|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Articles and essays »
Dlaczego dzisiaj należy być bardziej Europejczykiem niż Polakiem Author of this text: Mirosław Kostroń
W najnowszym numerze dwumiesięcznika
„Res Humana" znajduje się krótka, ale bardzo ważna wypowiedź prof. Janusza
Reykowskiego Państwo i naród: współczesne dylematy. Słusznie redakcja
czasopisma określiła to wystąpienie wybitnego psychologa jako kwestię
fundamentalną. Chyba też dla zaznaczenia rangi tego wystąpienia na okładce
zamieszczono zdjęcie autora z zapowiedzią artykułu. Tekst ten jest wprowadzeniem
do debaty panelowej, która odbyła się 21 września 2011 w związku z jubileuszem
osiemdziesięciolecia prof. Jerzego Wiatra.
Reykowski mówi: „Można sobie wyobrazić,
że rozwiązywanie europejskich problemów byłoby dużo łatwiejsze, gdyby
Europejczycy czuli się obywatelami jednego, wspólnego organizmu politycznego.
Ale ogromna większość Europejczyków czuje się przede wszystkim obywatelami swych
własnych państw narodowych" („Res Humana" nr 5/2011).
Truizmem jest dziś mówienie, że rozwój
techniki (przepływ informacji zwiększa się wciąż w galopującym tempie), a w
związku z tym postęp gospodarczy z całokształtem jego uwarunkowań społecznych,
przekreśliły raz na zawsze politykę izolacjonizmu i autarkii. Przekreśliły, ale
tylko w sensie odebrania tego rodzaju polityce jakiejkolwiek racjonalności, bo
chętnych do propagowania izolacjonizmu i autarkizmu wciąż nie brakuje. Dzieje
się to wedle nieśmiertelnej zasady, że gadać można to, co się tylko komu żywnie
podoba i nie oglądać się na rzeczywistość. Jeśli rzeczywistość przeczy słowom,
to tym gorzej dla rzeczywistości.
Przywołam jeszcze takie słowa prof.
Reykowskiego: „Przeobrażenia te — zanik barier dzielących świat związany z upadkiem realnego socjalizmu, rozwój gospodarki globalnej, pojawienie się
globalnego terroryzmu, wybuch kryzysu ekonomicznego, który naruszył podstawy
kapitalistycznej gospodarki — mają poważny wpływ na sytuację państw narodowych.
Widzimy coraz wyraźniej, że świat nie może być traktowany jako zbiór osobnych,
autonomicznych, samoregulujących się państw narodowych — jest on całościowym
systemem. Rządy poszczególnych państw nie są w stanie samodzielnie regulować
takich sfer życia społecznego jak np. poziom zatrudnienia, podatki,
bezpieczeństwo, ponieważ to co dzieje się w danym państwie zależy w dużym
stopniu od tego, co dzieje się w innych państwach". Dalej: „Tak więc wypada
uznać, że fundamentalnych dla życia społecznego problemów, tych z którymi muszą
sobie radzić współczesne społeczeństwa, w ramach poszczególnych państw
narodowych rozwiązać się nie da".
Niczego też odkrywczego nie ma w mówieniu o trzech źródłach cywilizacji europejskiej. W każdym podręczniku można
wyczytać, że była to Grecja ze swoimi żeglarzami i kupcami, których ekspansja
zaowocowała rozwojem myśli krytycznej, a więc filozofią i logiką. Był to Rzym z jego pojmowaniem Universum, Pax Romana i prawem. No i w końcu chrześcijaństwo
jako pochwała życia w służbie dla dobra bliźniego, po to, by samemu osiągnąć
zbawienie, ale i by ów bliźni nie skończył w piekle. Bo i jak tu delektować się w raju własnym szczęściem, jeśli inni ludzie cierpią w tym samym czasie męki
piekielne. Przypomina mi się tu jedna z opowieści ze zbiorku 13 bajek z królestwa Lailonii dla dużych i małych Leszka Kołakowskiego.
