»
Kto się dostosuje? Bractwo Muzułmańskie czy Zachód? Author of this text: Jan Wójcik
Niezbyt optymistyczne wnioski wynikają z lektury opracowania „Zachód a Bractwo Muzułmańskie po Arabskiej Wiośnie", o stosunku zachodnich rządów
do Bractwa Muzułmańskiego.
Publikacja została przygotowana pod kierownictwem specjalisty od
terroryzmu i islamizmu prof. Lorenza Vidino. Według zebranych opracowań
najbardziej prawdopodobny scenariusz jest taki, że rządy Stanów
Zjednoczonych a także państw europejskich pogodzą się z dominacją
islamistów w polityce bliskowschodniej. I chociaż większości obywateli
polityka zagraniczna na Bliskim Wschodzie specjalnie nie zajmuje, to ta zmiana
zdaniem specjalistów będzie miała wpływ na politykę wewnętrzną. Zaznaczyć należy, że publikacja w ogóle nie zajmuje się ruchem
islamistycznym jako takim, a jedynie stosunkiem zachodnich rządów do tego
fenomenu.
Przez dziesięciolecia Bractwo Muzułmańskie było raczej traktowane z dystansem i dopóki arabskie reżimy wspierały politykę Zachodu, to poza
nielicznymi próbami nawiązania kontaktów Bractwo nie było istotnym
elementem tej polityki. Skąd więc ta zmiana? Nie zaczęła się ona wraz z Arabską Wiosną. Od dziesięcioleci Bractwo, które oficjalnie odrzuciło
przemoc, budowało struktury w społeczeństwie zyskując coraz większe
poparcie i stając się realną siłą.
Zwolennicy teorii o dostosowaniu się do reguł
Tak naprawdę zaczęło się jednak od amerykańskiej polityki, jak dowodzi
Steven Brooke. Problem polityki amerykańskiej wobec Bractwa nie jest wypadkową
kulturowej wrogości ani też sprzecznych interesów. Powód jest bardziej
kuriozalny: to natura prowadzenia polityki, blokada informacyjna pomiędzy
poszczególnymi agencjami oraz zmiany w administracji, którym towarzyszą
zmiany polityki. Wymienić tu też należy brak konsensusu w kwestii czym jest
islamizm i jakie działania wobec niego podejmować.
Z jednej strony są ugrupowania i politycy nastawieni na konfrontację, a z
drugiej obóz osób wierzących, że Bractwo, nawet jeżeli dojdzie do władzy,
będzie musiało poddać się ograniczeniom strukturalnym związanym z prowadzeniem polityki. Ich zdaniem dywagacje o ideałach Bractwa i jego
deklarowanych celach są dobre do dyskusji przy kawie, ale nie będą miały
wpływu na realną politykę, bo zderzone z codzienną praktyką polityki
Bractwo będzie musiało zastosować bardziej umiarkowane i realistyczne podejście.
Te poglądy przebiły się do najważniejszych magazynów, takich jak
„Foreign Affairs" (Robert Leiken i Steven Brooke), „Democracy" (Shadi
Hamid), „Foreign Policy" (Mark Lynch) już w roku 2007. Hamid pisał wtedy
nawet, że „tylko islamiści mają zdolność mobilizacyjną i poparcie w terenie, by naciskać na bliskowschodnie reżimy w kierunku demokratyzacji".
Jak na taką siłę, to Bractwo w trakcie Arabskiej Wiosny było praktycznie
nieobecne, chyba że zagrywka była czysto taktyczna, żeby nie pozwolić reżimowi
używać islamistów jako straszaka.
Od tego czasu słabnie głos osób wzywających do konfrontacji z Bractwem,
uważających go za istotny komponent wrogiej Zachodowi ideologii.
Całkowita zmiana podejścia została przypieczętowana wraz z wejściem do
gry administracji prezydenta Obamy i wprowadzeniem w 2011 roku do
bliskowschodniej polityki Białego Domu Petera Mandaville i Quintana
Wiktorowicza, który akcję współpracy z islamistami widzi jako remedium na
terroryzm. Natomiast Mandaville, profesor z George Mason University, od lat był
orędownikiem zbliżenia z islamistami, podważał też istnienie dobrze
udowodnionych związków między rodzimymi organizacjami, np. CAIR, a islamistami na Bliskim Wschodzie. Nie uznaje on także Hamasu za organizację
terrorystyczną.
