|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Neutrum »
Biuletyn Neutrum, Nr 1/2(15/16), Czerwiec 1995 [1]
Spis treści: O religii w szkole
Nauka religii w świetle badań sondażowych
Nauka przeciw religii
Katecheza w szkole: punkt widzenia socjologa
Wolność sumienia w szkole publicznej. Dyskusja
List do Rzecznika Praw Obywatelskich
Widziane z prowincji
Przypadki szczególne?
Listy
Oświadczenie "Neutrum"
„Neutrum" do posłów i senatorów
Prof. Ewa Łętowska o artykule 16 projektu konstytucji
„Neutrum" do Bugaja
Współczesna nauka według KIK-u
Sprawy Wandy Papis ciąg dalszy
Fragmenty recenzji
Wanda Papis o swoim programie
Jeszcze nie koniec sprawy
Czy Cejrowski krzyczał „pożar" w przepełnionym teatrze?
Drobiazgi
Powiedzieli *
O RELIGII W SZKOLE
Magdaleny Środy refleksje optymistyczne
Pamiętam, jak w czasie stanu wojennego dotarła do mnie
wieść, że wszystkie zajęcia będą kontrolowane przez specjalnie powołaną
do tego celu grupę wojskowych. Nie mogę sobie przypomnieć, jak brzmiał
oficjalny cel tych kontroli (a szkoda, bo musiał on być cudownie absurdalny),
dość, że pobiegłam do mojego szefa i powiedziałam, że ja w takiej sytuacji
żadnych zajęć prowadzić nie będę. Pamiętam, jak uśmiechnął się i spokojnie powiedział: „Nie zapominaj, że żyjemy w Polsce; od hucznych
zapowiedzi do faktów droga daleka. Zaręczam, że żadnych kontroli nie będzie,
bo od wieków panuje tu zbyt wielki bałagan". I faktycznie kontroli nie było.
Gdy wprowadzono religię/etykę do szkół, ogarnęła mnie podobna panika, tym
razem związana nie tyle z poczuciem własnej niezależności, co, powiedzmy, z niepokojem o jakąś postać dobra wspólnego (a również, bardziej
egoistycznie, o los własnego dziecka, które od urodzenia nie wykazywało żadnych
inklinacji ku irracjonalizmowi). Martwiła mnie potencjalna religijna
indoktrynacja, przede wszystkim jednak — owa nieszczęsna etyka. Kto ją będzie
wykładał? Na jakim materiale? Jak? Etyka jest dziedziną filozofii i nie sposób
zajmować się nią bez należytego przygotowania filozoficznego (tak ze strony
nauczyciela, jak i ucznia). Do tego trzeba dodać szereg umiejętności
praktycznych, takich jak przystępne przedstawienie materiału, sztukę
dyskusji, umiejętność wnioskowania, argumentowania, znajomość problemów młodzieży,
jej psychiki etc. W ciągu pierwszego roku nauczania udało się władzom kościelnym
powołać blisko siedmiuset katechetów w samym województwie warszawskim, czy
można sobie wyobrazić powołanie tak fantastycznej liczby etyków?
Monstrualnym nieporozumieniem wydało mi się również przeciwstawienie etyki
religii: już nie tylko dlatego, że zubaża ono rozumienie etyki sprowadzając
ją do poziomu jakiejś ateistycznej indoktrynacji, ale również dlatego, że
zubaża ono dzieci, które chodząc na religię nie mogą jednocześnie zetknąć
się z myślą etyczną. Wszelako wszystkie obawy okazały się zbyteczne.
Religia — według mnie — nie pełni w szkołach żadnej indoktrynacyjnej,
demonicznej roli, etyka zaś, jeśli już gdzieś jest, to jest prowadzona albo
przez osoby nieźle do tego przygotowane, albo przez osoby w ogóle nie
przygotowane; ponieważ jednak rzecz dotyczy niewielkiej liczby uczniów, to zarówno
pożytki, jak i szkody są naprawdę bardzo niewielkie.
Zastanawiałam się kiedyś, jaki cel stoi za pomysłem wyprowadzenia religii z punktów katechetycznych. Jakie funkcje prócz czysto dekoratywnych i symbolicznych (jako znak przezwyciężenia komunizmu?) miała pełnić — według
pomysłodawców — religia we współczesnej szkole? Czy szkolna katecheza ma
raczej uczyć, informować, czy wychowywać, wpajać zasady wiary, dawać wskazówki
moralne?
Żadna z tych funkcji nie jest chyba realizowana. Nie narzekam, tylko konstatuję.
Funkcja poznawcza: Od kilku lat próbuję
się dowiedzieć i od licealistów, i od studentów, jaki jest zakres ich wiedzy
religijnej. Proszę więc o wymienienie czterech cnót kardynalnych, cnót
teologicznych, kilku znanych im dogmatów, nielubianych przez nich herezji, a także o przedstawienie i obronienie jakiegoś zbioru wartości chrześcijańskich
(na tyle powszechnych i na tyle precyzyjnych, by dały się umieścić w ustawie o mass mediach czy konstytucji: najczęściej młodzież poprzestaje na
wymienieniu wartości życia); proszę również o wyjaśnienie różnic między
wolnością i łaską, katolicyzmem i reformacją lub też o streszczenie
ostatniej encykliki papieża. Jak grochem o ścianę.
Być może lekcje religii polegają na wpajaniu
dogmatów wiary? Ta funkcja szkolnej religii również musi ponosić porażkę,
wpajanie bowiem dogmatów wiary stoi wyraźnie w sprzeczności z metodologicznym
modelem szkoły, z jej scjentystycznym przesłaniem, wreszcie z samodzielnością
intelektualną ucznia (nawet jeśli samodzielność ta sprowadza się jedynie do
pustego krytykanctwa i złośliwej sceptyczności, co cechuje „ludzkość
dorastającą", to jej ostrze ze szczególną mocą musi być wymierzone w nie
dające się uzasadnić i nieużyteczne prawdy abstrakcyjne). Sądzę zresztą — i jest to już zarzut — że godzenie religii z nauką w ramach jednej
instytucji nie sprzyja atmosferze uczciwości intelektualnej, w jakiej dzieci
powinny być wychowywane. Religia wpaja przekonanie, że istnieją tezy, o których
nie wolno mieć swojego zdania. Że są tematy, o których nie powinno się
dyskutować. Zderzenie odmiennych paradygmatów nie tylko treściowych, ale i metodologicznych nie sprzyja pracy uczniów. Jak wiadomo, z innym nastawienie
chodzi się do kościoła, z innym na sesję naukową, z innym do cyrku.
Uczniowie z lekcji na lekcję muszą zmieniać swoje nastawienia; dociekliwość
zastępować religijną gorliwością, pożądany w nauce sceptycyzm — pokorą
wobec nieprawdopodobnych dogmatów.
Być może religia pełni funkcje
wychowawcze? Wychowanie bowiem, w przeciwieństwie do nauczania, nie polega
na przekazywaniu informacji, ale w jakimś sensie na przekazywaniu wartości, na
kształtowaniu przekonań, formowaniu postaw wobec życia. Efektywna praca
wychowawcza wymaga jednak przynajmniej dwóch elementów: nadzwyczajnego i zwyczajnego. Ten pierwszy — to autorytet. Ten drugi to kwalifikacje. Głównym
narzędziem pracy wychowawczej powinny być dyskusje. By wykształcić
przekonania i postawy, trzeba umieć je artykułować, rozumieć, bronić ich,
znać ich konsekwencje w życiu społecznym etc. Religia unika dyskusji (jest
zresztą głównym problemem młodzieży wierzącej to, że nikt z nią na
lekcjach religii nie dyskutuje). Wychowawca powinien więc mieć sporo
kwalifikacji merytorycznych (dydaktycznych, psychologicznych, filozoficznych),
no i dar boży, czyli autorytet, który bynajmniej nie jest związany z przynależnością
do jakiejś grupy społecznej (np. kleru), lecz z cała masą spraw bardzo
indywidualnych. O ile się orientuję, szkolni katecheci cieszą się niekiedy
wymuszonym autorytetem u dyrektorów (pełniąc w szkołach rolę podobną do
szarych eminencji z dawnego POP-u), rzadko — wśród uczniów. Uczniowie (może
to dobrze, a może źle) żyją w innym świecie: w świecie konsumpcji, stresów,
możliwych szans, kłopotów z samym sobą, ze starszym pokoleniem, żyją własną
seksualnością, szansą na własną karierę. Drażnią ich czcze pouczenia,
nie uznają autorytetów funkcyjnych, tradycyjnych, ale rzeczywiste (jeśli w ogóle
uznają jakiekolwiek autorytety).
