|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Religions and sects »
Niebezpieczna gra. Rozmowa z profesorem Bohdanem Chwedeńczukiem [3] Author of this text: Mariusz Agnosiewicz, Bohdan Chwedeńczuk
A po drugie, gdy już mówimy o polskim
katolicyzmie i jego ewentualnych funkcjach konserwujących status quo, to trzeba mieć na myśli władzę religijną,
episkopat, kler średniego i parafialnego szczebla oraz katolickie środowiska i instytucje opiniotwórcze. Babć,
które śpieszą pod moim oknem na poranną mszę, bym w to nie mieszał.
Pytajmy więc, czy tak rozumiana religia konserwuje stosunki społeczne. A to
zależy. Zależy mianowicie od tego, jakie to stosunki. Jeśli takie, które władza
religijna i wpływowe środowiska wierzących uznają za korzystne dla siebie, a przynajmniej za lepsze niż te, których mogliby oczekiwać po zmianie, to rzecz
jasna będą działać na rzecz utrzymania owych stosunków. Przyzna pan chyba
jednak, że w takim postępowaniu nie ma nic swoistego dla religii. Wszyscy tak
postępujemy.
Oto przykłady. Jeśli mnie pamięć nie
myli, w trakcie strajków sierpniowych roku 1980 lub wnet po nich ówczesny
prymas Polski wypowiadał się studząco, z wyczuwalną intencją wygaszenia czy
osłabienia fali strajków (pamiętam w każdym razie, że znajomi opozycjoniści
tak odbierali jego ówczesne wystąpienia). Otóż stawiam diamenty przeciw
kasztanom, że nie chodziło mu tylko o tak zwaną rację stanu, o ochronę
Polaków przed radzieckimi czołgami, lecz też o zablokowanie drogi w nieznane, w którym położenie Kościoła katolickiego mogłoby się okazać znacznie
mniej korzystne niż to, które udało mu się wypracować pod rządami (za
pozwoleniem, bo to idiotyczna nazwa) komunistów. A z kolei, kiedy po roku 1989
można było oczekiwać (iluzorycznie, jak się okazało), że pójdziemy w stronę liberalnego państwa świeckiego z rzeczywistym rozdziałem religii i państwa,
Kościół zapobiegł takiemu potencjalnemu status
quo, walcząc o utrzymanie choćby status
quo ante, ale szybko zorientowawszy się, że może dostać jeszcze więcej
niż za Gierka i Jaruzelskiego, poszedł tam, gdzie dziś jesteśmy.
A co pan powie o teologii wyzwolenia?
Czy to była religia, czy niereligia? Jeśli religia, co wypada chyba
przyznać, to pytajmy dalej: czy ci księża z karabinami w dłoniach, upatrujący w Chrystusie orędownika biednych, konserwowali stosunki społeczne bananowego
kapitalizmu latynoskiego, czy chcieli je zmieść? Okoliczność, że Jan Paweł
II definitywnie ich uciszył, nie zmienia chyba tego, że była to religia w służbie
rewolucji.
Swego czasu opisał pan demokrację proponując
jej trzy fundamentalne założenia: epikureizm, naturalizm oraz racjonalizm.
Doszedł pan też do przekonania, iż religia opiera się na założeniach całkowicie
przeciwnych, a tym samym, że demokracja jako taka i religia jako taka są
antagonistyczne. To wysoki stopień abstrakcji i generalizacji. Zejdźmy na
poziom konkretu. Jak i kiedy według pana religia i demokracja są sobie wrogie No, powinien być pan ze mnie zadowolony,
odnalazłem się przecież w ostatnich odpowiedziach wśród konkretów. Proszę
jednak uwzględniać, że moje usposobienie umysłowe oraz praktyka zawodowa całego
życia czynią, że konkret to dla mnie produkt uboczny teorii. Nie ma konkretu,
dopóki go nie dostrzeże w chaosie świata teoria.
Istotnie, pisałem to, o czym pan mówi.
Nie wypieram się. Istotnie, religia i demokracja, rozpatrywane od strony założeń,
na których się wspierają, to antagonistyczne wobec siebie sposoby życia. Nie
znaczy to oczywiście, że jeden i ten sam człowiek nie może być zarazem
katolikiem i demokratą. Niech pan to powie Tadeuszowi Mazowieckiemu!
Znaczy to natomiast, że życie religijne i życie demokratyczne biegną
według przeciwstawnych reguł.
Cierpliwości, będzie trochę
teoretyzowania. Prawo karne czy cywilne możemy rozpatrywać jako zbiór reguł:
to a to jest dozwolone, to a to zakazane. W demokracji prawo jest stanowione i w
niedemokracji, w Kościele katolickim prawo jest stanowione, jakieś gremia (nie
wiem bliżej, jakie) ustanowiły prawo kanoniczne. Dramatyczna różnica polega
jednak na tym, że tu i tam mamy różne reguły stanowienia reguł prawa. W demokracji dyskusja, kooperacja, kierowanie się, owszem, intuicjami i sądami
moralnymi, ale zawsze próbowanie i błądzenie. Wszystko jest debatowalne, reguły
stanowienia reguł prawa nie przewidują innych źródeł i mocy prawodawczych
niż skonfliktowane i harmonizowane z sobą ludzkie potrzeby i interesy.
