|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
»
Neoliberalizm to przeżytek? [2] Author of this text: Bogusław Siemiątkowski
W tym samym czasie cztery partie prawicy zawiązały koalicję „Sojuszu dla Szwecji". Pomimo dzielących je różnic (liberałowie np. w kwestiach światopoglądowych głosowali zawsze wspólnie z lewicą, co budziło niesmak wśród chadeków i części konserwatystów), nie można było sobie pozwolić na rywalizację po prawej stronie. (Zupełnie tak jak w Polsce 1997 roku, gdy powołano do życia AWS, wróg był przecież jeden. Czerwoni!) Wszystkie podziały dyskretnie zamieciono pod dywan, zaakceptowano „welfare state" oraz, aby nie odstraszyć centrolewicowych wyborców, unikano zbyt liberalnego języka. Jedna tylko Maud Olofsson, liderka chłopskiej (jak widać równouprawnienie w Szwecji nie jest pustym sloganem) Partii Centrowej, swoimi neoliberalnymi propozycjami co jakiś czas wprawiała koalicyjnych partnerów w zakłopotanie, przeradzające się następnie w lekką irytację. Dla wielu Polaków szokującym mogło być stanowisko zajęte już po wyborach przez sekretarza szwedzkich liberałów Erika Ullenhaga, gdy na łamach „Dagens Nyheter" ostro skrytykował panią Olofsson za nieśmiałą propozycję wprowadzenia podatku liniowego. To właśnie socjal-liberalizm a nie neo-liberalizm miał stać się nowym znakiem rozpoznawczym szwedzkiej prawicy.
Z lewej obecny premier Szwecji, Fredrik Reinfeldt, z prawej — jego lewicowy poprzednik — Goran Persson |
Jednak to pojedynek liderów zadecydował o wyborczym zwycięstwie prawicowego bloku. Szwedzi mieli do wyboru z jednej strony doświadczonego, aczkolwiek niezbyt lubianego premiera, socjaldemokratę Gorana Perssona, który wyprowadzi kraj z kryzysu z początku lat 90., umocnił gospodarkę i stał się jednym z najbardziej szanowanych polityków europejskich. To właśnie nie kto inny jak sam Tony Blair nazywał go swoim autorytetem, nie ukrywając fascynacji szwedzkim modelem. Ten do tej pory niepokonany polityk, który dwa razy doprowadził socjaldemokratów do wyborczego zwycięstwa, nie miał jednak w planach przewodzenia lewicą w tych wyborach. Jego miejsce miała zająć Anna Lindh. Niestety jej morderstwo w sierpniu 2003 roku postawiło Perssona w trudnej sytuacji. Stracił pewność siebie i już nie powrócił do swojej starej formy, chwilami stając się coraz bardziej arogancki. Po drugiej stronie stanął młodszy i charyzmatyczny lider prawicy, który tym razem nie popełnił błędu swoich poprzedników. Dla wielu obserwatorów zabawnym widokiem było to, gdy lewicowiec Persson zachwalał abstrakcyjne wskaźniki gospodarcze, powtarzając do znudzenia o wysokim wzroście PKB i nadwyżkach budżetowych, kiedy w tym samym czasie prawicowiec Reinfeldt pochylał się nad losem wykluczonych, imigrantów i bezrobotnych.
Z pomocą liderowi Moderatów przyszła firma doradcza Mckinsey. Opublikowała ona raport w którym zakwestionowano oficjalne statystyki rządowe dotyczące bezrobocia. Stwierdzono, że „prawdziwa" stopa jest trzy razy większa i wezwano do reformy rynku pracy. Informacje tą z nieukrywaną satysfakcją odnotowała na swoich łamach prasa związana z międzynarodowym biznesem. „Financial Times" grzmiał o końcu socjalistycznej utopii, zaś szacowny „The Economist" stwierdził w sposób stonowany, ale jak to ma również w zwyczaju, zdecydowany, że model szwedzki zniechęca do podejmowania pracy. Zadziwiające jest to, że nikt spośród dziennikarzy nie zwrócił uwagi na niską wiarygodność raportu Mckinsey’a. Jak zauważyli „Zieloni", wskaźnik zatrudnienia dla Szwecji wynosi 76% i jest jednym z najwyższych pośród krajów członkowskich OECD. Zatem skąd taka rozbieżność pomiędzy oficjalnymi danymi a tymi prywatnej firmy konsultingowej? Cały sekret tkwił w zastosowanej przez Mckinsey’a metodologii. Do osób bezrobotnych zaliczono wcześniejszych emerytów, stażystów, studentów, osoby na chorobowym, matki na urlopie macierzyńskim oraz oczywiście ojców na tacierzyńskim. Sęk w tym, że taką osobliwą metodologię zarezerwowano wyłącznie dla Szwecji. Wobec innych krajów, wymienionych grup już nie uwzględniono jako bezrobotnych, co dobitnie skomentował John Schmitt z amerykańskiego think-tanku Center for Economic and Policy Research, zwracając uwagę, że gdyby w taki sam sposób policzono bezrobocie dla USA, to wzrosłoby ono z 5,5% do 13,8% (w porównaniu do 15,5% w Szwecji). Jak dodał Schmitt, gdyby jeszcze uwzględnić w statystykach osoby odsiadujące wyroki, to stopa bezrobocia w Stanach Zjednoczonych wyniosłaby 15,2%, wobec 15,7% w Szwecji. Jednak w czasie kampanii nie było to już ważne. Wyborcy ciągle informowani o niepokojących danych z rynku pracy, zaczęli wypominać Perssonowi jego przedwyborcze zobowiązanie z 2002 roku, w którym zapewniał, że bezrobocie w połowie 2006 roku spadnie poniżej 4%. Nie spadło.