Jeśli chodzi natomiast o funkcje moralne
szkolnej religii, to pozwolę sobie tutaj na przytoczenie trafnej, choć nieco złośliwej
opinii Mandeville’a, że wpływ religii na moralność jest mniej więcej taki
sam, jak numer domu, w którym się mieszka. Katolicy w naszym kraju nie są ani
lepsi, ani gorsi od niekatolików, a ilość wyuczonych formułek, obrzędowa
rytualność, nawet wiara w boską rachunkowość, która pozwala mieć nadzieję,
że wszelkie zło, cierpienie i bieda (czy, na przykład, sąsiedztwo z ludźmi
chorymi na AIDS) zostaną zrekompensowane w życiu przyszłym, nie czyni nikogo
nie tylko wrażliwszym moralnie, ale nawet ani odrobinę cierpliwszym.
Magdalena Środa
*
Większość materiałów
zawartych w tym numerze Biuletynu jest związana z programem „Respektowanie
wolności sumienia i wyznania w szkole publicznej" realizowanym przez „Neutrum"
dzięki dotacji otrzymanej z Programu PHARE/TACIS Demokracja.
Obok zamieszczamy spisane z taśmy skróty dwóch referatów: dr. Wojciecha
Pawlika i prof. Hanny Świdy-Ziemby, oraz fragmenty dyskusji z konferencji
inaugurującej program, która odbyła się w grudniu ubiegłego roku z udziałem
przedstawicieli Kościołów, stowarzyszeń humanistycznych, Ministerstwa
Edukacji Narodowej, kuratorium i Biura Rzecznika Praw Obywatelskich. Celem tej
konferencji było sprecyzowanie problematyki, którą należałoby objąć
badaniem, i określenie niektórych pytań badawczych.
Publikujemy także fragmenty kilku spośród listów, które nadeszły w odpowiedzi na naszą prośbę o sygnalizowanie problemów związanych z nauczaniem religii w szkole.
Już te wstępne materiały pokazują ogromną rozpiętość ocen i doświadczeń:
od skłonności do bagatelizowania sprawy, gdy rozpatruje się ją w mikroskali,
do małych tragedii osobistych ludzi bezpośrednio dotkniętych dyskryminacją.
Widać także różnorodność problemów i konfliktów, często niezależnych
od postaw wobec samej religii. Dotyczą one także rodziców skłonnych posyłać
dzieci na szkolną katechezę; często wynikają z samego charakteru nauczania
religii, z nierównego traktowania wyznań, z niezależności katechety od
kierownictwa szkoły, a nawet, niestety, ze złej woli pedagogów.
Badania są obecnie w toku. Wyniki będą zawarte w raporcie, który, mamy
nadzieję, pozwoli wzbogacić i usystematyzować wiedzę w zakresie objętym
programem i stanie się podstawą do poszukiwania konkretnych rozwiązań, a przynajmniej przedmiotem rzeczowej dyskusji zainteresowanych stron.
A.W.
NAUKA RELIGII W ŚWIETLE BADAŃ SONDAŻOWYCH
Wojciech Pawlik
W programie, którego realizację rozpoczynamy, nie chodzi o badanie całokształtu sytuacji związanej z nauczaniem religii w szkole
dzisiaj. Nas interesują zagrożenia, jakie wiążą się lub mogą się wiązać z wprowadzeniem nauki religii do szkół. Nie byłbym wcale zdziwiony, gdyby się
okazało, że wprowadzenie religii do szkół nie pociąga za sobą negatywnych
konsekwencji. Gdyby taki był wynik za rok, byłbym zadowolony. Taka jest rola
badań socjologicznych: badacze przyjmują pewną hipotezę, która się
potwierdza albo nie. Gdyby się okazało, że nie ma negatywnych konsekwencji,
to i tak byłoby warto wydać pieniądze, żeby rozproszyć wątpliwości, bo ma
je wielu. Z tego punktu widzenia badania, które podejmujemy, są badaniami
aspektowymi: my nie zajmujemy się pozytywną stroną wprowadzenia religii do
szkół. Takie pozytywne strony istnieją na pewno; w czasie innych badań i na
innych konferencjach wiele się o tym mówiło. Naszym zadaniem jako
Stowarzyszenia „Neutrum" jest obserwowanie, czy wskutek wprowadzenia religii
do szkół nie dochodzi do naruszania zasad życia społecznego,
demokratycznego.
Sondażowe badania socjologiczne, jakie do tej pory w Polsce prowadzono, pokazują,
że problemu raczej nie ma, a jeśli istnieje, jest on marginalny. Po to właśnie
organizujemy te badania, aby się owemu problemowi przyjrzeć.
Zacznę od garści danych statystycznych. Z badań GUS przeprowadzonych w pierwszym roku nauki religii w szkołach wynikało, że katechizacją objęto
około 96% uczniów. W szkołach podstawowych ten wskaźnik wynosi ponad 98%.
Ale coś, co stanowi tylko 2%, to jest może kilkadziesiąt czy kilkaset tysięcy
uczniów i tyle być może problemów. Na tym polega różnica między podejściem
makrosocjologicznym a podejściem szczegółowym. Jeśli ktoś ginie na ulicy,
to dla matki takiego człowieka ginie sto procent, natomiast w skali kraju to się
nie liczy. My chcielibyśmy się właśnie pochylić nad tymi dwoma procentami
uczniów, którzy na katechezę nie chodzą.
CBOS prowadzi sondażowe badania na temat religii i jest tam pytanie, czy dzieci
badanych bądź sami badani, jeśli mają ukończone 18 lat, uczestniczą w lekcjach religii. Wśród młodzieży szkół ponadpodstawowych ten odsetek jest
już mniejszy, ale procent tej młodzieży wśród uczniów szkół
ponadpodstawowychw ostatnich
czterech latach wcale nie maleje, lecz rośnie. W 1991 r. 81% młodzieży ze szkół
ponadpodstawowych uczęszczało na religię. W 1992 r. 85%, w 1994 r. w styczniu
88%. Takie są wyniki badań sondażowych. Ale należy tu poczynić zastrzeżenia:
po pierwsze, nigdy nie wiemy, w jakim stopniu te deklaracje przekładają się
na stan faktyczny, po drugie, jak wiedzą ci, którzy mają kontakt ze środowiskiem
szkolnym, rodzice często zapisują dzieci na lekcje religii, ale faktyczne
uczestnictwo w tych lekcjach jest znacznie mniejsze. Może dobrze byłby zbadać
frekwencję na lekcjach religii, żeby się przekonać, jaki procent dzieci
naprawdę bierze w nich udział. Sondażowe badania na ogół nie pozwalają
dotrzeć do tego, co jest ukryte. Myślę, że wyniki badań sondażowych pośrednio
jednak potwierdzają to, czego się wszyscy obawiali: istnieją mechanizmy
przymusu kulturowego, oczywiście nie formalnego, ale środowiskowego.
Jak to się ma do zasady nietolerancji, która podnoszona była jako argument w 1990 roku, kiedy wprowadzono religię do szkół? Tu mamy znowu ciekawy wynik.
Wyniki badań prowadzonych przez różne ośrodki często bardzo się różnią. Z badań prowadzonych w ATK wynika, że około 15% młodzieży uczęszcza na
lekcje religii kierując się różnymi typami motywacji, które można nazwać
konformistycznymi. W tym 7% młodzieży szkół ponadpodstawowych wymieniało
racje czysto oportunistyczne: mówiono, że świadectwo szkolne przyda się do
zawarcia związku małżeńskiego, wymieniano lęk przed kreską na świadectwie
szkolnym, obawiano się, że zaważy to przy zdawaniu do szkoły wyższej czy do
innego typu szkoły. I znowu mówię: jest to tylko 15% albo aż 15%, w zależności
od tego, jakie mamy prywatne standardy oceny.
