|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Reading room »
Operacja Wieża Babel [4] Author of this text: Lucjan Ferus
Nim jednak to się stało, pewne wydarzenie zakłóciło harmonię i ustalony porządek uroczystego otwarcia świątyni. Z pozoru nic nie znaczące, ale kiedy potem przypominano je sobie, okazało się mieć swoją wymowę, szczególnie w kontekście dalszych wydarzeń. A więc skończyła się już uroczysta procesja i teraz po kolei zabierali głos poszczególni hierarchowie Kościoła nie szczędząc słów uznania dla gubernatora i jego wiekopomnego dzieła. W następnej kolejności mieli przemawiać dostojnicy państwowi,… kiedy uwagę zgromadzonych licznie ludzi, przyciągnął znamienny widok;
Oto na uboczu w pewnym oddaleniu od reszty tłumu, na niewielkim wzniesieniu terenu, dzięki czemu był doskonale przez wszystkich widoczny, stał samotny osiołek, strzygąc od czasu do czasu uchem, a na nim siedział mężczyzna nogami prawie dotykając ziemi i przyglądając się z ciekawością barwnemu widowisku. Był ubrany w takie same szaty w jakich malowano na obrazach Jezusa z Nazaretu. I co ciekawe wyglądał tak samo jak on; długie kasztanowe włosy, pociągła twarz ascety okolona bujnym zarostem i takie same smutne oczy, których spojrzenie przyciągało uwagę i budziło dziwny niepokój.
— Patrzcie tam! Sam Jezus przybył na tę uroczystość! Sam Jezus, kto by pomyślał?! Ee, tam! To jakiś aktor przebrany za niego! No, pewno, przecież to Zakrzyński,… nie poznajecie go?! Co też mówicie,… to Jezus! Jak żywy! No przecież jest żywy!… Wiem,… tak mi się powiedziało! Głupiście i tyle! Jeśli to on, to dlaczego stoi tak na uboczu, a nie jest razem z hierarchią kościelną, co?! Może go zaraz zaproszą? A może nie lubi komuchów i tych, no,… masonów, dlatego tam stanął? Nie! To Zakrzyński! On w tych wszystkich patriotycznych widowiskach gra kogoś takiego! A może to jakiś izraelski terrorysta? Lepiej uważać na niego! A ja wam mówię, że to sam Jezus wpadł na otwarcie świątyni,.. wspomnicie moje słowa. Nie! To Zakrzyński! — takie i inne uwagi ludzie wymieniali między sobą, wszyscy wpatrzeni w to miejsce, gdzie samotnie stał na swym osiołku, tajemniczy gość.
Na twarzach dostojników kościelnych widać było wyraźną irytację, spowodowaną tym niespodziewanym zakłóceniem, tej jakże ważnej ceremonii religijnej. Faktem jest, że przez ten niesmaczny czyjś żart, powaga uroczystości została zakłócona; Wszyscy gapili się na przybysza a nie na kościelnych hierarchów i rządowych notabli. To było karygodne! Gubernator z trudem powstrzymywał ogarniającą go wściekłość i starał się za wszelką cenę nie pokazywać po sobie miotających nim emocji.
— Ktoś za to beknie! Oj, jak ktoś za to beknie! — obiecywał sobie w duchu, patrząc wzrokiem bazyliszka na prezydenta i premiera, którzy miny mieli jeszcze głupsze niż jego. Żaden z nich ani przez chwilę nie wierzył, że to może być autentyczny Jezus. Dlatego na niedostrzegalny dla postronnych znak dany ochronie, do dziwnego przybysza podeszło czterech strażników miejskich, coś do niego zagadując. Wszyscy na chwilę wstrzymali oddech, wyciągając szyje aby lepiej widzieć tę scenę. Jeden ze strażników powtórzył widać pytanie, a przybysz rozkładając ręce w bezradnym geście starał się odpowiedzieć na nie. Jak się potem okazało nie mówił ani słowa po polsku. Ponieważ ochrona dostała wyraźne instrukcje jak ma się zachowywać w przypadku kontaktu z podejrzanie wyglądającym obcokrajowcem, dwóch z nich ujęło zwierzaka za uzdę z obu stron, zawracając go i odprowadzając do najbliższego komisariatu policji. A pozostałych dwóch eskortowało jeźdźca z tyłu pilnując aby nie chciał zeskoczyć i uciec na piechotę. Ludzie odetchnęli z ulgą, że tylko tak się skończyło to dziwne wydarzenie.