Reinfeldt nie wypuścił już takiej okazji z ręki. Punktował Perssona odwołując się do starej socjaldemokratycznej idei pełnego zatrudnienia. To właśnie dzięki niskiemu bezrobociu można było zbudować w krajach nordyckich „welfare state". Dlatego też, lider prawicy przedstawił się jako ten, który lepiej rozumie wyzwania przed jakimi stoi Szwecja. „Za mało ludzi pracuje — jak stwierdził — co jest największym zagrożeniem dla naszego modelu". „Jeżeli chcemy utrzymać nasz styl życia, musimy stworzyć więcej miejsc pracy". Taka argumentacja trafiła do wyborców. Reinfeldtowi nie zaszkodziły nawet populistyczne hasła, jak chociażby to, wygłoszone na jednym z przedwyborczych partyjnych wieców, gdy z pełną powagą stwierdził, że wszystko to, co obiecają socjaldemokraci, moderaci spełnią podwójnie i do tego jeszcze obniżą podatki. Nikt już wtedy nie słuchał Perssona, który pytał, skąd prawica na to wszystko weźmie pieniądze. Posępni i snobistyczni konserwatyści, którzy nie rozumieją zwykłego człowieka, zdawali się, że odeszli w niebyt. Nadeszła pora nowych moderatów.
„Szliśmy do wyborów jako nowi moderaci, wygraliśmy jako nowi moderaci i razem z naszymi koalicyjnymi partnerami, będziemy rządzić Szwecją jako nowi moderaci" — w ten oto sposób, parafrazując Blaira, kiedy ten w 1997 roku ze swoją Nową Partią Pracy pokonał brytyjskich torysów (Partia Konserwatywna — przyp. autor), Reinfeldt zakończył swoje powyborcze przemówienie. Cel został osiągnięty. Prawicowy „Sojusz dla Szwecji" zdobył 48,24% głosów, z czego najwięcej uzyskali moderaci — 26,23%, za nimi uplasowała się agrarna Partia Centrum — 7,88%, następnie Liberałowie — 7,54% i Chadecy — 6,59%. Lewicowy czerwono-zielony blok zdobył zaledwie 46,08%. Tradycyjnie najwięcej głosów oddano na Socjaldemokrację — 34,99%, co było jej najgorszym wynikiem od 70 lat. Daleko za nią uplasowali się komuniści z 5,85% oraz Zieloni z 5,24%. Zatem wyborcze zwycięstwo. Pytanie tylko, czyje?
Gdy w dniu wyborów (w Szwecji nie istnieje cisza wyborcza — przyp. autor) liderzy czterech prawicowych partii rozdawali mieszkańcom Sztokholmu czerwone róże, symbol swoich odwiecznych rywali socjaldemokratów, można było mieć wrażenie jakoby chcieli dopilnować, aby tylko wyborcy nie zapomnieli o tym, że tej starej prawicy już nie ma.
Jeden z najważniejszych szwedzkich politologów, profesor Bo Rothstein, krótko podsumował wybory na łamach „Dagens Nyheter" (najważniejszy opiniotwórczy dziennik w Szwecji — przyp. autor) jako „Tryumf socjaldemokratów". Nic dziwnego, skoro dalszą budowę „det gröna folkhemmet", czyli „zielonego domu ludu" w którym „solidarność ma priorytet nad obniżką podatków", zobowiązała się dokończyć nowa prawica.
Czy zatem, to już koniec? Słychać głosy, że prawicy w Szwecji już nie ma. Aby wygrać wybory musiała zaakceptować „państwo dobrobytu" i przesunąć się w stronę lewicy. Wygrała, ale tylko dzięki wyrzeczeniu się swojej prawicowej tożsamości. Nie zrobiła zresztą niczego nowego. Kilka lat wcześniej w sąsiedniej Danii, miało miejsce podobne wydarzenie. W czasie kampanii wyborczej w 2005 roku, lider duńskich liberałów Anders Fogh Rasmussen, na pytanie dlaczego nie chce obniżać podatków, prywatyzować i deregulować gospodarki odparł, że „Liberalizm to przeżytek". Także on zaakceptował socjaldemokratyczną politykę gospodarczą, dodając do niej antyimigracyjne akcenty i wygrał wybory.
Jaka więc przyszłość czeka szwedzką prawicę? Zdaje się, że Szwedzi powoli tęsknią za oryginałem. Sondaże dla nowego rządu są bezlitosne. Dwa lata po przejęciu władzy przez Reinfeldta, socjaldemokraci szybują w nich wysoko w górę, uzyskując poparcie rzędu 42-47%.Jeszcze gorzej dla prawicy wygląda zestawienie poparcia dla obu bloków. Sondaże dają lewicy 60% , zaś moderatom i ich sojusznikom zaledwie 35-40%. Do nowych wyborów pozostało sporo czasu, więc wiele się jeszcze może zmienić, ale jedno wydaje się pewne: neoliberalizm — czyli pogląd zakładający, że państwo powinno odgrywać rolę „nocnego stróża", wycofując się ze swoich dawnych obowiązków, oddając pierwszeństwo abstrakcyjnym siłom rynku — w Szwecji umarł i nikt nie jest zainteresowany jego reanimowaniem. Większego sukcesu szwedzka lewica nie mogła sobie wymarzyć. A jakie z tej historii płyną wnioski dla Polski? Być może ten, że SLD mogłoby się lewicowości zacząć uczyć od szwedzkiej prawicy?
Polemika z tekstem
1 2
« (Published: 17-08-2008 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 6018 |
|