Jeśli mówimy o tych zjawiskach negatywnych, które są ukryte, to w badaniach
H. Najduchowskiej prowadzonych nad studentami i uczniami szkół
ponadpodstawowych 32% młodzieży wypowiadało się przeciwko religii w szkole,
uzasadniając to faktami dyskryminacji. Ale to pytanie nie mierzy, czy chodzi o dyskryminację, której badani się obawiali, czy też taką, która faktycznie
zaistniała. Ciekawsze są wobec tego pytania wprost: czy w twojej klasie, w twoim środowisku szkolnym mają miejsce akty nietolerancji, czy są podziały? I znowu: 76% stwierdzało, że nie ma nietolerancji szkolnej. To znaczy jednak,
że ponad 20% twierdziło, iż istnieją w szkole podziały na tym tle. Ale,
rzecz ciekawa, o tych podziałach częściej mówią uczniowie, którzy uczęszczają
na lekcje religii, niż ci, którzy nie uczęszczają. Być może ci, którzy
chodzą na lekcje religii, mają poczucie winy obserwując akty nietolerancji,
być może przedstawiciele mniejszości religijnych na tyle przyzwyczajeni są
do różnych form szykan ze strony otoczenia, że są już na to uodpornieni. Z badań tak zwanych jakościowych, to znaczy takich, w których nie liczy się
procentów, ale prowadzi się pogłębione wywiady z konkretnymi
przedstawicielami różnych środowisk szkolnych, wynika, że sytuacja nie jest
tak wesoła, jak wygląda wtedy, kiedy operujemy procentami. Z badań profesor
E. Nowickiej prowadzonych z przedstawicielami środowisk ewangelickich i prawosławnych w Warszawie wiemy, że młodzież z tych środowisk bardzo często spotyka się z aktami dyskryminacji religijnej czy różnymi faktami szykan ze strony środowiska.
„Inność jakiegoś ucznia — stwierdza jeden z rozmówców autorki — staje
się natychmiast powodem interwencji i najczęściej na tym poziomie jedynym
argumentem jest siła fizyczna, zwłaszcza w szkołach podstawowych. Akty
agresji wobec dzieci innych wyznań nie są zjawiskiem rzadkim: bicie, chowanie
tornistra, podrzucanie na przykład zdechłej myszy do buta to tylko niektóre
przykłady złośliwości, z jaką spotykają się dzieci ewangelików. Nie bez
znaczenia jest również agresja słowna, równie bolesna jak akty przemocy". Z badań tejże autorki wynika, że dzieci w szkole podstawowej cierpią przede
wszystkim z winy innych uczniów, w szkole zaś ponadpodstawowej szykany płyną
przede wszystkim od strony nauczycieli. Wtedy, kiedy mamy do czynienia z badaniami jakościowymi, trudno powiedzieć, czy jest to incydent czy też
prawidłowość, ponieważ zbiorowości są małe. Możemy tylko powiedzieć, że
najbardziej zainteresowani doświadczają tego często w sposób bolesny.
"NAUKA
PRZECIW RELIGII"
Antyreligijne stowarzyszenie „Neutrum"
przypuściło atak na lekcje religii, wspomagając wznowioną ofensywę środowisk
lewicowych w tym kierunku. Odbyła się w stolicy specjalna konferencja,
na której wypowiadali się aktywiści stowarzyszenia, występujący jako
„naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego" (...) Upraszamy P.T. uczonych z UW, aby nie przemawiali w imieniu rodziców, bo nie mają do tego prawa. A także — by nie naruszali godności uczelni, posługując się jej
nazwą w swych ideologicznych kampaniach.
„Niedziela", 5 III 1995
Według badań prowadzonych na ATK przez A. Szwajkajzer,
około 10% badanych rodziców i dzieci dostrzega fakt istnienia podziałów w życiu
szkolnym, młodzież zaś nie uczęszczająca na religię trzyma się razem. I znów mamy tu bardzo subtelny wynik: co to znaczy, że ta młodzież trzyma się
razem? Jak głębokie jest wśród tej młodzieży doświadczanie kulturowej i religijnej inności? Z badań CBOS wynika, że zdaniem 65% dorosłych nauka religii powinna być w szkole. Zarazem 85% rodziców deklaruje, że posyła swoje dzieci na te lekcje. A skoro posyła, to dlaczego? Jakie funkcjonują tu mechanizmy psychologiczne i kulturowe? Z badań wiemy, że liczba zwolenników i przeciwników religii w szkołach ani się zwiększa, ani zmniejsza, utrzymuje się na tym samym mniej
więcej poziomie. Natomiast są silne wahnięcia wtedy, kiedy zmieniamy
brzmienie pytania. Wtedy, kiedy pytamy: czy jesteś za wprowadzeniem lekcji
religii do szkół, około 60% respondentów jest za, a 40% przeciw, natomiast
kiedy zadaje się pytanie: czy jesteś za usunięciem religii ze szkół, wtedy
tych przeciwników jest już o wiele mniej, około 25% zamiast 40%. To pokazuje,
jak sposób sformułowania pytania może wpływać na uzyskane wyniki.
Ciekawe są wyniki wówczas, kiedy badamy młodzież. Według badań CBOS dorośli
mają takie same opinie w sprawie miejsca nauczania religii jak dzieci, nie ma
tu różnic. Inne wyniki uzyskują badacze spoza CBOS, którym, myślę, również
można ufać, np. z Uniwersytetu. Według badań prof. H. Najduchowskiej
prowadzonych na reprezentatywnej próbie młodzieży ze szkół
ponadpodstawowych 66% uczniów i 86% studentów chciałoby, żeby lekcje religii
odbywały się w parafiach. Również z badań przeprowadzonych na zlecenie
„Gazety Wyborczej" przez CBOS wynika, że 57% młodzieży życzy sobie
lekcji religii w parafiach. Z badań ATK, które trudno posądzać o antykościelną
stronniczość, wynika, że 59% badanej młodzieży widzi różnicę między
lekcjami religii prowadzonymi w szkole a prowadzonymi w parafii; 44% spośród
tej młodzieży uważa, że lepiej było w parafiach, 7% — że lepiej w szkole. Zwolennicy religii w szkole podkreślają przede wszystkim wygodę,
przeciwnicy — że sacrum zostało w szkole zagubione, że ono obumiera, że
nie ma właściwej atmosfery, lekcje straciły swoją nadzwyczajność. Bardzo
ciekawy wynik uzyskujemy porównując młodzież z dorosłymi wtedy, kiedy
pytamy o obligatoryjność nauczania religii w szkole. Kiedy pytamy, czy lekcje
religii powinny być obligatoryjne, 12% dorosłych i 8% młodzieży odpowiada,
że tak; 75% badanej młodzieży chce samodzielnie decydować o uczestniczeniu w dobrowolnych lekcjach religii, gdy tylko 15% rodziców przyznaje młodzieży
takie prawo; 7% uczniów i 34% rodziców jest zdania, że powinni o tym decydować
rodzice.
Wszystkie badania potwierdzają prawidłowość, że najmniej zadowolona z lekcji religii jest młodzież (lekcje te lubi 35%), bardziej rodzice,
najbardziej zaś — katecheci. Z badań profesora K. Kicińskiego wynika
dodatkowo, że najbardziej krytyczni wobec lekcji religii są nauczyciele (81%
uważa, że podstawą nauczania nie powinny być wartości chrześcijańskie,
lecz ogólnoludzkie). Nauczyciele uważają też, że lekcje powinny polegać na
przekazywaniu wiedzy, nie na indoktrynowaniu, a lekcje religii powinny mieć
raczej charakter religioznawstwa.
Po wprowadzeniu lekcji do szkół zmieniły się proporcje uczestniczenia w zajęciach z religii między uczniami liceów i zasadniczych szkół zawodowych. Przed 1989
rokiem na katechizację uczęszczało o wiele więcej młodzieży z liceów ogólnokształcących
niż z ZSZ, teraz frekwencja w liceach jest najniższa, najwyższa zaś w szkołach
zawodowych: prawie 90%. Tam też lekcje te są najwyżej oceniane. Młodzież z liceów jest znacznie bardziej krytyczna, co można wyjaśnić bardziej
antyklerykalnymi nastrojami w środowiskach inteligenckich. Najmniejsza jest
frekwencja w szkołach artystycznych: około 50%.
Nie ma badań dotyczących szkół, gdzie odbywają się lekcje etyki.
*
KATECHEZA W SZKOLE: PUNKT WIDZENIA SOCJOLOGA
Mój referat będzie miał charakter problemowy. Na samym
początku chciałam podać wyniki badania przeprowadzonego na wyższych
uczelniach i w liceach warszawskich w 1993 roku. W metryczce badania na
podstawie wywiadów sondażowych umieściłam kategorię, której się na ogół
nie umieszcza, a mianowicie „wierzący, ale mało lub w ogóle nie związani z Kościołem katolickim". Muszę powiedzieć, że ci, którzy wybierali tę
kategorię, na ogół skreślali „mało związani" i zostawiali „nie związani".
