|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Various topics »
Dyskryminacja kobiet Author of this text: Jan M. Fijor
Na pański rozum
W końcu lipca b.r., jedna z organizacji kobiecych opublikowała raport
dowodzący, że kobiety w Polsce, za tę samą pracę, przy tych samych
kwalifikacjach zarabiają mniej. To zresztą żadna rewelacja. Na tej podstawie
autorzy raportu doszli do wniosku, że mamy do czynienia z jawną dyskryminacją
kobiet, zalecając rządowi, aby coś z tym fantem zrobił.
Nie kwestionując prawdziwości raportu, czyli uznając, że kobiety zarabiają
mniej, zastanówmy się, dlaczego pracodawcy mieliby dyskryminować tak
sympatyczne, delikatne i wrażliwe istoty, jakimi są kobiety, a nie brutalnych,
agresywnych mężczyzn? Czy dlatego, że kobiety są słabsze i łatwiej „godzą
się" na dyskryminację?
Fizycznie są rzeczywiście słabsze, ale przecież nikt nikogo nie zatrudnia w Polsce pod przymusem. Nawet najsłabsza pracowniczka, czując się
wykorzystywana, może w każdej chwili z pracy zrezygnować. Tym bardziej, że
nie każdy pracodawca dokucza. Zawsze można znaleźć takiego, który
pracowniczkę należycie doceni. Zresztą z tą słabością kobiet to też
pewna przesada. Sto, może pięćdziesiąt lat temu było to możliwe, ale
dzisiaj, po tym jak się kobiety zorganizowały, posiadają znacznie potężniejsze
lobby niż mężczyźni. Najlepszy dowód, że nie ma organizacji
maskulinistycznych, są zaś feministyczne. Nie istnieje rzecznik interesu mężczyzn,
istnieje zaś rzecznik interesu kobiet. Nie jest dziś łatwo dokuczyć
kobiecie, o czym świadczy rosnąca ilość pozwów o napastowanie seksualne czy
choćby nieprzyzwoite aluzje.
Ten argument nie trzyma się więc kupy.
Zastanówmy się wobec tego, czy rzeczywiście mamy tu do czynienia z dyskryminacją. Czym jest bowiem dyskryminacja przy zatrudnianiu? Jest to
preferowanie pracownika gorszego zamiast lepszego. Jan Kowalski, właściciel spółki
ABC, wiedziony uprzedzeniami czy fobiami, wybiera wbrew logice mężczyznę
zamiast kobiety. Co prawda dyskryminuje tę ostatnią, ale właściwie dokucza
sam sobie. Zatrudnił przecież gorszego kandydata. Kobieta w takiej sytuacji może
pójść do konkurencji, co może być dla Kowalskiego źródłem dodatkowej
straty (rywal, za te same pieniądze ma lepszego pracownika). Argument o niższej
płacy za tę samą pracę też nie trzyma się kupy. Jeśli bowiem zatrudniony u Kowalskiego księgowy zarabia 3000 zł miesięcznie, a wykonująca ten sam
zakres obowiązków księgowa zarabia tylko 2000, to nie widzę powodu, żeby
księgowemu nie obniżyć pensji do 2000 zł, albo zatrudnić drugą kobietę na
stanowisku księgowej za 2000 zł.
Gdybyśmy, wbrew powyższym argumentom uznali, że niższe zarobki kobiet są
mimo wszystko skutkiem dyskryminacji, to trzeba by się zgodzić, że
dyskryminowani są także górnicy, ponieważ za cięższą pracę zarabiają
mniej niż adwokacji; dyskryminowany jest obrotowy drużyny koszykówki Spójni
Gdańsk, ponieważ za taką samą grę zarabia znacznie mniej niż… Michael
Jordan, który nawet nie jest obrotowym; dyskryminowany jest polski kolejarz, bo
zarabia mniej niż kolejarz niemiecki itd. itp. Wniosek? W warunkach wolnego
rynku i wolnej konkurencji, kiedy jedynym kryterium zatrudniania jest wartość
pracownika, dyskryminacja nie ma sensu.
Skoro tak, dlaczego kobiety za tę samą pracę zarabiają mniej niż mężczyźni?
