|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life »
Racjonalny ateizm [2] Author of this text: Lucjan Ferus
Takich i podobnych im przykładów można by jeszcze przytoczyć parę
stron. Myślę jednak, iż na podstawie powyższego materiału można już
zorientować się wystarczająco dobrze co mam na myśli, pisząc o religijnej
fikcji, która jest treścią prawd
wiary i religijnej
rzeczywistości, którą możemy poznać dzięki wiedzy
religioznawczej i dobrej znajomości historii
religii.
Czas
zatem sprecyzować na czym polega istota mojego ateizmu. Otóż obejmuje on wyłącznie
historię religii ludzkich, liczącą sobie nie mniej niż 30-40 tys. lat,
którą w najbardziej obiektywny sposób przedstawia religioznawstwo. Jest to owa namacalna rzeczywistość religijna, którą widać,
którą można poznać i zbadać naszym
rozumem, której różne aspekty można przeanalizować i porównać, a także prześledzić jej ewolucję
na przestrzeni dziejów naszej cywilizacji. Z tej wiedzy religioznawczej zgromadzonej dzięki benedyktyńskiej pracy
wielu ludzi dobrej woli (niektórzy z nich zapłacili przy tym najwyższą cenę — życie), wynika ponad wszelką wątpliwość, iż wszystkie religie, które kiedykolwiek istniały i istnieją, jak i wszyscy
bogowie i boginie, których ludzie czcili i czczą nadal — zostali
stworzeni wyobraźnią ludzką i tylko tam istnieli i nadal istnieją: w świadomości
swoich wyznawców.
W doskonałym skrócie ten proces streścił Jerzy Cepik w Jak człowiek
stworzył bogów: „Nasza cywilizacja, nasi bogowie rodzili się z nas,
przez nas, na ziemi. Z naszych lęków, z naszej niewiedzy, z naszej ciekawości
poznania". Oraz: „Człowiek zawsze tworzył swoich bogów /../ pod wrażeniem,
pod ciążeniem niesamowitej niezrozumiałości sił przyrody". A także to:
"W naszych obserwacjach rozwoju pojęcia Boga /../ znajdziemy wielokroć
potwierdzenie tego, iż historia Boga powstała nie w wyniku zdecydowanego przełomu, a więc objawienia, lecz, że stanowi
ona sumę nakładających się doświadczeń" (słowa sławnego egiptologa prof. Morenza).
I jakby konkluzja powyższego: „W dziejach cywilizacji naszej planety,
jedynym stwórcą i twórcą był człowiek. Nie było żadnych cudów ani działań
ponadludzkich i nikt spoza ziemi do interesów naszej rodziny się nie wtrącał".
Nie mam aż tak dużych ambicji poznawczych (a poza tym uważam to za jałowe
zajęcie), aby dociekać czy poza tą „religijną rzeczywistością" będącą
wytworem ludzkich umysłów, oraz poza fizyczną rzeczywistością, którą doświadczamy
naszymi zmysłami, istnieje jeszcze jakiś dodatkowy Bóg transcendentalny, o którym jak na razie nie wiemy nic. Według
mnie, jest to dla nas — ludzi całkowicie nieistotny problem, nie warty by się
nim interesować i martwić.
Bowiem największe zło jakiego doświadczyliśmy w historii naszego
gatunku, nie było wyrządzane w imieniu tego nieznanego,
hipotetycznego Boga, lecz w imieniu bogów, których sami sobie stworzyliśmy i nadaliśmy im konkretne imiona. Bogów, których genealogia, historia i czas
zaistnienia w niej, są nam dobrze znane, jak i kultura będącą „pożywką"
do ich powstania. To właśnie ci nasi bogowie uzurpują sobie władzę
nad naszymi umysłami, ustanawiając mnóstwo zakazów i nakazów
skierowanych do swych wyznawców. To nasi bogowie każą nam wierzyć w siebie pod groźbą kary wieczystego piekła i oddawać sobie cześć
poprzez infantylne rytuały. To w ich imieniu ludzkość przelała morze
krwi swoich bliźnich, chcąc zaspokoić wszystkie roszczenia ich kapłanów.