Wszystko to prawda. Dziwi jedynie to,
że skoro z jednej strony współcześni Grecy czy Włosi nie roszczą sobie żadnych
praw do narzucania swego zdania innym, to z drugiej strony samozwańczy
spadkobiercy wczesnego chrześcijaństwa są niezwykle agresywni w propagowaniu
swej ideologii. Nazywam ich samozwańczymi, bo cóż wspólnego mają ci wszyscy
biskupi, prałaci, działacze katoliccy z męczennikami pierwszych wieków
chrześcijaństwa. Nic ich nie łączy, a wszystko dzieli.
Europa przyjęła jako swoje dziedzictwo
wezwania pierwszych chrześcijan do życia rozumianego jako służba dla dobra
bliźnich. I tutaj nie potrzeba pośredników w postaci tych wszystkich
nadgorliwych wyznawców chrystianizmu, a już szczególnie całej tej rzeszy
obłudnych prałatów i zawodowych działaczy przykościelnych. Czego od nich można
się nauczyć? Jedynie: hipokryzji, nienawiści i fanatyzmu! Jeśli chodzi o mnie,
to wolę sto razy powracać do Cervantesa, by odczytywać tam wciąż na nowo takie
choćby zdania: „Głupcze! — zawołał Don Kichot — nie jest sprawą błędnych rycerzy
dochodzić i sprawdzać, czy nieszczęśliwy i uciśnieni, jakich spotyka się na
drogach, znaleźli się w tym położeniu i ucisku ze swej winy czy niewinnie;
przystoi tylko im pomóc jako potrzebującym, bacząc na ich cierpienia, a nie na
ich łotrostwa".
Nacjonaliści zawsze lub prawie zawsze
lgnęli do religii. To prawda, że traktują oni religię instrumentalnie,
ograniczają się do wyszukiwania dla swych poglądów uzasadnień w ideologii
kościelnej. Tylko ci przedstawiciele duchowieństwa są dobrzy, którzy
pozwalają na to, aby wyzyskiwać nauczanie Kościoła dla szerzenia nacjonalizmu.
Jeśli ktoś sprzeciwia się tym praktykom jest w brutalny sposób atakowany, choćby
był nawet i samym biskupem.
Z drugiej
strony jakoś tak się dziwnie składa, że religie lgną do nacjonalizmu. Piszę
religie, ale chodzi mi oczywiście o to, że takie skłonności wykazuje większość
hierarchów, nie mówiąc już nawet o masach, tak bardzo zawsze podatnych na
wszelkie manipulacje. Najdobitniejszym przykładem jest tu endecja w Polsce
międzywojennej. I nawet godzę się ze znawcą problematyki wzajemnych związków
religii i nacjonalizmów, prof. Bogumiłem Grottem z Uniwersytetu Jagiellońskiego,
który mówił, że nie można w przypadku endecji przeprowadzać łatwych paraleli z hitleryzmem. Nie o to jednak chodzi, ale przecież dość prosto już wykazać
zbieżność z salazaryzmem, frankizmem czy włoskim faszyzmem. Przy okazji polecam
interesującą pracę prof. Grotta Nacjonalizm chrześcijański (Kraków 1991).
Bóg i ojczyzna, to słowa, które zdają się nie schodzić z ust pewnej kategorii ludzi. W każdym publicznym wystąpieniu te dwa rzeczowniki bezustannie odmieniane są przez
wszystkie przypadki. Nie ma dosłownie wypowiedzi, których by nie okraszali
Bogiem i ojczyzną. Najczęściej są to bombastyczne w formie i bełkotliwe w treści
groźby, przestrogi czy wręcz bojowe zawołania. W swoim własnym przekonaniu są
lepsi od tych wszystkich, którzy wierzą inaczej, nie mówiąc już o niewierzących.