Wyniki były następujące: głęboko religijnych oraz wierzących i systematycznie praktykujących było łącznie
ponad 37%, niewierzących raczej bądź zdecydowanie — 14%, natomiast
20,2% w liceach, a w całej populacji 23,8% wybierało odpowiedź „wierzący,
ale nie związani z Kościołem katolickim". Jeżeli Państwo uprzytomnią
sobie, że w liceach jedna piąta wybiera tę kategorię, to razem z niewierzącymi
daje to 34%. Pozostali to są tzw. raczej wierzący. Tak więc osoby związane z Kościołem stanowią w liceach nieco ponad 60%. Tymczasem udział młodzieży w lekcjach religii jest procentowo znacznie wyższy. Być może właśnie dlatego
młodzież pragnęłaby sama decydować o uczestnictwie w lekcjach religii.
Trzeba zwrócić uwagę, że owi „wierzący, Anie nie związani z Kościołem"
to zupełnie nowa kategoria, o której nic nie wiemy, kategoria wymagająca
zbadania, na której tle religia w szkole nabiera szczególnego wymiaru.
Chciałabym teraz przedstawić ogólne refleksje związane z wprowadzeniem
religii do szkół. Rozpocznijmy od pytania, dlaczego właściwie Kościół
katolicki tak bardzo naciskał, aby wprowadzić religię do szkół bez żadnego
wyboru? Nigdy nie miałam okazji do postawienia tego pytania.
Można by przypuszczać, że dążenie do opłacania katechetów przez państwo
mogło być jednym z czynników, ale myślę, że chodziło tutaj raczej o zaznaczenie, że w gruncie rzeczy szkoła jest katolicka. Bardzo możliwe, że
wspomniana poprzednio rozbieżność między wiarą a uczestnictwem w katechizacji jest tego następstwem i wynika z konformizmu, o którym powiem za
chwilę. Liczono też zapewne na wpływ katechety na pozostałe osoby z grona
pedagogicznego. Czyli, innymi słowy, chodziło o wpływy Kościoła na terenie
instytucji publicznej — w inny sposób nie umiem tego wytłumaczyć.
Bardzo istotna jest jeszcze jedna sprawa charakterystyczna dla Polski. Otóż byłabym
znacznie mniejszym przeciwnikiem religii w szkole, gdyby Polska była
wielowyznaniowa. Właśnie fakt, na który powołuje się Kościół, ogromna
przewaga katolicyzmu, przemawia przeciwko wprowadzeniu religii do szkoły. Gdyby
była wielowyznaniowość, gdyby osobne lekcje religii mieli ewangelicy,
katolicy czy prawosławni, naznaczenie szkoły urzędowym stygmatem katolicyzmu
byłoby niemożliwe.
Jestem uczniem IV klasy szkoły średniej,
uczęszczam na lekcje religii. Mówiąc szczerze, jestem czasem
zaszokowany ich przebiegiem. Otóż wśród osób, które naprawdę pragną
spotkać się na katechezie z Chrystusem, są również i tacy, których
jedynym powodem obecności na niej jest puste miejsce w tabeli frekwencji.
Skutkiem tego jest kompletne niezainteresowanie tokiem lekcji, a w dodatku
skuteczne przeszkadzanie w jej prowadzeniu.
Demonstrowanie braku jakiegokolwiek szacunku do Boga, kpienie z modlitwy i świętości, prowadzenie prostackich i nieraz głupich dyskusji dotyczących
prawd wiary i Boga to domena niektórych moich rówieśników. Co gorsza — liczba tych osób stanowi 60 proc. klasy.
„Gość Niedzielny",2 X 1994
W moim przekonaniu niebezpieczeństwa związane z religią w szkole zależą od wielu czynników. Jedna sprawa to teren, gdzie
przeprowadzana jest katechizacja, a drugi to wiek, dlatego że zupełnie inaczej
na inność reagują dzieci, inaczej zaś młodzież. U młodzieży licealnej
występuje obecnie duże zróżnicowanie postaw przy jednoczesnej dużej
tolerancji wobec tych zróżnicowań. Dlatego też nie spodziewałabym się, że
akurat w szkołach średnich będzie duży obszar nietolerancji. Dzieci dużo
gorzej reagują na odmienność niż młodzież. Koleżeńskie grupy dziecięce
wytwarzają mechanizmy konformizacji. Jeśli modna jest jakaś gra, to wszyscy w nią grają, jeśli się coś zbiera, wszyscy to zbierają. Dlatego jeśli
chodzi o wskazówki do badań, to uważałabym, że należałoby pytać przede
wszystkim dzieci z klas pierwszych, drugich i trzecich, i próbować ustalić,
co te dzieci przeżywają.
Chcę teraz omówić owe niebezpieczeństwa związane z wprowadzeniem religii do
szkół. Zacznijmy od konformizmu. Nawet jeśli dzieci nie są naznaczane,
rodzice boją się, że to nastąpi. Dlatego niektórzy rodzice — czy chcą,
czy nie chcą — zapisują dzieci na lekcje religii, chociaż do kościoła na
katechezę by nie posyłali. W stosunku do tych ludzi mamy właściwie do
czynienia z psychicznym naciskiem. Przez jawność wprowadzenia religii do szkoły,
przez przewagę katolików w szkole, dziecko nie zapisane na lekcje religii może
być w oczach rodziców dzieckiem wyłączonym, pozbawionym towarzystwa, nie
uczestniczącym w tym, w czym uczestniczy większość: czasami są takie piękne
uroczystości, z których dzieci się cieszą, procesje, komunie, i raptem moje
dziecko ma być tym gorszym, szarym, taką sierotką, która w tym nie bierze
udziału. Rodzice mają świadomość, że będzie to ostro przeżywane przez
dziecko, co stwarza atmosferę psychiczną do zapisywania dzieci na religię.
Druga sprawa wiąże się już nie z dziećmi, ale z samymi rodzicami w małych
miastach i na wsi. Niewątpliwie stopień tolerancji jest tam dużo mniejszy.
Tolerancja dziecięca jest słabsza niż młodzieżowa, ale niekiedy większa niż
tolerancja samych dorosłych w małych skupiskach. W tym ostatnim przypadku
rodzic boi się, że w sąsiedztwie, w otoczeniu, on sam będzie naznaczony. W efekcie groźba naznaczenia obejmuje zarówno dzieci, jak i dorosłych. Dlatego
kolejna możliwość badawcza to zadawanie pytania rodzicom, czy posyłaliby
dziecko na religię, gdyby nie było jej w szkole. Wydaje się, że ogólnie
rzecz biorąc rodzice posyłający z racji konformizmu dzieci na religię
stanowią dość liczną grupę. W gruncie rzeczy jest to pewna demoralizacja
społeczna, bo jak można to inaczej nazwać, jeśli ktoś wbrew swoim
przekonaniom kształci dzieci i składa pewne deklaracje światopoglądowe.
Biała Podlaska, 21 XI 1994
Wraz z kolegami zebrałem dziesięć
podpisów pod petycją o wprowadzenie etyki do programu nauczania
(wystarczy siedmiu chętnych) i zaniosłem ją do dyrektora szkoły.
Dyrektor przyjął mnie niezbyt przyjemnie, lecz powiedział, że sprawa
zostanie rozpatrzona w przyszłym roku (petycję złożyłem w ostatnim
dniu nauki roku szkolnego 1993/94). Naszą prośbę odrzucono, motywując
to tym, że powinno być przynajmniej 20 chętnych. Jako że pan dyrektor
mnie sobie zapamiętał, od tej pory jestem przez niego tępiony. Jak mi oświadczył — jestem na cenzurowanym i powinienem uważać, bo szkoły mogę nie skończyć.
Na razie jednak jest spokój.
