|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« People, quotes Rozmowa z prof. Barbarą Stanosz (II) Author of this text: Mariusz Agnosiewicz
Część I: str. 2503
MA: Czy jest jeszcze miejsce w dzisiejszym świecie -
obecnym jak i przyszłym, dla pojęcia prawa naturalnego? Abstrahuję tutaj od
krytyki neotomistycznego systemu prawnonaturalnego, który najczęściej
sprowadza się do zbioru postulatów i idei kościelnych (np. prawnonaturalna
nierozerwalność węzła małżeńskiego), ubranych w szkaplerz św.
Tomasza, po dziewiętnastowiecznym doszyciu paru łatek, a który zwykło się
określać mianem prawa naturalnego. Niestety przyjęło się utożsamianie
prawa naturalnego z kościelnym prawem naturalnym, a to z niechlubnymi sporami o prawo naturalne w związku z pracami nad konstytucją. Jednak przecież istnieją
znaczące nurty prawnonaturalne odrębne od tomizmu, często jemu przeciwne. To z nich przecież wywodzi się uzasadnienie idei praw człowieka. Ponadto np.
prawa naturalne o zmiennej treści. Czy te nurty mogą i powinny dziś mieć
jakieś znaczenie? BS: Pojęcie prawa naturalnego to idealny materiał
ilustracyjny w nauczaniu logicznej teorii języka: może służyć jako przykład
kilku różnych wad znaczeniowych i pułapek komunikacyjnych, występujących w języku filozofii na równi z językiem codziennym. Po pierwsze,
wieloznaczność samego słowa „prawo", które ma zarówno sens opisowy, jak i normatywny, zwodniczo sugeruje istnienie bliskiego związku między prawami
natury, które opisują występujące w niej regularności, a normami współżycia
społecznego zalecanymi jako „naturalne". Teologowie świadomie zamazują tę
różnicę, przedstawiając jedne i drugie jako ustanowione wolą Boga. Ale i religijni sceptycy nie zawsze wiedzą, że z tego, jak jest, nie wynika, jak być
powinno, i są skłonni traktować domniemane „naturalne" normy jako
konsekwencje praw opisowych. Po drugie, znaczenie wyrażenia „prawo
naturalne" jest chronicznie niejasne. Pominę, zgodnie z Pańską sugestią,
nieuleczalną mętność religijnej wykładni tego pojęcia. Wersje areligijne
odwołują się czasem do rzekomo uniwersalnych norm, które można
zrekonstruować obserwując świat przyrody. A wcale nie ma takich uniwersalnych
norm. Nawet gatunki biologicznie pokrewne rozmaicie układają swoje współżycie — jedne pokojowo, inne wojowniczo; jedne egalitarystycznie, inne nie; na ogół
poligamicznie, ale nie bez wyjątków, itd. Postulat zaś, by prawo naturalne
dla gatunku ludzkiego wywodzić z „natury człowieka", obarczony jest błędem
ignotum per ignotum: pojęcie „natury człowieka" (podobnie jak
„natury" czy „istoty" czegokolwiek innego) jest beznadziejnie niejasne.
Krótko mówiąc, wyrażenie „prawo naturalne" nie jest wyposażone w żadne — choćby cząstkowe — kryterium stosowalności: nie można zasadnie
rozstrzygać, czy dana norma jest, czy też nie jest prawem naturalnym. Po
trzecie, dopóki nie podaje się ogólnej definicji prawa naturalnego, a tylko opatruje się tym mianem niektóre normy, dopóty pojęcie to jest
pozbawione wszelkiej treści poznawczej: nie informuje o żadnych właściwościach
norm, do których ma być stosowane. Stanowi natomiast klasyczny przykład narzędzia
perswazji: służy do skłaniania ludzi, by respektowali dane normy. Przymiotnik
„naturalne" pełni tu taką samą funkcję, jak przymiotnik „prawdziwa" w kontekstach typu „prawdziwa demokracja" czy „prawdziwa wolność":
jest wyłącznie nośnikiem subiektywnej oceny, przebranym dla niepoznaki w kostium rzeczowego, obiektywnego opisu.