Ideę Boga, która lęgnie się w ich umysłach, chcieliby narzucić wszystkim i wszędzie. Mało im, że szkoły i urzędy obwieszone są krzyżami, że Kościół
katolicki jest dziś taką potęgą medialną, jaką nigdy nie był wcześniej w historii, że nie ma uroczystości państwowej bez obecności księdza, że wszyscy
podatnicy utrzymują rzeszę katechetów. Oni chcieliby jeszcze więcej. A więcej to
byłoby już przekształceniem Polski w republikę teokratyczną: obowiązkowe
praktyki religijne, wyrugowanie niewierzących ze wszystkich stanowisk, cenzura
kościelna itd. itp.
Europa dla
głosicieli tego rodzaju poglądów jest zła, bo za dużo tu różnych protestantów,
modernistów katolickich, agnostyków i ateistów. Europa jest zła, bo sprawdziła
się przepowiednia kanclerza Adenauera i zalany został kontynent „azjatyckimi
hordami ze Wschodu". Takiej Europy nie chcą i boją się jej. Górnolotnymi
frazesami o bezczeszczonym chrześcijaństwie i utracie niepodległości przez nasz
kraj próbują zawrócić koło historii. Ich Bóg ma być na siłę wbity do głów
wszystkich inaczej myślących, bo przecież Polak to katolik. Trzeba też jak
najszybciej odseparować Polskę od całej tej zepsutej Europy. Sami poradzimy
sobie najlepiej, nie będą Polacy dłużej utrzymywali Unii Europejskiej, jeśli
kontakty to w formie bardzo ograniczonej, w myśl zasady każdy sobie rzepkę
skrobie.
Czyż
całego tego bogoojczyźnianego zawracania głowy doskonale nie obrazują wersy Boya
ze Słówek:
Niech się fale zjawisk kłębią
Gdzieś tam w wielkich stolic wirze —
My tu żyjem życia głębią!
(Jak robaki w starym syrze)
Po co
wyszli na ulice 11 listopada? Co chcieli w ten sposób osiągnąć do czego
przekonać i o czym zaświadczyć? Opętańczym wrzaskiem, napisami na niechlujnych
transparentach zapewniali o swym przywiązaniu do religii katolickiej i Polski.
Wierzą w Boga, to ich sprawa, są Polakami, to rzecz oczywista. Czy ten cały
bogoojczyźniany pasztet musiał być doprawiony sosem, na przyrządzenie którego
złożyły się kłamstwa, obelgi i groźby? Przenoszenie obyczajów rodem z trybun
stadionów piłkarskich nie jest niczym dobrym. Jeżeli jednak ktoś wykupuje bilet i idzie na mecz piłkarski, czyni to na swoje ryzyko, wie kto tam przede
wszystkim przychodzi i czym to grozi. Inaczej jest w przypadku tego rodzaju
manifestacji. Co to za manifestanci, przed którymi trzeba uciekać, kryć się,
których trzeba się bać?
Czy lekceważenie,
niedostrzeganie, ustępstwa to odpowiednie zachowanie względem tych agresywnych
nacjonalistów? Wydaje się, że aby ustrzec się przed ziszczeniem owej
złowieszczej wizji Polski, którą wykrzyczeli 11 listopada, trzeba dziś być
bardziej Europejczykiem niż Polakiem.
« (Published: 26-11-2011 )
Mirosław Kostroń Publicysta, studiował polonistykę i filozofię, publikował głównie w prasie lewicowej ("Dziś", "Forum Klubowe", "Przegląd Socjalistyczny", "Trybuna Robotnicza") oraz na portalach internetowych Racjonalista i Antybarbarzyńca. Przekonania: ateista i socjalista, hobby: jazz (od bebopu do jazz-rocka), sztuka drugiej połowy XX wieku (od abstrakcjonizmu do konceptualizmu). Number of texts in service: 14 Show other texts of this author Latest author's article: O dwóch Kościołach i jednym nieśmiałym księdzu | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 7568 |
|