(nazwisko i adres do wiadomości „Neutrum")
Inna sprawa wiąże się ze sposobem postrzegania społeczeństwa
przez ludzi, do czego trzeba dorastać od dzieciństwa. Jeżeli założymy, że
chcemy, aby członkowie naszego społeczeństwa postrzegali innych właśnie
tak, jak postrzega młodzież, jako różnorodnych, nie przez podział
dwudzielny: my — oni, to religia w szkole niewątpliwie nie pomaga w zrealizowaniu tego celu, ponieważ panorama społeczna jest wtedy taka: ci chodzący
na religię, „normalni", i ten jeden dewiant, dwóch czy trzech. My, oczywiście,
jesteśmy tolerancyjni, lubimy tych dewiantów, nawet ich czasem pytamy, co robią,
ale społeczeństwo nie jest postrzegane jako zespół różnych indywidualności,
tylko jako społeczeństwo dwudzielne. Obraz ten można następnie z łatwością
przenosić jako strukturę myślenia także wtedy, kiedy wchodzi się w społeczeństwo
dorosłych, przy czym ta struktura „norma i dewiant" niekoniecznie musi
dotyczyć religii, ona może dotyczyć każdej sprawy. Po systemie totalitarnym
mieliśmy także tendencje do dwudzielnego postrzegania rzeczywistości, gdy
naprawdę jest ona bogata i różnorodna, i na tę różnorodność musimy mieć
otwarty umysł. Wracam więc do tego, o czym mówiłam na początku: gdyby były
różne religie, a także ludzie chodzący na etykę, wówczas obraz klasy byłby
różnorodny, a nie dwudzielny. W tej atmosferze religia w szkole staje się zjawiskiem groźnym. Kiedy ona nie
była groźna? Ja sama kończyłam szkołę, w której była religia, i ona nie
była dla nas groźna. Wprawdzie uczennice były prawie wszystkie katoliczkami,
za to nauczyciele przedstawiali sobą całą panoramę różnorodności. Dzięki
temu starsza młodzież mogła dokonać wyboru. W tych jednak warunkach, jakie są,
nauczyciele nie będą mieli odwagi przedstawiać elementów światopoglądu
niezgodnych z religią katolicką. Oczywiście nie zawsze, nie wszyscy, zależy w jakich miejscach, ale to może wystąpić jako zjawisko dostatecznie często. I wobec tego tłumaczyć świat będzie ten jeden schemat przedstawiony na
lekcji religii, bez tego, co jest takie ważne i co socjologowie — Znaniecki,
Kotarbiński i inni — podkreślali; że do pełnego rozwoju człowieka jest
niezbędne, żeby poznał on różne konteksty kulturowe, żeby w jakiś sposób
mógł i dokonać wyboru, i wyrobić sobie światopogląd, i wzbogacić sobie
ilość kategorii myślenia, punktów widzenia, poprzez które można spojrzeć
na świat.
Etyka katolicka jest tylko jednym z możliwych kodeksów etycznych, na przykład
eksponowanie w praktycznej etyce katolickiej spraw erotycznych jest czymś
bardzo swoistym w tej chwili dla tej etyki. Obowiązuje w niej totalna negacja
wolności, absolutne zaufanie do autorytetów, konkretnie autorytetu duchownych;
nie ma żadnego prawa do wolności poszukiwań wśród wielu racji, zgodnie z tym, że świat jest wielką tajemnicą. Tajemnica według katolicyzmu polega na
tym, że pewnych rzeczy nie możemy zrozumieć. Natomiast wykład tego, czym
jest świat, dostajemy bardzo prosty. Na przykład etyka relatywizmu, który
jest dzisiaj dla Kościoła największym złem, opiera się właśnie na
prawdziwej pokorze, polegającej na tym, że w coś wierzymy, ale nie jesteśmy
tego na tyle pewni, byśmy uważali, że mamy prawo narzucać to innym.
Relatywizm to tyle co szacunek dla innego, to tyle co nieprzekonanie o tym, że
jest się jedynym nosicielem prawdy. Oczywiście religia w szkole oddala tzw.
etykę relatywizmu.
Po co oni np. chodzą na katechizację?
Są dwa powody: albo żeby „zaliczyć" sakrament bierzmowania i nie
mieć potem kłopotów np. przy zawieraniu małżeństwa, albo dlatego, że
im rodzice każą.
Rozmowa z organizatorką młodzieżowych grup przy parafii
Słowo. Dziennik Katolicki 1994, nr 45
Istnieje też tzw. etyka wątpienia, klasyczna etyka badań
naukowych: nigdy nie jesteśmy pewni, jesteśmy wiecznymi poszukiwaczami prawdy. I znowu w świetle etyki katolickiej wątpliwości co do konkretnych prawd są
czymś negatywnym. To samo dotyczy etyki bezinteresowności dobra. Mówi się,
że gdyby Boga nie było, wszystko byłoby dozwolone. A niby dlaczego? Czy nie
wolno mi świadczyć dobra dlatego, że jestem jednym z członków rodziny
ludzkiej? Że obowiązuje pewnego rodzaju etyka wzajemności? Tymczasem w nauczaniu religii wykłada się tezę, że w gruncie rzeczy musimy to wszystko
robić nie ze względu na nasze życie, na nas, ale ze względu na Boga.
Zwróciłam Państwu uwagę na pewne aspekty wprowadzenia religii do szkół.
Nie chodzi tu o to, że po religii w szkole uczniowie będą całkowicie
indoktrynowani religijnie. Mieliśmy wiele lat indoktrynacji w systemie
totalitarnym i dzieci wychodziły z tego zbuntowane. Podejrzewam, że coś
podobnego zdarzy się z religią. Natomiast pewna skaza intelektualna, zubożony
sposób widzenia zjawisk, brak kategorii, za pomocą których będzie się
postrzegać świat, to chyba największe niebezpieczeństwo wprowadzenia religii
do szkół.
Hanna Świda-Ziemba
*
WOLNOŚĆ SUMIENIA W SZKOLE PUBLICZNEJ
Dyskusja
Ks. prof. Zachariasz
Łyko (Chrześcijańska Akademia Teologiczna): Chciałbym powiedzieć parę
słów o sytuacji wśród mniejszości wyznaniowych. Wprowadzenie religii do szkół
wydawało się wielkim postępem w stosunku do okresu przedwojennego. Przed wojną
religia była obowiązkowa i do nauki religii w szkołach, takiej czy innej, nie
mieli prawa ci, którzy nie byli uznani prawnie. Zupełnie inaczej wygląda
sytuacja obecnie, tym bardziej, iż Kościół katolicki ładnie zadeklarował,
że również inne kościoły mogą się starać na takich samych zasadach o nauczanie religii w szkole. Nic dziwnego, że wiele mniejszościowych kościołów
chrześcijańskich pochwyciło tę szansę i zajęło stanowisko pozytywne, choć
oczywiście były także głosy sprzeciwu. Środowiska te były jednak
zaskoczone szybkością i sposobem wprowadzenia religii. Ustawa stwarzała szansę
ogromnej pluralizacji szkoły. W praktyce okazało się, mam tutaj zastrzeżenia
co do samego rozporządzenia, że tylko te kościoły, które na pewnych
terenach mają sporą liczbę wyznawców, mogą prowadzić w szkołach naukę
religii. Inne robią to nadal w punktach katechetycznych. Gdyby w szkole oprócz
katolickiej były także nauczane religie innych kościołów, byłaby to szansa
na poszerzenie tolerancji i pewien rozwój kulturowy i cywilizacyjny. Rozporządzenie
ministra edukacji narodowej stworzyło jednak bariery nie do pokonania przez
mniejszości wyznaniowe, większe niż początkowa Instrukcja — na przykład w oddziale musi być siedmioro dzieci danego wyznania, żeby można
było zorganizować lekcje religii. A jeśli już nawet znajdzie się siedmioro
dzieci w jednym roku, to w następnym może już tylu nie być, tylko na przykład
sześcioro, i wtedy już lekcji być nie może.
Jak wygląda zagadnienie tolerancji i nietolerancji? Środowiska mniejszościowe
są przyzwyczajone do różnych przejawów nietolerancji i bardzo często nie
zwracają nawet na to uwagi, reagują tylko w przypadkach drastycznych. Ogólnie
rzecz biorąc, z moich skromnych obserwacji wynika, że nie dzieje się bardzo
źle, natomiast zdarzają się wypadki nawet bardzo drastyczne. Dzieci potrafią
być wspaniałe i cudowne, ale potrafią być bardzo nietolerancyjne wobec inności. W klasach wyższych jest większa tolerancja, a generalnie rzecz biorąc trendy
są pozytywne: nasze społeczeństwo staje się coraz bardziej tolerancyjne.
Można zapytać, czy w takim razie należałoby organizować dla jednego dziecka
naukę religii? Uważam, że nawet jedno dziecko ma prawo do pobierania nauki
religii w szkole u swojego katechety. Jest to zagadnienie natury organizacyjnej.
Przy dobrej woli wszystko jest możliwe.
"Neutrum"
otrzymało do wiadomości kopię następującego listu:
Bydgoszcz, 24 XI 1994 r.
Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich
Szanowni Państwo!
Zwracamy się z uprzejmą prośbą o uważne przeczytanie naszego listu oraz ustosunkowanie się do jego treści:
Otóż wraz z żoną uważamy, że państwo demokratyczne to państwo
laickie, pluralistyczne, czyli neutralne światopoglądowo. Dlatego nie możemy
pogodzić się z tym, co dzieje się w kraju, w którym żyjemy, czyli w Polsce.
