba bo co na to
rodzina, wszyscy tak robią, tak jest lepiej itd. Ludziom zwyczajnie brak odwagi,
aby to błędne koło przerwać i powiedzieć wreszcie NIE. Często robią to właśnie
dla rodziny — „aby ich nie zranić". Czy chcielibyście abym Was w ten
sposób nie ranił? Przecież to oportunizm — coś co jest wyjątkowo wstrętne.
Wielu z tych znajomych wcale nie zadaje sobie egzystencjalnych pytań. Nie mają
takich potrzeb. Postępują tak jak większość — bo tak jest wygodniej. Nie
odczuwają konfliktu pomiędzy tym w co wierzą (lub raczej nie wierzą), a tym
co robią. Od dzieciństwa mają w głowach wdrukowane schematy i nawet się nie
domyślają, że można zwyczajnie nie wierzyć, nie chodzić do kościoła, iść
pod prąd.
Na szczęście nie jesteśmy osamotnieni w naszych poglądach. W naszym
bloku mało kto przyjmuje księdza po kolędzie, mało kto chodzi do kościoła.
Takich ludzi jak my jest coraz więcej, a postępowanie Kościoła katolickiego
tylko przyśpiesza proces sekularyzacji.
Religia w szkołach.
Już w przedszkolu nie wyraziliśmy zgody na katechizację Patryka.
Zgodziliśmy się aby ten siedział w sali wtedy gdy przychodzi katechetka, ale
nie zgodziliśmy się kategorycznie na jakiekolwiek angażowanie go w zajęcia
religijne. Mimo to mały Patryk dowiedział się od katechetki, że ma złą
mamusię bo ta się nie modli. W szkole było już tylko gorzej. Oczywiście
Patryk nie chodzi na religię — nie wyraziliśmy na to zgody. Tymczasem w ciągu
pierwszego miesiąca odbyły się już dwa zorganizowane szkolne wyjścia do kościoła!
To skandal! Jakim prawem? Święto szkoły rozpoczęło się mszą w kościółku, a akademia szkolna przypominała
nabożeństwo ku czci świętej patronki. Głównym gościem w szkole był
oczywiście pulchniutki pan proboszcz.
Wiem od dzieci znajomych, że poziom lekcji religii jest żenujący a te
już w 3 klasie dochodzą do wniosku, że nie chcą tracić czasu. Przez pracę i kontakty Grażynki mamy aktualny obraz tego, co dzieci robią na lekcjach
religii i co o niej myślą.
Starsze dzieci w szkole drwią sobie z katechetów, jawnie ich ignorują,
są w stosunku do nich bezczelni. Katecheci są sobie sami winni. Są prymitywni w przedstawianych poglądach i zgrabnie omijają tematy, które rzeczywiście są
ważne dla dzieci. Nie potrafią wytłumaczyć trudnych spraw i rozwiewać
dziecięcych wątpliwości. A zresztą, czy można w sposób racjonalny wytłumaczyć
te wszystkie mity, którymi chrześcijaństwo obrosło przez tyle wieków? Ta cała
szopka bożonarodzeniowa, bajka o trzech królach, zwiastowania, wniebowzięcia,
trójca święta, niepokalane poczęcia, kult dziewictwa — tych mitów nie da
się racjonalnie bronić, a dzieciom z epoki wikipedii nie wystarczy już zaklęcie
„oto wielka tajemnica wiary". Jak wytłumaczyć dziecku bezsens grzechu
pierworodnego, którego idea kłóci się z podstawową ideą sprawiedliwości?
Dziecko winne czynów ojca? Absurd!
Czy postawa katechetów uczy dobrych wzorców, zachowań moralnych? Wręcz
przeciwnie. Zajęcia z religii są głęboko demoralizujące. Wobec tego
wszystkiego razem z Grażynką nie zgadzamy się na obecność naszych dzieci na
demoralizujących zajęciach z religii. Jeżeli ten czas wykorzystają choćby
na relaks to będzie to z większym
pożytkiem dla nich.
Czy zatem nie obawiam się, że bez nauki religii dzieci coś stracą?
Otóż nie. To czy będą dobrymi ludźmi zależy w najmniejszym stopniu od tego
czy chodzą na religię, nudzą się w kościele i śmieją z księdza. Dekalog?
Proszę bardzo. Oczywiście bez pierwszych trzech przykazań. Te pozostałe
siedem to stare i uniwersalne prawa ludzkie. Przykazanie miłości -"miłuj
bliźniego jak siebie samego" — piękne. Ciekawe, czy ci wszyscy masochiści
spod krzyża rozumieją to najbardziej podstawowe z przykazań. Tradycja chrześcijańska?
Bardzo proszę, ale bez krzyżo-czołobitności. Ani ja ani moje dzieci nie są
winne ran chrystusowych. Mnie nikt nie pytał czy chcę, aby ten pra-hippis
cierpiał męki w imię mojego zbawienia. Ja w to nie wierzę i nie pozwolę
wmawiać tego moim dzieciom. Zresztą cała ta historia jest w moim przekonaniu
absurdalna. Nie spotkałem na swojej drodze człowieka, który potrafiłby wytłumaczyć
na czym polegało odkupienie grzechów przez powieszenie człowieka na krzyżu.