Co zostało z prodemokratycznych zachęt Obamy?
Słynne przemówienie prezydenta USA w 2009 roku w Kairze zachęcało do
demokratycznych przemian i obiecywało akceptację wobec wybranych w ten sposób
rządów, nawet jeżeli ich poglądy będą niezgodne z amerykańskim, pod
warunkiem respektowania praw wszystkich obywateli kraju.
Jak widać, dzisiaj niewiele pozostało z tej deklaracji laureata pokojowej
Nagrody Nobla. Kiedy wywodzący się z Bractwa prezydent Muhammad Morsi
wprowadza dyktaturę, aparat bezpieczeństwa jest „aktywny" jak za czasów
reżimu, a Morsi wśród opozycji coraz bardziej zapracowuje na epitet
„Nowego Mubaraka", rząd przyznaje Egiptowi pomoc zarówno finansową jak i militarną w formie uzbrojenia. Nominowanie na Sekretarza Stanu Johna
Kerry’ego, który jako jeden z pierwszych zachodnich polityków po rewolucji
spotykał się z Bractwem Muzułmańskim również jest istotnym sygnałem. Zwłaszcza,
że celem pierwszych wizyt Kerry’ego jest Bliski Wschód.
Kto teraz się dostosuje?
Okazuje się, że teraz to nie Bractwo Muzułmańskie musi dostosować się
do pragmatyzmu polityki, tylko pragmatyczni zachodni politycy dostosowują się
do faktu posiadania władzy przez Bractwo. Strategiczne interesy Stanów
Zjednoczonych w tym rejonie wydają się być nienaruszone, opierają się
bowiem na bliskich relacjach z egipską armią, która zdaniem Brooke’a
zachowa weto w tych sprawach.
Brooke zdaje się nie uwzględniać w tej analizie, że podobnie jak w Turcji po dojściu do władzy, islamiści mogą stopniowo próbować zawłaszczyć
resorty siłowe. Zwłaszcza, że już pojawiają się doniesienia o działaniach prezydenta Morsiego wewnątrz wojska dążących do zastąpienia
niezależnych dowódców, sympatykami Bractwa. W swoim opisie pomija także wpływ
takiej polityki wobec Bractwa na sprawy wewnętrzne USA i na stosunek władz
do rodzimych ugrupowań islamistów, które pomimo antyamerykańskiej retoryki
coraz częściej stają się gośćmi Białego Domu, a także uzyskują pośredni
wpływ na pracę administracji bezpieczeństwa wewnętrznego.
Te obawy przebijają z pozostałych artykułów analizujących sytuację w Europie, czy to w Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech czy Holandii. Niezależnie
od tego, czy będziemy patrzyli na sprawę z punktu widzenia Wielkiej
Brytanii, która za czasów Camerona porzuciła politykę wspierania islamistów i wydała walkę nie tylko terrorowi, ale także niedemokratycznej ideologii,
czy też z punktu widzenia Francji, gdzie ugrupowania islamistyczne liczą się w polityce wewnętrznej, czy Holandii, gdzie większy problem stanowi salafizm — każdy analityk podkreśla jedno: kiedy władza Bractwa Muzułmańskiego w Egipcie i Enahdy w Tunezji zostanie uznana przez europejskie rządy,
automatycznie będzie musiała zmienić się polityka wobec europejskich
islamistów.
Skutkiem Arabskiej Wiosny Bractwo Muzułmańskie zastąpiło arabskich
dyktatorów i podobnie jak oni wydaje cieszyć się poparciem wojska. Podobnie
jak oni też, ma na Zachód straszaka, którego rolę samo kiedyś odgrywało,
tylko że teraz zamiast niego w tej roli występuje salafizm, który również
cieszy się znacznym poparciem społeczeństwa.
Różnica jest jednak taka, że poprzednia dyktatura nie reprezentowała żadnej
ideologii, a ideologia islamizmu jest reprezentowana w państwach zachodnich
przez islamistów kontrolujących najbardziej wpływowe organizacje muzułmańskie.
Kto teraz będzie się musiał dostosować?
Raport źródłowy: https://www.fpri.org/articles/2013/02/west-and-muslim-brotherhood-after-arab-spring
Tekst
publikowany jest równolegle na portalu Eurosilam oraz w Racjonaliście.
« (Published: 16-03-2013 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 8831 |