|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Reading room » Publishing novelties
Szopka Author of this text: Jerzy Neuhoff
Przed
kilkoma dniami ogłoszone zostały liczne sensacyjne rewelacje, i to w formie
książki samego papieża, na razie cieszącej się większym poważaniem niż treści
zawarte w zbiorach internetowych, a więc jakby bardziej wiarygodne, pewniejsze,
co prawda, wg niektórych, znane już od stuleci. Wśród nich znalazła się
np. ta, że w betlejemskim żłobku czy stajence, bo nazewnictwo nie zostało
dotąd jednoznacznie ustalone, 25 grudnia roku chyba 0001, może 0000, ale na
pewno 753 od założenia Rzymu, nie było żadnego wołu ani osła, a dokładniej
mówiąc, to żadnych zwierząt. Stajenek w Betlejem, w tym czasie, było sporo,
ponieważ ludność owego miasta nader chętnie hodowała żywy inwentarz, ale
chodzi o tę jedną, służącą za tymczasowe lokum dla ubogiej rodziny cieśli
Józefa.
Choć
od dość dawna znanych jest kilka zupełnie zdroworozsądkowych argumentów
przemawiających za małym prawdopodobieństwem takiej obecności w stajence, to
jednak dopiero ta książka podaje argument ostateczny i niepodważalny, a mianowicie ten, że brak na ten temat wzmianek w innych księgach, mianowicie w Ewangeliach. W tej sytuacji, każdy wierny, idąc za Autorem, powinien uznać,
że żadnych zwierzątek, na dodatek stojących po właściwych geograficznie i ideologicznie stronach, w tym akurat momencie tam nie było, nie śpiewały też
żadne anielskie chóry, wszystko zaś jest tylko wytworem ludzkiej wyobraźni.
Niczego nagannego jednak w tym fantazjowaniu nie należy się dopatrywać, jest
to cecha ludzkiego umysłu, znana nie od dziś, jednak niech nikt nie próbuje iść
za daleko tą drogą. Od razu więc należy uprzedzić wszystkich, że z faktu,
iż w pismach starożytnych historyków nie ma też żadnych wzmianek o innych
cudownościach, zaistniałych w tym i późniejszym czasie, a dotyczących
dalszych losów dziecka narodzonego jednak w dość zwyczajnych okolicznościach,
wcale nie wynika, że fakty te nie miały miejsca. Na taką swobodę myślenia
niech nikt sobie raczej nie pozwala bez ryzyka osłabienia wiary.
Inną,
jakże sensacyjną wiadomością, jeśli wierzyć włoskim mediom, bo nasze
jakby przeszły nad całą sprawą do porządku dziennego, poprzestając ledwie
na ich zakomunikowaniu, jest ta, że nie jest znana z wystarczającą dokładnością,
data tego wydarzenia, czyli data narodzin Jezusa. Mało tego, ogłoszono, że cała
nasza rachuba czasu wynika z pomyłki pewnego pobożnego mnicha, jednak nie na
tyle pobożnego, jak można domniemywać, aby dostąpił podczas swoich rachunków
łaski oświecenia wykluczającej popełnienie jakiegokolwiek błędu. Jednym słowem,
mniej więcej dwa tysiące lat temu, narodził się ktoś, o czym wiedzieli
tylko jego najbliżsi i parę wścibskich sąsiadek, które potem, jak twierdzą
niektórzy, wygadywały różne plotki na temat całej rodziny. Nie jest to
jednak specjalna rewelacja, bo dzieci rodziło się zawsze sporo, czasem nawet
za dużo.
Myślałby
kto, że po ogłoszeniu tych niby faktów, mniej czy bardziej historycznej
natury, bo są to przecież dość mgliste domysły, sprawa na tym się skończy,
ale byłby wtedy w grubym błędzie, powiedziałbym nawet, że w mylnym błędzie,
jak to mawiano w jednym z regionów naszego kraju.