Dotyczy to, oczywiście, także uzasadniania praw
człowieka jako naturalnych czy też wynikających z prawa naturalnego. Moim
zdaniem, powinno się zaniechać takich zwodniczych uzasadnień. Aby uznawać za
słuszne prawa człowieka (i jakiekolwiek inne normy współżycia społecznego),
wystarczy, że chcemy, aby były one powszechnie respektowane.
Trzeba jedynie ustalić, co jest adekwatnym kryterium naszej zbiorowej woli.
Optymalne wydaje mi się kierowanie w tej sprawie preferencjami kogoś, kto
posiada możliwie pełną wiedzę o świecie, nie wie natomiast, czy on sam
zyska, czy straci na danym rozstrzygnięciu. Jest to koncepcja wyborów prawnych
dokonywanych kompetentnie, bo ze świadomością ich konsekwencji ogólnych, i zarazem bezstronnie, bo „za zasłoną niewiedzy" o interesie własnym -
koncepcja przedstawiona przez Johna Rawlsa w książce Teoria sprawiedliwości.
MA: Kiedy realizacji idei państwa świeckiego nie można
oczekiwać od partii politycznych; kiedy nie ma tutaj wsparcia nawet ze strony
prawa, które wzajemną niezależność i autonomię państwa i kościoła każe
odczytywać w rozumieniu "zakładającym współdziałanie dla rozwoju człowieka i dobra wspólnego"; kiedy również system edukacyjny nie zapewnia kształtowania
odpowiedniej świadomości w tym zakresie, pozostaje chyba liczyć jedynie na
to, iż idee te będą krzewione w ramach organizacji społecznych o charakterze
niepaństwowym, pozarządowym. Z pewnością cele te bliskie są ruchowi
humanistycznemu. Jak zatem przedstawia się polski ruch humanistyczny? Czy jest w stanie odgrywać znaczące role społeczne w tym zakresie, w jakich formach
realizuje się ta działalność, jaki jest stopień zorganizowania polskich
racjonalistów?
BS: Polski ruch humanistyczny jest słaby i nieprędko
okrzepnie. Paraliżuje go zarówno brak rozdziału między państwem a kościołem,
jak i warunki życia, które sprawiają, że uwagę większości ludzi zaprząta
kwestia przetrwania, nie pozostawiając miejsca dla dylematów światopoglądowych.
Nie ma więc ani wysokonakładowych czasopism, ani wydawców zainteresowanych w publikowaniu tekstów popularyzujących humanistyczny światopogląd. Istnieją
pisma antyklerykalne, gdyż antyklerykalizm jest w Polsce silny (i zapewne będzie
rósł w siłę), ale ma on niewiele wspólnego z racjonalistyczną,
humanistyczną postawą światopoglądową; jest tylko wyrazem negatywnych
emocji, jakie budzi obłuda, chciwość i materialne uprzywilejowanie kleru.
Emocje te nie przenoszą się na religię, a przed erozją ze strony rozumu
chroni ją niski przeciętny poziom wykształcenia oraz klimat kulturowy — cały
arsenał mitów wciąż publicznie artykułowanych, także przez osoby wykształcone:
mitu o nieistnieniu konfliktu między nauką a religią, o uniwersalnym
charakterze tzw. wartości chrześcijańskich, o chrześcijańskich korzeniach
Europy itd. W tych warunkach krzewienie areligijnego światopoglądu jest
zadaniem prawie niewykonalnym. Toteż krąg entuzjastów gotowych to czynić
jest niewielki i chyba stale topnieje.
MA: A polski feminizm, czy oprócz periodycznych
manifestacji przyczynia się w jakiś znaczący sposób do przełamywania społecznych
przesądów i niesprawiedliwości?
