|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Science » » »
Śmiech naukowy [1] Author of this text: Krzysztof Szymborski
W czasach, gdy „polityczna poprawność" święciła triumfy wśród amerykańskiej elity intelektualnej, jedną z ofiar prowadzonej pod jej sztandarami moralistycznej krucjaty był humor. Ponieważ nie wypadało się śmiać z ludzkich ułomności — z głupich Polaków, grubych bab czy z umysłowo niedorozwiniętych dzieci — w niektórych szczególnie przyzwoitych środowiskach zapanowało wręcz przygnębiające ponuractwo. Kiedy jednak owa — jak się okazało, przemijająca — era przesadnej wrażliwości dobiegła końca, niewyszukany humor powrócił do amerykańskiej kultury popularnej ze wzmożoną siłą. Rewanż, jaki wziął on na „politycznej poprawności", był okrutny. Przeglądając na przykład recenzje komedii filmowych, które ubiegłego lata odniosły kasowy sukces, można odnieść wrażenie, że nic tak nie bawi Amerykanów, jak głupota i wulgarność. Najpopularniejsze filmy apelują do mentalności dwunastolatka, mimo że nie wolno ich oglądać przed ukończeniem siedemnastego roku życia. W filmie
BASEketball, dla przykładu, jednym z mających nas szczególnie rozbawić epizodów jest wystąpienie laktacji (obfitej) u mężczyzny; w
Sposobie na blondynkę mamy zbliżenie męskiego organu zaciętego w suwaku rozporka, a w chwilę później bohaterka używa płynu „naturalnego pochodzenia" jako lakieru do włosów; w filmie
Mafia! elegancka Olympia Dukakis puszcza wiatry, których zapłon powoduje gigantyczną eksplozję. Innymi słowy, uśmiać się można po pachy. I jest to dokładnie to, co Amerykanie czynią. Ten niepokojący niektórych kulturoznawców trend przydaje wiarygodności tym pesymistycznym teoriom naukowym dotyczącym humoru i śmiechu, które głoszą, że są one zawsze w swej najgłębszej
istocie manifestacją okrucieństwa, agresji i poczucia wyższości. Przekonanie to żywił już Platon, który uważał, że wesołość naszą budzą przywary, najczęściej głupota, szczególnie jeśli obserwowane są u ludzi bezsilnych, dla których żywimy pogardę. Choć od czasów Platona wielu innych myślicieli zaproponowało bardziej, rzec by można, „pogodne" wyjaśnienia natury śmiechu, w kulturze zachodniej ta tzw. teoria supremacji, rozwinięta bardziej szczegółowo przez Thomasa Hobbesa, ma wyjątkowo twardy żywot.
Według Hobbesa w tym okrutnym świecie, gdzie „człowiek człowiekowi wilkiem" i w którym niepowodzenie naszych wrogów czy konkurentów jest naszym sukcesem, nic tak nas nie bawi i nie rozśmiesza, jak nieszczęście innych. Śmiech jest spontaniczną manifestacją uczucia triumfu, związanego z nagłym uświadomieniem sobie, że przynajmniej pod jakimś względem nad kimś górujemy.
Myśl, że Hobbes mógł mieć słuszność, jest tak przygnębiająca, że właściwie może się człowiekowi całkiem odechcieć śmiać (to właśnie, jak się wydaje, mieli na celu orędownicy politycznej poprawności). A jednak, choć zaproponowano wiele alternatywnych teorii, jeszcze dziś są ludzie, którzy głoszą ortodoksyjną teorię supremacji. Jednym z nich jest Charles R. Gruner, profesor komunikacji werbalnej (tak chyba przetłumaczyć wypada na polski termin speech communication) na Uniwersytecie stanu Georgia. W 1997 roku opublikował on książkę zatytułowaną
The Game of Humor: A Comprehensive Theory of Why We Laugh (Gra w humor: przystępna teoria przyczyn śmiechu), w której z wielkim przekonaniem dowodzi, że w każdej humorystycznej sytuacji zawsze występuje zwycięzca i pokonany, i stanowczo rozprawia się z wszelkimi konkurencyjnymi koncepcjami.
