The RationalistSkip to content


We have registered
204.315.644 visits
There are 7364 articles   written by 1065 authors. They could occupy 29017 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2992 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
« Catholicism  
Bastion totalitaryzmu [1]
Author of this text:

20 lipca 1963 roku w Saarbrucken odbyło się spotkanie dyskusyjne kilkunastu czołowych myślicieli katolickich. Właśnie wtedy powzięto decyzję o wydawaniu międzynarodowego przeglądu teologicznego „Concilium". Schillebeeckxowi i Rahnerowi zlecono przygotowanie prospektu, który poprzedziłby pierwszy numer czasopisma. Stwierdzono wówczas, że skład współpracowników „Concilium" nie był dobrany przypadkowo. Zbigniew Czajkowski — autor bardzo interesujących relacji z soboru — nie mógł się nadziwić, że w prospekcie nie spotkał nazwiska żadnego Polaka. Przeważali oczywiście Francuzi, Niemcy, Belgowie i Holendrzy, byli Amerykanie, Hiszpanie, Włosi, Szwajcarzy, ba, nawet ktoś z Filipin i z Konga. Nie było nikogo z kraju niemal w stu procentach katolickiego. Tak przynajmniej chcieliby autorzy raportów do „Annuario Pontificio", którzy podając liczby wyznawców w poszczególnych polskich diecezjach, ograniczali się po prostu do przepisywania danych statystycznych o liczbie zamieszkujących określony teren wszystkich ludzi. Otóż, ten arcykatolicki kraj nie uczestniczył w najważniejszych pracach intelektualistów chrześcijańskich w tak przełomowym momencie. Redaktorzy „Concilium" pisali o olbrzymich zadaniach Kościoła wobec „niedorozwoju teologii" we wszystkich właściwie krajach.

Trudno jednak nie zgodzić się z Czajkowskim, gdy ten mówił, iż termin „kraj słabo rozwinięty pod względem teologicznym" dotyczy przede wszystkim Polski.

Zły stan naszej myśli katolickiej najlepiej ilustruje fakt, że gdy już w 1965 roku ukonstytuowało się „Concilium", nie tylko że wśród redaktorów, ale nawet w składzie choćby jednej z dziesięciu sekcji, nie znalazł się nikt z Polski. Zapewne nie bez znaczenia była tu nienawiść, z jaką odnosił się do tej inicjatywy prymas Wyszyński. Do pasji doprowadzała go lektura Schillebeeckxa, Metza czy Girardiego. Z drugiej jednak strony, cóż takiego do zaoferowania mieli katolicy polscy. Tomizm egzystencjalny dominikanina Krąpca z KUL-u był tylko próbą ożywienia pewnych zmurszałych idei Tomasza z Akwinu. Prawda, że zakrojoną na dość dużą skalę, realizowaną przez umysły naprawdę nieprzeciętne (Krąpiec, Stępień, Swieżawski), ale już chyba w zarodku skazaną na niepowodzenie.

Doceniam pracę ludzi z kręgu „lubelskiej szkoły filozoficznej", ale doprawdy, ich propozycje nie były wystarczająco inspirujące, a już zwłaszcza w okresie fermentu z lat sześćdziesiątych.

Mimo wszystko, uważam Antoniego B. Stępnia za jednego z najwybitniejszych filozofów polskich doby powojennej. Takiej głębokości przemyśleń i precyzji sformułowań życzyłbym wszystkim filozofom z nurtów zwących się racjonalistycznymi. KUL-owskie wydanie prac zebranych Stępnia, już od ładnych kilku lat, stanowi lekturę, do której co rusz powracam. Nie trzeba z nim się zgadzać, ale trudno nie przyznać, że to usiłowanie łączenia wątków fenomenologicznych z tomistycznymi, wypada całkiem interesująco. Stępień pisał stosunkowo niewiele, mając zapewne na uwadze słowa Kurnbergera, które Wittgenstein uczynił mottem Tractatus Logico-Philosophicus: „ … a wszystko, co się wie, nie tylko w szumie i zgiełku słyszało, da się powiedzieć w trzech słowach". Uważną lekturę Stępnia polecam jak najbardziej wszystkim młodym filozofom. Naprawdę warto.

Ciekawe, że hołubiony w początkach przez środowisko „Znaku" Krąpiec, był w późniejszym okresie postrzegany jako wróg „katolicyzmu otwartego". Definitywnie ich drogi się rozeszły, gdy metafizyk z Lublina uznany został za jednego z ojców duchowych Radia „Maryja". Przypomnijmy tu szereg programów zrealizowanych przez Ryszarda Filipskiego dla Telewizji „Trwam". Były to filmowe zapisy rozmów z Mieczysławem A. Krąpcem, które prowadziła żona kinowego Hubala — poetka Lusia Ogińska. Z kolei, tę do literatury wprowadzał sam Bohdan Poręba na łamach skrajnie nacjonalistycznej „Myśli Polskiej".

