The RationalistSkip to content


We have registered
204.983.632 visits
There are 7362 articles   written by 1064 authors. They could occupy 29015 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2992 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Friedrich Nietzsche - Antychryst

Znajdź książkę..
Sklepik "Racjonalisty"
« Reading room  
Sarmaty i scyty [5]
Author of this text:

Po złożeniu meldunku o zakończeniu formowania, po inspekcji surowej tylko w postawie inspektorów, naprawdę zaś żałosnej, szybko dostał awans, wspomniany przez generała. Były dowódca awansu nie dostał. Skreślili mu też zasługi, w cywilnych łachach zawlekli przed sąd. Tam co? Generałów skazywali albo puszczali. Wsadzać, rzadko wsadzali.

Inne wyjście było? Pod sąd lub do lasu, co się kończyło tak samo. Zresztą oni, ze wschodu, i tego wyboru nie mieli.

Nie kochali Kasztanki, nie chcieli wierzyć w Siwka. Wiedzieli, czemu nie można wierzyć. Liczyli: w roku pierwszym rozstrzelano mniej, niż przedtem ginęło w ciągu jednego tygodnia, nawet jednego dnia. Polskie Biuro Podróży z hotelu Rubens posyłało przewodniki, mające być biblią. Znów umierano za słowo, które nadzwyczaj łatwo stawało się ciałem. Martwym ciałem pod ścianą.

Jak by nie liczyć, tych ciał było mniej i mniej.

Podpułkownik dostał dwie blaszki „zaległe" i jedną bieżącą. Za co, tajemnica, nie pytaj o tajemnice. Jak nie wiesz, znaczyś nie zasłużył. Podpułkownik pojmował, że nijakie zasługi by się nie liczyły, nawet aktualne, gdyby nie lojalność i milczenie na zadany temat. Głupio przyznać, ale swoją rolę spełniła także piwniczka ze skrzynkami w kasynie. Nie jedynie piwniczka, wiele złożyło się na to, że lojalność i milczenie tanio go kosztowały. Milczenie było prawdziwe, lojalność domniemana.

Choć nie kierował się tym specjalnie, żaden z podległych oficerów nie pochodził z krajowej konspiracji. Zresztą, nie do końca sam ich dobierał. To raczej on był narażony przez tę wrześniową, sanacyjną armię, w której służył. Co prawda, jako podoficer, lecz jednak — z cenzusem. I jeszcze to było niepokojące, że miał za sobą niejedną pyskówkę z politrukami.

Na froncie jakoś nie było to niepokojące.

Jakimż sposobem Polak może nie pić? Żadnym sposobem nie może. Więcej od Polaków mogą pić tylko Rosjanie. Picie to nie jest historyczny relikt, tkwiący w genach narodowych. Tak wymyślili oszuści i durnie. Po pijanemu wymyślili. Picie jest, owszem, historyczne, jak strach, niepewność jutra. Ze strachu, niepewności jutra zrodziło się picie. W strachu i niepewności trwa.

Bardzo dobrze, że dowodzi kasynem.

Przeskakiwali go wtedy właśni oficerowie. Major, dowódca batalionu, nie za wojskową, za policyjną akcję przeciw psom i babom, jako podpułkownik do stolicy przeszedł. Patrzeć — wężyka się dorobił. Ale pierwsze odwilżowe wiatry wywiały go, przegnały niewiele lat później. Bóg wie, gdzie się stracił.

Przestała go już gnębić ta stara dwoistość: w boju — na zapleczu. Wojna się skończyła, zaplecze było wszędzie. Strzelany front zmienił się w ideologiczny, całkiem inni nauczyciele wykładali taktykę i strategię. Bo teraz przydzielono im wszystkie „środki wsparcia", których na szczęście tak mało było na strzelanym froncie. Cóż, oceniono właściwie — strzelany był znacznie prostszy.

Pół-ruski major, Wowka, na etacie zastępcy i półchłopek, kapitan Bajer, oficer Informacji przydzielony do pułku — oto „środki wsparcia", źródło strachu i niepewności. Wesz jak wesz, przydział ma do kożucha, ale kołnierza się trzyma. Do tego półchłopka nie mówiono „obywatelu", mówiono „towarzyszu". Do Wowki zwyczajnie. Wowka.

— Uważaj ty na niego — gadał Wowka szeptem na całe kasyno. — On za mało pije, za dużo pamięta. Nikomu dobrze nie życzy, tak i jemu nikt. Zawsze, pałkownik, najgorsze te własne, serdeczne gnidy. On większy komunista, czem towarzysz Stalin.

— Milcz, Wowka, bo źle z tobą będzie.

— Człowiek nie zwierz, do wsiewo przywyknie. U nas i gorsze znajdziesz.

