The RationalistSkip to content


We have registered
200.194.112 visits
There are 7364 articles   written by 1065 authors. They could occupy 29017 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2991 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
 Reading room » Publishing novelties

Bernard-Henri Lévy American Vertigo [1]
Author of this text:

B.H. Lévy, American Vertigo, przeł. Anna Garycka-Balmitgère, Wydawnictwo Sic! Warszawa 2007.

Książka Bernarda-Henri’ego Lévy „American Vertigo" jest już kolejną książką Francuza o USA jaką czytałem - po dziełach Tocqueville’a, którego śladem Lévy podróżował po tym kraju, oraz książki Guy Sormana: „Made in USA", którą raz nawet Lévy cytuje. Postanowiłem nieco przybliżyć książkę Lévy’ego, tak samo jak to robiłem z książką Sormana, podkreślając też różnice między nimi. Lévy zaczyna od wyznania, że z dziełami Tocqueville’a zetknął się dość późno, bowiem francuski świat intelektualny w czasach jego młodości zajmował się głównie progresywizmem Comte’a i Marxa, zaś Tocqueville długo był uważany z autora drugorzędnego (s. 8), zwłaszcza, ze słowo "liberalizm" jakie ten autor reprezentował zyskało we Francji niezasłużenie złą sławę.

Zmierzył się w końcu jednak z tym pisarzem i jego chłostaniem amerykańskiej tyranii egalitarnej opinii publicznej, zwłaszcza w kontekście niemal odwiecznego francuskiego i europejskiego anty-amerykanizmu (już w XVIII wieku Buffon łączył zepsucie Amerykanów z wilgotnym klimatem Ameryki, 200 lat później Heidegger uznał powstanie USA za potworność), i równoległego amerykańskiego anty-europeizmu (szafowanie słowami Hegla o „starej Europie", która nudzi — s. 13-15). Lévy pisze o swej misji sprawdzenia jak się ma zdradzająca objawy zmęczenia amerykańska demokracja.

Podobnie jak Sorman, pisze Lévy o niezrozumiałej obsesji flagi w Ameryce (s. 26). Zaś podobnie jak Tocqueville zaczyna zwiedzanie od więzienia — a ściślej od więzienia Rikers Island (s. 27-29), które zaskakuje go dzikością więźniów i stopniem oddzielenia od świata zewnętrznego, mimo iż jest to tylko jail , a nie prawdziwe więzienie, tj. areszt dla oczekujących na wyrok i dla tych skazanych maksymalnie na rok pozbawienia wolności. Dalej Lévy jedzie do Cooperstown na samym południu stanu NY, gdzie pokazują mu pseudostare budynki (s. 30), i ogląda pseudomuzeum baseballu w tym mieście, które rości sobie pretensje do miana kolebki tego sportu, chociaż w roku 1839 roku, gdzie gen. Abner Doubleday miał wymyślić tam zasady owej gry, był w West Point, a baseball znany już jest na stronicy książki Jane Austen z 1815 roku, a także na kratach pism znalezionych na strychu w Anglii pochodzących z roku… 1748. 

Amerykanie uwielbiają brnąć w mity i traktować pseudomuzea jako rodzaj kościołów — stwierdza Lévy (s. 32), a także wolą artefakty od zabytków, np. sprzęt farmerski z 2000 roku udający taki z XVII niż autentyk z XVII wieku. Kolejna różnica z Europą wychwycona przez Lévy’ego — pogodna akceptacja dla śmierci dzielnic i całych miast takich jak Buffalo, Lackawanna, Cleveland czy Detroit z powodów ekonomiczno-migracyjnych (s. 33-37). Dalej w Dearborne (Michigan) spotyka Lévy amerykańskich Arabów, którzy czują się przede wszystkim Amerykanami, i tak są traktowani przez sąsiadów, zamiast się oburzać na wykluczenie społeczne starają się budować obywatelskie lobby podobne do żydowskiego (s. 40-41). 

Następnie mowa o egalitarnej prędkości na autostradach i zakazie sikania na ich poboczu w ramach kultury: keep moving. Z opresji policyjnej ratuje Lévy’ego nazwisko Tocqueville’a, którego znają i szanują nawet gliniarze. Burmistrz Chicago Richard Daley, stara się przed Lévy'm reklamować miasto jako centrum nie gangstersta, a myśli architektonicznej (s. 44). Dalej nieco spostrzeżeń o religii, o bezwyznaniowych i wielowyznaniowych kościołach-centrach dyfuzji positive thinking i propagandy sukcesu Lee Strobela gdzie wszytko kręci się wokół potrzeb codziennych wiernych, a nie wokół Jezusa czy apostołów (s. 49). 

