The RationalistSkip to content


We have registered
204.318.519 visits
There are 7364 articles   written by 1065 authors. They could occupy 29017 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2992 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
 Outlook on life »

Rzeźnia koszerna numer pięć [1]
Author of this text:

"Oświęcim zaczyna się wszędzie tam, gdzie ktoś patrząc
na rzeźnię mówi: To tylko zwierzęta"
— Theodor Adorno

"Wszelkie zaś zwierzę na ziemi i wszelkie ptactwo
powietrzne niechaj się was boi i lęka. Wszystko,
co się porusza na ziemi i wszystkie ryby morskie
zostały oddane wam we władanie. Wszystko,
co się porusza i żyje, jest przeznaczone dla was
na pokarm, tak jak rośliny zielone, daję wam wszystko.
Nie wolno wam tylko jeść mięsa z krwią życia"
— Rdz. 9, 2-4

"Zakazane wam jest: padlina, krew i mięso świni;
to, co zostało poświęcone na ofiarę w imię czegoś
innego niż Boga; zwierzę zaduszone, zabite od
uderzenia, zabite na skutek upadku, zabite na
skutek pobodzenia i to, które pożerał dziki zwierz
— chyba że zdołaliście je zabić według rytuału"
- Koran, Sura 5,3

Zależność życia od krwiobiegu znana była zapewne od momentu kiedy zauważono, że utrata krwi prowadzi niechybnie do śmierci. Być może od wtedy stała się symbolem życia. A że można ją było upuszczać w bardziej lub mniej szczytnym celu, stała się również symbolem zbrodni a także ofiary. Krew można przelewać słusznie lub niesłusznie. O tym od początku decydowały nakazy i zakazy religijne. Tak więc w wielu religiach ofiary z życia, często ludzkiego, składano przy rozmaitych okazjach: z okazji uroczystości religijnych, gdzie składano bogowi lub bogom ofiary dziękczynne czy przebłagalne, z okazji rozmaitych zdarzeń niekorzystnych jak nieurodzaj, zaraza, trzęsienia ziemi czy powodzie. Bywały też ofiary w intencjach powodzenia wypraw wojennych czyli nazywając rzecz po imieniu — w intencji wydajniejszego i skuteczniejszego przelewania krwi nieprzyjaciół.

Tabu krwi obecne w religiach jak świat długi i szeroki dzieliło też krew na czystą lub nieczystą. Czysta ciekła z ołtarza ofiarnego, natomiast ta menstruacyjna już czysta bynajmniej nie była, wobec czego kobiety po tych comiesięcznych przypadłościach musiały przechodzić siedmiodniową kwarantannę, po której ósmego dnia należało złożyć ofiarę z krwi czystej z młodego gołębia dlatego, że „[...] Ja dopuściłem ją dla was [tylko] na ołtarzu, aby dokonywała przebłagania za wasze życie, ponieważ krew jest przebłaganiem za życie" (Kpł. 17, 11).

W celach konsumpcyjnych natomiast należało — stosując się do boskich pouczeń - uzdatnić do spożycia „wszystko, co się porusza i żyje" w taki sposób, aby całkowicie przestało się poruszać i żyć. Ten, kto niezależnie od okoliczności miał okazję upuszczać lub był świadkiem upuszczania krwi wie, że tym lepiej ona wraz z życiem uchodzi, im wydajniej serce pompuje. A to zależy od czynnika pobudzającego skurcze jego komór. Wydajność tej pompy organicznej regulują neuroprzekaźniki (hormony). Decydującą rolę odgrywa adrenalina (epinefryna), wytwarzana przez gruczoły dokrewne (m.in. rdzeń nadnerczy), nazywana też hormonem stresu. Ta błyskawiczna odpowiedź organizmu na zagrożenie charakteryzuje się przyspieszonym biciem serca, wzrostem ciśnienia krwi, rozszerzeniem oskrzeli, źrenic itp. , co w przypadku poderżnięcia gardła powoduje, że krew tryska, wręcz leje się, serce wali coraz szybciej, zwiększa się częstotliwość oddechu… Przy tym często krew dostaje się do tchawicy utrudniając oddychanie i potęgując cierpienie zwierzęcia. To początek agonii, która trwa znacznie dłużej, niż się niektórym wydaje.

Krew wypływa tak długo, jak długo ciśnienie krwi w arteriach jest wyższe od ciśnienia otoczenia. Kiedy się wyrówna, krew przestaje wypływać na skutek czego pewna jego część zostaje w ciele zwłaszcza w naczyniach włosowatych (kapilary) i drobnych żyłach a sporo też w wątrobie i innych organach. I jest tak niezależnie od tego, czy zwierzę było wstępnie pozbawione świadomości czy nie.