Siedem lat temu urodził się nam syn. Uznaliśmy,
że wychowywać go będziemy według naszego systemu wartości. Uważamy
się za bezwyznaniowców i aby żyć w zgodzie z prawem i moralnością
niepotrzebna jest nam jakakolwiek wiara czy wspólne uczestnictwo w praktykach religijnych. Nie ukrywamy także, że obce są nam wszelkie
doktryny konfesyjne. W tym stanie rzeczy zrozumiały jest kierunek
wychowania naszego potomstwa. Dlatego też nie przyjmujemy u siebie tzw.
kolędy ani nie chodzimy do kościoła.
Za tę naszą „aspołeczną" postawę zostaliśmy nie tak dawno (przez
nieznanych sprawców) ukarani napisem na drzwiach „śmierć ateistom".
Staramy się nie myśleć o tym incydencie, uznając to za wygłup i złośliwość
fanatyków.
Kolejna sprawa wiąże się z pójściem do szkoły naszego syna. Osobiście
byłem wielkim przeciwnikiem oddawania go na lekcje indoktrynacji religii
katolickiej, lecz żona w obawie o dziecko prosiła mnie o zgodę. Uległem
zorientowawszy się, że byłby on jedynym w szkole nie chodzącym na te
lekcje.
Dowiadujemy się więc teraz od
dziecka np., że osoby nie chodzące do kościoła obrażają Boga, a jego
trzeba kochać bardziej od rodziców, bo On jest najważniejszy… i inne
tego typu „super- wychowawcze" dla siedmiolatka stwierdzenia.
Początkowo próbowałem nawet interweniować u dyrektora szkoły, teraz
jednak uważam, że niestety takie są naturalne konsekwencje uczestnictwa w tych lekcjach. Tak więc koło się zamyka! Albo dziecko nie uczęszcza
na katechezę i co wrażliwsze popada (w najlepszym wypadku) w kompleksy, a na świadectwie szkoły
publicznej ma kreskę, która może być wymownym symbolem jego
kariery życiowej; albo też uczęszcza i jej poddawane ideologicznej
presji, niezgodnej (jak w naszym przypadku) z
wyznawanym światopoglądem rodziców oraz płynącymi konkretnymi
konsekwencjami w postaci chociażby przyjęcia pierwszej Komunii Św. Nie
ma bowiem praktycznie możliwości oddzielenia nauki religii w szkole od
uczestnictwa w życiu Kościoła katolickiego. Te sprawy, jak wiadomo, są
ściśle ze sobą związane. Wszelkie odwołania i interwencje nie mają
sensu, gdyż dzieje się to wszystko w majestacie polskiego prawa,
zatwierdzonego przez orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego.
List ten nie jest zwykłą informacją skarżącego się obywatela.
Piszemy w kontekście chęci wyjazdu z Polski. Uważamy bowiem, że łamane
jest nasze prawo do swobodnego wyboru światopoglądu.
Presja środowiska, obyczaje i porządek prawny w Polsce pozwalają na
tego typu działania. Ostatni pomysł organizowania tzw. Akcji Katolickiej w zakładach pracy i instytucjach stwarza możliwość niebezpiecznych
praktyk dyskryminacyjnych na innowiercach i bezwyznaniowcach i jest
kolejnym dowodem na klerykalizację kraju. Naprawdę nie chcemy już w tym
uczestniczyć. To będzie prawdziwe „polskie piekło".
Dlatego też bardzo prosimy Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich o udzielnie
informacji, czy opierając się na
powyższych faktach i zdarzeniach mielibyśmy w jakimkolwiek kraju (ze
względu na panujące tam prawo) szansę otrzymania azylu lub pozwolenia
na pobyt stały. Ponadto, czy Biuro RPO mogłoby (wg kompetencji) podjąć
działania w celu umożliwienia nam tego wyjazdu. Z wyrazami szacunku
Bożena i Krzysztof Czabańscy
Ks. dr Włodzimierz
Nast. (Polska Rada Ekumeniczna, Kościół Ewangelicko-Augsburski): To są
wyjątkowe sytuacje, ale w niektórych punktach Polski, jak Białostocczyzna czy
Śląsk Cieszyński, w niektórych miejscowościach Kościół katolicki ma
swoje zajęcia w punktach katechetycznych, bo po prostu w szkołach są albo
znikome ilości uczniów, albo połączenie uczniów z kilku szkół w jednej
przekracza możliwości techniczne księdza.
Ponadto nauczanie religii niekatolickiej w szkołach nie odbywa się w warunkach
normalności. Nie chodzi tu o jakieś rażące przejawy nietolerancji, ale o jakąś
taką ogólną atmosferę, którą stwarzają może nieświadomie kierownictwa
szkół, domagając się nierzadko tego, czego rozporządzenie nie przewiduje,
na przykład deklaracji, czemu ktoś nie uczęszcza na lekcje religii. Czasami
rodzice, mam takie informacje, dla świętego spokoju posyłają dziecko na
lekcje religii rzymskokatolickiej, a dodatkowo na lekcje swojej religii w punktach katechetycznych przy parafiach. I teraz pytanie, co się u tych dzieci
dzieje w głowach? Druga sprawa to dostosowanie się do potrzeby ustalania świadectw.
Musimy często sporządzać sążniste informacje, zanim podamy stopień z prośbą o zamieszczenie go na świadectwie, powołując się na instrukcję, na
orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego; mam sygnały, że w niektórych szkołach
są z tym duże problemy. W wielu kościołach wypowiadane są też życzenia,
by religia odbywała się poza szkołą, gdyż rzeczywiście na pewno tam, gdzie
lekcje odbywają się w punktach katechetycznych, integracja dzieci z parafią
jest większa niż na szkolnym podwórku, gdzie traktuje się tę lekcję jak każdą
inną.
Ks. prof. Zachariasz
Łyko: Umacnia nas to jeszcze bardziej w przekonaniu, że większe
odformalizowanie rozporządzenia i poleganie na lokalnych porozumieniach między
Kościołem a szkołą i rodzicami w wielu wypadkach rozwiązałoby sprawę.
Piotr Niesteruk
(katecheta prawosławny): Jestem z takich okolic Polski, gdzie w szkołach
bywa większość dzieci prawosławnych. W jednej ze szkół tylko dyrektorka
jest katoliczką, wszystkie dzieci są prawosławne. Oczywiście są takie szkoły,
gdzie jest również jedno, dwoje czy troje dzieci katolickich. I jest zarządzenie
kuratora oświaty, że dzieci katolickie mają ferie zimowe trwające 9 dni i wiosenne 6-dniowe, natomiast dzieci prawosławne, które w wielu wypadkach
stanowią większość, mogą wziąć tylko jeden dzień wolny na święta
prawosławne. I następna sprawa. Na podstawie umowy o stosunku państwa do Kościoła
prawosławnego jest przewidziane, że każdy uczeń może sobie wziąć dwa dni
wolne w czasie świąt. Jak się ta sytuacja przedstawia w praktyce? Wtedy,
kiedy prawosławni obchodzą święta, nauczyciele robią klasówki, powtórzenia z całego działu, ewentualnie z całego semestru, gdyż święta Bożego
Narodzenia wypadają właśnie w tym terminie. Jest to rzecz nagminna. W zasadzie najczęściej się to powtarza w Białymstoku. Tam, gdzie jest mniejszość
katolików, mają oni tylko jedną godzinę religii, ale są wtedy naciski, żeby
prawosławni też mieli tylko jedną godzinę religii.
Tam, gdzie jest mniej niż siedmioro uczniów, też są u nas prowadzone lekcje,
ale katecheci nie otrzymują zapłaty.
Ks. Henryk Sacewicz
(Kościół Zborów Chrystusowych): Zahaczono tutaj zaledwie o temat udziału
katechety w radzie pedagogicznej. Temat tego spotkania brzmi: „Respektowanie
wolności sumienia i wyznania w szkole publicznej". Żadne z dotychczasowych
wystąpień moim zdaniem właściwie nie dotyczyło tego tematu. Wolność
sumienia i wyznania jest traktowana przez większość środowisk trochę tak
jak prawo do kupna samochodu. Jeśli cię stać, to sobie kupisz. Takie porównanie
jest błędne. Powinny być położone maksymalne starania ze strony czynników
oficjalnych, żeby takie respektowanie mogło być realizowane. W radzie
pedagogicznej może w praktyce uczestniczyć tylko katecheta rzymskokatolicki.
Nie może ani taki, który uczy w punkcie katechetycznym, ani taki, który uczy w kilku szkołach, gdyż konferencje odbywają się zwykle we wszystkich szkołach w tym samym czasie. Czy udział katechety w radzie pedagogicznej jest konieczny?
