Science »
Najazd duchów na Polskę 1853 [2] Author of this text: Stanisław Wasylewski
Sceptycy kwestionowali dwie rzeczy w tym protokole: ową woskowaną posadzkę i udział pań w doświadczeniu, ale zakrzyczano ich i nie dano przyjść do słowa. Wirowanie stołów odbywało się odtąd już jakoby pod pieczęcią Uniwersytetu.
Ci pierwsi krakowscy spirytyści bali się jednak, aby zbytnią ciekawością nie spłoszyć nikłych miraży zaświata. Dlatego zrazu ograniczono się do zgadywania ilości lat, potem liczyć kazano duchom cwancygiery, zawarte w sakiewce jednego z uczestników, potem w 2 sakiewkach, nareszcie we wszystkich razem. Z odpowiedzi duchów nie zawsze dał się wydobyć sens, ale pamiętano o przestrodze Ameryki: im większy nonsens, tym gorszy szatan. Z czasem, po kilku tygodniach, wypłynęły na powierzchnię pierwsze media. W ślady pani Fox pospieszyła pierwsza panna M. Czechówna, urocza córeczka księgarza krakowskiego.
„Jest ona — pisze świadek współczesny — tak bogatą w ten płyn magnetyczny, iż nie tylko porusza stoły, czyniące wszystko, co im rozkaże, ale też przestawia z miejsca na miejsce ciężką kasę żelazną, napełnioną kruszcem i ciężką szafę; za przyłożeniem rąk odsuwa obraz i lustra". Nareszcie dziecko 10-letnie, które dotknęło się p. Czech „nabyło natychmiast części posiadanej przez nią siły magnetycznej". Tak więc na 40 lat przed Warszawą Kraków miał swoją Eusapię Palladino.
Nie umiem niczego więcej powiedzieć o tym najstarszym polskim prototypie i macierzy
mediów spirytystycznych. Może byłaby owa p. Czechówna godną wydobycia z mroków zapomnienia? Inni krakowscy pisarze współcześni wspominają nie o jednej, a o dwóch pannach Czech.
W nieporównany sposób donosi staruszek Wężyk staruszkowi Koźmianowi o tej mediumistycznej Zuzannie (20 czerwca 1853): "Ks. rektor Jakubowski widział, jak dwie młode i ładne córki księgarza Czecha wprawiały w ruch stoły, szafy, poduszki i obrazy i jak za dotknięciem ich rączek wszystko się podnosiło, szło, stało i w ruch się wprawiało. Było to i dawniej… Mieliśmy nawet opisy poetyczne podobnych zjawisk przez ojca Staszica, które młodość naszą rozweselały.
Nil novi sub sole, tylko kształty się zmieniają".
Z czasem sfera zjawisk tajemnych urosła w Krakowie jeszcze bardziej, ale już bez aprobaty Uniwersytetu.
Stoliki dotychczas tylko wirujące zaczęły mówić i wróżyć. Pytano się o przeszłość i tajemnice wiary, o przyszłość i życie zaziemskie.
Jeden odkrył obecnym zbrodnię popełnioną w Krakowie za czasów jagiellońskich… Inny objaśnił słynną kradzież, trzeci oskarżył jedną z uczestniczek seansu o wiarołomstwo. Wprawdzie pani zaprzeczyła oskarżeniu z oburzeniem, ale duch trwał uparcie przy swoim.
Sprawa zaczynała być intrygująca.
„Jak się to wszystko dzieje — pisano dalej w gazecie — jakim prawom ulega, o tym dziś trudno wyrokować. Czy te siły dadzą się skierować do jakichś działań mechanicznych, ująć w jakieś stosy i narządy, to będzie zadaniem przyszłych badaczy przyrody!"
Nareszcie przyszli do głosu zmarli.
Jeszcze nie było na świecie Strasznego dworu Moniuszki, a już stała się rzeczywistością owa grozą przejmująca fraza jego opery:
|
Prababka ta |
|
Z Prababką tą |
|
Wychodzą z ram
Gdy pieje kur! |
Dawno zmarłe babunie, które już za życia wróżyły na dwoje, jęły teraz czynić to samo i wróciły do rządów w rodzinach swoich. Kojarzyły i rozwodziły małżeństwa, a nawet wystukiwały ku rozpaczy ojców a uciesze narzeczonych wysokość posagu dla wnuczek w srebrnych guldenach.