Aby zatuszować ten niemiły incydent, orkiestry dęte zaczęły grać pieśni patriotyczno-religijne, ludzie znów skierowali swoje spojrzenia i uwagę na głównych aktorów tego przedstawienia, stojących na tle okrytej bielą świątyni. Kiedy już nastrój u zgromadzonych ludzi podniósł się wystarczająco wysoko, gubernator Kościoła i pan prezydent, podeszli do specjalnego podium i oboje równocześnie pociągnęli za specjalne szarfy. Przez chwilę nic się nie działo, a potem zaczęła spływać w dół biała śliska tkanina, odsłaniając ogromny budynek świątyni. Ludzie jęknęli z zachwytu, patrząc na jej wspaniałą architekturę i błyszczącą w słońcu kopułę, zwieńczoną pozłacanym krzyżem. W tym boskim nieomal uniesieniu, zapomnieli już o niedawnym incydencie, wprowadzającym niestosowny dysonans do tego historycznego w swym wymiarze wydarzenia.
W nagłym przypływie dumy i radości zaczęli bić brawo i wznosić głośne okrzyki na wiwat. Zapanowała niesamowita wrzawa i hałas wywołany tym spontanicznym aplauzem. Notable rządowi ściskali się i obcałowywali z kościelnymi hierarchami, koalicjanci z opozycją, policjanci z robotnikami, peeselowcy z samoobroną, związkowcy solidarnościowi z opezetzetowcami, a nawet zakonnice z zakonnikami i nie tylko. Jednym słowem wszyscy z wszystkimi się bratali,… co za widok!
W tej chwili w górę wzleciało tysiące balonów w papieskich barwach i setki białych gołębi, wypuszczonych niewidzialną ręką. Orkiestry zaczęły grać „My chcemy Boga, my poddani", a zgromadzony tłum podchwycił tę wzniosłą pieśń nie żałując gardeł. Po jej skończeniu wszyscy mieli się udać w jak najlepszym porządku do świątyni na pierwszą inauguracyjną mszę św., która miał celebrować sam gubernator Kościoła.
Wtedy to właśnie stała się rzecz tak dziwna i niepojęta do tego stopnia, że ludzie w pierwszej chwili pomyśleli, iż wzrok im spłatał brzydkiego figla.
Bo oto ich piękna i droga /także ich sercom/ świątynia,… zaczęła się kurczyć! Wpierw niezauważalnie i tak wolno, że trzeba było dłuższej chwili wpatrywania, aby zarejestrować wzrokiem to niepojęte zjawisko. Lecz z czasem nie było już żadnej wątpliwości: Świątynia Opatrzności Bożej — duma jej głównego pomysłodawcy i promotora — kurczyła się w widoczny już sposób.
Ludzie zamilkli z wrażenia i zamarli w miejscu pod wpływem paraliżującego strachu. Jedynie stłumione jęki dobywały się z ich ściśniętych gardeł. Zapanowała złowieszcza cisza „jak makiem zasiał" I w tej zapadłej nagle ciszy i bezruchu jaki ogarnął ludzi, działo się dalej coś niesamowitego, coś co podważało podstawowe zasady fizyki Świątynia zmniejszyła się już do 3/4 jej poprzednich rozmiarów. Co dziwne, iż nic nie kruszyło się, nie pękało, nie uległ najmniejszemu zniszczeniu żadnej z pięknych witraży w oknach — tyle, że kurczyło się to wszystko w absolutnej ciszy, jakby na plenerowym pokazie jakiegoś Coperfielda albo innego magika, najwyższej światowej klasy. Lecz to nie był pokaz Coperfielda, ani trick filmowy z amerykańskiego filmu S-F. A jednak działo się to na zdumionych i przerażonych oczach tysięcy ludzi i zapewne setek kamer i aparatów fotograficznych, które rejestrrowały to niesamowite zjawisko, bo wszystkie zaproszone media przybyły w komplecie, inaczej być nie mogło.
Tymczasem świątynia skurczyła się już do połowy swojej poprzedniej wielkości i malała dalej. Ktoś z tłumu zaczął wołać spazmatycznym głosem: — Cud! Cud! To cud prawdziwy! — Ale uciszono go szybko. Kto to widział takie bezbożne cuda?! Obraz Matki Bożej płaczący krwawymi łzami, krzyż „pocący się" krwią, albo wizerunek Maryi z Dzieciątkiem, na szybie lub kominie — to jest prawdziwy cud! Ale to?! Wszystko, ale nie cud! Po co Bóg miałby niszczyć swój dom i to taki wyjątkowy?! — szeptano w tłumie z przejęciem, jednocześnie nie spuszczając z oczu przerażającego widowiska.