Żal mi go, tak po ludzku, jak każdego człowieka, który cierpiał za niewinność.
Niestety, jako rewolucjonista chciał w swojej naiwności rozmontować
niesprawiedliwy system i musiał za to zginąć. Chrześcijaństwo, które powoływało
się później na ten mit założycielski przez kolejne wieki było źródłem
cierpienia wielu setek milionów niewinnych ludzi na całym świecie. Ciekawe,
czy o tych mordach wykonanych na niewinnych ludziach w imię religii chrześcijańskiej
też wspomina się na lekcjach religii? O niewolnictwie, o kolonizacji obu
Ameryk? O wyrżnięciu Indian. A wszystko to w imię boże z krzyżem na tarczy,
alleluja!
Pierwsza komunia święta.
W zasadzie powinna nazywać się „pierwszą konsumpcją świętą".
Tak, jest to orgia konsumpcji. To co dzieje się wokół tej imprezy napawa mnie
najwyższym obrzydzeniem. Dzieci przez cały poprzedzający rok szkolny zamiast
uczyć się tracą czas na rozmaite próby i nabożeństwa, podczas których
serdecznie się nudzą. Rodzice zmuszani są do kupowania różańców, książeczek,
świeczek i innych gadżetów od przedstawicieli handlowych polecanych przez
pana proboszcza. Sama impreza kręci się wokół prezentów. Tak, dzieci żyją
kasą i prezentami. Na duchowość są za małe. Ten katolicki „rytuał przejścia"
niczym się nie różni od obrzezania, postrzyżyn, bar micwy i innych tego typu
obrzędów inicjacyjnych. Na końcu jest uczta i prezenty mające wynagrodzić
trudy i boleści inicjacji.
Mówię o tym z perspektywy obserwatora i swoich własnych doświadczeń. O jakich doświadczeniach duchowych można mówić w tym wieku? Ważne są
prezenty i tylko one się liczą. Kasa, quady, laptopy, rozmaite ajpady, tablety i plejstejszyny itd. Dzieci uduchowione są wyłącznie na zdjęciach
komunijnych.
Dlatego ja nie mogę zafundować moim dzieciom tego, co budzi we mnie
najwyższy wstręt i sprzeciw. Pojedziemy w tym czasie na wycieczkę i spędzimy
czas w rodzinnej atmosferze. I to będzie właśnie prawdziwa wartość.
To samo odnosi się do bierzmowania. Nawet przez co bardziej dowcipnych
księży nazywane jest „uroczystym pożegnaniem młodzieży z Kościołem
katolickim". Moje wspomnienia z tego okresu są wybitnie złe. Godziny
stracone w salkach katechetycznych i na pracach społecznych wokół kościoła.
Co z tego zostało? Nie pamiętam niczego z tej magicznej książeczki, którą
wkuwaliśmy przez cały rok na pamięć. Zamiast tego można się było uczyć
albo zwyczajnie relaksować. Każda z tych czynności byłaby lepsza dla rozwoju
mojej osobowości niż to bezmyślne klepanie formułek. A może to właśnie było
konieczne, abym się dzisiaj mógł zdecydowanie wyzwolić od Kościoła i religii? Być może.
Czy wobec moich doświadczeń i przemyśleń mogę bezkrytycznie posyłać
moje dzieci na lekcje religii, do komunii świętej, na bierzmowanie? Nie mogę!
Byłbym podłym hipokrytą, tak jak hipokrytami są ci wszyscy rodzice, którzy
nie wierzą, ale dla świętego spokoju zgadzają się na to wszystko.
Boże Narodzenie, Wielkanoc
Europa wyrosła w tradycji chrześcijańskiej. Jako ateista nie mam
potrzeby aby się od tej tradycji odcinać. Święta są powszechnie obchodzone
na całym globie. Tzw. sfera duchowa tych świąt sprowadza się do spowiedzi i kilku godzin spędzonych w budynkach kościelnych. Poza tym pozostaje sfera
materialna — jak w całej Europie -
porządki, prezenty, i biesiada rodzinna. Wcale nie uważam aby to było złe.
Jest to właśnie asumpt do tego, aby w spokoju spotkać się z rodziną. To
przecież wielka wartość sama w sobie.
Ja sam traktowałem te świąteczne formalności kościelne z najwyższą
niechęcią. Mimo, że jako osoba wrażliwa próbowałem znajdować w tym jakiś
sens, w gruncie rzeczy wcale tego nie lubiłem. Spowiedzi, gorzkie żale, drogi
krzyżowe, różańce — marzyłem, aby się to wreszcie skończyło. Dzisiaj
widzę, że moje odczucia były szczere, racjonalne i na wskroś czyste. Przecież
to było zwyczajnie nudne i męczące. Tak widzą to dzieci, które nie udają,
że siedzenie w kościele jest dla nich atrakcyjne. Król jest nagi — dzieci
mają rację. W kościele jest nudno i traci się czas. Ja ani moja rodzina nie mamy czasu na obrzędy i kadzidła.
1 2 Dalej..
« (Published: 28-10-2012 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 8462 |
|