Mam wiadomości z Bielska Podlaskiego, skąd wracam, że dzieciom, które uczą
się religii w punktach międzyszkolnych, szkoły nie chcą respektować zaświadczenia
od katechety i wpisywać stopnia na świadectwie. Nieprawdą jest także, iż ta
ocena nie ma na nic wpływu, bo od wychowawcy mego syna w trzeciej klasie
technikum słyszałem, że uczniowie dlatego chodzą na religię, że podnosi im
to średnią. Spytałem później wychowawcę, czy zna rozporządzenie dotyczące
nauczania religii. Odpowiedział, że nie. A przecież w tym rozporządzeniu wręcz
zabrania się zaliczania stopnia z religii do średniej. Jeśli ta ocena w razie
niedostatecznej nie zatrzymuje dziecka w klasie, to ja się pytam, po co ona?
Według mnie jest to kpina z przedmiotu. Nietolerancyjne rozporządzenie
spowodowało, że wszystkie dzieci, których nauka odbywa się poza szkołą,
mają o dwie godziny zajęć tygodniowo niepotrzebnie więcej, bo podczas lekcji
religii siedzą w szkole, gdyż na ogół mają zbyt daleko do domu, żeby w tym
czasie tam pójść. Przed wprowadzeniem religii do szkół rozmawiałem z człowiekiem
od spraw ekumenizmu przy kurii częstochowskiej o tym, co ma nastąpić. Zadałem
wtedy pytanie: kiedy najlepiej czyta się lektury szkolne? Moim zdaniem — po
maturze. Szkoda, że duchowni katoliccy tego nie zauważają. Statystyki
potwierdzają teraz, że im starsza młodzież, tym mniej uczestniczy w nauce
religii.
Elwira Machowska
(„Neutrum"): Wprowadzenie katechezy do szkół przez ministra Henryka
Samsonowicza, oraz zmiany w tym zakresie, które weszły w życie, gdy ministrem
edukacji był profesor Andrzej Stelmachowski, są niezmiennie przedmiotem
krytyki ze strony naszego stowarzyszenia jako godzące w zasadę neutralności
światopoglądowej państwa. W demokratycznym państwie szkoły publiczne
powinny być świeckie. Niedopuszczalne jest wymaganie od uczniów czy rodziców
ujawniania, jakiego są wyznania, ponieważ narusza to ustawowe gwarancje wolności
sumienia i wyznania. Na urzędowym dokumencie, jakim jest świadectwo szkolne,
nie powinny się znajdować oceny z religii. W klasach i na korytarzach nie
powinny wisieć krzyże, a uroczystości szkolne powinny być pozbawione akcentów
religijnych. Polska szkoła publiczna przestała być neutralna światopoglądowo.
Stan notorycznego łamania powyższych zasad, obecność księży w radach
pedagogicznych, brak wpływu świeckich władz oświatowych na kształt
nauczania religii i niemożność decydowania o doborze kadr w tym zakresie,
nawet w sytuacjach, gdy mianowani przez władze kościelne katecheci okazują się
pedagogicznymi ignorantami, wszystko to pozwala dziś stwierdzić, że zbliżyliśmy
się do modelu szkoły wyznaniowej. W ramach działalności „Neutrum" zebraliśmy liczne informacje związane z nauczaniem religii w szkołach. Według sondy dotyczącej nauczania religii w warszawskich szkołach podstawowych przeprowadzonej tuż po decyzji ministra
Samsonowicza, ponad 90% spośród stu dyrektorów tych szkół stanowczo
sprzeciwiało się takiemu rozwiązaniu. W tym samym roku „Sztandar Młodych"
zapytał uczniów, co myślą o szkolnej katechezie. Przyszło ponad dwieście
listów, w tym tylko piętnaście popierających. Do stowarzyszenia przychodzi
korespondencja, z której wynika, że religia w szkole bywa zarzewiem konfliktów i dziecięcych tragedii. Mamy przykłady prób wycofania religii ze szkolnych
murów w wyniku inicjatywy rodziców — w każdym przypadku kończyły się one
niepowodzeniem, gdyż władze szkolne rozkładały ręce i odsyłały do kurii
biskupiej, hierarchia kościelna zaś twierdziła, że nie do nich należy
decyzja, bądź otwarcie mówiła „nie". W praktyce okazało się, że
lekcje religii bywają bardzo często wykorzystywane jako okazja do wywierania
presji na uczniów, a pośrednio na ich rodziców, co do uczestnictwa w praktykach religijnych. Katecheci potrafią komentować aktywność religijną
rodziców dziecka. Zdarzają się przypadki dyskryminacji dzieci wyznań innych
niż katolickie bądź dzieci z rodzin niewierzących. Dziś, po kilkuletniej
obecności religii w szkole, emocje wokół tego rozwiązania znacznie opadły.
Badania CBOS wykazują jednak, że prawie połowa społeczeństwa uważa, iż
miejscem nauczania religii powinny być sale katechetyczne.
W 1994 roku wykładowcy praw człowieka
zorganizowali na zamówienie kuratorium szkolenie dla dyrektorów szkół
podstawowych z woj. łomżyńskiego. Na początku dano dyrektorom do wypełnienia
ankietę-test z najróżniejszymi pytaniami dotyczącymi praw ucznia, np.
czy można uczniowi odebrać scyzoryk, czy wolno zabronić uczniom
zorganizowania pikiety z żądaniem ustawienia na terenie szkoły automatu z prezerwatywami. Nie minęło wiele czasu, gdy jeden z proboszczów zwołał
dyrektorów miejscowych szkół i oznajmił im, że kuratorium nie ma
prawa nakazywać stawiania automatów z prezerwatywami w szkołach, wobec
czego powinni wystąpić ze stanowczym protestem.
*
* *
Dyrektor pewnego warszawskiego
technikum samochodowego na spotkaniu z rodzicami kandydatów uprzedził,
że nie życzy sobie w swojej szkole uczniów z kolczykami w uchu, wymyślnymi
fryzurami ani niewierzących. Tych ostatnich — ze względu na ewentualne
problemy z lekcjami etyki.
*
* *
Jedna
ze szkół, skąd sygnalizowano nam problemy dzieci niewierzących, nosi
imię Tadeusza Kotarbińskiego. „Przewraca się w grobie!" — dopisała
do listu matka dziecka.
Dr Jerzy Kolarzowski
(Stowarzyszenie Wolnomyślicieli): Chciałem powiedzieć kilka słów na
temat różnicy między wartościami uniwersalnymi a wartościami, nazwijmy to
umownie, głoszonymi przez Kościół katolicki. 46 lat temu została uchwalona
Powszechna Deklaracja Praw Człowieka. Dokumenty, które z tego ducha powstały,
czyli powszechne pakty praw człowieka, weszły do prawodawstwa większości
krajów świata. W latach 70., kiedy Europa przygotowywała się do Konferencji
Helsińskiej, prawnicy watykańscy stwierdzili, że system zawarty w prawach człowieka
jest dla nich nie do przyjęcia, przede wszystkim ze względu na konieczność
zmiany kodeksu kanonicznego. W wielu krajach zachodnich jest już podnoszona
kwestia praw człowieka w obrębie Kościoła: w Belgii, Szwajcarii, we Francji, w Niemczech, ostatnio nawet we Włoszech powstają stowarzyszenia na rzecz praw
człowieka w Kościele. Jest to cała tematyka, którą można by wykorzystać
do przeprowadzenia badań. Mogłyby one na przykład dotyczyć częściowo języka
używanego przez Kościół w XX wieku, zwłaszcza w materiałach edukacyjnych.
Inną istotną rzeczą mogłoby być skonfrontowanie hierarchii wartości
wynikającej z systemowej interpretacji obowiązujących paktów praw człowieka z hierarchią będącą do przyjęcia przez Kościół katolicki. Ta pierwsza
hierarchia wygląda według mnie następująco. Po pierwsze, każda jednostka
ludzka jest w pełni i bezwzględnie odpowiedzialna z a siebie i za swoją
niekwestionowaną godność oraz za godność innych w takim stopniu, w jakim
jest to możliwe. Po drugie, każda jednostka jest członkiem społeczności, w której żyje od urodzenia bądź z wyboru. Po trzecie, jest podmiotem prawnym
państwa, którego obywatelstwo posiada. Po czwarte, jest kooperatywną jednostką
pracującą. Po piąte — dobrowolnym uczestnikiem wspólnoty narodowej, z którą
zechce się utożsamiać. Po szóste — dobrowolnym członkiem wspólnoty
religijnej, w której pozostaje w związku z odebranym wychowaniem lub takiej,
do której przystąpi w wieku dojrzałym. Po siódme — ewentualnym partnerem w związkach hetero bądź homoseksualnych. Po ósme — dobrowolnym uczestnikiem
grup, ruchów, partii, stowarzyszeń, klubów o charakterze zawodowym,
politycznym, środowiskowym lub hobbystycznym. A więc taka hierarchia. Z taką
kolejnością. Gdyby przyjąć ją jako wyznacznik w badaniach socjo0logicnzych,
można by było te hierarchie porównać.
