« Publikacja z prywatnego działu publicysty
Francesca. [1] Author of this text: Jacek Tabisz
Francesca.
Zmierzch rozrzucił zasłony nad kamiennym miastem,
łuki arkad poczernił hebanową barwą.
Wszystkie bramy zamknięto, wyszły pierwsze straże,
ognie łuczyw rozbłysły swą chwiejną poświatą,
zamilkł chaos targowisk, odkrył puste place.
Nie brakło jeszcze mieszczan błądzących wśród nocy
w swym czasie zanurzonych, widzących świat prostym,
dbających o bogactwo i o nowe mody,
zadość wierze czyniących w ciemności kościołów,
gdzie wszystko im objaśnia zręczność teologii.
Jeśli szła w cieniach mądrość, to skryta starannie.
Każdy znała stadia trwania, nie pragnął nic więcej
ponad młodość kochliwą, zbieractwo dojrzałe,
starość pełną modlitwy dla przebycia śmierci,
by znów proste schematy uprawiać już zawsze.
Może paru poetów patrzyło na gwiazdy,
dalej niż widzi ludzkość biegła w bytowaniu,
tylko siebie ciekawa, nie czuła na wiatry
spoza jej ciał płynące, obce boga prawu,
którego wymyślanie przesłania blask prawdy.
Któryś z wieszczów zapewne spoglądał na domy
i myślał o historii, której nie sprostają
ani okna ozdobne, ani w nich matrony;
możliwe, że oceniał już kształtną fasadę
i wróżył sztuce siłę, znał renesans młody.
Czy w tym właśnie poecie zginęła Francesca,
nie mogąc przestać myśleć o oczach kochanka,
o skrytych pocałunkach w ustronnych podcieniach,
o męskich mocnych rękach, które bój utwardza,
bo walczy przecież każdy, sprytem, ostrzem miecza?
Jeszcze to się nie stało. Bal w możnych siedzibie
trwa wielobarwny, dźwięczny. Już grają ballatę,
pieśń z tańcem pomieszaną, o melodii dzikiej,
lecz misternie splecionej, tkanej dysonansem,
który dżuma okrutna nauczyła słyszeć.
Płynie w tańcu Francesca, kwiat sukni otwiera,
robi zgrabne obroty, w rączki przyklaskuje,
dziś arabskim pachnidłem swą skórę oblekła,
zapach wciąż ją ogarnia, ma drgającą strunę.
A może to gra lutnia, którą trzyma śpiewak?
Bębny głucho łoskoczą, słychać szybkie flety,
wiele głosów się ściera, buduje konstrukcje,
gdzie ściany są złociste, zdobne w krwawe brzegi;
zdają się parzyć pięknem i zachwycać bólem.
Wciąż się śmieje dziewczyna, choć łzy gubi w ziemi.
Podbiega skądś dwórka w pląsach rozogniona.
„Twój poeta nie przyjdzie, doznał objawienia.
Twarz Dzieciątka w witrażu spojrzała nań boska,
zaraz poszedł przejęty, gdzie mnichów jest cela
i tam na zawsze został.” Francescę żal pożarł.
„Muszę już odejść” – mówi. Słyszą przyjaciele,
służbę swoją chcą wołać. Ona nie pozwala,
jeszcze raz wokół patrzy, jej twarz całkiem blednie.
„Jesteś chora ma Pani?” – padają pytania.
1 2 Dalej..
« (Published: 17-07-2010 )
page 7094 |