|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Culture »
Wrzesień 1939: zgubne skutki narodowej naiwności [2] Author of this text: Wojciech Rudny
Gloryfikowany
przez wielu historyków Józef Beck jako „przewidujący realista", zupełnie
nierealistycznie oceniał ówczesne Niemcy. Jego zdaniem Niemcy przyjęły
wybuch wojny"z wyraźnym
pesymizmem"; charakteryzował ich „brak wiary w zwycięstwo".
Natomiast jego propozycje: „bombardowania niemieckich obiektów
wojskowych przez aliantów", „przełamanie chociażby w paru punktach Linii
Zygfryda", „przedsięwzięcie chociażby małego desantu morskiego na wybrzeżu
Niemiec" (wyjątki z depeszy
Becka do polskiego ambasadora w Paryżu J. Łukasiewicza z 6 IX 1939 r.) — były
jedynie chciejstwem, a nie „przewidującym realizmem".
Beck
niestety nie uratował naszego honoru, godności i wolności — zdecydowanie łatwiej
to było deklarować. Natomiast zdecydował, że będziemy się „bić do
ostatniego żołnierza" (pomysł, na który nigdy nie zdobyli się nawet sami
Rzymianie!) — w obronie zagrożonego honoru — że będziemy „Winkelriedem
narodów" — Europy i świata. We wrześniu 1939 nasza armia doznała sromotnej
klęski (wg niektórych niepodległościowych publicystów: „klęska wrześniowa"
to „idiotyczne" określenie ukute przez komunę, ludowców i endeków),
straciliśmy i to, co posiadaliśmy.
Świat przekonał się tylko o naszej słabości, co w niczym nam nie
pomogło. Potem poszliśmy pod komendę obcych — na pierwsze linie frontów: pod
Lenino i Monte Cassino… Nie żałowaliśmy potu, krwi i życia. Po zwycięstwie
nad wspólnym wrogiem — w triumfalnym pochodzie zabrakło jednak naszych
bohaterskich żołnierzy… I nikt nie wspomniał „Winkelrieda narodów" — dając upust swej pysze i bezmiernemu egoizmowi narodowo-państwowemu.
Dziś
świat nie pamięta już wywodów Becka o honorze. Natomiast dzieci w zachodnioeuropejskich szkołach uczą się o Polsce w latach międzywojnia jako o państwie, które obok Niemiec, Włoch i Węgier
„uprawiało agresję". (Pisałem o tym w „Myśli Polskiej" w artykule „Polska w "Europejskim" podręczniku historii" nr 19/20 z 1995
r.). Na dodatek „uprawialiśmy agresję", która tak jak nasz niewątpliwy
heroizm, była po prostu zmarnowaną agresją.
Potrzeba
realizmu!
Pomimo
naszych heroicznych wysiłków na jakie się zdobywamy,
nie potrafimy nawrócić świata na nasz, nie znający narodowego
egoizmu, altruizm. W takim razie czy nie lepiej byłoby zapomnieć o roli
Mesjasza — Winkelrieda — i nauczyć się od innych tego REALIZMU, który nam był
zawsze obcy (za realistyczne uznajemy zazwyczaj to, co nim w rzeczywistości nie
jest)? W przeciwnym razie w naszej mowie będzie stale pobrzmiewała ta
zgorzkniała nutka rozgoryczenia do Zachodu, po którym próżno wypatrywać
jakiejkolwiek wzajemności i wdzięczności.
Chyba najwyższa już pora zacząć myśleć w kategoriach, w jakich myśli
cały świat zachodniej cywilizacji, by nauka Września i „dziwnej wojny", a potem wszystkich tych konferencji o nas — bez nas nie poszła na marne. Nie
jesteśmy bowiem skazani na odgrywanie tragicznych ról, które z uporem Syzyfa
powielamy z pokolenia na pokolenie. ...Podczas gdy inni wyczekują — w imię
ekonomii krwi — my szarżujemy niczym nieustraszeni harcownicy. Owoce zwycięstwa
zbierają jednak wodzowie sojuszniczych armii, przypatrujący się bitwie z oddali — czekający na właściwy moment do ataku. Tymczasem trupy naszych wojsk
ścielą pobojowisko — nawet nie ma komu ich pochować. Niedobitki walczą
bohatersko nadal — w imię zwycięstwa tych, którzy rachowali — odwrotnie niż
my: mierzyli zamiar według sił...
Czy
więc nadal, z godną potępienia dezynwolturą i fantazją,będziemy trwonić energię, pot i krew — o życiu już nie
wspominając — walcząc w imię przetrwania i wielkości innych w rytm
melodii, którą nam przygrywają ich werble? Niestety nie znam na to pytanie
odpowiedzi. Czytając jednak niektóre polskie czasopisma, dochodzę do wniosku,
że nadal jesteśmy naiwnymi i niepoprawnymi politycznymi romantykami.