Od
razu podniosły się głosy niezadowolenia, na początek ze strony neapolitańskich
szopkarzy, czyli ludzi żyjących z tworzenia plastycznych wizji tamtych
zamierzchłych wydarzeń. Te głosy traktuję jako żywy przykład pewnej ogólniejszej
tezy, mówiącej w swoim oryginalnym sformułowaniu, że gdyby pewniki geometrii
naruszały czyjeś interesy ekonomiczne, zostałyby niechybnie obalone.
Szopkarze od razu spostrzegli, że zaprzeczanie obecności zwierząt w stajence,
gdyby je potraktować literalnie i konsekwentnie, godzi w ich interesy
ekonomiczne, co jest bardziej niebezpieczne i szkodliwe, niż gdyby przyszło im
wyrzec się którejś z prawd wiary. Czasy są takie, że bieda zaczyna zaglądać w oczy krajom i narodom dotąd żyjącym w dość miłych okolicznościach nie
tylko przyrody; wszak sam premier Berlusconi publicznie się kajał i przepraszał,
że z walki z kryzysem gospodarczym nie wyszedł obronną ręką. Nasi
szopkarze, zwłaszcza krakowscy, głosu jeszcze w tej sprawie nie zabrali, ale,
jestem tego pewien, także nie będą zmieniać scenografii swoich artystycznych
produkcji. Nie przewiduję także, aby właściciele już istniejących szopek,
np. ruchomej w Wambierzycach, przystąpili do ich rekonstrukcji, zaś
projektanci nowych, okolicznościowych, tworzonych co rok, gdzie niegdzie z udziałem żywych zwierząt, zrezygnowali z ich udziału. Byłby to fatalny
przykład dla dzieci i młodzieży, która zamiast pędzić do szopek i jasełek,
pozbawionych tych zoologicznych atrakcji, zajmie się jakimiś grami
komputerowymi albo i czymś gorszym. Jednak my wszyscy, którzy trochę już
przeżyliśmy, byliśmy już świadkami likwidacji kilku szopek, zdawałoby się,
nie do ruszenia, więc możemy pozwolić sobie na zachowanie spokoju.
Zastanawiając
się na ewentualnymi innymi skutkami ubocznymi i całą resztą, jaka z reguły
towarzyszy historycznym lub przyrodniczym rewelacjom, odniosłem wrażenie, że
tym razem zainteresowanie nie jest zbyt wielkie. Zazwyczaj jest tak, że gdy np. w kosmosie pojawi się jakaś nowa gwiazdka, czy choćby tylko coś błyśnie, w biologii ktoś znajdzie jakieś dziwne żyjątko a w fizyce w czymś się
pomyli, wszyscy, tzn. radio, prasa i pozostałe medialne żywioły, debatują o konieczności napisania na nowo nieomal wszystkich podręczników, o konieczności
uzupełnienia dotkliwych luk w naszej wiedzy, zaś postmoderniści poddają w wątpliwość
wszystko, co tylko można, z czego cieszyć się mogą zbieracze makulatury i przyszli autorzy nowych dzieł. Tym razem nic takiego jednak się nie stało,
nikt nie wyskoczył jeszcze z pomysłem, by poprawić lub zabronić śpiewania
niezgodnych z prawdą kolęd, by cokolwiek napisać na nowo, być może dopiero w nowych wydaniach wcześniejszych dzieł, coś zostanie wykreślone albo
zamieszczony stosowny przypis. Nikt też nie żąda dokonania zmiany kalendarza,
co niewątpliwie straszliwie skomplikowałoby życie wszystkim prorokom końca
świata, nikt nie proponuje zaniechać pisania przed niektórymi datami literek
AD czy BC.
Ponieważ
jednak, jak to przyznaje jedna z kompetentnych osób, Jezus tak naprawdę urodził
się siedem lat wcześniej, niż się powszechnie uważa, to, wg mnie, należałoby, w imię prawdy historycznej, zaniechać używania zwrotu 'przed nar. Chr.",
szczerze powiedziawszy, dość dziś rzadkiego, ale i to jest tylko pobożne życzenie
bo, jak długo żyję, nie spotkałem nigdy żadnej próby prostowania tej
informacji. Zauważyłem nawet, że dla niektórych wyznawców, ten właśnie
zapis jest dowodem historyczności Jezusa, nie będę jednak dowodził, że sam
fakt nieustalenia daty narodzin, wraz z kilkoma jeszcze innymi okolicznościami,
daje powód do przypuszczeń, że być może i istnienie samej osoby jest wątpliwe.