Szybko doigrał się Wowka, bo takie czasy były. Życie w przyspieszeniu, przez jeden rok szło się sto lat postarzeć. Po majora Wowkę przybyły „własne gnidy", te rzeczywiście własne. Musiał ich widzieć z okna, bo gdy go wezwali do pokoju dowódcy, nie przyszedł nawet spojrzeć na niebieskie wyłogi. Sam załatwił problem.

Lejtnant, także Wowka, po prostu znikł bez śladu. Ach, jak go szukali! Kiedy przestano szukać, w trzy dni znaleziono „towarzysza Bajera" na prywatnej kwaterze z czterema kulami. Jedna w czole, dwie w oczach i ostatnia w sercu. Ostatnia była pomyłką, bo serca on nie miał.

Zaraz potem znikła miejscowa kokietka, Wandziula, do której lejtnant Wowka cholewki smalił. Nikt na to uwagi nie zwrócił, ponieważ przez czas jakiś nie było komu zwracać.

Majora Wowkę odprowadzić nawet proboszcz przyszedł.

— No, pułkowniku Bylica - powiedziano mu w wojewódzkim urzędzie z drwiną i współczuciem. - Tak dobrze u was było? Zawsze w porządku? Zastępca polityczny okazuje się, najemnik imperializmu. Sami nie potrafiliście wykryć, choć doświadczenie w pracy politycznej macie. Wódkę toście z nim pili, wroga nie poznali. Musieli pomóc towarzysze radzieccy.

— Do radzieckiego poziomu nie dojdziemy tak szybko — jeszcze się uśmiechał, choć poczynał rozumieć. Rozumiejąc, poczynał odczuwać zimno. — Dla towarzysza Lialina kto wie, może Bolesław Bierut ma prawicowe odchylenie, skoro do kościoła i na procesje chodzi.

— Te żarty, Bylica, drogo was mogą kosztować. To jest ideologiczna dywersja. Gdyby połączyć wasze słowa ze zdemaskowaniem zastępcy i zbrodniczym zamachem na kapitana Bajera, można by dowieść istnienia całego spisku.

Podpułkownik wstał, przymrużył oczy. To odczucie zimna miało w nim długo pozostać. Wiedział, tak się stać musiało. Żyć albo nie żyć. Od bardzo dawna obrzydło mu się bać. Powód i tak był nieważny.

— Słuchajcie, młody towarzyszu, raczej gówniarzu. Ideologiczną dywersję wy tu uprawiacie. Robicie wszystko, co możliwe, żeby zrazić ludzi, napełnić strachem wobec nowego ustroju. Strach rodzi nienawiść, pamiętajcie o tym. Jesteście siewcą nienawiści do socjalizmu, właśnie to jest dywersją ideologiczną, najbardziej groźną. Jeżeli tego nie rozumiecie, jesteście nie tylko gówniarzem, także durniem.

Nie, nigdy nie żałował, że właśnie tak powiedział.

Zabrano mu pistolet, pas, kilka innych rzeczy. Bluzę z odznaczeniami, które przestały znaczyć. Gorzej, że buty wysokie zabrali, oficerki, w których miał tylko onuce. Tak go poprowadzili, w spodniach i koszuli, w pepegach na bose nogi. Akurat była zima, sybirska tego roku. Wtedy rozstrzygnął problem, czy major Wowka był tchórzem, czy może odwrotnie.

Celą była komórka w zdziczałej piwnicy, metalowe drzwi, judaszyk, żarówka żółta niby oko tygrysa. Powieka z warstwy brudu. Okno zamurowane. Trzy metry na cztery. Niemało. W jednym kącie pęk gnijącej słomy, w drugim blaszany kibel. Zapach gówna i śmierci. Ten sam, jednakowy.

Pchnięto go tak, że upadł w tę gnijącą słomę, w zapierający zaduch moczu, krwi i czegoś jeszcze. Od razu wyczuł, że ktoś tam leży, oddycha, jakby na harmonijce grał. To było bez sensu, ale się przeraził.

Długo trwało, nim zaczął coś rozróżniać. Oczy z trudem przywykały do mokrej pleśni półmroku.

Słychać było monotonną psykliwą melodię rur wodociągowych, nierównomierne oddechy. Sporo wody spłynęło po ścianach, nim się nauczył oddechy odróżniać. Płytki, zajęczy oddech świeżo złapanego i gospodarski, rozważny siedzącego dłużej. Ale tam, wtedy, ten drugi oddech był jak orkiestra, całe płuca grały. Nie strach — straszność można by pomacać.

Twarz obok zdawała się znajoma, nie od razu to sobie uprzytomnił. Zresztą była zmieniona. Sina, spuchnięta, w przebarwionych strupach. Czarne murzyńskie wargi, rozepchnięte zbyt grubym językiem. Blizna od czoła do brody, wciąż jak niewygojona. Nikt inny nie mógł mieć takiej blizny.