Potem Lévy spotyka się z Obamą na konwencji, na której powtarzał, że Ameryka jest „krajem religijnym", ale i dystansował się wobec "czarnej historii USA" i poczucia winy za rasizm, na jakim jeżdżą zwykle czarni politycy jak Al. Sharpton — Lévy przepowiada mu wielką przyszłość (s. 53-54) i jak już dziś wiemy — słusznie. Dalej mowa o USA jako kraju obrazów i kultu miejsc takich jak np. gabinet owalny, podczas gdy np. Francja to kraj słowa, gdzie ludzie ważniejsi są od miejsc traktowanych niemal wyłącznie utylitarnie (s. 57) — chyba jednak trochę tu Lévy przesadza.

Potem Lévy rozważa status 200.000 Amiszów, którzy uważają USA za abstrakcję (mówią o Amerykanach — „Anglicy" — s. 60) i podziwia głównie tolerancję wobec nich. Następnie Lévy odwiedza gigantyczny Mall of America w Minneapolis, w którym można by w zasadzie spędzić całe życie, bo wszystko tam jest. Na świecie większe jest tylko centrum handlowe w Edmonton. Amerykanie kochają utopie jak stwierdza Lévy. 

Dalej Lévy wprawia w zakłopotanie pracownicę kliniki Mayo, w którym leczył się Hemingway, i które według jednej z żon pisarza wykończono go z powodu jego komunistycznych sympatii (s. 64). Jednocześnie jak pisze Lévy, samofinansująca się i prowadząca własne badania klinika to nadzieja dla USA. Jeszcze dalej Lévy porównuje rozczarowanie Tocqueville’a nędzną posturą i niskim morale Indian z Buffalo, z własnym doświadczeniem w tym względzie — widokiem Indian dających się urabiać tanimi sztuczkami senatora Toma Daschle’a (s. 68), rozmową z Russelem Meansem, Indianinem-antysemitą wkurzonym na Żydów za zdominowanie dyskursu ofiary (s. 72-73), co Lévy’ego jako Żyda-sympatyka Indian dotyka niczym zimny prysznic. 

Kilka stron dalej pisze Lévy o konwencji GOP na Brooklynie i podlizywaniu się Norma Colemana i Ricka Santoruma miejscowym bogatym Żydom perorowaniem o sile wiary chrześcijan i Żydów (s. 78). Następnie Lévy poświęca parę stron polityce amerykańskiej znajdującej się w okowach nie kalkulacji i interesów jak w UE, lecz — gorących ideologii, często nie pokrywających się z programem partii, jaką ideologowie reprezentują (s. 82).

Ulubionym miastem Lévy’ego w USA jest Seattle, a zwłaszcza tamtejsze; dynamizm i atmosfera wolności, luz hippisowski połączony z fantastyczną fachowością pracowników Boeinga, pomysłowość informatyków i spokój bulwarów (s. 82-85). 

W Berkeley Lévy rozmawia z adwokatką Joan Blades, jednej z przywódczyń ruchu Move On - wymierzonego przeciw konserwatystom atakującym prezydenta Clintona nie z powodów politycznych, ale na gruncie życia prywatnego. Lévy przyklaskuje tej opcji, ale dziwi się, że nawet ta skrajna jak na amerykańskie warunki lewica również atakuje Clintona z pozycji konserwatywnych — wniosek libertynów w USA brak, choć kiedyś w polityce byli widoczni zwłaszcza w Kalifornii (s. 90). 

Dalej Lévy dziwi się tonowi w jakim rozmawia się w USA o Alcatraz i innych więzieniach; Amerykanów nie interesuje resocjalizacja, czy współmierność kary z czynem, lecz radykalizm izolacji więźniów i ich quasi-biblijne potępienie (s. 93). O większe mdłości Lévy’ego przyprawia jednak zamek Hearsta — który uważał Europejczyków za podludzi i zamierzał wykupić z Europy wszystkie dzieła sztuki (s. 96). 

LA uważa Lévy za miasto bez granic, bez kolebki, bez centrum i bez historii — miasto posthistoryczne (s. 99) i wróży mu kiedyś status miasta opuszczonego, choć w USA opuszczone może być także miasto mające te atuty, których LA nie ma. Lévy podobnie przewiduje falę prześladowań grubasów, ponieważ ruch zdrowego żywienia posiada już wpływy porównywane z biznesem junk food. Ale wcale się z tego nie cieszy; uważa, że amerykańskie władze zbyt łatwo wchodzą w rolę wszystkowiedzącego-lekarza (s. 102). Z Sharon Stone rozmawia Lévy o GW Bushu, którego gwiazda uważa za gatunek dzieciaka bez talentu zmuszonego do wejścia w ślady ojca i całej politycznej rodziny (s. 104).