Na całe szczęście poglądy Grunera dotyczące humoru i śmiechu nie są ostatnim słowem nauki w tej doniosłej kwestii. W istocie wygląda na to, że dalecy jesteśmy od jakiegokolwiek ostatecznego i wyczerpującego wyjaśnienia zjawiska wesołości. Na przykład w najnowszym wydaniu (1994) obszernej czterotomowej encyklopedii psychologicznej Raymonda Corsiniego w ogóle brak hasła „Śmiech", natomiast pod nagłówkiem „Humor" czytamy, że choć fascynował on ludzkość od początków historii, „niestety ta odwieczna ciekawość nie znalazła odbicia w konsekwentnym poszukiwaniu podstawowej wiedzy na ten temat". Dociekania filozofów kończyły się jedynie cząstkowymi i abstrakcyjnymi spekulacjami, natomiast badaniom naukowym tej dziedziny brakuje zarówno rygoru, jak i wigoru.
Śmiech jako zjawisko fizjologiczne polega na konwulsyjnych skurczach przepony, które przerywają ciągłość wydechu i prowadzą do niekontrolowanych wokalizacji, przypominających czkawkę lub szczekanie, wraz z towarzyszącym im grymasem twarzy, wzmożonym
ukrwieniem i szczerzeniem zębów. Nie jest to w końcu przedmiot godny poważnych filozoficznych medytacji. Filozofowie interesowali się więc raczej intelektualnym aspektem humoru — tym, co można by nazwać istotą dowcipu. Obok Platona, Arystotelesa i Hobbesa próbowali tu swych sił tacy tytani intelektu, jak: Kartezjusz, Kant, Schopenhauer, Kierkegaard czy Bergson. Współcześni badacze, którzy analizują humor od strony poznawczej, wyróżniają pewne jego charakterystyczne cechy, takie jak element zaskoczenia czy niespodziewana zmiana kontekstu, wraz z towarzyszącymi temu elementami absurdu. Amerykański nestor naukowych badań nad humorem William Fry, emerytowany już dziś profesor psychiatrii z Uniwersytetu Stanforda, twierdzi, że humor jest kwintesencją aktu twórczego, jego istota bowiem „polega na konfrontacji dwu obiektów nie mających na pozór ze sobą żadnego związku i stworzeniu relacji między nimi".
Humor i śmiech nie są zjawiskami identycznymi. Dla nauki ten ostatni jest być może problemem łatwiejszym do zaatakowania, jako że do jego analizy zaprząc można fizjologię,
neurobiologię i endokrynologię. Jak się wydaje, w ostatnich latach nauka podjęła w końcu poważne próby nadrobienia w tej dziedzinie wielowiekowych opóźnień. Jak w wielu dziedzinach badań naukowych, tak i w wypadku „śmiechologii" postęp wiedzy jest odpowiedzią na szerokie społeczne zapotrzebowanie. Teoria i praktyka pozostają w bliskim związku — na wzrost naukowego zainteresowania śmiechem decydujący wpływ miały amatorskie „badania stosowane". Jednym z takich praktyków wesołości jest Madan Kataria, czterdziestoparoletni hinduski biznesmen z Bombaju, który w 1995 roku założył pierwszy w Indiach Międzynarodowy Klub Śmiechu. Takich klubów istnieje dziś w tym kraju około 80 i zdaniem ich członków uczestnictwo w odbywających się tam zajęciach stanowi niczym niezastąpioną terapię. Każdego ranka o godzinie siódmej rano kilkudziesięciu członków klubu bombajskiego spotyka się w miejscowym parku. Typowa sesja zaczyna się od rozgrzewki, w czasie której wszyscy chórem wołają „Ho-ho, ha-ha!". Po kilku takich okrzykach wznoszą ręce ku niebu i wybuchają gromkim i nieopanowanym śmiechem. Po mniej więcej piętnastu sekundach następuje przerwa na kilka głębokich oddechów „poprawiających żywotność płuc", po czym cała grupa wykonuje „milczący śmiech z zamkniętymi ustami", a po kolejnej serii wdechów — „milczący śmiech z otwartymi ustami". Sesja kończy się powtórnym atakiem gwałtownego rechotu. Ćwiczenie to, zdaniem pana Katarii, obniża ciśnienie krwi, pobudza sprawność układu odpornościowego, a także leczy bezsenność. Jeden z członków klubu stwierdził nawet, że codzienna porcja śmiechu pozwoliła mu zmniejszyć nadwagę — choć po zastanowieniu doszedł do wniosku, że w gruncie rzeczy chyba nie schudł, tylko po prostu przestał przejmować się swoją tuszą.
