|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Catholicism Wojtyłomania. Oblicze katolicyzmu polskiego Author of this text: Mirosław Kostroń
I
Rodowodu polskiego katolicyzmu należy szukać w epoce kontrreformacji.
Twierdzenie to jest już dziś truizmem,
gdyż powtarzane było często przez wielu badaczy, roztrząsających
zagadnienie siły i słabości rodzimego
katolicyzmu. Przytoczę może w tym miejscu słowa znakomitego uczonego Janusza
Tazbira:
„Panowanie
kontrreformacji sięga w Polsce do połowy XVIII w. Wpływ
jednak, jaki wywarła ona na
różne dziedziny życia i ideologii, przetrwał daleko dłużej.
Nietolerancyjny i wrogi stosunek do innych wyznań czy też niewierzących,
przywiązanie do teatralnej i powierzchownej pobożności, lubowanie się w zewnętrznych przejawach kultu — wszystko to pozostało w spadku po epoce
reakcji katolickiej".
II
Tak się składa, że najbardziej celne prace dotyczące istoty polskiego
Kościoła i naszej religijności wyszły
spod piór bynajmniej nie badaczy katolickich. Co więcej, katolicy rzetelną
dyskusję zastępowali najczęściej
jazgotem ideologicznym i nadużywaniem straszaka „wojującego ateizmu", który
im jakoby zagrażał.
Obrazowo można powiedzieć, że zachowywali się jak chory, który nie
przyjmuje do wiadomości diagnozy
lekarza, gdyż ten jest innowiercą bądź ateistą nawet. Skutkiem takiej właśnie
postawy jest dziś całkowita
bezradność Kościoła wobec lawinowo narastającej fali sekularyzacji.
Gdy na świecie tak wspaniale rozwijała się socjologia religii, w Polsce ograniczono się do uprawiania w ośrodkach
katolickich „socjologii religijnej". Czytane teraz po latach prace czołowych
polskich socjologów
katolickich, rażą ograniczeniem horyzontów do statystycznych wyliczanek w stylu G. Le Brasa.
O
ile jednak statystyka w ujęciu tego ostatniego miała zapewnić maksimum
obiektywizmu, to prace księży Majki i Piwowarskiego odznaczają się przetykaniem co rusz dyskursu naukowego
moralizatorskimi dywagacjami.
Nazbyt szybko przekreślił ks. Majka znaczenie dwóch ważnych prac, tj.
S.
Czarnowskiego Kultury religijnej
wiejskiego ludu polskiego
oraz W.I.
Thomasa i F.
Znanieckiego Polish Peasant in Europe and America.
Teksty te wbrew
temu, co twierdził ks. Majka już w latach sześćdziesiątych, nie straciły aktualności
nie tylko wówczas, ale i teraz na początku nowego wieku. Mówią one o naszym
katolicyzmie bez
porównania więcej niż epatowanie czytelnika liczbami owych „dominicantes" i „paschantes". III
W panteonie polskich bóstw miejsce naczelne zajmowała od bardzo dawna
Matka Boska. Jej pozycja była
tak potężna, że w kulcie ludowym przyćmiewała nawet Chrystusa. Św. Józef
to postać zgoła drugorzędna, natomiast Bóg ojciec to byt abstrakcyjny, odległy i niezrozumiały. Zastanawiając się nad fenomenem
Matki Boskiej, Stefan Czarnowski stwierdził, że „ … bardzo wyraźnie występują w jej postaci rysy
właściwe polskim wyobrażeniom włościańskim o Opiekunce i Orędowniczce.
Jest przede wszystkim piękną i dobrą, łaskawą Panienką wstawiającą się za czcicielami swymi u syna,
podobnie jak — według pragnień
chłopa polskiego z okresu pańszczyźnianego — winna by się za nim wstawiać
dobra panienka ze
dworu".
Model katolicyzmu ludowego był zdecydowanie przeważającym w społeczeństwie
polskim. Już
choćby ze względu na rolniczy charakter Polski (czy też ziem polskich w okresie zaborów).
W
dwudziestoleciu międzywojennym nic właściwie się nie zmieniło, a powojenna industrializacja nie
zaowocowała szczególnie głębokimi przemianami rodzimego katolicyzmu ludowego
proweniencji kontrreformacyjnej.
Powiem brutalnie, że pomimo wysiłków grup bardziej światłych katolików, zwłaszcza
tych z krakowskiego „Tygodnika Powszechnego" i warszawskiej „Więzi",
katolicyzm ludowy przetrwał i ciągle decyduje o obliczu polskiej religijności.
IV
Z chwilą wyboru Polaka na papieża, ludowy katolicyzm w naszym kraju,
uległ dalszym monstrualnym wynaturzeniom.