BS: Feminizm ma większe szanse, bo apeluje do
elementarnego poczucia sprawiedliwości i nie wchodzi w otwarty konflikt z żadną
głęboko zinternalizowaną i oficjalnie propagowaną ideologią; jest
sprzeciwem wobec praktyk, które nawet ich zwolennicy uważają za nieco
wstydliwe.
MA: Chciałbym jeszcze zapytać o nieco inny aspekt
feminizmu. Co sądzi Pani o tzw. walce płci i o nie tak rzadko spotykanych
prognostykach na temat rozstrzygnięcia tej batalii, ocierających się czasami o wizje rodem z Seksmisji, jak choćby takie jak u powieściopisarki Ireny
Krzywickiej: "mężczyźni zbyt są obciążeni
dziedzicznie, aby można ich było dłużej pozostawiać przy władzy. Ich rola
cywilizacyjna się kończy. Zębami i pazurami wydźwignęli świat na pewien
szczebel kultury. Będą mogli jeszcze myśleć, tworzyć i kochać, ale ani się
obejrzą, jak rządy świata przejdą w inne ręce." Przyznaję,
że jako przedstawiciel tej części ludzkości, której rola cywilizacyjna miałaby
dobiegać zmierzchu, mam pewne obiekcje odnośnie niektórych twierdzeń
feministycznych.
BS: Są to, oczywiście, jawne głupstwa, z gatunku tych,
które rodzą się na peryferiach każdej, najrozsądniejszej nawet idei społecznej,
kiedy zyskuje ona stosunkowo szeroką popularność. W feminizmie głupstw jest
sporo; należy do nich m.in. przekonanie o potrzebie gruntownej reformy języka,
który — zdaniem wielu feministek — jest obecnie narzędziem dyskryminacji
kobiet: żądają one na przykład upowszechnienia słowa „doktorka" obok słowa
„doktor", „kierowczyni" obok „kierowca" itd. Jest to feministyczna
odmiana zabobonnej wiary w magiczne właściwości słów.
MA: Na zakończenie, pytanie o zupełnie innym charakterze — dotyczące wspomnień z przeszłości. Joanna Mantel-Niećko opisując początki
stanu wojennego i aresztowania studentów pisała: „W zabiegach o aresztowanych od samego początku najaktywniejsza była prodziekan d/s
studenckich Wydziału Filozofii i Socjologii, doc. Barbara Stanosz. Utrzymywała
kontakty z rodzinami, zapewniała studentom adwokatów, zabiegała o widzenia z aresztowanymi, uczestniczyła w procesach. Stała się ona wkrótce
uniwersyteckim "ekspertem" w sprawach aresztowanych". Czy może nam
Pani powiedzieć coś więcej o tych wydarzeniach.
BS: W Instytucie Filozofii UW, w którym powierzono mi
sprawy studenckie, prawie 1/5 studentów została w stanie
wojennym aresztowana (za rozpowszechnianie lub drukowanie nielegalnych
publikacji), przy czym niektórych z nich skazano na kilkuletnie więzienie. Było
oczywiste, że należy, w granicach możliwości, zatroszczyć się o ich los, w tym o szansę kontynuowania przez nich studiów (mimo oficjalnego nakazu skreślania
takich osób z listy studentów). Czyniło to wielu nauczycieli akademickich -
nie tyle z zawodowego obowiązku, ile z motywów czysto moralnych, a także z potrzeby wyrażenia sprzeciwu wobec anomalii ówczesnego systemu politycznego.
Dziś potrzeba tego rodzaju w środowisku akademickim zanikła, mimo że
anomalie obecnego systemu są dla tego środowiska chyba równie oczywiste. Na
przykład, fakt, że wśród kandydatów na studia uniwersyteckie nie ma dzieci
chłopskich, wywołuje głośno wyrażany niepokój już tylko Ostatniego
Mohikanina dawnej opozycji demokratycznej — prof. Karola Modzelewskiego.
MA: Serdecznie dziękuję za rozmowę.
« People, quotes (Published: 29-01-2004 Last change: 18-06-2005)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3230 |
|