Religia natomiast sytuuje nad człowiekiem
bóstwo jako źródło prawa. Praktycznie znaczy to tyle: sytuuje nad człowiekiem z jego przyrodniczymi i społecznymi ograniczeniami nadograniczenia narzucane
przez ludzi — mówiąc po świecku, są to zazwyczaj kierownicze gremia
organizacji wyznaniowych — reprezentujących bóstwo. Nadograniczenia te są również
zmienne, raz na przykład mogą dopuszczać karę śmierci, innym razem jej
zabraniać. Nie w tym rzecz! Rzecz w naturze tych ograniczeń, czyli w prerogatywach tych, którzy z nimi występują: występują z czymś, z czym się nie dyskutuje, co się czci, ten zaś, kto je odrzuca, już
jest skazany, zanim powstało prawo z jego sankcjami, czynem przedprawnie bowiem
przestępczym jest odmowa posłuszeństwa wobec nieodwołalnych, dyktujących
ostatecznie wszelkie prawo poleceń Prawodawcy. Otóż w demokracji nie ma
miejsca dla takiego Prawodawcy, prawodawcą jest tu każdy z nas. Pamiętam tych
rycerzy prawa wyznaniowego, Marka Jurka czy Jana Łopuszańskiego, którzy przed
laty w pierwszej fali parkosyzmów wokół aborcji wołali z ogniem w oczach, że o dobru i złu się nie dyskutuje. Rzecz nie w tym, nie w tym tylko, że
narzucili nam, wbrew woli większości społeczeństwa, praktycznie pełny zakaz
aborcji, lecz w tym przede wszystkim, że nam skutecznie narzucili
niedemokratyczny sposób stanowienia prawa.
Rzecz nie w tym, jeśli wypatruje pan
jeszcze jakiegoś konkretu, że dzień po dniu płynie z telewizji „Trwam", z radia Maryja, z „Naszego Dziennika" cuchnąca breja urągającej zdrowemu rozsądkowi i elementarnej przyzwoitości
bredni, lecz w tym, że osłania i wzmacnia to wszystko coś, co w oczach
odbiorców tego wszystkiego jest niepowątpiewalne i święte — ich religia,
czyli manipulujące nimi osobniki w strojach duchownych.
Zejdźmy na jeszcze niższy poziom. Jak na kulturę
demokratyczną w Polsce wpływa polski typ dominującej religijności? Jesteśmy już całkiem
nisko, w samym środku polskiej — mniejsza o nazwę — demokracji
wyznaniowej, półdemokracji, tu-demokracji-ówdzie-teokracji itp. Na kulturę
demokratyczną w Polsce, jak się pan uroczyście wyraża, wpływa fatalnie, bo
ją uniemożliwia, nie żaden jednak polski typ dominującej religijności, lecz
polskie duchowieństwo i miarodajne, władne i władcze środowiska katolickie i parakatolickie. Polskiemu typowi dominującej religijności, czyli rzeszom ludzi
na ogół słabo wykształconych, słabo lub wcale nieuczestniczących w życiu
publicznym, mało lub nic o życiu publicznym niewiedzących, bardzo nisko uspołecznionych,
bo wzajemnie nieufnych i prawie żadnych wspólnych działań niepodejmujących — otóż tym ludziom jest doprawdy wszystko jedno, czy kler katolicki rządzi
Polską, czy tylko życiem religijnym parafii i diecezji. Ten kler oraz obsługujący
go politycy, ideologowie, dziennikarze, słowem — by użyć barwnego i adekwatnego rosyjskiego słowa — jego poputcziki działają dla siebie i w swoim imieniu, a na
lud boży powołują się samozwańczo. Lud boży zresztą zwolna topnieje,
frekwencja na nabożeństwach słabnie, powołań nie przybywa.
Mamy więc to, co mamy. Chcę jednak
powiedzieć na zakończenie, skąd to mamy. Do tanga trzeba, jak pan wie,
dwojga. Jest oto w Polsce, jak się to niekiedy mówi, strona kościelna i jest strona świecka. Jakżeby inaczej, światłych mamy zwolenników
demokracji, rzeczników cnót republikańskich, roztropnych polityków
umiarkowanej lewicy i umiarkowanej prawicy — nie, nie mówimy o żadnych
ekstremistach! — mamy, ciągnijmy dalej, potężne gazety edukujące młodą
inteligencję na dorobku do pokojowego współżycia z jakże pokojowo
usposobionym Głódziem, głośnego mamy redaktora szydzącego z tramwajowego
ateizmu; dalej, mamy intelektualistów laickiego pokroju, lecz troskliwie
pochylonych nad niezbywalną obecnością Boga w nauce, u jej podstaw, i w
moralności (przypominam sobie zawstydzające koniunkturalne wypowiedzi uczonych z okazji manifestu fideizmu, encykliki Fides
et ratio), mamy dyżurnych socjologów po telewizjach i radiach, którzy
starannie zaklajstrują każdy konflikt społeczny, mamy elokwentnych politologów,
którzy opiszą gry i interesy partii politycznych, z partią kościelną w kilku frakcjach włącznie, legitymizując niejako tymi opisami horrendalną
obecność tej partii na scenie politycznej świeckiego zdawałoby się państwa.
Basta, dość tej litanii! Dość wyliczania tych, a jest ich legion, którzy chętnie,
półchętnie, a nawet niechętnie odtańczyli to tango, współtworząc
obecną Polskę.
A wystarczyło dążyć od początku, śmiało i z pomyślunkiem, do sprawdzonego rozwiązania, do rozdziału Kościoła i państwa,
do rozdziału społeczeństwa obywatelskiego i społeczności kultu religijnego.
Zadanie stworzenia takiej rzeczpospolitej
jest więc ciągle przed nami.
Powiało nadzieją… Dziękuję za rozmowę.
1 2 3
« (Published: 28-08-2007 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5533 |
|