|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Philosophy »
Epistemologia zła [1] Author of this text: Eric S. MacDonald
Być
może powinienem był tylko napisać komentarz na Butterflies and Wheels, ale sprawa „Beatriz"
(imię zmienione) z El Salvadoru (co akurat znaczy Zbawiciel), gdzie Sąd Najwyższy
tego nieoświeconego kraju katolickiego właśnie powiedział „Nie!" na jej
prośbę o aborcję, wydaje mi się warta dokładniejszej analizy. Jeszcze jedna
potworność w imię religii. Właściwą reakcją jest to, co napisała Ophelia:
„Sukinsyny. Diabły. Demony." — chociaż z moim zamiłowaniem do wykrzykników powiedziałbym: „Sukinsyny! Diabły!
Demony!" [ 1 ] Kłaniam się więc Ophelii.
Mogło
by się wydawać, że niewiele można dodać do tego zwięzłego wyrażenia
gniewu i oburzenia, ale chciałbym zanalizować sytuację Beatriz w stosunku do
czegoś, co dziś rano opublikował „New York Times". Chodzi o artykuł
antropolożki ze Stanford University (T.H. Luhrmanna), która napisała książkę o stosunku amerykańskich ewangelikanów do Boga. Uważa ona, co mówi już w tytule, że Belief
is the Least Part of Faith [Wiara jest najmniejszą częścią religii]. Ciekawe,
jak wielu podpisało się pod stwierdzeniem, że „w religii nie chodzi tak naprawdę o wiarę" od czasu,
kiedy Sam Harris wystrzelił pierwszą salwę w wojnach o boga, i powiedzenie to
stało się
jednym z najpowszechniejszych komunałów wśród ludzi, którzy bardzo pragną
powiedzieć coś miłego o religii, ale chcą równocześnie, byśmy rozumieli,
że nie są tacy głupi, by wierzyć w te rzeczy. Ani też, jak głoszą,
„wierzący" nie są tacy głupi i bardziej interesuje ich — a te słowa
wydają się przychodzić im z taką łatwością — „jak odczuwać miłość
Boga i jak być bardziej świadomym obecności Boga".
W
swoim artykule autorka powtarza szereg mądrych rzeczy o religii autorstwa
socjologów lub innych uczonych uniwersyteckich, takie jak pogląd Durkheima, że
„wiara była bardziej jak flaga niż jak stanowisko filozoficzne: nie chodzisz
do kościoła, dlatego, że wierzysz w Boga; raczej wierzysz w Boga, ponieważ
chodzisz do kościoła". Przytacza też słowa pewnej ewangelikanki na kółku
studiowania Biblii: „Nie wierzę w to, ale trzymam się tego. To jest moja
definicja religii". Co, powiada Luhrmann, jest trochę jak
zakład Pascala, czym zresztą nie jest. Czasami żartuję z mechanikiem w zakładzie,
który reperuje mój samochód. Powiedział on coś o kółku studiów nad
Hiobem i mniej więcej powtórzył, własnymi słowami, że przynajmniej on ma
nadzieję na coś więcej niż tylko ten świat — wiedząc oczywiście, że ja
nie potrafię dłużej mieć nadziei na cokolwiek poza tym, co wiem. A potem przeprosił, że
poruszył ten temat. Powiedziałem, że każdy ma prawo do własnych przekonań,
nawet jeśli są one niesłuszne; i odpowiedział z uśmiechem: „To prawda,
ale nawet jeśli mylę się, to wygrywam tak czy inaczej". To jest ten zakład
Pascala, pani profesor Luhrmann.
Jest
tu jednak problem. To może być sytuacja, w której on tak czy inaczej wygrywa,
ale jest to sytuacja, w której tak czy inaczej przegrywa Beatriz i wielu innych
ludzi, stojących wobec dyktatów „religii". Czym jest więc religia? Czy,
zasadniczo, polega na wierze? Jeśli zmuszasz młodą kobietę, by umarła,
ponieważ twoje bóstwo mówi, że aborcja jest przeciwko jego woli, to lepiej,
żebyś miał jakąś lepszą podbudowę swojej religii niż tylko — żeby raz
jeszcze użyć słów Luhrmann — świat pełen radości:
Jeśli możesz pominąć
problem wiary — i związanej z tym polityki, która może być drażniąca -
łatwiej zobaczysz, że światopogląd ewangelikański jest pełen radości.
