|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life »
Odpowiedź polemistom [1] Author of this text: Jonathan Haidt
Translation: Sławomir Szostak
W kilka
tygodni po tym jak Wilson, Shermer, Harris, Myers i Hauser zamieścili
polemiki do mojego artykułu,
miałem to ogromne
szczęście, by z czterema z nich (bez
Hausera), ale z Danielem Dennettem,
wziąć udział w konferencji, która odbyła
się w Salk Institute. Konferencja ta była
zatytułowana „Poza
granicami wiary 2" („Beyond Belief 2") i miała
wielce prowokacyjny podtytuł:
„Oświecenie
2.0". Tematem przewodnim była
myśl, że
Oświecenie
1.0 — które zrzuciło
okowy religii i rozpoczęło
rewolucję naukową — było świetnym
startem. Lecz żyjąc w duchu prawdziwego oświecenia,
winni jesteśmy
je wciąż poszerzać poprzez
korzystanie z możliwie
najlepszych dostępnych
badań,
rozsądne myślenie
oraz nie wzgardzanie żadnym
pomysłem. Musimy
zmienić i ożywić
Oświecenie
dla potrzeb tego trudnego i wciąż
bardzo religijnego stulecia, z którym się teraz
borykamy.
To właśnie z tego powodu, iż Oświecenie
jest definiowane jako odrzucenie autorytetu religijnego, religia zajmowała
zawsze szczególne miejsce w sercach ludzi Oświecenia.
Wyrządzone
zło oraz głupota
religii są naszym
raison d'etre, a także
raison d'etre raisonnable. Jeśli
mamy nadzieję uaktualnić Oświecenie
(do wersji 2.0) oraz zwiększyć
jego atrakcyjność w świecie, w którym religia wciąż posiada większe
udziały
rynkowe, to musimy zrobić coś
więcej,
niż tylko studiować
ją
racjonalnie i naukowo, jak to
było
czynione w Oświeceniu
1.0. Dla potrzeb Oświecenia
2.0 musimy zrewidować nas
samych badających
religię oraz ujawnić
nagą
prawdę
co do sterujących
nami motywów oraz uprzedzeń.
Ludzie są nadzwyczaj sprawni w dochodzeniu do konkluzji, którą
chcą
osiągnąć, o ile występuje
pewna niejasność w użytym dowodzie. Jeśli
chcemy dojść do
konkluzji z pobudek moralnych — kiedy analizujemy ludzi oraz instytucje, które
uważamy za złe — to jesteśmy
skłonni przeprowadzać
stronnicze oględziny
dowodów oraz formułować
błędne
wnioski co do motywów i metod naszych przeciwników.
Moi krytycy zaakceptowali wizję
psychologii moralności
określoną
przeze mnie jako „ogólnie
rzecz biorąc
wynik pasji" ("generally
passionate affair"), której
cechą główną
jest to, że
intuicja często
poprzedza rozumowanie, więc
uznam, że
wszyscy się ze
mną zgodzą, jeśli
wyrażę swój pogląd,
iż ludzie piszący o religii, a będący w stanie sporu z nią, powinni być
dokładniej
sprawdzani przez innych. Jest dla mnie jasne, że wszyscy
zgadzamy się co
do poniższych punktów
głównych:
1. Głównym
celem Nowych Ateistów jest rozprawienie się z fałszem
historycznych i kosmologicznych dogmatów największych
religii.
2.
Historyczne i kosmologiczne dogmaty największych
religii są w większości
nieprawdziwe (do stopnia w jaki możemy
to udowodnić stosując źródła
historyczne i dowody naukowe).
3. Główne
cele Nowych Ateistów leżą poza
rozprawianiem się z tymi dogmatami; chcą oni
pokazać, że
religia jest zgubna, a jej daleko sięgające
skutki hamują dobrobyt i są w przytłaczającej większości
negatywne (jak to ujął w podtytule swojej książki Hitchens, „religia zatruwa wszystko").
4. Religie
faktycznie mają wiele
zgubnych skutków,
szczególnie takich, które pogłębiają
konflikty międzygrupowe i wzniecają skłonność do zabijania (przykład
Harrisa o składaniu
ofiar z ludzi).
5.
Wszechobecną ludzką religijność
można
wyjaśnić
po części biologiczną ewolucją mechanizmów mentalnych i emocjonalnych, które są aktywowane
poprzez ewolucję kulturową
praktyk, zwyczajów i instytucji religijnych.
Wymieniłem
te pięć punktów,
aby było
jasne, że
mam pojęcie kim są
Nowi Ateiści,
więc moja
ignorancja nie może
być „absolutna",
jak atakował mnie
Myers. Chciałbym
także wyjaśnić,
że
nie jestem apologetą religijnym. W przeszłości
nie przepadałem
za żadną religią, uważałem
je wtedy jedynie za systemy wierzeń
pomagające
ludziom zrozumieć świat i poradzić sobie z nieznanym. Po lekturze Durkheima oraz D.S. Wilsona uważam
je teraz przede wszystkim za urządzenia
koordynujące
wiązanie ludzi w moralne społeczności,
które mają w dużej mierze pozytywne skutki dla członków,
choć czasami
przerażające
dla niektórych członków własnej grupy oraz sąsiadujących z nimi grup (jak
zauważyli
Shermer i Harris).