— Wiewiórski — powiedział cicho. — Porucznik Wiewiór.

Zamknięte oczy poruszyły się kilka razy, lecz nie otworzyły. Po twarzy jakby cień przypomnienia przemknął, może bólu.

— Jeżeli już, to kapitan - wychrypiał głos. — Ktoś ty?

Odpowiedział tak, jakby nagle czas się cofnął na powrót ku przeprawie, ku nadbzurzańskim bitwom szaleństwa i nadziei. Jakby ożyła wybita przez czołgowe kaemy kompania.

— Kapral z cenzusem Bylica.

— Bylica?

— Obaj wyszliśmy cało, jak dobijali rannych. Leżeliśmy w rowie, zabity koń nas przydusił. Jeszcze doszedł Patykiewicz, potem zginął na szosie modlińskiej.

Z wielkiej mgły przypływały obrazy desperackiej szarży bez szabel, piekło moździerzy i karabinów maszynowych, fruwające konie, ludzkie szczątki. Na płocie żołnierz stokrotnie zastrzelony, wciąż drgający jak żywy. „Granaty zbierać, granaty!" Stodoła, rżysko, zagajnik. Boże, jak pachnie ten las. Bezgłośne szerokie usta i okropna blizna, którą ma znów przed sobą.

Wiewiór zastękał z poświstem, z przyjękiem, jakby te płuca mu zrywano. Usiadł, otworzył zapuchnięte oczy. Długo, długo patrzył. Na twarz współwięźnia, na spodnie, koszulę. Wewnętrzną stronę przedramienia pocętkowaną miał dziwnymi czarnymi plamkami.

— Oficer już. No tak. Jaki stopień?

— Podpułkownik. Przynajmniej do dziś rana.

Wiewiór z wysiłkiem zbierał się w sobie. Znać było ten wysiłek, żeby za wszelką cenę utrzymać się w przytomności. Gdy leżał sam, nie musiał tak się zbierać. Gdy był sam, mógł przeklinać i płakać z jednakowym skutkiem.

— U was tam — chrypiał - na wschodzie, szybko gwiazdki dawali, nawet belki. Słyszałem, że jeden politruk i bez wyszkolenia generałem został, teraz wojewodą. Tyś też politruk, Bylica?

Czy człowiek siedzący może się przewrócić? Wyglądało, że może.

— Dowodziłem kompanią, batalionem i pułkiem — odpowiedział, urażony nie tylko posądzeniem. — Cały czas w linii. Nie w dziuplach, jak wy. Nam nie ptaszki nad głowami śpiewały.

— U was — stękał Wiewiór pochryple — dawali awanse i za cudzą krew, u nas tylko za własną. Z porucznika do pułkownika mogłoby nie starczyć.

Zrozumiałe, jaką to cudzą krew miał na myśli. Dlatego podpułkownik milczał. Obaj dobrze wiedzieli, że łatwo mogą powiększyć rachunek tej krwi.

Wiadomo, o awansach Wiewiór dobrze powiedział. Awans w Armii Krajowej trudniej było osiągnąć, niż wbić gwóźdź bez młotka. Powstała więc legenda, że na wschodzie „chęć szczera" oficerów robiła, w kraju przelana krew. No, wiele prawdy w tym było, chociaż nie do końca. Wrześniowy dowódca kompanii może by potrafił dowodzić batalionem, na więcej nie miał skąd zebrać doświadczenia. Konspiracja nie uczyła dowodzenia w linii. Zresztą, w AK także forowali swoich. Porucznicy latami nosili po dwie gwiazdki, po jednej, na kolejną po trzy lata czekali. Tymczasem „Kalina", zupak i dureń, z sierżanta majorem został, całe zgrupowanie wygubił.


1 2 3 4 5 6 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Kilka uwag o telewizji
Wielki Inkwizytor

 See comments (3)..   


« Reading room   (Published: 10-02-2007 )

 Send text to e-mail address..   
Print-out version..    PDF    MS Word

Zbysław Śmigielski
Powieściopisarz, nowelista, aforysta, najrzadziej poeta. Laureat konkursów i nagród literackich. Uznany za marynistę. Był kapitanem jachtowym, instruktorem żeglarstwa, nieco powłóczył się po morzach, co ma wpływ na twórczość. Zajmuje się propagowaniem spraw morza na spotkaniach autorskich, szczególnie z młodzieżą. Interesują go także inne sprawy: historia współczesna, problemy społeczne, konflikty moralne - to, czym żyjemy na codzień. Ostatnia książka: Sarmaty i scyty (2007). Zmarł w 2014.
 Private site
 Numer GG: 3401579

 Number of texts in service: 22  Show other texts of this author
 Newest author's article: Nostalgia
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.
page 5262 
   Want more? Sign up for free!
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)