|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life »
List do Rodziców [2] Author of this text: Robert Gburek
Poza tym ani Boże Narodzenie ani Wielkanoc nie są wymysłem chrześcijan.
Nie bez powodu imprezy te zostały umiejscowione w kalendarzu w czasie
przesilenia zimowego i wiosennego. Rozmyślnie wprowadzono je w miejscach świąt
pogańskich związanych ze zjawiskami przyrodniczymi. To pierwsze mogłoby się
nazywać świętem Najdłuższej Nocy a to drugie Świętem Wiosny. Przecież te
dni były od prawieków świątecznie obchodzone przez pogan. Pogan — czyli
ludzi nieochrzczonych. Polityczne zaintrodukowanie chrześcijaństwa
spowodowało konieczność wyrugowania ludowych obrzędów. Teraz niech
się księża nie krzywią gdy w miejsce Wszystkich Świętych wkracza Helloween.
To chichot historii. Wasz udział w moim wychowaniu
religijnym
Domyślam się, że odczuwacie duży dyskomfort z tytułu tego o czym
piszę. To zrozumiałe rozczarowanie. A ja jednak mogę Wam być wyłącznie
wdzięczny właśnie za to, że do niczego mnie wtedy nie przymuszaliście. W zasadzie chodzenie na religię, udział w kolejnych stopniach wtajemniczenia
(komunia, bierzmowanie) było czymś oczywistym. Tak się wtedy robiło i to było
normalne. Wszyscy chodziliśmy zgodnie na salkę katechetyczną. Był to rodzaj
uczestniczenia w życiu wspólnoty. W głowach nam wtedy nie powstało, że można
nie chodzić na religię albo do pierwszej komunii. Zresztą, wtedy do kościoła
nie chodzili tylko komuniści. Ty Mamo zawsze pamiętałaś o świętach w dni
powszednie i mówiłaś kiedy trzeba iść do kościoła, do spowiedzi, na
rozmaite nabożeństwa. Niechętnie, ale chodziłem, bo wtedy uważałem, że
tak trzeba. Oczywiście, w głębi ducha miałem odczucia negatywne, ale w swojej naiwności dziecięcej starałem się je w sobie tłumić. Szczerze mówiąc
zawsze czekałem na te ostatnie dzwonki, po których można było wreszcie iść
do domu. Nigdy nie doznawałem w kościele niczego wzniosłego. Raczej oszukiwałem
się i wmawiałem sobie, że to ma jakąś wartość. Na próżno — nie udało
się.
W odróżnieniu od Was były jednak osoby, które nachalnie próbowały
nas katechizować. Pamiętam do dziś, że babcia Krysia często zmuszała nas
do „paciorka". Te wspomnienia utwierdzają mnie w moich dzisiejszych poglądach
na wychowanie religijne. To samo ciocia Helenka. Chyba rozumiecie, że te
wymuszone modlitwy przy posiłkach budziły mój kategoryczny, wewnętrzny
sprzeciw. Kotłowało się wtedy we mnie i narastała złość. Od tych modłów
nie zrobiłem się ani lepszy ani bardziej religijny. Wręcz przeciwnie.
A wujek Zbyszek — ksiądz? Bardzo go lubiłem. On nigdy do niczego nas
nie zmuszał. W swoich sugestiach był zawsze bardzo delikatny mimo, że z racji
pełnionego zawodu mógł, tak jak inni księża traktować nas z góry. Nigdy
nawet nie ważył się wpływać na nas w sposób nachalny. Żywię za to do
niego najwyższy szacunek i wspominam go bardzo ciepło.
I co dalej?
Czy można być dobrym człowiekiem będąc niewierzącym? Tak. Ateista
to, wbrew kłamliwej i rozpowszechnianej przez wierzących opinii, nie jest człowiek
pozbawiony zasad moralnych. Podróżując po świecie poznałem wielu ludzi, którzy
nigdy nie zaprzątali sobie głowy bogami. Byli to ludzie nadzwyczaj porządni.
Ich moralność wypływała z wychowania, a nie z poczucia, że są ciągle
obserwowani przez Wielkiego Podsłuchiwacza, a za każdy czyn będą nagradzani bądź
karani. Człowiek, który ma kręgosłup moralny postępuje zgodnie z zasadami
nie ze względu na karę lub nagrodę lecz ze względu na potrzebę życia w zgodzie z samym sobą. To jest właśnie prawdziwa wartość. A zasady moralne są
uniwersalne. Nie trzeba wierzyć w rozmaitych bogów aby wiedzieć, że kradzież,
gwałt, zdrada, fałsz są moralnie naganne. Wpajanie zasad moralnych należy do
zadań rodziców, nie katechetów! Jeżeli takowe dzisiaj wyznaję to jest to
Wasza zasługa, a nie tych rozmaitych sióstr zakonnych i księży, których
napotykałem na swojej drodze. Gdyby od nich zależało moje wychowanie, to byłbym
dzisiaj fałszywym i zdemoralizowanym szują. Na szczęście nie brałem ich
zbyt poważnie.
Mnie nie zależy na tym, aby wszyscy ludzie, z którymi się spotykam
podzielali mój światopogląd. Jednocześnie, nikomu nie pozwolę na ingerencję w moją prywatną sferę. Tak zresztą postępowałem do tej pory. Wszelkie próby
prymitywnego ewangelizowania traktowałem z najwyższą dezaprobatą.
Mogę się domyślać, że moje wyznanie jest dla Was trudne do przyjęcia.
Nie szukajcie winy w sobie, bo właśnie wszystko co do tej pory robiliście było
według mnie słuszne. O nasze zbawienie też się nie martwcie bo jeżeli
„on" rzeczywiście istnieje to na pewno nie zależy mu na naszym ślęczeniu w budynku kościelnym, czołobitności, fałszywych śpiewach, zjadaniu
opłatków, szeptaniu grzechów jakiemuś zboczeńcowi w konfesjonale, czy
pokutnych paciorkach. Jeżeli są jakieś wartości, na których „jemu" mogłoby
zależeć to powinny się one raczej objawiać w stosunku do innych ludzi -
„wszystko coście uczynili jednemu z tych najmniejszych braci moich — mnieście
uczynili". Chodzenie do budynków kościelnych, lekcje religii, branie udział w zwyczajach — dla świętego spokoju, jest dla mnie wstrętne i czułbym się
podle, gdybym się na to godził. Zgodnie z przykazaniem miłości, gdybym był oszustem w stosunku do samego siebie nie mógłbym
siebie miłować i w konsekwencji nie potrafiłbym miłować bliźniego swego.
Najpierw bowiem należy być w porządku z samym sobą — to właśnie prawda,
która wypływa z Przykazania Miłości. Mało kto to rozumie, a szczególnie
księża, którzy często prowadząc podwójne życie mają pretensje do bycia
autorytetem moralnym dla innych.
Mam nadzieję, że spróbujecie mnie zrozumieć i nie będziecie żywić
do mnie żalu. Bardzo mi na tym zależy. Pozostaję otwarty na wszelkie
dyskusje.
Wasz Robert
1 2
« (Published: 28-10-2012 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 8462 |
|