Wracajmy jednak do „Concilium". Nie jest prawdą całkowita absencja autorów polskich w tym czasopiśmie. Jeśli już pojawiali się, to nie z jakimiś mocno podejrzanymi nowinkami, ale tak, jak franciszkanin Stanisław Celestyn Napiórkowski z wołaniem o pamięć o Matce Bożej („Gdzie jest mariologia?").

Propozycje, aby polską mutację „Concilium" wydawał Społeczny Instytut Wydawniczy „Znak", spełzły na niczym. A szkoda, bo lata sześćdziesiąte, to najlepszy okres w działalności „Znaku". „Tygodnik Powszechny", który w początkach swego istnienia, żywił się polemikami z „Kuźnicą" i „Odrodzeniem", po przywróceniu tytułu w 1956 roku Turowiczowi, był pismem nudnym i intelektualnie dosyć jałowym. Bez wątpienia najciekawszą w tamtych latach inicjatywą, jaka wyszła ze środowisk katolickich, było wydawanie miesięcznika „Więź" oraz serii książkowej składającej się na „Bibliotekę" tego warszawskiego periodyku. Ożywienie publicystyki nastąpiło w czasie obrad Vaticanum II. Trzeba tutaj przyznać, że właśnie wówczas środowisko „Tygodnika Powszechnego" odegrało niebagatelną rolę w krzewieniu idei soborowych. Później, to wszystko zaczęło się zmieniać, by w latach osiemdziesiątych przekształcić organ katolików z ulicy Wiślnej w polityczny kogel-mogel. Wojtyła, nie bez wpływu Wyszyńskiego, wymógł na krakowskich redaktorach zaprzestanie myślenia o wydawaniu „Concilium".

W końcu zdecydowano się powierzyć tę niebezpieczną misję wydawnictwu „Pallottinum".

Miało to zapewnić pełną kontrolę episkopatu polskiego nad rodzimą mutacją „Concilium". Nie mogło być mowy o wydawaniu po polsku wszystkich numerów, ograniczono się do wyboru artykułów.

Nie dziwi to, że na wybór zdecydowali się Japończycy („Nansosha", Tokio), gdyż katolicy nie stanowią tam nawet jednego procentu ludności. Jednak kraj katolicki tak ostentacyjnie odcinający się od odnowicielskich prądów umysłowych w ówczesnym Kościele, to już ewenement. Po raz kolejny Wyszyński zadbał o to, aby Polska pozostała w grajdole prymitywnego katolicyzmu ludowego, a dzielnie sekundował mu biskup krakowski Wojtyła. Po kilku latach zrezygnowano nawet z wydawania tej namiastki „Concilium", a Wyszyński dał swoje błogosławieństwo konserwatywnie nastawionemu czasopismu „Communio".

Jakim więc prawem zamianowano Wyszyńskiego i Wojtyłę — „ojcami polskiej demokracji"?

Czyż to nie paradoks? Człowiek autorytarnie rządzący polskim Kościołem przez kilkadziesiąt lat, który na swoim podwórku nie dopuszczał do najmniejszego głosu sprzeciwu, ów kapłan — dzierżymorda miałby być nauczycielem demokracji. Kościół polski był i pozostaje bastionem totalitaryzmu. Żaden sprzeciw jest tutaj niedopuszczalny, inaczej myślący, a nawet tylko ci, którzy starają się myśleć samodzielnie są bezwzględnie niszczeni. Casus Stanisława Obirka i Tadeusza Bartosia to tylko dwa z wielu tego rodzaju przypadków, ale ze względu na format intelektualny tych ludzi można powiedzieć, że przykłady znamienne. Kościół polski w swym zacietrzewieniu nie waha się wytracać najbardziej wartościowych jednostek. Pozostają natomiast bezmyślni fanatycy i cyniczni konformiści.

Jerzy Urban wyraził się kiedyś dosadnie (na łamach świetnie redagowanego przez Kazimierza Koźniewskiego tygodnika „Tu i Teraz") o tym „umiłowaniu" przez Kościół polski „wolności":

„Za mojej młodości przeciwnicy religii zwali się wolnomyślicielami, bo Kościołom zarzucali spętywanie poglądów na świat. Obecnie Kościół proteguje ogólną swobodę przekonań i wolność, ale tylko w sprawach leżących poza zasięgiem jego misji. Żąda natomiast pełnego dyscypliny wyznawania jego nauk bez żadnych odchyleń. Jednym słowem wolnomyślicielstwo tak, ale jako kłopot dla innych".