Na pytanie amerykańskiego dziennikarza, z czego właściwie śmieją się członkowie Międzynarodowego Klubu Śmiechu, pan Kataria wyjaśnił z powagą, że początkowo próbowali oni opowiadać sobie dowcipy, lecz już po mniej więcej dwóch tygodniach wyczerpali zasób dobrych kawałów i sięgnąć musieli po kiepskie, wulgarne żarty (w Indiach, jak się okazuje, należą do nich żarty o wielbłądach). Z czasem w ogóle zaniechali tych werbalnych podniet i nie śmieją się z niczego w szczególności.
Nie jest to bynajmniej zachowanie osobliwe. Przed paru laty inny amerykański badacz śmiechu, neurobiolog z Uniwersytetu Maryland w Baltimore profesor Robert Provine, postanowił poszukać eksperymentalnej odpowiedzi na pytanie: „z czego ludzie się śmieją?". Provine był pewien, że badania jego potwierdzą powszechne przekonanie, że ludzie śmieją się wówczas, gdy coś wydaje im się zabawne. Kiedy jednak jego studenci, którzy przemierzali teren campusu z notatnikami w ręku i po każdym zaobserwowanym „epizodzie śmiechu" przeprowadzali wywiad z uczestnikami, przedstawili mu wyniki obserwacji, badacz był zaskoczony. Okazało się mianowicie, że — przynajmniej na akademickim campusie — ludzie na ogół śmieją się bez wyraźnego powodu. Wśród 1200 zbadanych epizodów znaczna większość, bo ponad 80%, nie miała żadnego związku z opowiedzeniem dowcipu lub jakąkolwiek humorystyczną sytuacją. W typowym przypadku śmiech stanowił część zwykłych codziennych konwersacji — ktoś spotykał znajomego, mówił: „Cześć! Jak się masz?" i wybuchał krótkim śmiechem.
Provine wyciągnął z tego wniosek, że śmiech nie jest inicjowany przez poznawcze rejony naszego mózgu, zlokalizowane w korze, lecz stanowi reakcję na impuls pochodzący z jego archaicznych, „zwierzęcych" stref. Badacz ten sądzi, że śmiech, tak jak śpiew u ptaków, jest pewnego rodzaju instynktownym zachowaniem, pełniącym pewne funkcje w społecznej komunikacji. W samotności śmiejemy się w końcu 30 razy rzadziej niż w towarzystwie. Jak dowiodły badania niemieckiego psychologa Willibalda Rucha, nawet skuteczność używanego niegdyś przez dentystów do znieczulania „gazu rozweselającego", czyli tlenku azotu, znacznie spada, kiedy jest on aplikowany bez jawnej dla badanego obecności świadków. W sytuacji towarzyskiej śmiech jest zaraźliwy — śmiejemy się często po prostu dlatego, że inni się śmieją. Historia zna nawet przypadki wybuchów nie dającej się opanować epidemii śmiechu, z których jedna zdarzyła się wśród uczennic szkolnych w Tanganice (dziś Tanzania) w 1962 roku. Podczas owej epidemii, która ponoć trwała sześć miesięcy, bezradne władze musiały okresowo zamknąć szkoły.
Zachowanie Madana Katarii i innych członków Klubów Śmiechu nie jest więc żadną anomalią. Co więcej, pan Kataria może mieć całkowitą słuszność, gdy przypisuje śmiechowi funkcje terapeutyczne. Do takiego samego wniosku doszedł już w 1964 roku amerykański pisarz Norman Cousins, który swą dramatyczną historię cudownego wyleczenia ze śmiertelnej choroby opisał w wydanej w 1979 roku książce
Anatomy of an Illness, as Percewed by the Patient: Reflection on Healing and
Regeneration (Anatomia choroby widziana oczami pacjenta: refleksje na temat zdrowienia i regeneracji).
