|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Reading room »
Diabelski kubik [2] Author of this text: Maciej Psyk
-
Co to znaczy? — Spytałem mojego przewodnika.
-
Zeszliśmy właśnie do sektora A1alfa. Odbywa się tu zabawa w berka. Przyjrzyj
się uważnie. Dbamy w ten sposób o ich tężyznę fizyczną. Mają to, na co
zasłużyli. Pamiętaj, że zostali na to skazani w sprawiedliwym wyroku pośmiertnym.
Dopiero teraz zobaczyłem, czym jest ta zabawa. Wszyscy z obłędem w oczach
uciekali przed kosmatą bestią. Istota ta, niepodobna do czegokolwiek innego,
od dłuższej chwili goniła upatrzonego uciekającego. Ten wytężał wszystkie
siły, lecz nagle, przy wrzaskach strachu kilkuset pozostałych,
potknął się i upadł. Stwór dogonił go w jednej chwili po czym zaczął
obgryzać kawałek po kawałku. Kiedy zjadł go chyba w połowie zaczął się
nagle przeistaczać w człowieka podobnego go innych, a tamten w monstrum, które
go przed chwilą podgryzało. Na ten widok wszyscy uwięzieni ponownie rzucili
się do panicznej ucieczki a cała historia powtórzyła się od nowa.
-
To najlepsza zabawa jaką widziałem — krzyknął mi do ucha szatan. — Teraz on
będzie ganiał dopóki nie złapie kogoś nowego. I tak bez końca. Ej, ty! -
krzyknął na małego człowieczka obok — chodź no tu!
-
Ale on… łapie… — zaskomlał biedak. Złapie
mnie! On mnie złapie. — zaczął wykrzykiwać.
-
Chodź tu, jak ja cię wołam, to cię nie złapie.
-
Wedle rozkazu się melduję — zaskrzeczał podszedłszy do nas.
-
Czemu tak uciekasz? Nie możesz w miejscu stać? — natarł diabeł.
-
Oj nie mogę, nie mogę. On tam łapie. Jak złapie to zje. Ojejej, złapie i zje. O ja biedny...
-
Cicho mi tu bądź. A za co tu jesteś?
-
Głosowałem na komunistów, ledwiem z kościoła wyszedł, melduję posłusznie.
-
Krzywda ci się tu czasem nie dzieje? — spytał jeszcze diabeł.
-
Mi? Krzywda? Jak to? Za to, com zrobił? Tutaj? Że krzywda niby? A cóż to? Możem
se nie zasłużył? Abo to bezprawnie zamknięty tu jestem? Dziękować mogę
jedynie za tak słuszny a sprawiedliwy wyrok, który mnie dużo czasu na przemyślenie
win moich a poprawę daje. Cieszę się, żem po wsze czasy w waszej,
diabelskiej mocy, bowiem sprawiedliwe są wyroki Boskie.
-
Dobrze, możesz odejść. Po odejściu kryptokomunisty naczelnik zaczął mówić
dalej:
— W tym jednym rację miał całkowitą. Trzeba się cieszyć z takiego wyroku, bo
inaczej można popaść w pobłażliwość dla siebie. A od tego nic już
gorszego być nie może. Chodź, idziemy dalej.
Zaczęliśmy
iść prosto przed siebie, nie zwracając na nic uwagi. Dziwnym zbiegiem
okoliczności potwór, w tej chwili zmieniony już po raz czwarty, nie zwracał
na nas żadnej uwagi, mimo, że przechodziliśmy tuż obok niego. Doszliśmy do
przeciwległego końca hali. Stały tam otwarte na oścież drzwi prowadzące do
sąsiedniego sektora, co mnie niezwykle zdumiało. Mimo, iż na końcu krótkiego
korytarza widać już było światło, nikt z miotających się bezsilnie ludzi
nie biegł tam, tak jakby zupełnie nie widzieli drzwi w ścianie. Razem
przeszliśmy korytarz i weszliśmy do nowego sektora. Na wielkich łóżkach,
przywiązani tudzież z przygwożdżonymi rękoma i nogami leżeli pokotem
wszyscy rewolucjoniści. Otaczała ich gromada pomniejszych diablików, skubiących,
świdrujących, tnących piłami, wiercących. Na podium, przybity gwoździami,
leżał jakiś łysawy mężczyzna z ostro zakończoną brodą. Dwa diabły wpiłowywały
mu się w bok a trzeci skraplał go czymś, chyba kwasem.
— Za co się
tu dostałeś? — spytał szatan męczonego.
— Strasznych
zaiste rzeczy się za żywota dopuściłem, dlatego nawet mówić o tym język mój
się wzdraga. Byłem kiedyś ojcem rewolucji. Wszystko przemyślałem, wszystko
wyłuszczyłem. Ach, nie masz nade mnie zbrodniarza. Ja proch dałem ludziom
przepis na szczęście.