Wszystko co żyje, boi się śmierci. A im bardziej żyje — czyli im jest zdrowsze i silniejsze — tym bardziej się boi. A w przypadku uboju rytualnego zwierzę musi być zdrowe. To są wymogi religijne. W cywilizowanym świecie, w którym obowiązują i przestrzegane są zapisy Deklaracji Praw Zwierząt ubój zwierząt rzeźnych odbywa się „wyłącznie w sposób humanitarny polegający na zadawaniu przy tym minimum cierpienia fizycznego i psychicznego", jak nakazuje Art. 33 1a wspomnianego dokumentu. A przynajmniej tak być powinno. W rzeczywistości jednak wygląda to zupełnie inaczej, gdyż wysoki poziom cywilizacyjny nie jest jeszcze gwarantem adekwatnego poziomu humanizmu i humanitaryzmu. Mało tego, są nawet tacy, którzy twierdzą, że „humanitaryzm jest dla humanistów" (były Minister Rolnictwa M. Sawicki).

Cofnę się teraz nieco w czasie, do połowy lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, by przy pomocy tej retrospekcji wykazać, jak niewiele zmieniło się w kwestii przemysłowego uboju zwierząt.

To, co teraz przedstawię, nie nadaje się do czytania dla ludzi zbyt wrażliwych. Każdy więc sam musi zdecydować i ewentualnie czytać na własną odpowiedzialność.

Nieistniejące już dziś, a będące w dobrej niegdyś kondycji, z międzynarodowymi certyfikatami jakości wyrobów i należące do zespołu (zjednoczenia) zakładów przemysłu mięsnego ze znaczącą produkcją eksportową Zakłady Mięsne w Gdyni spełniały wymogi rynków zachodnich (rynku wewnętrznego i krajów bloku wschodniego tym bardziej), a park maszynowy zapewniał szybkie zmiany profilu produkcji zgodnej z zamówieniami odbiorców. Każdego dnia od rana do wieczora, a często nawet w nocy, docierały transporty zwierząt rzeźnych. Zakład mieścił się z dala od centrum miasta i był bardzo dobrze przystosowany do uboju i przetwórstwa na skalę przemysłową. Do tych, którzy mieszkali w pobliżu, docierały przeraźliwe odgłosy świadczące o kolejnym akcie niekończącego się dramatu. W części magazynowej, czyli w tej, w której przetrzymywano zwierzęta przeznaczone na ubój były oddzielne pomieszczenia dla bydła rogatego, trzody chlewnej i owiec a także koni, choć zamówień na koninę było coraz mniej. W tej „poczekalni" na dokonanie żywota zwierzęta przebywały krócej lub dłużej, w zależności od harmonogramów zamówień lub sprawności linii produkcyjnej. Były więc w bezpośrednim sąsiedztwie owych „poczekalni" magazyny z paszą, aby zwierzęta nie traciły na wadze, gdyż płacono hodowcom i dostawcom za wagę żywca a nie za wyroby gotowe. Konwojenci — czyli „opiekunowie" tych zwierząt, potrafili już na miejscu, przed ubojem podnieść wartość swego towaru w sposób równie sprytny jak i nieuczciwy poprzez podawanie zwierzętom suchej paszy treściwej, po której gasiły pragnienie wiadrami wody. Ludzie są zaradni a „Człowiek — to brzmi dumnie".

Często w boksach był niemiłosierny ścisk, zwierzęta napierały na siebie walcząc o parę centymetrów kwadratowych większej przestrzeni wokół siebie, by móc swobodniej oddychać i choć trochę się poruszać. Ten stres miał trwać zazwyczaj już do końca. Kiedy nadszedł czas, otwierano boksy i wyznaczonymi przez stalowe płotki i barierki wąskimi ścieżkami, pędzono przeznaczoną na ubój partię zwierząt na teren ubojni, skąd dochodzące odgłosy znacząco zniechęcały zwierzęta do dreptania naprzód. Tworzyły się przez to zatory i korki niczym na miejskich arteriach komunikacyjnych w godzinach szczytu. Wówczas do akcji przystępowały „służby porządkowe" w postaci wspomnianych konwojentów i etatowych poganiaczy wyposażonych w „środki przymusu"- czyli w grube węże gumowe (lekki sprzęt), kable energetyczne czy pręty metalowe (sprzęt ciężki). Ślady tych „akcji" można było zauważyć w sklepach mięsnych kupując mięso z krwawymi wybroczynami o wielkości odpowiadającej użytym środkom przymusu bezpośredniego. Akcje te bywały często tak nieskoordynowane i chaotyczne, że zwierzęta przewracały się i w panice tratowały nawzajem. W wyniku tego zdarzało się i to często, zbyt często, że zwierzęta umierały już po drodze do miejsca egzekucji. Agresja tych ludzi wobec zwierząt pod znakiem zapytania stawiała ich człowieczeństwo. Ale „Człowiek — to brzmi dumnie".