Światli katolicy zdawali sobie sprawę z konieczności przekształcenia agresywnej, zacofanej i feudalnej w swej strukturze instytucji we wspólnotę par excellence religijną. W tym sensie mówiło się o „aggiornamento" i powrocie do Chrystusowych idei. Skrzydło skrajnie konserwatywne, którego nieformalnym przywódcą był kard. Alfredo Ottaviani — sekretarz Świętego Oficjum, czyniło wszystko, aby zminimalizować głębokość zmian w Kościele. Nomen omen: w herbie biskupim Ottavianiego znajdował się napis „Semper idem" — „Zawsze ten sam". W obozie konserwatywnym, jak jeden mąż, stanęli wszyscy polscy biskupi. A były to zaiste postaci jakby żywcem przeniesione z czasów saskich. Cóż ci nieodrodni spadkobiercy feudalnych panów mogli mieć wspólnego z Jezusem z Nazaretu? Nie na darmo Jan Strzelecki mówił o polskiej religijności, jako o bezustannie trwającym „katolicyzmie czasów saskich".

Już następnego dnia po zamknięciu obrad Vaticanum II hierarchowie Kościoła zaczęli się wycofywać z soborowych ustaleń, a w każdym bądź razie sabotować ich realizację. Po śmierci Pawła VI i dotychczas niewyjaśnionym, owianym legendą, zgonie Jana Pawła I, stało się jasne, że Kościół katolicki definitywnie odchodzi od idei „aggiornamento". Kandydatem na papieża, który najlepiej odpowiadał tym konserwatywnym trendom był kardynał z Krakowa, Karol Wojtyła.

Chciałbym w tym miejscu posłużyć się kilkoma cytatami doskonale obrazującymi drogę, jaką przebył katolicyzm, od Jana XXIII do Jana Pawła II, od nadziei do rozczarowań.

W zbiorze szkiców filozoficznych Schematy i człowiek z 1963 roku Andrzej Grzegorczyk tak pisał:

"Zabiegi mające na celu utrzymanie prestiżu i autorytetu dostojników Kościoła często więcej pochłaniają ich siły niż praca naprawdę podnosząca religijne przeżycia ludzi. Tymczasem wydaje mi się, że spośród wszelkich organizacji ludzkich może jeden tylko Kościół ma dość siły duchowej, żeby dawać przykład szacunku dla każdego człowieka. (Poza tym Kościół ma tę wyższość nad innymi instytucjami, że można go śmiało krytykować i wszelka krytyka zostaje jako tako wysłuchana, przynajmniej obecnie.) Pokusa siły jest dla każdego przywódcy tak wielka, iż wydaje się, że póki ludzie nie staną się zupełnie święci, zawsze będzie można się spotkać z ludźmi zamkniętymi, nietolerancyjnymi i fanatycznymi. Postawa siły i polityka asekuracyjna są oczywiście dalekie od chrześcijańskich wzorów Chrystusa czy Franciszka z Asyżu, słabych, biednych i bezbronnych głosicieli słowa duchowego żywota".

Zwróćmy uwagę na zdanie w nawiasie, na słowa o dopuszczalności krytyki w „obecnym" Kościele. To początek lat 60-tych, jeszcze żyje Jan XXIII, a 11 października 1962 roku zostaje otwarty Sobór Watykański II. Schematy i człowiek to książka pełna nadziei. Zdaje się to zauważać Witold Marciszewski, autor pięknie napisanych uwag wstępnych otwierających szkice Grzegorczyka.


1 2 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Chrześcijanie wiedzą lepiej
Czy katolicyzm obumarł czy zawsze był martwy?

 See comments (25)..   


« Catholicism   (Published: 25-02-2007 )

 Send text to e-mail address..   
Print-out version..    PDF    MS Word

Mirosław Kostroń
Publicysta, studiował polonistykę i filozofię, publikował głównie w prasie lewicowej ("Dziś", "Forum Klubowe", "Przegląd Socjalistyczny", "Trybuna Robotnicza") oraz na portalach internetowych Racjonalista i Antybarbarzyńca. Przekonania: ateista i socjalista, hobby: jazz (od bebopu do jazz-rocka), sztuka drugiej połowy XX wieku (od abstrakcjonizmu do konceptualizmu).

 Number of texts in service: 14  Show other texts of this author
 Newest author's article: Dlaczego dzisiaj należy być bardziej Europejczykiem niż Polakiem
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.
page 5280 
   Want more? Sign up for free!
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)