To czy dalekosiężne
efekty religii są dobre
czy złe jest
skomplikowanym i empirycznym pytaniem a odpowiedź na nie zależy
od rodzaju religii, ery oraz warunków — wszystkie te czynniki determinują
naszą
analizę
kosztów i korzyści.
(To właśnie
taki zestaw niesprecyzowanych danych pozwala dojść do
zamierzonej konkluzji przez odpowiednie dobranie dowodu). Nie jest moim celem
skazać czy
uniewinnić,
ale jeśli
religia ma być poddana
procesowi sądowemu,
to pragnę, aby
proces ten był uczciwy.
Dopóki nie przyjmiemy do wiadomości
utajonych uprzedzeń, będziemy mieli
trudności w zrozumieniu oskarżonego.
Nauki społeczne
spędziły
już za dużo
czasu pod wpływem
systemu wierzeń -
indywidualizmu metodologicznego, który przez jakiś
czas pozwalał
nam zrozumieć
świat i poradzić
sobie z nieznanym. Don
Campbell tak pisał w roku 1994 o krytyce psychologii: „Indywidualizm metodologiczny zdominował
sąsiadujące
ze sobą obszary
ekonomii, większości
socjologii oraz wszystkie obszary psychologii w rejonie teorii organizacji". Jest to dogmat postulujący,
że
wszystkie ludzkie procesy społeczno-grupowe
winny być wyjaśniane
na podstawie praw zachowania jednostkowego. Wierzę,
jak i Campbell, że
nadszedł najwyższy czas, aby
uwolnić się
spod tego zaklęcia i pozwolić naukowcom
społecznym
oraz teoretykom ewolucyjnym spojrzeć
raz jeszcze na grupy jako
emergentne jednostki ("emergent entities") posiadające
unikatowe cechy oraz mechanizmy regulujące.
Po przeczytaniu pięciu
polemik do mojego eseju, wydaje mi się,
że
większość
punktów spornych dotyczyła
różnicy w paradygmacie: Myers, Harris i Hauser są
przywiązani
do indywidualizmu metodologicznego, podczas gdy Wilson i ja skupiamy się
na wielopoziomowej analizie
fenomenów społecznych.
Shermer, jak wywnioskowałem
po spotkaniu się z nim, nie jest
przywiązany
do żadnego
paradygmatu dopóki nie usłyszy
racji obu stron (jest on osobą o najbardziej otwartym umyśle
jaką kiedykolwiek
spotkałem).
Nie będę
odpowiadał
punkt po punkcie wszystkim pięciu
komentatorom, lecz wysunę trzy
pytania, co do których się nie
zgadzamy z powodu różnic w naszym paradygmacie.
1. Czy
adaptacje na poziomie grupowym mogą
ewoluować?
Wszyscy
zgadzamy się (z
Dawkinsem i Georgem C. Williamsem), że
dobór wielopoziomowy jest w zasadzie możliwy.
Geny rozprzestrzeniają się,
ponieważ pomagają jednostkom
zwyciężyć z konkurencją
wewnątrz
ich własnej
grupy, albo, ponieważ pomagają uzyskać zwycięstwo
nad innymi grupami. Pytaniem
zasadniczym jest czy dobór grupowy w ogóle ma miejsce. Williams wziął
pod uwagę dziesiątki
przypadków pośród
różnych gatunków
zwierząt i doszedł do wniosku, że
jednak nie („armia" kilku grup jeleni jest tylko zlepkiem chyżych
jeleni, a nie zorganizowanie działającą
armią).
Czy sytuacja ma się tak
samo z ludźmi?
Czy grupy współpracujące są
tak naprawdę
tylko grupami współpracowników,
którzy odziedziczyli geny oraz wzorce kulturowe pozwalające
im pobić mniej
kooperacyjne grupy sąsiadów?
Czy też było
zasadą w naszej długiej
plemiennej przeszłości,
że
grupy współpracujące — patrząc
na statystykę -
były średnio
lepsze ekonomicznie, militarnie, politycznie i reprodukcyjnie, niż
mniej współpracujące
plemiona. Ujęcie
tego w ten sposób wyjaśnia,
że plemiona współpracujące są
diametralnie różne od hordy chyżych
jeleni, a w dodatku plemiona naprawdę
ze sobą rywalizują.
Lecz jeśli to miałby
być mój cały
argument mówiący
„za" doborem grupowym, to wtedy Hauser miałby
rację dołączając
do Goulda i Lewontina w ich kpieniu z historyjek
pokroju „Czemu? Bo temu". Muszę
dołączyć
tu dwa dodatkowe twierdzenia:
a. Zróżnicowanie
we współpracy
musi być dziedziczone
(Hauser miał rację mówiąc,
że
powinienem to nadmienić wcześniej).
b. Musi
istnieć jakiś
mechanizm rozwiązujący
problem free-ridera, aby tłumić
pojawiający
się tu i ówdzie nie współpracujący wariant
wewnątrz
grupy kooperatywnej.