Z tego samego powodu, z którego koszykarki WNBA (kobieca odmiana amerykańskiej
ligi koszyków NBA) zarabiają mniej niż ich koledzy z NBA. Na mecze tych
pierwszych przychodzi mniej kibiców i mniej jest chętnych do ich
sponsorowania. Kobiety zarabiają mniej ponieważ najprawdopodobniej ich wartość
jako pracowników jest niższa niż wartość zatrudnionych na identycznym
stanowisku mężczyzn. Nie ma to nic wspólnego z dyskryminacją. To skutek
biologii.
Większość kobiet — zauważa Thomas Sowell w swojej Ekonomii dla każdego
— na jakimś etapie swojego życia poświęca się macierzyństwu. Przerywają
albo ograniczają swoją pracę do czasu, aż ich dzieci osiągną samodzielność.
Przerwa w pracy odbywa się kosztem doświadczenia i kwalifikacji. Niższe
kwalifikacje to niższe zarobki. Mówienie, że kobieta zarabia za identyczną
pracę mniej niż mężczyzna, jest nieporozumieniem. Jeśli nawet literalnie
jest to ta sama praca, w przypadku zatrudnienia kobiet obciążona jest ona
ryzykiem, za które pracodawca sobie musi policzyć. Przyjdzie taki moment,
kiedy będzie musiał znaleźć zastępstwo, zapłacić ustawowe składki, zasiłki,
tolerować zwolnienia z pracy na opiekę nad dzieckiem i ponosić inne koszty
macierzyństwa swojej pracowniczki. Ktoś za to musi zapłacić. Dlatego np. w USA czy w Irlandii kobiety bezdzietne zarabiają średnio 95 proc. tego co mężczyźni, a kobiety posiadające dzieci tylko 75 proc. zarobków mężczyzn.
No dobrze, powie ktoś, przecież to nie wina kobiety, że musi rodzić i wychowywać dzieci. Z jakiej racji ma być poszkodowana?!
Kobieta wcale nie musi być poszkodowana. Może na przykład zrezygnować z macierzyństwa. Jak wykazują inne badania, zarobki kobiet pracujących
nieprzerwanie dorównują, a często przewyższą zarobki mężczyzn. Kobiety w wieku pomacierzyńskim zarabiają tyle, ile są warte. Ich kobiecość nie wpływa
na ich zarobki czy szansę awansu. Pod nieobecność ryzyka macierzyństwa,
pracodawca ocenia wyłącznie ich doświadczenie, kwalifikacje i podstawę, a jak wiadomo, kobiety bardziej przykładają się do pracy, są pilniejsze,
uczciwsze, dokładniejsze i lepiej zdyscyplinowane od mężczyzn.
Czy zatem mówienie o dyskryminacji przy zatrudnianiu rzeczywiście nie ma żadnego
sensu? Niestety, ma. I to nie tylko w odniesieniu do kobiet, lecz w ogóle.
Wspomnieliśmy już, że w warunkach wolnego rynku i konkurencji mówienie o dyskryminacji nie ma sensu. Jednakże prawie połowa polskiej gospodarki z wolnym rynkiem i wolną konkurencją niewiele ma wspólnego. Mam na myśli
ogromną ilość miejsc pracy w instytucjach i przedsiębiorstwach państwowych. W tych firmach rzadko kiedy obowiązuje zasada zatrudniania najlepszych,
najbardziej wartościowych kandydatów. Kierownikami szkół, naczelnikami
stacji, dyrektorami lotnisk, szpitali, poczt i tysięcy innych firm czy
instytucji państwowych zostają raczej koledzy partyjni, krewni czy ludzie ze
wspólnego układu. Zatrudniające ich państwo dyskryminuje w ten sposób
lepszych kandydatów. Może ich dyskryminować, bo w przeciwieństwie do
pracodawców prywatnych, nie bierze za swe decyzje odpowiedzialności
materialnej. Rachunki ich błędów płaci podatnik.
I właśnie to, a nie iluzoryczna dyskryminacja kobiet, powinno być powodem do
alarmu.
« (Published: 23-09-2004 )
Jan M. Fijor Ekonomista; publicysta "Wprost", "Najwyższego Czasu", "Życia Warszawy", "Finansisty" i prasy polonijnej; wydawca (Fijorr Publishing). Były doradca finansowy Metropolitan Life Insurance Co. Ekspert w dziedzinie amerykańskich stosunków społeczno-politycznych. Autor dwóch książek: "Imperium absurdu" i "Metody zdobywania klienta, czyli jak osiągnąć sukces w sprzedaży". Number of texts in service: 36 Show other texts of this author Newest author's article: Keynes i jego ludzie | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3638 |
|