|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Society »
Krwawe majaki kultury [1] Author of this text: Romana Kolarzowa
...rzecz, którą nie
ja powinnam napisać
Joanna Tokarska-Bakir, Legendy o krwi. Antropologia przesądu, Warszawa 2008 |
Pod koniec 2008 roku ukazała się ogromna pod każdym
względem — i ciężaru gatunkowego, i nakładu pracy, i rozmiaru — książka Joanny
Tokarskiej-Bakir
Legendy o krwi. Antropologia przesądu.
Ukazała się… i choć Autorka nie jest debiutantką i pracami wcześniej
publikowanymi zdążyła pozyskać sobie uważnych czytelników, to tym razem zapadła
głucha cisza. [ 1 ]
Reakcja to specyficzna, przez to choćby, że publikacje bodaj najogólniej
zahaczające o tematykę żydowską mają w Polsce swoich czytelników osobliwych,
wietrzących w takim zahaczeniu atak frontalny, więc gotowych ruszać ze zbędną
odsieczą. Jednak nie dziwię się tej ciszy. Ani temu, że — poza jednym wyjątkiem — zasadniczo nie zmącił jej żaden głos zawodowo urażonych w uczuciach. [ 2 ] Zrozumiała jest ochota obrony
tzw. świętych uczuć, z których najważniejsze bodaj to błoga pewność
świętego spokoju; tę zaś gwarantuje bezkrytyczna sztampa lub zgoła bezmyślność.
Ta ochota jest tym większa, im zadanie zdaje się łatwiejsze: więc jakieś gdzieś
ewidentne uchybienie formalne (słynne
błędy metodologiczne Grossa), więc ścisła specjalizacja… jakoś tak się
zwykle dzieje, że zarzuty wobec historyka koncentrują się na jego pobieżnej
znajomości społecznych realiów i nieznajomości metod badawczych, a wobec
socjologa — na niezorientowaniu w historii.
Tymczasem Legendy o krwi są
pracą interdyscyplinarną, badającą i szeroko rozumiane źródła historyczne
(dokumenty, artefakty, teksty
literackie, piśmiennictwo apologetyczne i agitacyjne) — czyli w terminologii
etnologicznej źródła zastane — i tzw. źródła wywołane. A wszystko to jest, nie
waham się powiedzieć, z paskudną ścisłością udokumentowane. [ 3 ]
Daję sobie prawo do tego stwierdzenia, ponieważ gruntowną
lekturę tej pracy znakomicie spowalniały mi arcyskrupulatne przypisy oraz
wyczerpująca bibliografia, odsyłająca do frapujących nieraz pozycji . A czytać
przypisy było trzeba bezwarunkowo, jako że wtłoczyła w nie Autorka i wyjątkowej
wagi dla zrozumienia tekstu głównego streszczenia źródeł, i wnikliwe komentarze,
które całkiem dobrze mogły się znaleźć w tymże tekście głównym. Prawda, że wtedy
książka liczyłaby stron bez mała tysiąc… W części II. przy cytowanych materiałach terenowych ciekawość kazała
sprawdzać dane rozmówców; co także, przy całej żmudności wędrowania do
zamieszczonych na początku metryczek, okazało się zajęciem wielce pouczającym.
Właśnie te poniekąd techniczne utrudnienia lektury pozwoliły sobie uświadomić,
że tu nie da się uderzyć w ton polemiczny zwykłym w Polsce sposobem. Pozostaje
ten sposób wtóry, też dobrze sprawdzony: czego się nie da zagadać, to należy
zmilczeć.
Wszelako i zmilczanie tej pracy jest jej swoistym ciągiem dalszym… rzecz bowiem poświęcona
jest analizie tego, jakie to śrubki
tkwią w polskich głowach. Analizie
gruntownej, czyli starającej się dojść i pochodzenia owych
śrubek, i częstotliwości ich
występowania, wreszcie — historycznym i współczesnym sposobom ich działania.