Prawimy zwykle o wzniosłych ideałach, z poświęceniem walczymy o nie,
zapominamy jednak o sobie, o naszych żywotnych sprawach. Coś za coś, zasada
stara jak świat. W naszym wykonaniu wygląda jak coś za nic, niestety, tak ciągle.
Czy bez końca?
Zamiast
zakończenia
I.
Polska nie była przygotowana do równej walki z Niemcami we wrześniu
1939 r. Hasło „silni, zwarci, gotowi" było oszukiwaniem narodu!
II.
Papierowe gwarancje, a jeszcze bardziej słowne zapewnienia, nie są żadnymi
gwarancjami! Wiara w nie jest u nas, niestety, wciąż żywa (wszystkie te
frazesy o sojuszu z USA, NATO, UE itd.). Nasze
wojsko, a także starcy, kobiety i dzieci bezskutecznie wypatrywały
sojuszniczych — francuskich i brytyjskich samolotów na naszym niebie. Tam ich
nie było! Francuzi i Anglicy (nb. znakomici rachmistrze) rachowali. My poszliśmy
do samobójczego ataku, krwawiliśmy skazani na klęskę. Nikt w Polsce nie
wierzył w samodzielne zwycięstwo. Poza tym przeciwko sobie mieliśmy
wszystkich sąsiadów, nie wyłączając Czechów i Litwinów. Bracia Węgrzy
szli posłusznie za niemieckim rydwanem wojny.
Zachód
wyczekiwał, ale wojna była nieunikniona — nawet bez naszego udziału! Plany
Hitlera bowiem były wszechświatowe i ponadnarodowe — nie kończyły się na
Polsce — mało tego nie kończyły się nawet
na Oceanie Spokojnym czy zachodnich wybrzeżach Francji! Nie przeceniajmy
więc naszej roli w tej wojnie. Byliśmy tylko kolejną ofiarą Hitlera w jego
marszu do panowania nad światem. Ale tylko my
wystąpiliśmy w roli Mesjasza — Winkelrieda narodów, choć inni dysponowali większymi siłami i środkami.
Tylko polscy przywódcy polityczni — sanatorzy — nie rachowali
jak inni — nie żałowali polskiej krwi (ale sami potrafili bez szwanku
ujść z życiem!). Przywódcy państw Zachodu potrafili oszczędzać życie i krew swoich rodaków.
Skutki zmarnowanego heroizmu nie są do
oszacowania (nie wystarczy tu liczba ofiar!), są długofalowe, trwają poprzez dziesiątki lat, przez
stulecia. Zmarnowana agresja niesie ze sobą równie długofalowe skutki.
Poza tym, jak wcześniej pisałem, „dziwna (to była) wojna" — de
facto byliśmy sami -wynik był
więc do przewidzenia!
III.
Na wstępie zacytowałem Makiawela, który uczy, że jeśli idzie o ocalenie państwa wszystkie środki są dobre, zarówno te, które przynoszą
chwałę, jak i te, które przynoszą hańbę — rzecz w tym, żeby je ocalić.
Losy Polski — podobnie jak każdego innego państwa — zależne są m.in. od
armii narodowej — jeśli każe się jej pójść do samobójczego atakuto
ona, znając męstwo i zdyscyplinowanie polskiego żołnierza, pójdzie! Ale i w ten nierozważny sposób
utraci się własne państwo. II
Rzeczpospolita tak naprawdę zginęła na polach Września. Przy czym egzamin z męstwa zdał polski szeregowy żołnierz i oficer — nie „hetman" Śmigły-Rydz,
bo jako Naczelny Wódz Polskiej Armii wybrał ucieczkę, a nie bohaterską walkę
do końca. To nie jest też przykład
godny do naśladowania, jeśli mamy na myśli męstwo wojenne.
Jeżeli więc jarzmo i hańba poniekąd może
uratować Ojczyznę, czy należy się wahać przed pochyleniem karku (nie
zapominając jednak o dalszej walce!)? Rzymianie — panowie świata — uważali,
że nie. Gotowi byli poświęcić nawet swój honor (przechodząc, acz niechętnie,
pod jarzmem) dla ratowania życia narodu i państwa. Polski minister spraw
zagranicznych, Józef Beck, „poprawił" Rzymian i dał narodowi
wrześniową klęskę, czym nawet u niektórych zasłużył sobie na
pomnik!
V. Prawdziwym chyba jest stwierdzenie, że
naród ma takich przywódców na jakich sobie zasłużył. Nasz
ma"szczęście" do
przebiegłych realistów, dbających wzorowo jedynie o własne, partykularne
interesy, jednak jakoś dziecinnie naiwnych, czy może udających takich, jeśli
idzie o sprawy publiczne — państwa i narodu.
1 2
« (Published: 25-06-2004 Last change: 07-04-2007)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3462 |
|