Dr Stefan Garwacki
(Stowarzyszenie Wolnomyślicieli): Uczę języka polskiego w starszych
klasach warszawskich liceów, zdarzało mi się też uczyć wiedzy o społeczeństwie.
Obydwa te przedmioty dają możliwość obserwowania postaw światopoglądowych
uczniów. Stwierdzam, że ujawniają się one raczej słabo zarówno u wierzących,
jak i u niewierzących. Jeśli chodzi o efekty humanistyki w szkole z punktu
widzenia wychowania światopoglądowego, to trzeba powiedzieć, że są one
bardzo małe. I w dyskusji, i w pracach pisemnych ujawniają się słabo, przeważnie
niezdarnie. Przy czym muszę powiedzieć, że młodzież, która uczęszcza na
religię, przeważnie nie ma świadomości ani wartości chrześcijańskich, ani
elementarnych założeń doktryny katolickiej. Częściej zdarza mi się
potrzeba uświadamiania im wartości chrześcijańskich, czy nawet katolickich,
niż tej młodzieży, która na religię nie chodzi i prawdopodobnie
reprezentuje inne postawy, też zresztą trudne do zidentyfikowania; moglibyśmy
powiedzieć, że mieszczą się one w obszarze etyki liberalnej czy pewnych form
zhumanizowanego ateizmu. Jakie są wzajemne stosunki tej młodzieży? Oczywiście w środowisku uczniowskim dochodzi do wyrażania stanowisk, czasami też do spięć.
Jest jednak pewna różnica w stosunku do poprzednich lat. Stroną aktywną światopoglądowo
jest raczej młodzież niewierząca albo ta, którą byśmy określili jako wątpiącą.
Młodzież niewierząca jest pod względem intelektualnym bardziej atrakcyjna,
ciekawsza, a przy tym sytuacja społeczna, jaka się wytworzyła, daje jej możliwość
osiągania pewnego luksusu z własnej, niezależnej postawy. Natomiast młodzież
deklarująca się jako katolicka częściej znajduje się w sytuacji obrony
swojej postawy, bierności. Nie widzę w stosunku do poprzednich lat jakiegoś
wzrostu efektów nauczania religijnego w postawach młodzieży. Nie widzę również w wewnętrznym życiu szkoły jakichś przejawów nietolerancji, wzajemnej
agresji. Natomiast na pewno młodzież staje w sytuacji pewnego oportunizmu: mieć
wpisany stopień z religii na świadectwie, czy nie. W poprzednich latach było
inaczej: częściej właśnie młodzież wierząca znajdowała się w sytuacji,
powiedziałbym, bardziej luksusowej. Tam się też spotykało częściej niż
teraz młodzież interesującą, otwartą, która w środowisku zbierała
dodatnie punkty z racji swojego nonkonformizmu.
To samo w pewnym stopniu dotyczy nauczycieli. Muszę powiedzieć, że
nauczyciele wierzący kiedyś znacznie bardziej demonstrowali swoją postawę niż
obecnie. Inteligent katolicki znalazł się dzisiaj w znacznie trudniejszym położeniu,
bo właściwie każde stanowisko Episkopatu stawia go w bardzo niezręcznej
sytuacji w środowisku koleżeńskim.
Jaka jest dzisiaj rola religii w szkole? Można powiedzieć, że przedłuża ona w sposób organizacyjny więź z Kościołem, którą dzieci nabywają w młodszych
klasach. Pewnie jest także część młodzieży, która dzięki niej umacnia
swoje poglądy, ale tego nie demonstruje. W starszych klasach warto przeprowadzić pogłębione badania wśród młodzieży.
Jeśli jednak chodzi o dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnym szkolnym, to
tutaj w sytuacji dyskryminowania znaleźli się rodzice i właśnie ich powinny
objąć badania.
Dr Ryszard Banajski
(Stowarzyszenie na rzecz Humanizmu i Etyki Niezależnej): Chciałbym
zasygnalizować pewne sprawy związane z nauczaniem etyki w szkole. Mam tu parę
danych zebranych przez MEN, a konkretnie panią Grażynę Płoszajską. Etyka w różnych typach szkół istnieje tylko w 37 województwach, a więc 12 województw w ogóle jest jej pozbawionych. Szkoły podstawowe mają zajęcia z etyki tylko w 15 województwach. W liceach ogólnokształcących zajęcia z etyki są
prowadzone w 33 województwach. Największy udział uczniów w tych zajęciach
na poziomie licealnym jest w województwach: jeleniogórskim (4%), bielskim
(3,7%), warszawskim i wałbrzyskim (3,2%). W średnich szkołach zawodowych na
zajęcia z etyki zgłosiła się młodzież tylko w 22 województwach. W zawodowych szkołach zajęcia z etyki odbywają się tylko na terenie 10 województw.
Najlepsze jeleniogórskie ma tu tylko 1,66% udziału; ciechanowskie — 1,6%.
Dysponuję wynikami badań sondażowych z Trójmiasta. W jednym z liceów, gdzie
też niewielki odsetek chodził na religię, choć znaczny jak na warunki
polskie, bo prawie co czwarty uczeń, pytano całą populację młodzieży, czy
chciałaby uczestniczyć i w jednych, i w drugich zajęciach. Większość (51%)
odpowiedziała, że tak. Podawano głównie motywy światopoglądowe,
humanistyczne, że chciałoby się lepiej zrozumieć innych, pogłębić znajomość
różnych kultur, być bardziej pluralistycznym itd. Wszystkie motywy są tutaj
bardzo cenne.
Na zorganizowanej ostatnio sesji poświęconej etyce w szkole wypowiadali się
nauczyciele tego przedmiotu; dominowała postawa niemal rezygnacji. Że w warunkach, w jakich usytuowano etykę w szkole, lepiej jej po prostu nie
prowadzić. Skutki negatywne są różne: między innymi, co osobiście badałem,
dla zainteresowania nauczycieli podwyższaniem kwalifikacji z etyki. Okazuje się,
że wszystkie uczelnie, które usiłowały prowadzić studia podyplomowe dla
nauczycieli etyki, mają obecnie kłopoty z naborem. Nauczycielom zabrakło
motywacji do podwyższania kwalifikacji z tego zakresu.
Obecni na sesji nauczyciele, także katecheci po studiach filozoficznych, uważali,
że wprowadzenie filozofii do szkół jako przedmiotu obowiązkowego zmieniłoby
zupełnie status etyki i wymusiłoby także zupełnie inne nastawienie katechetów
do swojego przedmiotu, zmuszając ich do sięgania po elementy wiedzy
historycznej, antropologicznej, porównawczej, i wtedy ten przedmiot mógłby
także zacząć odgrywać inną rolę, szerzej uwzględniając takie elementy
jak tolerancja, wolność sumienia, pluralizm itp.
Mirosław
Matreńczyk (Światowa Rada Kościołów): Cieszę
się, że mówimy tutaj o respektowaniu wolności sumienia i wyznania co ma formę
jakoś obligatoryjną, a nie tolerancji. Sponsorowanie badań przez fundusz
PHARE, który działa w ramach Wspólnoty Europejskiej, to dla mnie jasny sygnał,
że kwestie respektowania wolności sumienia i wyznania w szkołach publicznych
są standardowym w zasadzie pojęciem w Europie. W Polsce bywały okresy silnych
napięć religijnych; w tej chwili jest bardzo wyraźny postęp. Nie ma dziś
przypadków fizycznej agresji w stosunku do inaczej myślących, co jeszcze było
prawie standardem w okresie międzywojennym i nawet tuż po wojnie, z tym, że
skala kompleksów jest naprawdę ogromna jeszcze w tej chwili. Świadczą o tym
choćby elementarne fakty: że ludzie zmieniają nazwiska, zmieniają imiona,
nawet rodowe, z wielkimi tradycjami. A te kompleksy są przecież czymś
spowodowane. Z perspektywy Europy Wschodniej i Centralnej sytuacja w Polsce jest
zupełnie niezła, gdyż są kraje, gdzie jest znacznie gorzej. Jeśli jednak
porównywać ją z Europą Zachodnią, to jest jeszcze sporo znaków zapytania.
1 2 Dalej..
« (Published: 01-09-2002 Last change: 26-02-2004)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 2303 |
|