Podzielam
pogląd
Wilsona wierzącego,
że religijność jako
adaptacja na poziomie jednostki służąca
rywalizowaniu z mniej religijnymi jednostkami jest mało
sensowna, lecz już jako
adaptacja na poziomie grupy nabiera więcej sensu, bo służy
zacieśnianiu więzi
społecznych, rozwiązuje
problem free-ridera oraz zwalcza mniej spójne grupy. W tym sensie religijność
jest w samej rzeczy
dziedziczna. Być może
Dean Hamer posunął się
za daleko tytułując
swoją książkę
„Boski Gen" („The
God Gene"), jednakże
badania nad bliźniakami
jednoznacznie pokazują,
że
coś w naszym genomie silnie wpływa
na to czy będziemy
wierzyć w Boga jako dorośli.
Nie wydaje się absurdalne,
niespójne, czy „bo tak" postulować,
że geny pozwoliły
wynurzyć się
umysłom
ze skłonnościami
do religijności
wraz z ko-wyewoluowanymi wariantami kulturowymi skierowanymi na wierzenia,
instytucje oraz praktyki, które nazwaliśmy
religią. Kiedy
pojawiają się
nowe dowody (jak ten o dziedziczności
religii) i użyteczne
narzędzia
(jak nasza nowa zdolność pozwalająca
sformułować
ko-ewolucję
genu i kultury) byłoby
nienaukowo twierdzić „och,
ale przecież eksperci
odrzucili ten pomysł 30
lat temu, nie rozważajmy
go ponownie".
Głównym
powodem dla którego Hauser odrzuca teorię
doboru grupowego jest to, że
poglądy
zorientowane na geny oraz jednostki były
ostatnio tak bardzo produktywne. Mamy tysiące
prac potwierdzających
ten punkt widzenia, podczas gdy obecnie posiadamy bardzo mało
dowodów empirycznych wyjaśniających
jakieś zjawisko
za pomocą doboru
grupowego. Nie wątpię w liczby Hausera, ale widzę
pewną
paralelę
pomiędzy
tym co dzieje się teraz, a tym co działo
się 20 lat temu w naukach ekonomicznych, gdy Robert Frank i inni
próbowali argumentować,
że
istoty ludzkie nie zawsze są egoistycznymi
„maksymalizatorami bogactwa" ("utility maximizers"). Ekonomiści
neoklasyczni użyli
tej samej techniki obrony polegającej
na twierdzeniu, iż tysiące
badań przeprowadzonych
przez ekonomistów neoklasycznych potwierdzało
tezy jakoby ludzie byli jednostkami racjonalnymi skierowanymi wyłącznie
na maksymalizowanie indywidualnej korzyści.
Jednak kiedy Frank, Kahneman, Tversky, Thaler oraz inni zaczęli
patrzeć na właściwe
sprawy (np. targowanie się,
gry w ultimatum [ 1 ] ),
to odkryli, że
ludzie mają także
motywy moralne obok tych pieniężnych.
Dzięki temu mamy
obecnie dobrze prosperujący
wydział ekonomii
behawioralnej. Jako że
zaczynamy spoglądać
teraz na właściwe
miejsca, gdzie widać efekty
działania
doboru grupowego (mechanizmy budujące
więzi ludzkie oraz tłumiące
free-riderów) zaczynamy zbierać wynurzające
się dowody potwierdzające
istnienie doboru grupowego. (Dowody te zostały
niedawno zrewidowane przez D.S. Wilsona oraz E.O. Wilsona w publikacji, która
ukazała się w "The Quarterly Review of Biology"; można
też zajrzeć
do świeżej
pracy Petera Turchina nad siłami
sprawczymi historii oraz Martina Nowaka o kooperacji jako jednej z trzech
podstawowych sił w ewolucji, poza mutacją i doborem).
1 2 Dalej..
Footnotes: [ 1 ] Na czym polega taka gra w ultimatum? Osoba badana, nazwijmy ją "A", może otrzymać od
eksperymentatora 100 zł, ale pod dwoma warunkami. Po pierwsze, powinna
zdecydować, jaką część tej sumy odda drugiej osobie badanej,
"B". Po drugie B musi się na wysokość tej darowizny zgodzić. Po
spełnieniu tych warunków A i B dostają pieniądze według ustalonego
podziału. « (Published: 25-12-2007 )
Jonathan Haidt Profesor psychologii na uniwersytecie w Wirginii, gdzie prowadzi
badania nad moralnością i emocjami oraz ich kształtowaniem się poprzez różne
kultury. Jest także autorem książki "Szczęście. Od mądrości starożytnych
po współczesne koncepcje" (The Happiness Hypothesis: Finding Modern
Truth in Ancient Wisdom).
Number of texts in service: 2 Show other texts of this author Latest author's article: Psychologia moralności i niezrozumienie religii | All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5667 |
|