The RationalistSkip to content


We have registered
204.465.465 visits
There are 7364 articles   written by 1065 authors. They could occupy 29017 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2992 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
John Brockman (red.) - Nowy Renesans

Znajdź książkę..
Sklepik "Racjonalisty"
 Outlook on life »

Rwanda - katolicyzm - przemoc (Część I) [1]
Author of this text:

Hic habitat felicitas *
(napis nad wejściem do lupanaru
którego mury odkopano w Pompejach)

Na kanwie zamieszania wokół ks. Lemańskiego - konflikt wewnątrz kościelny, jakich w Polsce sporo — wychodzi na jaw osoba arcybiskupa Henryka Hosera, metropolity warszawsko-praskiego, onegdaj prominentna i znana postać Kościoła katolickiego w Rwandzie (w centralnej Afryce od 1976 roku). Postać tę wiąże się w sposób jednoznaczny z wydarzeniami w Rwandzie — a także rozciągając te wydarzenia na Burundi i część wschodnią Zairu (dziś — Kongo). Wydarzenia te to ludobójstwo jakiego dopuścili się Hutu wobec Tutsi. W 100 dni bojówki Hutu zamordowały w bestialski sposób około miliona Tutsich.

Książka-reportaż Wojciecha Tochmana, polskiego publicysty i dziennikarza  o tamtych wydarzeniach, spisana na podstawie rozmów i spotkań, kilkakrotnych wizyt w środkowej Afryce (Dzisiaj narysujemy śmierć) stała się w związku z głośnym konfliktem, którego osią okazał się metropolita warszawsko-praski Henryk Hoser, widomym i kolejnym stygmatem poczynań zinstytucjonalizowanego katolicyzmu we współczesnym świecie. W Polsce przełomu XX i XXI wieku o ludobójstwie w tym rejonie Czarnego Lądu panowała wymowna cisza, jakby pamięć tych wydarzeń mąciła dobre imię wszechwładnego w tym kraju Kościoła rzymskiego i brudziła świetlany, mityczny, apologetyczny wizerunek tzw. „polskiego" papieża Jana Pawła II. Wydarzenia o których mówi książka zyskały na kanwie konfliktu Hoser — Lemański tym samym nowe oblicze i wyszły nad Wisłą, Odrą i Bugiem z cienia zapomnienia (czy raczej — z cienia znaczącego milczenia) na temat roli Kościoła i religii katolickiej w obliczu tej hekatomby, przy której tragedie towarzyszące wojnom w byłej Jugosławii jawią się niewinnymi igraszkami.

Nie o osobę Henryka Hosera jednak tu chodzi. Rwanda i Burundi to najwcześniej, najgłębiej i najdłużej chrystianizowane państwa Afryki Centralnej. To kraje skąd pochodziło zawsze najwięcej autochtonicznych księży, misjonarzy, zakonnic. Kraje te były przez Belgię, władającą tymi terenami przez 5 dekad XX wieku (na równi z Kongiem), metodycznie, systematycznie katolicyzowane. To coś na kształt Polski, zagłębia katolicyzmu w Europie, wzór ewangelizacji, dwa wielkie sanktuaria maryjne: w Kibeho i Rubango (np. sanktuarium Matki Bożego Słowa, Marii Bolesnej z Kibeho — pd. Rwanda — można potraktować jako analogię z polską Częstochową lecz dla środkowej Afryki), pobożności maryjno-ludowej, budownictwa sakralnego i dopływu kadr dla tej instytucji religijnej. Polski przeniesionej na Czarny Ląd. Procent katolików szacowany był przed tymi dramatycznymi wydarzeniami: Rwanda — 57 % (ponadto — 37 % to protestanci), w Burundi — 57 % (ponadto; 22 % to protestanci); po rzeziach popularność katolicyzmu — zwłaszcza wśród Tutsich — drastycznie spadła.

Przygotowania do tego ludobójstwa sięgają dalekiej przeszłości, początku XX wieku, gdy zrodziła się teoria ras. Kolonizatorzy stwierdzili (a Kościół te mniemania jawnie podtrzymywał), że de facto kasty Tutsi i Hutu to tak naprawdę oddzielne rasy o różnym pochodzeniu i z tego powodu należy je odseparować. Głoszeniem tej opinii zajęli się katoliccy i protestanccy misjonarze. Utworzyli oddzielne szkoły dla Tutsich i dla Hutu, gdzie nauczali jaka ma być rola poszczególnych ras. Podzieli nabożeństwa na msze dla Hutu i dla Tutsich. Uniwersalizm katolicki — o którym tak nagminnie się mówi w Polsce — pokazał swe prawdziwe oblicze w starciu z utylitarną potrzebą rządu dusz i mocno zakorzenionymi uprzedzeniami społeczno-kulturowymi.