To oni (a właściwie ich idee stworzone przez kapłanów) byli i są
nadal największym zagrożeniem dla
szeroko pojętej wolności człowieka — a nie ten domniemany i nieznany nam Bóg, mający jakoby być Stwórcą całego
Wszechświata. Nawiasem mówiąc „podziwiam" upór autorów różnych
publikacji, którzy próbują powiązać
początki Wszechświata odległe od nas o 13,6 mld lat, z jednym z naszych
bogów, którego historia liczy sobie zaledwie parę tysięcy lat. Próżny trud i strata czasu, gdyż w międzyczasie (tzn. przez 13,6 mld lat bez 3 tys.) nie
było nic, co by mogło wskazywać na
jakikolwiek ślad jego działalności w coraz lepiej poznawanej historii naszego
świata.
Ktoś kiedyś napisał w jednym z komentarzy, iż stawiając w ten sposób
ów problem, w istocie zaprzeczam
istnieniu Boga, chociaż tak tego nie nazywam. Otóż nie wydaje mi się.
Jestem otwarty na wiedzę dotyczącą istnienia Bytu, którego przyjęło
się nazywać Bogiem i nie wykluczam całkowicie takiej ewentualności. Jednakże — przynajmniej na razie — nie mam żadnych
podstaw aby traktować tę hipotezę za dowiedzioną
prawdę. Wiem natomiast, że akurat ci bogowie, w których realne
istnienie wierzą ludzie, istnieją
tylko w ich świadomości. Jeśli ich wyznawcom wydaje się, że zaprzeczam
istnieniu ich Boga, to się mylą. Ja tylko realnie
widzę jego właściwe (czy też prawdziwe) miejsce jego istnienia: w umysłach
wyznawców, a nie w realnej rzeczywistości.
Różnica (a zarazem ów semantyczny błąd) polega na tym, iż mówiąc o Bogu, bez podania jego konkretnego imienia, mamy zazwyczaj na myśli tego
hipotetycznego Stwórcę Wszechświata: Boga-Absolut, o którego istnieniu wbrew
pozorom nic nie wiemy. Jednakże w czasie dalszej indagacji okazuje się
zazwyczaj, że chodzi jednak o konkretnego Boga noszącego imię, czyli będącego
jednym z historycznych bogów człowieka, powstałego w konkretnym czasie i kulturze.
Ja tę różnicę dostrzegam, większość ludzi niestety, nie. Jak
np. autor książki „Bóg nie (przekreślone) istnieje" Anthony Flew, który
przez prawie całą książkę używa określenia „Bóg", nie precyzując
bliżej jakiego Boga ma na myśli, by pod jej koniec wyjawić, że to jednak
chodzi o Jezusa Chrystusa — Boga, w którego wierze wychował się od dziecka.
Tym samym jego „naukowe" podejście do owego problemu całkowicie „wzięło w łeb", że się tak wyrażę, a zwyciężyła wiara wpojona mu we wczesnym
dzieciństwie. I ta naiwna próba jej racjonalizacji była wg mnie całkowicie
chybiona.
Śmieszą mnie więc te quasi filozoficzno-teologiczne wypowiedzi
nielicznych (na szczęście) czytelników Racjonalisty, którzy z całą powagą
(za to bez osobistej refleksji) powtarzają tomistyczne „dowody" na
istnienie Boga, używając scholastycznych argumentów, typu: „Istnienie bytów
przygodnych czyli nie koniecznych wskazuje, że musi istnieć Byt konieczny,
nazywany Bogiem". „Ciąg przyczyn sprawczych nie może być nieskończony".
„Wszystko musi mieć swoja przyczynę, lecz świat sam w sobie nie może być
przyczyną swego istnienia; musi więc istnieć jego Stwórca". „Stwarzanie
czegoś z niczego jest poglądem nieracjonalnym",.. lecz nie w przypadku Boga,
który w taki nieracjonalny sposób stworzył świat, itd., itp.