A z tej okazałej i dumnej budowy, pozostało już nie więcej niż 1/4 jej wielkości, choć minął zaledwie może kwadrans, odtąd zaobserwowano to dziwne i niewytłumaczalne zjawisko. Nie był to jeszcze koniec tego spektaklu; świątynia kurczyła się niespiesznie dalej w absolutnej ciszy, jakby nie podlegała wszystko obowiązującym prawom fizyki. Aż w pewnym momencie ten proces miniaturyzacji zatrzymał się, a wszyscy zgromadzeni ludzie głośno westchnęli z ulgą. Świątynia — a właściwie świątyńka — miała teraz w najwyższym miejscu może z 10 metrów wysokości i wyglądała jak swoja wierna makieta, wykonana na potrzeby filmu.
Przez dłuższą chwilę nic się nie działo i ludzie zaczęli zastanawiać się czy to już koniec tego przerażającego spektaklu. A potem wolno, lecz nieubłaganie zaczęła się deformować. Także jednak bez efektów dźwiękowych, tak charakterystycznych przy gwałtownym odkształcaniu materiałów trwałych, typu; kamień, marmur, blacha, szkło, drewno itp. Zmieniały się jej proporcje i wygląd zewnętrzny.
Wszyscy zgromadzeni wstrzymali oddech z wrażenia, ciekawi niezmiernie co będzie dalej. A dalej było tak, jakby niewidzialna prasa sprasowywała świątynię w obelisk o kształcie — tak na oko — 10-cio metrowego sześcianu. Tworzył on konglomerat materiałów z których była wybudowana świątynia, lecz tak dokładnie przemieszanych i precyzyjnie sprasowanych ze sobą, iż nawet najmniejszej szczeliny nie można było dostrzec pomiędzy nimi. Choć z drugiej strony bardzo wyraźnie rozróżnić można było poszczególne materiały użyte do budowy świątyni. Jakby pomysłodawca specjalnie chciał zachować w pamięci oglądających skąd się wzięły materiały do budowy tego jedynego w swoim rodzaju pomnika.
Oto więc kamień łączył się z włoskim marmurem i kolorowym szkłem z witraży, terakota z pozłacaną blachą i kremowym piaskowcem, szaro-czarny granit spojony był niewiarygodną siłą ze stalowymi fragmentami dźwigarów, a majolikowa mozaika przenikała przez alabastrowe płytki posadzki zapewne, albo wykładziny ściennej. To wszystko było jakby stopione ze sobą i sprasowane z niewiarygodną siłą niewiadomego pochodzenia. Jednak efekt jej działania był niesamowity,… i zatrważający.
Kiedy już wszystkim się wydawało, że to koniec tej tajemniczej demonstracji siły,… nagle niewidzialna ręka zaczęła wyciosywać w owym bloku litery, a właściwie to odwrotnie; znikały pewne partie materiału pozostawiając duże wyraźne litery, układające się w wyrazy,… wyrazy w zdania. A zdania usytuowane jedno nad drugim, utworzyły olbrzymi napis, jednakowy ze wszystkich stron i ze wszystkich stron doskonale widoczny. Nawet — jak się później okazało — również z góry. Brzmiał on następująco:
BÓG, KTÓRY STWORZYŁ ŚWIAT I WSZYSTKO NA NIM, KTÓRY JEST PANEM NIEBA I ZIEMI, NIE MIESZKA W ŚWIĄTYNIACH ZBUDOWANYCH RĘKĄ LUDZKĄ I NIE ODBIERA POSŁUGI Z RĄK LUDZKICH, JAK GDYBY CZEGOŚ POTRZEBOWAŁ, BO SAM DAJE WSZYSTKIM ŻYCIE I ODDECH I WSZYSTKO.
DZIEJE APOSTOLSKIE 17,24
Wszyscy zgromadzeni ludzie przyglądali się tej dziwnej metamorfozie świątyni z otwartymi ustami, chłonąc w milczeniu ten niesamowity widok. Tylko tu i ówdzie ktoś zasłabł z nadmiernego wrażenia albo głośno zaszlochał nie mogąc powstrzymać się od nadmiaru emocji. Potem — zaczynając od pierwszych rzędów — ludzie poczęli padać na kolana, jakby wreszcie dotarł do nich sens rozgrywającego się przed nimi, jedynego w swoim rodzaju hapeningu.
1 2 3 4 5 Dalej..
« (Published: 13-03-2004 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3277 |
|