« Publikacja z prywatnego działu publicysty
Francesca. [2] Author of this text: Jacek Tabisz
„Nie bójcie się, jam zdrowa” – uspokaja dziewczę.
W nieznacznym szarym płaszczu do domu dochodzi,
ojciec dawno wyjechał, na wojnie ma brata,
jest zatem całkiem sama, służbie spać pozwoli,
zamknie się w swej komnacie, w którą miesiąc wpada
przez pełną łuczków loggię, co w górze się wznosi.
Wzdycha ciężko Francesca, uśmiecha się dziwnie,
śle dachom bliskich domów spojrzenie tajemne,
błądzi po dalszych wzgórzach, w których wiatr mrok wije,
dotyka piersi młodej, lecz pustki nie przerwie,
opętała ją rozpacz, tak ciemna w swej sile.
„Słodkie lasy, żegnajcie!” – w swych myślach zawoła –
„Bądź zdrów, mały skowronku, niewolniku pieśni
i wy ulice miasta, florenckie zakola!
Daję wam me poranki, te słoneczne brzegi,
na nich byłam szczęśliwa, pilnujcie ich morza…
Nie zdradzą mi sekretów liście, ptaki, piaski,
nie przemówi już wicher, milczeć będzie burza.
Zrodziłam się w złych czasach, pełnych głupców chwały,
co czczą księgę pożółkłą, mamroczą o cudach,
lecz to tylko histeria rozpaczliwej wiary.
Ja pytałam Naturę o jej piękne plany,
nie było filozofów, którzy by pomogli
fakty znaleźć o kwiatach i o Słońcu jasnym;
uwięził mnie wiek straszny, w którym nie ma woli,
by szukać wielkiej prawdy o istnieniu całym.
Tylko groźnych ołtarzy szaleni kapłani
wołają o swej wiedzy, która jest snem dziecka
jak bestia okrutnego, gdy ktoś kłamstw nie sławi.
Czego nie mogłam myśleć, bo brakło narzędzia,
to chwytałam miłością, przeczuwałam światy.
Dzisiaj on ją mi wydarł, wraz z tym, co nie jego,
odkryłam więc te lochy, w których ludzki potwór
świata wcale nie ceni, lecz je, śni, ma dziecko,
wszystko inne pomija, jakby całkiem ogłuchł,
lub był jedynie trupem i kukłą bezwiedną.
Mam tego dość drzew liście i wy, cykad głosy,
i ty, piękny Księżycu, ty, słoneczna tarczo,
muszę odejść, gdyż konam, być zmarłą co chodzi
ja wcale nie zamierzam, wolę nicość prawą!
Oto piszę już nuty, pieśń się we mnie rodzi.”
Pisze zatem Francesca melodię ostatnią,
czerpie siłę z wolności, powrócił jej uśmiech.
Swe dzieło szybko kończy, dbale składa kartę,
po czym wstaje od stołu i na balkon sunie,
jak nocne piękna tchnienie bez wahania skacze.
Swoją pieśnią wspaniałą i lotem śmiertelnym
przyniosła mi Florencję trwającą w jej darze,
dała mi też niepokój. Mój wzrok jest niepewny,
gdy patrzę na społeczność i trwam w swoim czasie
prosząc o mądrość Ziemię i Słońca blask ciepły.
2 maja 2009.
1 2
« (Published: 17-07-2010 )
page 7094 |