|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life »
Traktat ateologiczny [1] Author of this text: Michel Onfray
Translation: Mateusz Kwaterko
Fragmenty W
towarzystwie pani Bovary
Manifest współczesnego ateizmu.
W Polsce pod patronatem Racjonalisty
Książka dostępna tutaj |
Dla wielu ludzi życie bez bowaryzmu byłoby
katorgą. Wyobrażając sobie, że są kimś innym, niż są, rojąc, że ich życie
wygląda zupełnie inaczej niż w rzeczywistości, ludzie uwalniają się
wprawdzie od poczucia egzystencjalnej pustki, ale nie dostrzegają wówczas
samych siebie. Nie gardzę wierzącymi, nie uważam ich za śmiesznych czy żałosnych,
ubolewam jednak, że przedkładają kojące bajki dla dzieci nad okrutne przeświadczenia
dorosłych. Wybór uspokajającej wiary, zamykanie uszu na ostry głos rozumu — choćby za cenę ustawicznego infantylizmu — to sztuczka metafizyczna, za
którą trzeba zapłacić wysoką cenę! Dlatego też zawsze, gdy jestem świadkiem oczywistej alienacji, odczuwam
głębokie współczucie dla oszukanego i gwałtowną niechęć do zatwardziałych
oszustów. Nie darzę nienawiścią klęczącego człowieka, wiem natomiast, że
nigdy nie będę paktować z tymi, którzy zachęcają go do trwania w pozycji
tak poniżającej. Któż mógłby gardzić ofiarą? Jakże tolerować oprawców? Duchowe ubóstwo prowadzące do samowyrzeczenia ma równie opłakane
skutki jak nędza seksualna, intelektualna czy polityczna. Osobliwie jednak
wyobcowanie sąsiada budzi uśmiech na twarzy tych, którzy nie dostrzegają własnej
alienacji. Chrześcijanin pałaszujący w piątki rybę podkpiwa z muzułmanina,
który wzdraga się przed wieprzowiną; ten zaś dworuje sobie z żyda brzydzącego
się skorupiakami. Lubawicz kołyszący się przed Ścianą Płaczu patrzy ze
zdumieniem na chrześcijanina modlącego się na klęczniku, ów natomiast dziwi
się mahometaninowi rozkładającemu dywanik w kierunku Mekki. Żaden nie pomyśli,
że belka w jego własnym oku zaburza widzenie w stopniu nie mniejszym niż
drzazga w oku bliźniego. Zmysł krytyczny, tak trafny i przenikliwy, gdy chodzi o osądzenie innych, warto może zaprzęgnąć do oceny prawideł własnego postępowania. Łatwowierność człowieka przechodzi ludzkie pojęcie. Usilnie stara się
on nie dostrzegać tego, co oczywiste, domaga się jedynie pociechy, łaknie jej
jak kania dżdżu, choćby była czystą ułudą i fikcją. Wolimy słuchać
bajek, mitów, dziecięcych opowiastek, niż być świadkami okrucieństw i cierpień, które zmuszają do uznania tragiczności życia za fakt niepodważalny.
Aby pokonać śmierć, homo sapiens zamyka
oczy. Nie waży się rozwiązać problemu, woli go zamieść pod dywan. Śmierć
dotyczy jedynie śmiertelników, a wyznawca wierzy przecież naiwnie i uporczywie właśnie w swoją nieśmiertelność. Doszły go wprawdzie słuchy o planetarnej hekatombie, ale jego to przecież nie dotyczy... Metafizyczni
rozbójnicy Nie mam pretensji do osób, które chwytają się wiary jak
ostatniej deski rachunku. Tych natomiast, którzy rozprowadzają metafizyczne
produkty — wykazując się przy okazji troską o własny interes — traktuję
jak nieprzyjaciół usytuowanych po drugiej stronie egzystencjalnej barykady.
Handel zaświatami daje poczucie bezpieczeństwa, ale zwiększa potrzebę
pomocy. Podobnie jak niektórzy psychoanalitycy leczą pacjentów, aby nie myśleć o wrażliwości własnej psychiki, wikariusz monoteistycznego Boga narzuca innym
swoją wizję świata, aby tym skuteczniej dzień po dniu nawracać samego
siebie. Metoda Couégo [ 1 ]... Zwiększać nędzę duchową innych, aby ukryć własną, oszczędzać
sobie widoku własnych niedociągnięć, teatralizując niedoskonałość świata — Bossuet, emblematyczny kaznodzieja! — oto wybiegi, które należy poddać
krytyce. Wierzący… No dobrze, Bóg z nim, zostawmy go w spokoju… Jakże
jednak przejść obojętnie obok tych, którzy podają się za naszych pasterzy!