Praca należy przy tym do nieczęstej w (naszych) naukach społecznych klasy, gdzie
za punkt wyjścia obiera się to, co tak oczywiste, że
trzeba specyficznej wrażliwości — niewyłącznie intelektualnej — aby tę
oczywistość zakwestionować. W sensie, nazwijmy to, lévinasowskim: czyli bez
zwykłych sztuczek zaklinających rzeczywistość (tym
gorzej dla faktów) uznać jej faktyczną doniosłość i
zapytać o legitymizację i tego faktu, i jego doniosłości. Taką właśnie postawę wobec faktu oczywistego — że w katedrze
sandomierskiej znajduje się obraz Karola de Prêvot przedstawiający
mord rytualny — przyjął swego czasu
Stanisław Musiał SJ. Pokazało się, jakie niebezpieczeństwo niesie pytanie o oczywistości — to o. Musiał miał być tym, kto
rozsiewa treści antysemickie. (JTB,
395). I niech się tłumaczy, że nie jest wielbłądem… Ten obraz jest ze wszech
miar osobliwy: nie słychać nic o tym, aby do tłumaczenia się była wzywana któraś z tych postaci, tak powszechnie znanych, jak i treści, które systematycznie
rozpowszechniają. Owszem, ponieważ nieodmiennie
lubim sielanki, te fakty powszechnie
znane — zamiast zgodnie ze swoją prawną naturą być z urzędu brane pod uwagę — są
bagatelizowane jako znikomo szkodliwe
społecznie. Logika w tej osobliwości jest taka, że dopiero wyraźne wskazanie
całego splotu powszechnie znanych faktów i okoliczności (licznych, notorycznych, a więc znikomo szkodliwych) czyni ze
wskazującego siewcę zarazy.
Głównym materiałem badanym (rzec by należało: dowodowym)
nie jest to, co przefiltruje się przez cenzurę, nieraz wielowarstwową,
dokumentów i narzędzi badawczych, ale to, co
in crudo
jest w zasięgu percepcji każdego, kto
nie jest głuchy ani pozbawiony zdolności rozumienia tego, co słyszy. Decyzja
strategiczna, dotycząca wyboru techniki wywoływania źródeł, a stawiająca na
słuchanie, co ludzie po barach gadają,
pozwoliła na zebranie wypowiedzi, których nie ujawniłaby żadna ankieta.
Wspomniana cenzura uruchamia się pomiędzy innymi wtedy, gdy respondenci nie
dość, że stykają się z obcymi sobie narzędziami (np. kwestionariusz), to jeszcze
otrzymują zadanie już wstępnie stematyzowane. A ponieważ rzecz dzieje się na
głębokiej prowincji, trzeba jeszcze uwzględnić zasób doświadczeń respondentów:
coś, co jest kwestionariuszem, to jest jakiś
papier urzędowy, a jak coś jest
urzędowe, to trzeba zachować czujność, żeby
urzędowym się nie narazić. Najlepiej
więc nic nie wiedzieć lub szybko zgadnąć, co też w tym urzędzie chcieliby
usłyszeć, żeby było dobrze. Mieszkańcy prowincji, zwłaszcza w tzw. Polsce B,
niezależnie od wykształcenia żyją w głębokim poczuciu poddania silnej cenzurze,
tym silniejszej, im mniej zinstytucjonalizowanej. Na marginesie — to jeden z ważniejszych powodów, dla których otrzymujemy nader fantazyjne dane z większości
badań stematyzowanych. Wittgenstein, w tej sprawie przywoływany przez JTB, miał
rację, że reguły o tyle działają, o ile nie zostają wyrażone wprost. O tyle też
się ujawniają — zatem wprost zapytania
czy u was był antysemityzm, czy
jesteście antysemitami skłonią tylko do energicznego przeczenia. [ 4 ]
Ale zapytania pozornie bezkierunkowe jak
się tu z Żydami żyło? A jacy ci Żydzi
byli? przyniesie więcej niż odpowiedzi ściśle na postawione pytania. Tego
więcej dostarczy i sama treść
wypowiedzi, i jej forma.
Tu, po lekturze wybranych materiałów badanych, nasuwa się
dygresja. Wielkie otóż wzburzenie wywołuje każdorazowe napomknienie nawet w trybie hipotetycznym — że jest możliwe rozległe występowanie antysemityzmu.
Wzburzenie takie ujawnia zazwyczaj pomieszanie naiwności, hipokryzji i cynizmu:
że antysemityzm to zjawisko, które koniecznie musi objawiać się fizyczną
przemocą, a co najmniej występować pod absolutnie jednoznacznym transparentem;
że skoro przecież nikt nie paraduje w t-shircie z napisem
jestem antysemitą, to nie ma
problemu; że nawet jak kto hajluje,
to też nie ma problemu, bo tylko piwo zamawia… Tym, co narzuca się nawet przy
wstępnym czytaniu tych materiałów, to formy. Powszechnie padają
określenia Żydki, Żydówy, Żydzięta,
mośki, icki. Arozmówcami zespołu
badawczego nie byli wyłącznie ludzie prości… zresztą, czy i ludzie prości
przyjmowaliby ze spokojem określenia równoległe:
Polaczki, Poleczka, staśki, maryny
itp. jako zwyczajowe, więc (w
domniemaniu) już neutralne? Zdaje się jednak, że nawyku używania określeń
lekceważących czy obelżywych sama dawność nie uczyni neutralnym (JTB,
Funkcja przezwisk, cz. 4,
Przepracowywanie).