W 1964 roku, po powrocie z wizyty w Związku Radzieckim, Cousins zapadł na chorobę autoimmunologiczną, w wyniku której kolagen w jego ciele zaczął ulegać rozpadowi. Niezdolny do poruszania się i cierpiący straszliwe bóle, Cousins zbuntował się przeciwko swym lekarzom i wziął terapię we własne ręce. Wiedział, że depresja i negatywne emocje zmniejszają szansę na wyleczenie i postanowił sprawdzić prawdziwość zasady odwrotnej — a więc, czy wzbudzenie pozytywnych stanów emocjonalnych działa na organizm ludzki uzdrawiająco. Opuścił szpital i przestał przyjmować zalecone leki (brał natomiast ogromne dawki witaminy C) i zaczął leczyć się śmiechem. Leżąc w hotelowym łóżku, oglądał godzinami komedie braci Marx oraz odcinki telewizyjnego programu „Ukryta kamera". Kuracja okazała się zadziwiająco skuteczna i po wyzdrowieniu Cousins opisał ją najpierw w artykule opublikowanym w jednym z najbardziej renomowanych amerykańskich czasopism medycznych „New England Journal of Medicine", a następnie, po otrzymaniu tysięcy listów od czytelników, w osobnej książce. Od czasu jej ogłoszenia liczni badacze podjęli systematyczne próby naukowego potwierdzenia jego relacji. W końcu, po wielu latach, próby te zaowocowały pozytywnymi wynikami — głównie w wyniku pionierskich prac Lee Berka i Stanleya Tana, profesorów medycyny z kalifornijskiego Uniwersytetu Loma Linda. Znaleźli oni niezbite dowody na to, że śmiech istotnie obniża ciśnienie i powoduje wydzielenie do krwi zwiększonych ilości tzw.
beta-endorfin, naturalnych substancji o działaniu euforyzującym, które również uśmierzają ból. Śmiech ma ponadto dodatkowy istotny
wpływ na nasz układ odpornościowy, m.in. zwiększając w organizmie stężenie immunoglobuliny A, przeciwciała zapobiegającego chorobom górnych dróg oddechowych. Jak zauważył ponadto profesor Fry, śmiech jest znakomitym ćwiczeniem mięśni brzucha, piersi, ramion i szyi, pobudza aktywność mózgu, poprawia wentylację płuc i „gimnastykuje" mięsień sercowy. Korzyść ze 100 „śmiechów" dziennie — co jakoby stanowi przeciętną dla dorosłego obywatela Stanów Zjednoczonych — jest równoważna efektowi piętnastominutowej przejażdżki rowerem lub dziesięciominutowych ćwiczeń na maszynie wioślarskiej.
1 2 Dalej..
« (Published: 30-01-2005 )
Krzysztof SzymborskiHistoryk i popularyzator nauki. Urodzony we Lwowie, ukończył fizykę na Uniwersytecie Warszawskim. Posiada doktorat z historii fizyki. Do Stanów wyemigrował w 1981 r. Obecnie jest wykładowcą w Skidmore College w Saratoga Springs, w stanie Nowy Jork.
Jest autorem kilku książek popularnonaukowych (m.in. "Na początku był ocean", 1982, "Oblicza nauki", 1986, "Poprawka z natury. Biologia, kultura, seks", 1999). Współpracuje z "Wiedzą i Życie", miesięcznikiem "Charaktery", "Gazetą Wyborczą", "Polityką" i in.
Dziedziną jego najnowszych zainteresowań jest psychologia ewolucyjna, nauka i religia. Częstym wątkiem przewijającym się przez jego rozważania jest pytanie o wpływ kształtowanych przez ewolucję czynników biologicznych i psychologicznych na całą sferę ludzkiej kultury, a więc na nasze zachowania, inteligencję, życie uczuciowe i seksualne, a nawet oceny moralne. Number of texts in service: 31 Show other texts of this author Newest author's article: Mężczyzna niepotrzebny | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3906 |
|