Póki co, nie ma powodów, by pokpiwać z Dionizjusza Małego; starał się
przecież jak mógł, a Wikipedii jeszcze nie było.
Ta
powściągliwość w chęci przebudowy całej historii i chronologii ma, moim
zdaniem, także teologiczne uzasadnienie. Przecież, właściwie to nie wiadomo, w jakim charakterze papież występuje ogłaszając te rewelacje — czy jako
osoba prywatna, czy jako przedstawiciel Urzędu Nauczycielskiego? Jako osoba
prywatna, ma nawet prawo do popełnienia błędu lub wygłoszenia
kontrowersyjnej opinii, a jego zdanie może być ignorowane przez współwyznawców,
choć jest to teza ryzykowna. Jak na razie, jeszcze nikt nie dopatrzył się w tym wszystkim znamion żadnej herezji, może bractwo Piusa X przyjrzy się
sprawie dokładniej i wypowie się na ten temat, wskazana byłaby też,
przynajmniej dla naszych licznych rodaków, opinia właściwego radia i słusznej
telewizji. Jeśli jednak opinia wyrażona w książce, która zapewne zacznie
niebawem zalegać na półkach co niektórych księgarni i w magazynach
drukarni, ma charakter prywatny, to właściwie sprawy nie ma. Urząd
Nauczycielski wypowie się, jeśli zajdzie taka potrzeba, w stosownym czasie.
Jak
powiedziałem, wszystkie te rewelacje dla osób wtajemniczonych w nauki nie
tylko teologiczne, rewelacjami żadnymi nie są, bo, jak powiedział redaktor
naczelny katolickiego tygodnika „Idziemy", — znane były niemal od
zawsze, a uczono o nich nawet w polskich seminariach. Każdy widzi więc jak na
dłoni, że nieodpowiedzialna prasa, tym razem włoska, znowu robi sensacje z rzeczy znanych i oczywistych.
Nie
mogę powstrzymać się od uwagi, że jednak mamy tu do czynienia z dwoma
rodzajami prawdy: jedna dla wtajemniczonych, druga dla całej reszty. Pierwsza
prawda, to obiektywna wiedza o stanie faktycznym, znana duchownym i nieco
bardziej oświeconym wyznawcom, ale nie rozgłaszana, raczej skrywana, często,
gdy była kolportowana przez podejrzanych heretyków, odstępców, agnostyków i ateistów, raczej zwalczana i wyklinana. Druga prawda, to wyobrażenia prosto z baśni z tysiąca i jednej nocy, kolęd, szopek i jasełek. Czyli, co innego dla
wtajemniczonych, a co innego dla reszty. W rezultacie są to jednak półprawdy, a dwie półprawdy, to już prawie całe kłamstwo. Nie robię jednak z tego
specjalnej tragedii, bo są to normalne praktyki kapłanów wszystkich kultów,
znane od czasów starożytnych, albo i dłużej. Jest to tylko argument na korzyść
twierdzenia, że techniki rządzenia albo manipulacji, są niezależne od epoki
historycznej i od źródeł pochodzenia objawienia.
Ciekawi
mnie natomiast, ile czasu zajmie teraz dotarcie tych rewelacji do
powszechniejszej świadomości, bo doczekania powszechnej, to nawet nie marzę.
Skoro na rozpatrzenie sprawy Galileusza potrzeba było prawie czterysta lat, to
obecnie, w dobie znacznie lepiej technicznie wyposażonej, z dwieście powinno
wystarczyć. Sprawa Galileusza, wydawać by się mogło, że ślimacząca się
wiekami, może napawać pewną nadzieją bo, w praktyce, wszyscy już od dość
dawna, z jakieś dwieście lat lekko licząc, wiedzieli, że miał on rację.