Póki religia pozostaje sprawą prywatną, nic mi do niej, uważam ją za zwykły
zlepek nerwic, psychoz i innych osobistych przypadłości. Przecież każdemu
wolno hołdować własnym perwersjom, jeśli nie szkodzi w ten sposób innym. Mój ateizm budzi się z letargu wówczas, gdy prywatna wiara staje się
sprawą publiczną; kiedy ktoś próbuje zorganizować życie innym na podstawie
własnych psychopatologii. Między osobistą trwogą egzystencjalną a władzą
nad ciałem i duszą innych ludzi rozciąga się obszar, gdzie czają się
metafizyczni rozbójnicy, czerpiący profity z duchowej i intelektualnej nędzy
swych bliźnich. Targani popędem śmierci usiłują go skierować na cały świat;
nie ratuje to ich przed zamętem, nie prowadzi do wydobycia się z nędzy, tylko
do skażenia nią całego świata. Pragnąc uniknąć negatywności, rozsiewają
ją wszędzie wokół i wywołują mentalną epidemię. Mojżesz, Paweł z Tarsu, Konstantyn, Mahomet w imię swoich przydatnych
fikcji — Jahwe, Boga, Jezusa, Allaha — starają się pokierować mrocznymi
siłami, które ogarniają ich, opanowują, dręczą. Rzutują własną czerń
na świat, przez co zaciemniają go jeszcze bardziej, nie pozbywając się żadnej
troski. Z patologicznej mocy popędu śmierci nie można się wyrwać przez
chaotyczne rozrzucanie metafizycznego nawozu, lecz jedynie dzięki filozoficznej
pracy nad sobą. Dobrze przeprowadzona introspekcja rozwiewa omamy i rojenia, którymi
żywią się bogowie. Ateizm nie jest terapią, lecz odzyskanym zdrowiem
psychicznym. Więcej
światła Praca nad sobą odsyła do filozofii. Nie do wiary, fideizmu i bajek, lecz do rozumu i refleksji poddanej ścisłym rygorom logiki. Bronią
pozwalającą zwalczać obskurantyzm, ów humus wszystkich religii, jest
zachodnia tradycja racjonalistyczna. Właściwy użytek z władz poznawczych,
kierowanie się rozumem, postawa krytyczna, wysiłek intelektualny, uświadomienie
sobie, że lepiej myśli się stojąc, niż klęcząc — oto najlepszy sposób
przegnania fantomów. Dlatego tak istotny jest powrót do Oświecenia, któremu
wiek XVIII zawdzięcza swój przydomek. Wiele można powiedzieć o historiografii tej epoki. Historycy dziewiętnastowieczni,
opętani widmem rewolucji francuskiej, kładli retrospektywnie nacisk na to, co
ich zdaniem w największej mierze przyczyniło się do jej wybuchu. Ironiczne
Wolterowskie demistyfikacje, Monteskiusz i jego trójpodział władzy, Umowa
społeczna Rousseau, Kantowski kult rozumu, d'Alembert i Encyklopedia… W gruncie rzeczy na pierwszy plan wysuwano te komponenty Wieku Świateł, które
nie były nazbyt jaskrawe — Oświecenie szacowne i politycznie poprawne. Ja opowiadam się za Oświeceniem żywszym, jaśniejszym i śmielszym. Całą
tę śmietankę filozoficzną, mimo pozornych różnic, łączył bowiem deizm.
Wszyscy ci luminarze myśli zaciekle zwalczali ateizm i gardzili materializmem
oraz sensualizmem, a więc stanowiskami filozoficznymi wyznaczającymi lewe
skrzydło Oświecenia, radykalny biegun Wieku Świateł, dziś już zapomniany,
ale ze wszech miar zasługujący na przypomnienie. Kant celował w powściągliwej śmiałości, był rewolucjonistą w granicach prawa. Krytyka czystego rozumu na
swych sześciuset stronach zawiera dość materiału wybuchowego, aby wysadzić w powietrze zachodnią metafizykę. Filozof wzdragał się jednak przed
podpaleniem lontu. Podział na wiarę i rozum, noumeny i fenomeny, wytyczenie
konturów dwóch niezależnych światów było, nie przeczę, znaczącym postępem.
Należało jeszcze postawić kropkę nad "i": jeden z tych światów -
rozum — winien był ogłosić swoją supremację nad drugim — wiarą.