(Informacja CBS o tej
decyzji — czyż możemy to
pominąć?) Problem polega na tym,
że przegranych jest znacznie więcej niż Luhrmann sugeruje, ponieważ wiara, ma konsekwencje, które
realizują się w kategoriach życia
ludzi i tego, co wolno im robić, a wierzący
mają całkiem zdefiniowane programy polityczne, które głęboko wpływają na
innych przez zarządzanie tym, na co im się pozwala, a na co nie. Mogę częściowo
zgodzić się z Luhrmann, ponieważ ja także myślałem kiedyś, że religia
działa zupełnie dobrze bez wiary, to jest, bez żadnych determinujących
twierdzeń metafizycznych. Kiedy jednak przychodzi co do czego, religia czyni
twierdzenia metafizyczne, a wiele z nich dotyczy tego, co i kiedy wolno ludziom
robić lub czy w ogóle wolno im to robić. A kiedy przyszła chwila krytyczna i stałem nad przepaścią stworzoną przez jedno z tych metafizycznych zobowiązań,
tym, którego wyrazem był całkowity zakaz wspomaganego umierania, i patrzyłem
jak moja Elizabeth cierpiała coraz bardziej i coraz mocniej czuła, że pora
odejść niezależnie od tego, co powiedział jakiś Synod lub jaką politykę
uknuli między sobą, niewątpliwie kłócąc się cały czas o to, czy jest to
coś zaaprobowane przez boga Biblii,
boga Jezusa Chrystusa i wypowiedzieli wszystkie teologiczne brednie, które
towarzyszą tego typu dyskusjom, musiałem powiedzieć religii stanowcze „żegnaj",
ponieważ wiara dotykała nas bezpośrednio i była gotowa skazać Elizabeth na
piekło na ziemi.
Możecie
zobaczyć ten rodzaj piekła, jeśli przeczytacie historię o Beatriz. Te
przekonania bowiem nie biorą pod uwagę indywidualnych ludzi. Są przecież
prawami Boga. Wiadomo, że płód, który nosi Beartiz, nie ma mózgu. Nigdy nie
będzie żywym, pełnym radości człowiekiem z planami i projektami. Może w ogóle
nie dożyć końca ciąży. Niemniej samo jego istnienie, ponieważ Bóg (znowu z dużego „B") dał mu jakieś nędzne podobieństwo życia, wystarcza, by
odebrać życie kobiecie, w której łonie się znalazł, bo Beatriz ma dodatkowe
komplikacje medyczne, które oznaczają, że prawdopodobnie umrze, jeśli donosi
to "dziecko". To właśnie mówi Sąd Najwyższy Zbawiciela (El Salvadoru):
Beatriz nie jest w niebezpieczeństwie i musi podążać drogą naturalnego porodu, a my musimy
zobaczyć, co się stanie.
Zrobienie
inaczej byłoby bowiem ingerencją w sprawy Zbawiciela. Do niego zaś należy
decyzja, czy ktoś będzie żyć, czy umrze, niezależnie od tego, czy on w ogóle
istnieje i czy wiara "w" niego jest rozsądna, czy nie, nawet jeśli tej religii
ludzi nie zawsze należy rozumieć w kategoriach takiej wiary!
Czy
teraz, pani profesor Luhrman, widzi pani, że wiara wcale nie jest najmniejszą częścią
religii i dlaczego głupie, idiotyczno akademickie zabawy słowami w obronie
niewybaczalnego, mogą krzywdzić ludzi, bo ci, którzy w rzeczywistości nie
wierzą, ale po prostu wyznają religię, także opierają żądania moralne
wobec społeczeństwa na założycielskich tytułach własności religii, tytułach
własności, które wszystkie dotyczą wiary, i jak bóg jest bezpośrednio związany z ludźmi, czy o tym wiedzą, czy nie, i jak muszą żyć i umierać, czy wierzą,
czy nie. Dlatego właśnie nie ma miejsca dla religii w debacie publicznej, bo
religia oparta jest na założeniu i ślepej nadziei, dla których nie ma cienia
dowodu, a te założenie i ta nadzieja mają konsekwencje dla żywych ludzi. Oczywiście,
niech ludzie wierzą w co chcą, ale zastawmy im drogę do świata publicznego
polityki i prawa, żeby żadna z tych prymitywnym idei, opartych na dokumentach
stworzonych tysiące lat temu, o których twierdzą, że pochodzą od boga, nie
mogła wpływać na życie ludzi, którzy w to nie wierzą i darzą je zasłużoną
pogardą.
I
tu właśnie, pani profesor Luhrmann, znajduje się niebezpieczeństwo wiary
religijnej, że wiara jest po prostu drugorzędna w radosnym życiu ludzi
religijnych, w którym wiara zajmuje podrzędne miejsce. Proszę w to nie wierzyć.