Stały w tych „korytarzach" stłoczone często bardzo długo, bo nie zawsze wszystko przebiegało sprawnie. W piekącym słońcu, w strugach deszczu lub na srogim mrozie, bo sezon na schabowe czy befsztyki trwa na okrągło. Przed wpędzeniem do miejsca kaźni świnie przepędzano przez pomieszczenie z natryskami. Nie tyle w celach higienicznych, ile w celu polepszenia wrażliwości na impulsy elektryczne, którym za chwilę zwierzęta miały być poddane. W pomieszczeniu, w którym ogłuszano zwierzęta przed wykrwawianiem, było sporo miejsca, więc zazwyczaj wbiegało tam kilka lub kilkanaście świń, które widząc wiszące i wykrwawiające się nad korytem towarzyszki niedoli ulegały panice i zawracały podejmując zawsze nieudaną próbę ucieczki. Jednak kontakt z osobnikiem w gumowych rękawicach i takim samym fartuchu, trzymającym oburącz kleszcze pozbawiające trzęsące się ze strachu zwierzaki kontaktu z rzeczywistością był nieunikniony. Powtarzane setki, tysiące razy te same czynności skutkowały wysokim poziomem sprawności. Kwestią sekund więc było wykonanie zabiegu ogłuszenia. Metalowe, nieizolowane i ząbkowane końce szczypiec obejmowały głowę ofiary tuż za uszami, po czym przepływający prąd obezwładniał i pozbawiał zwierzę na pewien czas świadomości. Widocznym tego objawem było wyprężone ciało oraz wyprostowane kończyny leżącej już ofiary.

Dalej to już tylko łańcuch na tylną nogę i przenośnik różnicowy przenosił zesztywniałe zwierzę na wyższy poziom. Ten wyższy poziom to tor kolejki po której konwejer (przenośnik taśmowy) przesuwał tusze nad rynną wykrwawiania, gdzie istota żywa przestawała być istotą a zaczynała produktem mięsnym. Tam wprawnym ruchem ręki uzbrojonej w ostry nóż o długim, cienkim ostrzu przerywano ciągłość jednej lub obu zewnętrznych tętnic szyjnych. W pozycji z głową w dół krew tryskała obficie, lała się jak z kranu, spryskując przy okazji wszystko w bezpośrednim sąsiedztwie. Z tego też powodu wykafelkowana posadzka zmywana była na bieżąco. Droga do kolejnej stacji czyli myjki i oparzelnika (często urządzenia stanowiły zespół „dwa w jednym") w tej ostatniej podróży była tak wyliczona, żeby docierały tusze już kompletnie wykrwawione. Zdarzało się jednak, że z oparzelnika dochodziły odgłosy przedśmiertnego rzężenia, jakieś charczenie i przeraźliwe kwiki, dowodzące wyjątkowej żywotności bądź zbyt szybkiego tempa procesu przedrozbiorowego. Z oparzelnika martwe zwierzę trafiało do szczeciniarki, w której gumowe skrobaki umocowane na obrotowych wałkach usuwały szczecinę. Wszystkiemu towarzyszył mdły i duszący zapach krwi, wydzielin i ekskrementów, czyniących powietrze ciężkim pomimo działającej wentylacji i niskich temperatur w pomieszczeniach zarówno ubojni jak i rozbioru i dalszej obróbki. Nierozebrane półtusze wędrowały do chłodni, gdzie oczekiwały na transport na rynek lub do innych przetwórni, zależnie od zamówień.


1 2 Dalej..
 See comments (13)..   


«    (Published: 06-03-2013 Last change: 15-07-2013)

 Send text to e-mail address..   
Print-out version..    PDF    MS Word

Stanisław Pietrzyk
Ur. 1954. Malarz, działacz polityczny z Trójmiasta.

 Number of texts in service: 21  Show other texts of this author
 Newest author's article: Owoce z kościelnego sadu
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.
page 8801 
   Want more? Sign up for free!
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)