-
Jaki wyrok? — indagował dalej szatan.
-
Słuszna, że wieczności trzeba, aby grzech mój zgładzić, bom dokonał
rzeczy rozum mącącej — próby obalenia władzy Boskiej. Wyrok brzmiał -
dziesięć lat za ludobójstwo, reszta za działalność wywrotową i uzurpatorstwo mocy boskiej. Ach, jakże żałuję! Marnością jesteście, którzyście
na Ziemi. Nie masz, nie masz nadzieje. Ja myślał żem mocny, aby kobiety w bólu
nie rodziły! Męże znoju nie znali! Marność nad marnościami i wszystko
marność. Nagnijcie karki, gdyż prochem jesteście! Ja to dopiero po przesłuchaniach
poniał! — jęczał łkając rzewnymi łzami.
Pozostali
jego współtowarzysze prezentowali podobny obraz. Zdawało mi się, że większy
ból sprawia im rozpamiętywanie swoich zbrodni niż piłowanie. W trzeciej sali
cierpieli heretycy, poganie i zaprzedańcy. Ich jęki i biadania, przerywane od
czasu do czasu krótkim, rozdzierającym piskiem, słychać było już z daleka. W mrocznej sali widać ich było w różnych pozach — wiszących na linach z odważnikami u nóg, rozciąganych przez dwóch diabłów, deptanych, topionych,
zrzucanych na podłogę z pomostów tuż pod sufitem. Co niektórzy, szczególnie
zatwardziali, siedzieli wygodnie w fotelach, lecz z ich twarzy spływały łzy
wielkości grochu. Wybuchali przejmującym, psim skowytem za każdym razem,
kiedy diabli podchodzili do nich i mówili:
-
Kontempluj, kontempluj, nie obijaj się.
Wśród
nich znajdował się postawny Murzyn. Widać było, że winy swoje przeżywa
szczerze i dogłębnie.
-
Ej, ty tam. Za coś tu trafił? — padło pytanie mojego przewodnika.
-
Sercem, sercem spróbuj mnie zrozumieć, gdyż na moje postępki nie masz słów
dość mocnych. Kiedy żyłem, przybył do naszej wioski misjonarz. Nie był, co
prawda, podobny do nikogo z nas, ale przygarnęliśmy go jak swojego. Nie był zły.
Czasami nawet pomagał, jak trzeba było. Po jakimś czasie zaczął nas tak pięknie
ewangelizować. Kilku moich kolegów było słabej wiary, i od razu uwierzyli w to, co mówił. Ja wiedziałem, że nie dam się na to nabrać. No i po jakimś
czasie umarłem. Zostałem uznany za wroga religijnego i oskarżony o zlekceważenie
szansy na poprawę, którą mi — osobą tego misjonarza — dano. Sam byłem
zdziwiony, że dopuściłem się tylu zbrodni, nic o tym nie wiedząc, ale
papier nie kłamie — pokazali mi wszystko czarno na białym, z jakiego
paragrafu, pozwolili nawet przeczytać. Wszystko się zgadzało. Pokiwali głowami,
że rozumieją, że to tylko taki wygłup, zobaczą, może da się ułaskawić,
ale niestety — widocznie się nie dało, bo trafiłem tutaj, na wieczność.
Musimy
już wracać — powiedział do mnie szatan, jakby zapominając o poganinie. -
Trzeba się dowiedzieć, co z tym tunelem, przez który tyle się wydarzyło -
dodał dla wyjaśnienia.
Wróciliśmy
więc do biura, skąd teleportem obaj przenieśliśmy się do Centrali. Tam
zostałem przyjęty przez samego Naczelnika Wszechpiekła, gdyż sprawa była nie
tylko pilna, ale i precedensowa. Ten polecił natychmiastową naprawę tunelu międzywymiarowego.
Wkrótce potem mogłem wracać. Podziękowałem za gościnę i pożegnałem się.
Żegnany kurtuazyjnymi żartami, że — miejmy nadzieję, więcej się nie spotkamy — przeteleportowałem
się na Ziemię.
1 2
« (Published: 26-05-2003 Last change: 06-09-2003)
Maciej Psyk Publicysta, dziennikarz. Z urodzenia słupszczanin. Ukończył politologię na Uniwersytecie Szczecińskim. Od 2005 mieszka w Wielkiej Brytanii. Członek-założyciel Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów oraz członek British Humanist Association. Współpracuje z National Secular Society. Number of texts in service: 91 Show other texts of this author Number of translations: 2 Show translations of this author Newest author's article: Monachomachia po łotewsku | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 2457 |
|