Faktu tego jednak specjalnie i oficjalnie nie ogłaszano, chyba głównie
dlatego, aby nie dawać satysfakcji krytykom, którzy w międzyczasie wymarli w zgryzocie. Dzisiejsze czasy są pod tym względem lepsze ze względu na szybkość
rozchodzenia się informacji; niedawne rewelacje szybko stają się codziennością i oczywistością, można więc przypuszczać, że za lat kilkadziesiąt, może
sto, wszyscy zainteresowani będą już wiedzieli, że właściwie to niczego w Betlejem nie było. Na ten wiek jednak tych sensacji starczy.
Jest w tym wszystkim jeszcze jedna sprawa, jak najbardziej związana z naszym krajem,
choć w książce chyba o tym związku mowy nie ma. Dotyczy ona wizyty trójki
tajemniczych przybyszów z dalszego nieco Wschodu, raz określanych, jako królowie,
raz, jako mędrcy, czasem, jako magowie. Z tymi magami byłbym ostrożny, bo
kojarzą się z magikami, a patrząc na wyczyny niejakiego Dynamo, można zacząć
wątpić we wszystkie cuda. Lepiej więc pozostać przy mędrcach albo królach,
choć który król byłby tak nieostrożny, aby puszczać się w dłuższą wędrówkę,
na dodatek niepewną, pozostawiając królestwo swemu losowi; raczej nie miał
by już dokąd wracać, dlatego w polityczny charakter wycieczki wątpię.
Jeżeli
całej tej wizyty, wraz z cudowną gwiazdką-przewodniczką w ogóle nie było,
to w nie lada rozterce duchowej znalazłby się nasz Sejm, który uchwalił święcenie
rocznicy tego wydarzenia. Problem, jeśli go nie ma dziś, może się pojawić
za lat kilka. Na razie świętujemy, nawet sam ideolog sprawy, wyliczył, że będzie
to świętowanie sporo kosztowało, ale gospodarka na tym jednak zyska. Kiedyś, w czasach, gdy władza należała do ludu pracującego miast i wsi, lud ten przy
okazji każdego większego święta podejmował rozliczne zobowiązania
produkcyjne, które powiększały pęczniejący majątek narodowy. Tym razem
widocznie uznano, że czas najwyższy zacząć konsumować to zgromadzone
bogactwo, bo jeśli tego nie zrobimy, to jego nadmiar zacznie się przelewać,
na tym przelewie uwłaszczy się nomenklatura, albo zostanie ono za bezcen
wyprzedane. Wszystko jednak wskazuje na to, że parę innych, ale znanych nam i dość sympatycznych ludów, będzie musiało, jeśli nie zacząć podejmować
jakieś produkcyjne zobowiązania ponadplanowej produkcji, zwłaszcza
eksportowej lub antyimportowej, to zrezygnować z trwającego od lat pikniku.
Choć słowo 'woluntaryzm' wyszło nieco z obiegu, to akurat w kwestii owego
święta, jak mi się wydaje, byłoby ono na miejscu.
Szkoda
więc, że sprawa tej gwiazdki i wizyty na najwyższym szczeblu, podobno, bo książki
nie czytałem, skwitowana została tylko wykładem astronomii. Sprawa z tego
punktu widzenia, jest jeszcze bardziej zagmatwana, bo astronomowie, dotąd
zdania nie uzgodnili, nie wiadomo, więc czy jakakolwiek gwiazdka betlejemska
kiedykolwiek była, czy też jest tylko rezultatem służbowej albo literackiej
fantazji. Tym jednak nie musimy sobie głowy zaprzątać.
Idąc
ścieżkami myślenia, przetartymi przez niektórych naszych dociekliwych
polityków, pojawia się jednak pytanie, — dlaczego te rewelacje ogłoszono
akurat teraz, tego, a nie innego dnia? Takich pytań można jeszcze kilka innych
przedstawić. Ja nie jestem jednak aż tak dociekliwy i poprzestanę na opinii,
że fakt ogłoszenia tych niusów dobrze świadczy o docieraniu informacji do
najodleglejszych zakątków świata. Nawet spiżowa brama nie jest tak
nieprzenikalna, jak to się czasem zdaje.
« Publishing novelties (Published: 25-11-2012 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 8527 |
|