Lévy, jak to „złośliwy" Francuz, bada wszystkie amerykańskie tabu po kolej, więc w końcu dochodzi do kwestii granicy na linii Tijuana-San Diego, po czym dochodzi do wniosku, że USA wcale nie chce rozwiązać problemu szczelności granicy, bo odpowiada im gra w kotka i myszkę z uciekinierami z Meksyku. Dawanie ryzykownej szansy — jakie to amerykańskie (s. 107). 

Dalej mowa o innym tabu — seksualnym, o komedii purytańskiej w Vegas jakim jest słynny leap dance — bezdotykowa ekscytacja wyginającymi się paniami, i o tym, że żeby znaleźć normalny brothel, trzeba wyjechać poza LA i Clark County (s. 111-117). Dalej poruszany jest problem prywatyzacji więzień; w prywatnych króluje nonszalancja, co daje więźniom pewną wolność i możność trzymania w celach różnych przynoszonych z zewnątrz przedmiotów, lecz z drugiej strony króluje szprycowanie lekami i porzuca się wszelkie marzenia resocjalizacyjne (s. 119). 

Następnie Lévy rozprawia się z przeświadczeniem, że w USA nie ma ubezpieczenia społecznego; jest, ale niejasne i chaotyczne; czasem emerytura od pracodawcy wynosi 60% a czasem 75% ostatniej pensji, nawet w tym samym zawodzie, i nikt nie wie dlaczego, niektórych ubezpieczają kościoły, poza tym są jeszcze medyczne i żywnościowe programy federalne (Madicaid, Medicaire, food stamps itd. — s. 126-127). 

Ta nieufność do polegania wyłącznie na tym co rządowe jest znamienna. Dalej czytamy o Sun City — mieście dla starców, zbudowanym przez De; Webba, który doświadczenie zebrał budując obozy internowania dla Japończyków (s. 136). 

Następnie Lévy wraca do polityki, podkreślając, że kandydat taki jak Bush w USA nie musi wypaść gorzej od Kerry’ego, ponieważ debaty nie mają w zasadzie sensu, liczą się targi z większościami i mniejszościami interesu w poszczególnych stanach, podczas debat kandydaci starają się raczej ukazać swoją przyjazną naturę i oddane rodziny (s. 138), może chodzi o ukazanie swej elastyczności potrzebnej do targów. Kerry, którego oskarżano o bycie zbyt „francuskim" (jak pisał Piotr Kraśko, nieopatrznie wyznał, ze rozmawia w języku francuskim z żoną przy kolacji, co w opinii Teksańczyków uchodzi co najwyżej gejowskim projektantom mody z NY), nie chciał spotkać się z Francuzem na 8 dni przed wyborami, ale w końcu dał się przekonać (spławiali Lévy’ego, gadką o tym, że Kerry jest zmęczony, więc zagroził, że rozpowie, iż kandydat Demokratów większość czasu śpi — s. 141). Lévy dotarł w końcu do Kerry’ego, uznał go za racjonalistycznego człowieka oświecenia, być może zbyt racjonalnego na to targowisko emocji jakim są wybory prezydenckie w USA (s. 143). 

Nieco uwagi poświęca Lévy rodowi Kennedych i ich mitowi, uznaje co ciekawe, że nie są oni amerykańskim odpowiednikiem rodziny królewskiej, lecz tragicznymi bohaterami mitologii amerykańskiej, na podobieństwo Edypa czy Tezeusza (s. 151). 

Nowy Orlean jawi się Lévy’emu niczym upragniona oaza libertynizmu na purytańskiej pustyni, a także miejsce gdzie mieszanie się ras jest dużo częstsze niż w reszcie USA (tłumy metysów i mulatów — s. 154). Jako Europejczykowi podoba mu się zdecydowana obecność historii na ulicach NO. 


1 2 Dalej..


« Publishing novelties   (Published: 16-11-2013 )

 Send text to e-mail address..   
Print-out version..    PDF    MS Word

Piotr Napierała
Urodzony w 1982r. w Poznaniu - historyk; zajmuje się myślą polityczną oświecenia i jego przeciwników i dyplomacją Francji i Anglii XVIII wieku, a także kwestiami związanymi z ustrojem państw (Niemcy, Szwecja, W. Brytania, Francja) w tej epoce.
 Private site

 Number of texts in service: 74  Show other texts of this author
 Latest author's article: Angela Merkel według Stefana Korneliusa
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.
page 9429 
   Want more? Sign up for free!
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)