Życie towarzyskie grodu wawelskiego uległo nagle bardzo miłemu ożywieniu. Na popołudniowych herbatach ziewających dotąd nudą romantyczną, zaczęli się pojawiać goście nowi, nieoczekiwani. W jednym domu bywał stale na seansach Aleksander Wielki, o parę ulic dalej przychodził punktualnie Mahomet, o piętro niżej przylatywał z szumem i trzaskiem archanioł Gabriel.
Skarga podyktował z całą chęcią dziewiąte, nie znane dotąd, kazanie sejmowe, Kochanowski, zjawiający się stale w towarzystwie Urszulki, deklamował prześliczne wiersze, nie znane historykom literatury, a co gorsze, wyśmiewał się w sposób niegodny ze swoich rzewnych Trenów. Jakaś pobożna pani spowiadała się co dzień przed księdzem z tamtego świata i chciała bardzo pójść nazajutrz do komunii na tym świecie...
Inna poznała dwóch świętych zakonników z francuskiego średniowiecza, którzy, rzecz dziwna, orientowali się doskonale w krakowskich stosunkach towarzyskich.
Rekord osiągnęło wszelako miasto Tarnów. Czytamy bowiem w „Czasie" (nr 286), iż w dniu 11 maja 1853 przybyły tam na jeden seans w jednym i tym samym domu duchy: Alcybiadesa i św. Stanisława Kostki, Jana Kilińskiego i papieża Piusa VII.
W miasteczku Proszowicach stolik wirujący stał się bożkiem domowym, doradcą i najserdeczniejszym, poufnym przyjacielem wszystkich rodzin. Wysyłał do wód, zapisywał leki, wyliczał lekarzy, pomagał w grze losowej, ujawniał skarby zakopane.
Życie w Proszowicach straciło doszczętnie swój urok tajemniczy, w kartach przeznaczeń czytano jasno i wyraźnie wyroki przyszłości.
Nawet poczciwy ludek krakowski z Bronowic, Czarnej Wsi i Bielan zaraził się nową modą i zasiadł pod strzechą do rozmowy z duchami. Pokazało się, że nie tylko przy złoconych empirach, ale i przy zwyczajnej tarcicy zbitej gwoździami przez kowala wsiowego można doskonale gawędzić z zaświatem.
Mediów mnożyło się coraz więcej. „Służąca państwa R… — pisał jakiś zdumiony spirytysta — nie potrzebuje wcale seansu, ale w minutę po wzniesieniu rąk nad stołem unosi go do góry".
Zjawisk coraz przybywało.
„Gdy większa liczba osób zebrała się przy kilku stołach w jednym pokoju — tak pisał "Czas" — stoliki zbliżały się ku sobie, gruchając coś potajemnie między sobą".
„Patrząc na to wszystko — dodawał kto inny — drżeć nam potrzeba o rozum ludzki, o stosunki społeczne i prawdy religijne!"
Tak więc już przed 70 laty, w epoce falbankowej krynoliny cesarzowej Eugenii i spiczastej bródki jej męża — mania spirytystyczna przybrała rozmiary kwestii społecznej i plagi, podobnej do
biczownictwa średniowiecznego. Kraków żył przez kilka wiosennych i letnich miesięcy w śnie zawrotnej ekstazy. Na każdym seansie w momencie wirowania zjawiał się stan zachwytu, któremu trudno było się oprzeć. Po czym ogarniało obecnych znużenie i zupełne wyczerpanie organizmu.
„Poważne matrony i młode mężatki — tak woła autor współczesnej broszury o wróżeniu stołów — starzy panowie i młodzież szkolna, ludzie uczeni z nieukami puścili się w pląsy ze stołami… i dają nam smutny obraz nowego tańca Holbeina".
Sami spirytyści nie dali się zbić z tropu żadnym wystukanym nonsensem. „Zdarza się — pisali oni — że duchy popełniają czasem błędy ortograficzne, ale tym nie należy się zrażać. Widocznie świat
zaziemski trzyma się innej pisowni".
Po wielu rozczarowaniach niektórzy amatorzy uspokoili się. Tu i ówdzie entuzjazm osłabł bardzo gwałtownie. „Gdzie tylko widziałem to zjawisko — tak pisze dalej 20 maja 1853 Fr. Wężyk do swego przyjaciela K. Koźmiana — tam się nie powiodło. Wczoraj cztery pary próbowały u mnie tego doświadczenia, po kwadransie powstał wielki krzyk: stół tańcuje. Pokazało się, że ktoś z wewnątrz popchnął stół, a że był na kółkach i na woskowanej posadzce, więc toczył się łatwo. Jutro będę na doświadczeniu ścisłym, bez tłumu ludzi i hałasów. A co z tego wyniknie, doniosę Ci".