Jednak w wielu prowadzonych badaniach terenowych (np. A.
Cała, H. Węgrzynek) ukryte jest takie właśnie założenie — że jeśli za jakąś
postacią napiętnowania i dyskryminacji odkryje się
dawność, to tym samym znajduje się
godziwe kryterium neutralizacji, pozwalające (być może z ulgą dla badawczego
sumienia) rzecz ponownie osadzić w sielance i uniknąć wdawania się w tematyzację
treści tudzież form psujących mityczny (i zmistyfikowany) obraz własnej
przestrzeni kulturowej. W tej przestrzeni jednak realne było nie tylko potoczne
operowanie epitetami znamionującymi utarte (rytualne?)
lekceważenie i pogardę. Ten sam modus
dopuszcza (domaga się?) zrównywanie śmierci Żyda i śmierci zwierzęcia — ks.
Żuchowski pisze, że Żyd (...)
zdechł (podczas tortur w sprawie
sandomierskiej); tenże ton odnajduje się w „ludowych przyśpiewkach" z lat 40. XX
w. (oj dydy, oj dydy, oj wyzdychały Żydy).
[ 5 ] Nieco złagodzony (odwalił kitę, kojfnął)
powraca w wypowiedziach badanych; razem z relacjami z tej odmiany „sąsiedzkiego
dokuczania" (w standardowej poetyce naszej etnologii), jaką było zakłócanie
żydowskich pochówków.
Mimo gustu do sielanek i mocnej autoafirmacji idealnego
konterfektu społecznego pora zdać sobie sprawę, że w tej przestrzeni kulturowej
powaga śmierci, jeśli była to śmierć
wykluczonego, zamieniała się w prześladowcze igrzyska, swoistą
pornografię okrucieństwa.
Inscenizowano je niewyłącznie samorzutnie; odbywały się one — praktycznie aż do
XIX w. — w majestacie prawa. I nawet doczekały się filozoficznej apologii
swojego celebransa… Czy jeszcze komuś przystoi
wyrzekać, że to liberalizm
spycha Europę ku „cywilizacji śmierci"?
1 2 3 Dalej..
Footnotes: [ 1 ] W każdym razie do końca marca
2009 r. [ 2 ] M. Bilewicz,
Polska po Goldhagenowsku… Wokół
„Legend o krwi", Res Publica.… Tekst to specyficzny: autor
niezbyt orientuje się, co to takiego esencjalizm. Nie baczy też, że
nawet przy podawanej przez siebie definicji akurat tezy Tokarskiej-Bakir zupełnie do niej nie przystają. Nad tym, że wielkomiejski punkt
widzenia nijak do społecznej rzeczywistości w Polsce nie pasuje,
rozwodzić się w tym miejscu nie warto. [ 3 ] Skrupulatność badawcza kazała
Autorce zamieścić Apendyks,
(s. 647-714), obejmujący przekłady reprezentatywnych dla wywodu źródeł.
W tym (s. 694-714) dokumentację sprawy Żydów sandomierskich,
zainspirowanej i animowanej przez ks. S. Żuchowskiego. Jego oskarżenie
stało się treścią obrazu K. Prêvota, który był materialnym punktem
wyjścia do tej pracy. Każdy może przeczytać; zwłaszcza gdy (np.)
chciałby protestować, że JTB przesadza. [ 4 ] Por. uwagi końcowe, z
przywołaniem wypowiedzi N. Postmana i kontrapunktującego ja
spostrzeżenia M. Kundery. Legendy
o krwi... s. 643. [ 5 ] Znane mi z lat 80., popularne na
dość znacznym obszarze, bo słyszane w nowosądeckim, w okolicach
Słomnik i Miechowa (płn. Małopolska) oraz w Baranowie
Sandomierskim. « (Published: 22-06-2011 )
Romana KolarzowaProfesor Uniwersytetu Rzeszowskiego (zakład aksjologii wydziału filozoficznego). Wcześniej pracowała na Uniwersytecie Jagiellońskim, w Akademii Muzycznej w Poznaniu oraz na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Była redaktorką wydawnictwa Rebis. Była związana z organizacjami: Ruch Obrony Praw Kobiet, NEUTRUM, Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Autorka książek: "Postmodernizm w muzyce" (Warszawa 1993), "Przekroczyć estetykę" (Kraków 2001), "Wprowadzenie do tradycji i myśli żydowskiej" (Rzeszów 2006), "Kilka ćwiczeń z myślenia praktycznego" (w przygotowaniu). Number of texts in service: 4 Show other texts of this author Latest author's article: Trzeba zrobić nową przeszłość | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 1934 |
|