Kantowska analiza oszczędziła jednak wiarę. Rozum, uznając te dwa światy za
rozdzielone, wyzbył się części swoich praw, a wiara i religia ocalały. Kant
mógł więc postulować (tyle stron i tak marny rezultat: być nadal
zmuszonym do postulowania jak byle suplikant!) Boga, nieśmiertelność duszy i wolną wolę — trzy filary każdej religii. (...) ODYSEJA WOLNEJ
MYŚLI Bóg
jeszcze dycha Bóg umarł. Czyżby? Na niebie nie ukazały się znaki
potwierdzające tak pomyślną wieść. Śmierć Boga winna otworzyć przed ludźmi
nowe, obiecujące perspektywy, tymczasem w naszej epoce panuje kult nicości,
chorobliwe delektowanie się mrokiem końca cywilizacji, fascynacja otchłanią i bezdenną przepaścią, w której współczesny nihilista zatraca własne ciało,
duszę, tożsamość, zainteresowanie sprawami tego świata. Posępny obraz,
deprymująca apokalipsa... Śmierć Boga to ontologiczny gadżet, reklamiarski chwyt właściwy XX
stuleciu, które dostrzegało śmierć dosłownie wszędzie: śmierć sztuki, śmierć
filozofii, śmierć metafizyki, śmierć powieści, śmierć systemów
tonalnych, śmierć polityki. Najwyższa pora obwieścić śmierć tych
fikcyjnych zgonów! Zwiastunowie fałszywej nowiny pragnęli zabłysnąć
zgrabnym paradoksem; zresztą większość z nich, nasyciwszy się chwilową sławą,
czym prędzej wracała do metafizycznego szeregu. Śmierć filozofii uzasadniała
pisanie grubych filozoficznych tomiszczy, śmierć powieści płodziła liczne
powieści, śmierć sztuki tworzyła niezliczone dzieła sztuki… A śmierć
Boga obrosła gigantycznym przemysłem produkującym sacrum,
boskość, religie. Tkwimy po uszy w tej święconej wodzie. Wiadomość o śmierci Boga okazała się tromtadracka i fałszywa.
Werble, trąby, szumne zapowiedzi, wszystko to było przedwczesne. Zresztą
nasza epoka wprost dusi się od nieprawdziwych informacji przyjmowanych na wiarę i autorytarnych wypowiedzi współczesnych augurów, a obfitość w tej materii
nie jest, delikatnie mówiąc, synonimem jakości czy prawdy. Dziś nawet
najbzdurniejszą plotkę traktuje się jak prawdę objawioną, pod tym względem
bodaj czy nie górujemy nad naszymi przodkami. Aby uznać śmierć Boga za fakt
potwierdzony, należałoby mieć ku temu podstawy, znaleźć dowody rzeczowe lub
chociaż poszlaki. Nic z tego. Czy ktoś widział trupa? Nietzsche tak twierdził, zgoda, ale czy można
go uznać za wiarygodnego świadka? Podobnie jak u Ioneski obecność corpus
delicti byłaby odczuwalna, namacalna, zwłoki zaczęłyby cuchnąć,
przestrzeń wypełniłaby się fetorem, truchło gniłoby powoli, dzień po
dniu, bylibyśmy świadkami prawdziwego rozkładu — również w filozoficznym
znaczeniu tego słowa. Tymczasem Bóg, niewidoczny za życia, pozostał też
niewidzialny po śmierci. Jak zatem przekonać się, czy rzeczywiście zginął?
Domagamy się dowodów. Któż jednak mógłby je przedłożyć? Jaki szaleniec
podjąłby się tej niemożliwej misji?
1 2 3 4 5 6 7 Dalej..
Footnotes: [ 1 ] Francuski psycholog Émile
Coué (1857-1926) proponował metodę „samoopanowania poprzez świadomą
autosugestię", która polegała między innymi na powtarzaniu mantry:
„dzień po dniu czuję się lepiejpod
każdym względem" (przyp. tłum.). « (Published: 11-03-2008 )
Michel OnfrayUr. 1959. Francuski filozof. Urodził się w Normandii w rodzinie farmerskiej. W latach 1983-2002 wykładał filozofię na wyższej uczelni w Caen. Następnie utworzył bezpłatny Université populaire de Caen, a manifest tej uczelni opublikował w roku 2004 (La communauté philosophique). Jego publikacje propagują hedonizm, poznanie naukowe i ateizm. Private site
| All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 5781 |
|