Tymczasem Kościół rozpoczął walkę ze stolikami, przypominając z ambon słowa św. Pawła do
Koryntian (II, 14) o szatanie zmieniającym się w anioła światłości i cytując słowa Apokalipsy św. Jana o Antychryście (XX, 3).
Broszury, książki i artykuły sypały się w wielkiej ilości. Ton ich, przyznać trzeba, był poważny i spokojny.
„Rzecz cała — pisał jeden autor — jest dotąd w takim niemowlęctwie, iż jeśli nie wyjdzie z pieluch, to ludzie o niej zapomną, tak jak zapominają starsi o puszczaniu baniek mydlanych".
Uczony pijar, ks. Adam Jakubowski, rozwinął całą teorię płynu siły, zależnego od woli ludzkiej i wywiódł ją ze znanej teorii Mansuya, który w książce o kosmogonii widzi wszędzie w wszechświecie płyn zarodny
(fluid incubateur), łączący się w prostej linii z przejawami magnetyzmu zwierzęcego. Stukanie stolików jest — tak mówił ten ksiądz — dziełem osobnej, nieuchwytnej dla nas, siły przyrody.
Ale cóż duchy? Bo stwierdziwszy fakt wirowania, nie stwierdzono nigdzie tożsamości żadnego z szanownych nieboszczyków. Otóż autor — jak na swój czas — wyjaśniał zjawisko wcale zmyślnie. Uważał, że duchy w stolikach są zjawiskami tego samego typu, co marzenia senne, wizje i przeczucia. Na seansach przybierają one postać rzekomych duchów. Czytali ludzie wywody księdza dobrodzieja i kręcili głowami.
Płyn siły — dobrze, ale czy godzi się tym płynem szafować, czy nie jest to rozpusta, godna najwyższej nagany? Tak pytał inny polemista. „Jakiś w tym swąd szatański czuję i boję się"...
Czy to tylko prawda, mój Robaku?...
„Chcę wierzyć — pisał z nieporównaną ironią kto inny — że to wszystko prawda! Chcę wierzyć, że od
sześciu tysięcy lat istnienia świata nikt jeszcze nie trzymał rąk opartych na stoliku i że to dopiero po raz pierwszy w roku 1853 nastąpiło! Że łatwiej było wynaleźć proch, druk, zegarek, busolę, balony, kolej żelazną, ciepłomierz i dagerotyp, łatwiej obliczyć bieg słońca i planet, niż postawić 20 palców na jednym stoliku!"...
Przeciągającą się dyskusję zamknął nareszcie po siedmiu miesiącach jej inicjator „Czas". „Otworzyliśmy kolumny nasze osobliwemu zjawisku w nadziei, że znajdzie się ktoś, co potrafi tę tajemnicę wyjaśnić… Lecz gdy zamiast badań odbieramy wciąż tylko oświadczenia się za duchami lub przeciw, przeto nie chcąc być organem ścierających się stronnictw, zamykamy kolumny
"Czasu" temu przedmiotowi aż do chwili, kiedy się znajdzie ktoś, kto z całą ścisłością o zjawisku tym stanowcze słowo wyrzecze" (15. XII. 1853).
Tymczasem nowa moda przyjęła się w innych miastach Rzeczypospolitej. Lwów przyjął ją bez wielkiego entuzjazmu z właściwym sobie temperamentem kresowym. Tak jak Skarga i Kochanowski w Krakowie, tak tutaj ulubioną atrakcją lokalną stał się Napoleon, który dyktował paniom długie
elukubracje francuskie, wygłoszone z doskonałym akcentem kleparowskim. Zdarzyło się nawet, że publicysta Jan Dobrzański wynalazł nowy rodzaj stolików, który zaraz ogłosił w swoim piśmie „Nowiny". Oto pewnego razu położył on na stoliku w czasie seansu tabakierę — i cóż się pokazało? — stolik kichnął, proszę państwa. Niefortunnego kpiarza zbojkotowały spirytystki zupełnie, a gdy wkrótce potem pismo
przestało wychodzić, uważano to za słuszną karę i widoczny palec Boży!
1 2 3 Dalej..
« (Published: 20-12-2004 Last change: 25-01-2005)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3835 |