Przez cały czas kolonialnej epoki (i po niej także — ale w innej już konfiguracji polityczno-społecznej) narastało powiązanie Kościoła z władzami kraju i zaangażowanie w politykę w każdym z możliwych aspektów. Także i w politykę rasową, w swoiście pojmowaną segregację i klasyfikację ludzi, w tworzenie drabin społecznych i tożsamościowych. Dotyczy to zarówno okresu gdy władali tu kolonizatorzy - wpierw Niemcy, później Belgowie — jak i po uzyskaniu przez oba kraje niepodległości (1962 r.). Kościół nie zwracał uwagi — bo kwestia władzy i korzyści z niej płynących jest sprawą zasadniczą i uniwersalną gdy śledzimy historię tej struktury — na trendy świadczące o odwróceniu ról Hutu i Tutsi (stało się to na przełomie lat 50-60 na kanwie rozpadu kolonializmu w Afryce i tworzeniu się nowych elit oraz stosunków społecznych w powstających hurtowo krajach Czarnego Lądu) i pogłębianiu się wzajemnych uprzedzeń czy nienawiści. Po 1962 roku zaczęli dominować liczniejsi Hutu (poprzednio upośledzeni i spychani na margines). Z ambon coraz częściej było więc słychać o konieczności wygonienia, a jeśli nie było to możliwe, zabicia wrogiej nacji. Był to ogólny trend w całym regionie, preferowany przez media, polityków i elity Hutu. Kościół — przez głos, postawę i działania swoich funkcjonariuszy — w tym procesie uczestniczył aktywnie i gorliwie.

Historia Rwandy pokazuje jak sianie nienawiści, judzenie, intrygi, posługiwanie się językiem pełnym jadu i zacietrzewienia generuje — w tym akurat przypadku — pospolity, zwyczajny, nieludzki rasizm, jak rodzi się z niego ekstremizm, jak popycha się ludzi przeciwko „Innemu" człowiekowi w wyniku czego morduje się niemal milion ludzi w sto dni.

Tutsi i Hutu (jak również Pigmeje Twa stanowiący w Rwandzie ledwie 1 % populacji) to ludność Bantu. Historycznie Tutsi byli związani z rwandyjską klasą rządzącą, ale zdarzało się, że z powodu ubóstwa Tutsi stawał się Hutu (deklasacja społeczna i kulturowa). W czasie spisu ludności przeprowadzanego przez Belgów (ostatni spis kolonialny) jako Tutsi określany był każdy, kto miał wąski nos lub posiadał więcej niż dziesięć krów. Wszyscy pozostali byli zaliczani do Hutu. Według poważnych badaczy nie istnieją różnice genetyczne pomiędzy tymi dwiema grupami. Słowo „Hutu" pierwotnie określało po prostu człowieka pracującego na roli, a „Tutsi" hodowcę bydła. Ten pogląd jest promowany przez rząd od czasów ludobójstwa, aby utrwalać wizję jednolitego społeczeństwa Rwandy. Nieliczni badacze twierdzą, że istnieją różnice etniczne: Tutsi charakteryzują się stosunkowo wąskimi nosami i jaśniejszą skórą oraz są potomkami wojowniczych grup, które kilkaset lat wcześniej najechały rolnicze społeczności Hutu, wprowadzając tam swoje struktury feudalne. W tym ujęciu możliwe było, żeby Hutu (lub Twa) stał się Tutsi poprzez otrzymanie takiego tytułu od władcy. Mieszanie się tych grup od zawsze zachodziło dosyć intensywnie, choć wedle tradycji znacznie rzadziej mężczyzna Tutsi brał żonę Hutu niż na odwrót. Obie grupy mówią tym samym językiem oraz nie istnieją obecnie wyraźne tradycje kulturowe je rozróżniające. W czasie ludobójstwa podział na grupy był wystarczająco utrwalony przez fakt, że każdy wiedział, kto jest Hutu, a kto jest Tutsi. I to jest również tragizm tej sytuacji. On wiedział …… I to wystarczyło.

Stosunek do katolicyzmu po tych tragicznych i traumatycznych przeżyciach się zmienił — zwłaszcza wśród Tutsich. Znamiennym tego wyrazem są wypowiedzi o roli Jana Pawła II w krwawym konflikcie rwandyjskim, a raczej o jego milczeniu i braku reakcji jako osoby szanowanej i poważanej w katolickiej Afryce. Liczne wypowiedzi Tutsich zanotowane przez Tochmana (i innych znawców tego zagadnienia) mówią o nienawiści, wrogości, w najlepszym razie - pretensji wiernych o zaniechanie i milczenie, o brak zdecydowanego głosu poważnego Autorytetu moralnego (uważanego do tamtej pory) i apelu: Przestańcie, nie mordujcie!