Oto Matka Boża, zdawać by się mogło, niepodzielnie panująca w religijnych
wyobrażeniach Polaków,
zaczęła tracić swą pozycję za
przyczyną niepozornego człowieka rodem z Wadowic. Przypomnijmy sobie amok
ogarniający miliony podczas kolejnych pielgrzymek papieża do kraju. Dalej, podobizny
Jana Pawła II są obecne wszędzie w takich ilościach, że nawet Matka Boska
Częstochowska, która
dotąd głównie ozdabiała ściany w polskich domach, teraz
mogłaby pozazdrościć. Czyżby do panteonu narodowego
wdarło się nowe bóstwo?
Papież Polak był i jest ciągle u nas nie tylko idolem, fetyszem, ale i kimś na kształt tabu. Jego walory umysłowe,
wyważona, a nie bałwochwalcza ocena pontyfikatu, nie podlegają dyskusji. Człowiek,
który publicznie
zdobywa się na chwilę refleksji, naraża się na ostracyzm i niewiele mającą
wspólnego z ideami Chrystusa
zaszczuwającą nagonkę. Przypomnijmy sobie kociokwik, jaki rozlegał się po
opublikowaniu w „Trybunie" (redaktorem naczelnym był wówczas J. Rolicki) listu do
redakcji, w którym autor zdawał się powątpiewać w geniusz Karola Wojtyły, nazywając go, o ile dobrze pamiętam, „papieżem o mentalności wiejskiego
proboszcza". Nie chodzi tu nawet o trafność tego spostrzeżenia, ale fakt
swoistego paraliżu ogarniającego
nawet nieprzeciętne umysły, gdy mowa jest o Janie Pawle II. Bezpieczniej już
powątpiewać w boskość Chrystusa niż w wielkości Wojtyły.
Weźmy takiego Andrzeja Kijowskiego. Gdy czyta się jego dziennik, ale
nie tylko, bo i szereg innych prac z ostatniego okresu życia tego pisarza, widać wyraźnie, jak czad Wojtyłomanii
zatruwał umysły nawet wyrafinowanych
intelektualistów. Jaka to musiała być droga, którą przebył Kijowski, by w końcówce życia afiszować
się z poglądami na poziomie zacofanego dewota. Przy okazji, zwracam tu uwagę
na interesujący artykuł
Katarzyny Nadanej Kijowski i jego sobowtór w „Bez Dogmatu".
Pamiętam dokładnie skandal, jaki się rozpętał, w związku z podważaniem
przez pewne osoby artystycznych wartości twórczości literackiej Wojtyły. Ileż
to zaślepienia i samozakłamania trzeba, aby tym grafomańskim
wypocinom przypisywać jakąkolwiek wartość. Niewielu jednak było takich, którzy,
jak nieodżałowany Artur
Sandauer, mieli odwagę mówić prawdę, nawet za cenę
nienawiści, z którą spotykali
się na każdym kroku.
V
Zatrzymałem się trochę dłużej przy osobie polskiego papieża, gdyż
właśnie wybór przed laty tego człowieka
na watykański tron, przyczynił się do zakonserwowania, a nawet wzmożenia
tego wszystkiego, co
było najgorsze w rodzimym katolicyzmie. Teatralizacja życia religijnego osiągnęła
szczyty w bałwochwalczych imprezach z okazji kolejnych pielgrzymek, fanatyzm
narodowy otrzymał nowy ozdrowieńczy zastrzyk, a nietolerancja szczerzy zęby
na każdym kroku. Jeżeli już mowa była o Sandauerze, to
może warto przypomnieć takie jego słowa:
„Katolicyzm w Polsce jest raczej zewnętrzny, ograniczony do potrzeb życiowych i mało kto
bierze sobie do
serca to, co głosi chrześcijaństwo. A przecież chrześcijaństwo to wielka
rzecz".
Czarnowski kończąc swój szkic o katolicyzmie ludowym, wyraził raczej
życzenie, że uruchomiły się pewne
mechanizmy zmierzające do „pogłębienia etycznego i doktrynalnego"
rodzimej religijności. Użyłem sformułowania
„raczej życzenie", ponieważ bardzo trudno było dostrzec choćby zalążki
przemiany. Wybuch i przebieg drugiej wojny światowej doprowadził do unieruchomienia owych
dostrzeganych przez Czarnowskiego (zresztą i Znanieckiego) zalążkowych mechanizmów. Później, czterdzieści pięć
lat realnego
socjalizmu paradoksalnie przyczyniło się do zakonserwowania katolicyzmu
ludowego. Niebagatelną tu rolę odegrał tzw. prymas tysiąclecia S. Wyszyński.
To wszystko spowodowało, że katolicyzm ludowy, taki,
jak ukształtował się w XVII wieku, przetrwał w Polsce do dziś. Chodzi mi
oczywiście o najbardziej charakterystyczne
znamiona, a nie o szczegóły, które zawsze w jakiś sposób ewoluują. Zmiany
mają charakter
wyłącznie kosmetyczny, ale istota się nie zmienia.
« Catholicism (Published: 21-12-2006 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5167 |
|