Nie chodzi nawet o to, iż te wszystkie „dowody" dawno już zostały
obalone i wszelka związana z nimi argumentacja, nie ostała się potędze
analitycznego, racjonalnego rozumu. Możemy w nieskończoność roztrząsać te
abstrakcyjne problemy, które i tak nie mają żadnego
związku z naszą rzeczywistością i są nie do rozstrzygnięcia, dopóki
znajdujemy się wewnątrz trójwymiarowej czasoprzestrzeni. Obojętnie jakie
argumenty byśmy przedstawili i ile wypowiedzieli słów — to będą tylko słowa i nic poza tym. Bardzo trafnie istotę jałowości tych
dociekań przedstawił R. Dawkins w Bogu urojonym:
„Odczuwałbym automatycznie głęboka podejrzliwość, wobec
jakiegokolwiek rozumowania prowadzącego do tak istotnych wniosków, które
odbywa się bez najmniejszego chociaż odniesienia do danych zaczerpniętych z zewnętrznego świata /../ Sam pomysł, że do ważnych wniosków dochodzić można
przez urągające logice zabawy słowami, obraża moje poczucie estetyki".
Mojego poczucia estetyki to nie obraża, natomiast obraża moje poczucie zdrowego
rozsądku (sceptycyzmu). Bowiem jeśli nawet nie możemy udowodnić nieistnienia Boga (o ile można w ogóle udowodnić jakiekolwiek
nieistnienie), co jest częstym zarzutem stawianym ateistom przez wierzących, o tyle możemy udowodnić, iż wszyscy bogowie jakich dotąd czcili ludzie, mają
ziemski rodowód: są wytworem naszej cywilizacji i kultury, do której należą
religie.
Reasumując: jest to jedyny rozsądny sposób rozważania problemów
religijno-teologicznych dla osób uważających się za racjonalnie
myślące i z tego powodu będące ateistami. Jeżeli pole dysput
religijnych ograniczymy do rzeczywistości
religijnej, której „najlepsze" świadectwo (w tym sensie, że
obiektywne, a nie wysokiej jakości moralnej) wystawia sama historia
religii, to prowadzona dyskusja będzie dotyczyła faktów historycznych, których wymowa jest tak druzgocząco
jednoznaczna, iż nie sposób ich zanegować ani czymkolwiek usprawiedliwić. W tym właśnie tkwi siła ateizmu, o
której wspomniałem na początku: w wiedzy
religioznawczej ukazującej nam dokładnie czym w istocie są religie i jaką spełniają rolę w życiu
jednostki, jak i społeczności wyznających je. Jeśli będziemy mieli to na
uwadze, również argumenty, którymi będziemy się posługiwali, będą nie do odparcia, gdyż łatwo można je zweryfikować ze świadectwami
historycznymi.
Na koniec powiem tak: może i ten mój ateizm jest zachowawczy,
ograniczony do wiedzy, której
najbardziej jestem pewien. I gdyby
nie to, iż znając te wszystkie filozoficzno-teologiczne „dowody" na
istnienie Boga, które niczego nie udowodniają, mam także i od tej strony
pewność co do słuszności swoich poglądów — mógłbym się bardziej uważać
za kontestatora religii katolickiej,
niż za typowego ateistę.
Mam też o tyle gorzej od bardziej zdecydowanych ateistów, że nie potępiam
jak leci idei Boga; dostrzegam jej dobrą stronę w tym aspekcie, iż pomaga ona
człowiekowi łagodzić lęk przed śmiercią, a czasem nawet stawać się
lepszym. I choć sam nie odczuwam takiej potrzeby, rozumiem ją i akceptuję.
Natomiast nie akceptuję drugiej strony tego „medalu", mówiącej, iż musi
się to odbywać poprzez zinstytucjonalizowane Kościoły, liturgie i rytuał,
oraz wszechstronną władzę kapłanów nad ludźmi. Nie akceptuję też przerażającej ceny jaką płaci ludzkość za istnienie religii
monoteistycznych.
Jednakże to pozorne ograniczenie mojego ateizmu ma tę niewątpliwą
zaletę, iż stanowi jednocześnie jego wielką
siłę, gdyż nie sposób go podważyć ani obalić jakimikolwiek
argumentami. Czy potrzeba czegoś więcej? Mnie to wystarczy i daje mi
wystarczającą satysfakcję psychiczną. Zawsze bowiem pamiętam o tym, iż do
przestrzegania i propagowania takiej postawy obliguje mnie — przypomnę -
racjonalne myślenie. Właśnie dlatego stałem się ateistą, że przedtem byłem
racjonalistą, a nie odwrotnie.
1 2
« (Published: 22-09-2013 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 9293 |
|