W kontekście tej hekatomby oraz dzisiejszej narracji prowadzonej przez polski Kościół rzymski i niektóre środowiska katolickie z nim związane zaczynają w człowieku stojącym co prawda z boku wiary religijnej, ale interesującym się tymi zagadnieniami, narastać wątpliwości o jakości katolickiej edukacji, nauki, kształtowaniu postaw wiernych, refleksji religijnej tłumu. Rodzi się pytanie — gdzie się podziewają w takich sytuacjach wierzący katolicy? Jak możliwa jest symbioza mowy nienawiści sączonej permanentnie z ambon, z radioodbiorników (radiostacji mieniących się kościelnymi i "katolickim głosem w twoim domu"), z ekranów TV, z prasy mającej imprimatur Episkopatu (nieważne; w Rwandzie czy w Polsce) z radosnymi śpiewami dobiegającymi ze świątyń? O naukach Mistrza z Nazaretu, okrzykach Hosanna bądź Alleluja nie wspominając. Przesłanie „miłości bliźniego" należy zaś uznać za jawny humbug.

Twierdzenia, że porównania sytuacji rwandyjskiej z polską są nie na miejscu, bo my to Europa i Polska, od wieków najbardziej, najgorliwiej chrystianizowany kraj Starego Kontynentu i wierny uczeń Rzymu, kraj który dał światu papieża i prymasa Tysiąclecia (heroiczne symbole człowieczeństwa i humanizmu) warto jest przypomnieć teksty Tomasza J. Grossa lub efekty badań Barbary Engelking. A co do chrześcijaństwa w Europie — dało ono wyraz skuteczności swej doktryny w kwestiach moralnych, etycznych, pro-osobowych, ludzkich podczas rozpadu Jugosławii i wojen na Bałkanach na przełomie XX i XXI wieku.

Tragedia Rwandy jest klasyczną traumą wojny domowej. Tu sąsiad zabijał sąsiada. Jednego dnia mieszkali ze sobą płot w płot, następnego dnia przychodził z innymi, podpalał dom, zabijał maczetą, tych którzy uciekali. Potem szedł do następnego domu, podpalał dom i czekał aż zaczną wybiegać. Ucinał ramiona i wciąż żywych zrzucał na dno głębokiego na kilkanaście metrów wychodka. Wczoraj witał ich słowami mwirwe, mwarametse. Dziś wbijał maczetę tak głęboko, że pękała kość. Codziennie pytał amakuru? Jak się czujesz? Na to samo pytanie odpowiadał jak zawsze z uśmiechem, że dobrze, nimeza. Gdy wszystko się zaczęło, szedł do Interahamwe — milicji i wolontariuszy oddanych czystości rasy Hutu — i pokazywał, który dom trzeba zburzyć, a jego mieszkańców zabić. Tu mąż zabijał żonę. Tu ojciec zabijał swoje dzieci. Wystarczyło, że Hutu poślubił Tutsi. Zbrodnię tą mógł odkupić tylko krwią żony i całego ich potomstwa. Inaczej sam był zabijany. Niejeden z maczetą zawieszoną w powietrzu nad głową bez wahania przypominał sobie o swym plemiennym długu. Najpierw żonę, potem po kolei każde z licznych wciąż patrzących z ufnością dzieci. Synowie zabijali rodziców. Wielu udało się lata wcześniej zdobyć wpis w dokumentach, że nie są już Tutsi. Że są Hutu. Znalazłem informację, iż jeden z przywódców Interahamwe to były Tutsi, który zabił swoich rodziców i całą, wielopokoleniową rodzinę.

Szybka śmierć, jak opowiadają świadkowie i ci którym udało się przeżyć, była przywilejem. Można było być ciętym maczetami, tłuczonym kamieniami, czy zakatowanym na śmierć kijami, leżeć kopanym z połamanymi żebrami. I tłum ludzi skaczących po dogorywającym ciele.


1 2 3 Dalej..
 See comments (11)..   


«    (Published: 19-09-2013 )

 Send text to e-mail address..   
Print-out version..    PDF    MS Word

Radosław S. Czarnecki
Doktor religioznawstwa. Publikował m.in. w "Przeglądzie Religioznawczym", "Res Humanie", "Dziś", ma na koncie ponad 130 publikacji. Wykształcenie - przyroda/geografia, filozofia/religioznawstwo, studium podyplomowe z etyki i religioznawstwa. Wieloletni członek Polskiego Towarzystwa Religioznawczego. Mieszka we Wrocławiu.

 Number of texts in service: 129  Show other texts of this author
 Newest author's article: Return Pana Boga
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.
page 9286 
   Want more? Sign up for free!
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)