Religie nie są jednostkowymi ćwiczeniami w nadawaniu sensu życiu. Są
potężną, instytucjonalną obecnością w społeczeństwie, z bardzo realną władzą
nad umysłami, sercami i życiem ludzi. Z pewnością jest prawdą, że wśród
ludzi można znaleźć wszelkiego rodzaju odmiany sposobów wyznawania zasad
danej religii. Niektórzy, jak ja kiedyś, są luźno związani z zasadami wyrażanymi w kredo lub w dokumentach założycielskich Kościoła anglikańskiego i mają
znacznie więcej pytań niż odpowiedzi na temat boga, Jezusa, odkupienia, grzechu, składania
ofiary za grzechy, znaczenia Eucharystii, roli biskupów, mitu o sukcesji
apostolskiej i tak dalej; inni jednak przyjmują te rzeczy bezdyskusyjnie:
Biblia, jak to rozumiała religia, jest czystym słowem Boga, na którym
ma opierać się nasza moralność, nasze życie codzienne, nasze zobowiązania,
nasza rola publiczna jako stróżów moralności i tak dalej. Niewątpliwie
wierzący stanowią wielką mieszaninę, jeśli chodzi o ich wierzenia, co
pozwala muzułmanom zajmować stanowiska od tego, co jest odpowiednikiem rodzaju
islamskiego humanizmu kulturowego aż do najbardziej brutalnego ekstremizmu
wyznawców dżihadu. Leżąca jednak u podstaw rzeczywistość religii jest, jak to często powtarzam, obecna w dokumentach, które kształtują tę rzeczywistość, a nacisk na te dokumenty i rodzaj rzeczywistości, jaką determinują, będzie przechylać się w przód i w tył, od najbardziej konserwatywnych przejawów fanatyzmu religijnego i interwencji w życie innych do spokojnych rozważań i radości z tego, co uważają
za dobrotliwą realność swojego boga.
Powtórzę
to raz jeszcze: siły konserwatywne będą zawsze obecne w religii, ponieważ w ostatecznym rachunku one są siłą napędową religii. Jako instytucje społeczne,
zależne w swoim poczuciu realności społecznej od liczby i witalności wyznawców,
emocjonalna siła napędowa, która stoi za wiarą religijną — ta rzecz, którą
Luhrmann uważa za tak dobrotliwą i radosną — jest realną potęgą religii.
Może wyrażać się na najrozmaitsze sposoby, ale jeśli nie przyciągnie
innych, religia powoli umrze i zaniknie. Ta siła przyciągania musi być czymś
potężnym. Jest niezbędne, by można ją było wyrażać z żarliwością, żeby
dać człowiekowi poczucie nie tylko witalności, ale nieodzowności, jak gdyby
całość życia innych i dobro społeczności ludzkiej jakoś spoczywały tylko
na jego barkach. To poczucie, wyrażane
tak wyraźnie przez katolickich fanatyków pro-life lub żarliwie nieomylnych dżihadystów,
którzy mają władzę życia i śmierci nad jakimś losowo wybranym niewiernym,
żeby dać wyraz ich pewności i poczuciu bycia wybranym przez boga do spełnienia
ważnej roli w biznesie zbawienia, jest tym, co daje religii jej napęd; jest
także tym, co czyni religię czymś tak niebezpiecznym.
1 2 Dalej..
Footnotes: [ 1 ] "Beatriz" udało się jednak ocalić. Po wyroku Sądu Najwyższego
szpital poinformował, że dostała skurczy porodowych, a w jej przypadku
sztuka medyczna zalecała cesarskie cięcie. Dokonano operacji i dziecko, które z powodu wady rozwojowej nie miało szans na przeżycie, nawet gdyby było
donoszone, zmarło wkrótce potem. „Beatriz", ze znacznie większą szansą
przeżycia, znalazła się na OJOM-ie. « (Published: 10-06-2013 )
Eric S. MacDonald Były pastor anglikański. Jego żona po długiej chorobie, w 2007 roku zdecydowała się na eutanazję, w czym Eric McDonald ją popierał i jej pomagał. Po jej śmierci porzucił kapłaństwo i porzucił religię. Mieszka w Kanadzie. Od grudnia 2010 roku prowadzi niesłychanie ciekawy blog, Choice in Dying, poświęcony głównie eutanazji. Private site
Number of texts in service: 71 Show other texts of this author Newest author's article: Spojrzenie na Mahometa w konkretnym kontekście | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 9016 |
|