|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Reading room » Publishing novelties
Historia pewnego złudzenia. Gułag w oczach Zachodu [1] Author of this text: Marcin Punpur
"Jeśli wolność
cokolwiek znaczy, to jest to prawo
mówienia ludziom tego, czego nie chcą
słyszeć" G. Orwell
23 maja 1944 roku wiceprezydent USA Henry Wallace wybrał się na Kołymę — zespół
łagrów sowieckich, znany z tego, że niewielu było dane go przeżyć. Był to czas
amerykańsko-sowieckiej współpracy w ramach programu bezzwrotnej pomocy
lend-lease i ożywionej wymiany gospodarczej. Wallace, choć miał dowody na
istnienie obozów niewolniczej pracy, poleciał na Kołymę, by „przekonać się na
własne oczy" jak wygląda Kraj Rad. Jak zawsze, wszystko zostało zawczasu
odpowiednio zorganizowane. Usunięto wieżyczki strażnicze, prawdziwych więźniów
zastąpili komsomolscy aktywiści i pracownicy administracji, a grupa więziennych
aktorów przygotowała nawet sztukę teatralną. Wiceprezydent był zachwycony.
Podziwiał rozmach prac wydobywczych, świetną organizację pracy, krzepę i entuzjazm „robotników", a miejscowy teatr wychwalał pod niebiosa. Po powrocie do
USA, w książce Soviet Asia Mission pisał: „Naród rosyjski i amerykański
instynktownie lubią się nawzajem. Ani Rosjanie, ani Amerykanie nie chcą
posługiwać się nowoczesną techniką jako narzędziem wojny. Pragną jedynie
podnosić swój poziom życia i nie chcą eksploatować innych narodów".
Jak to możliwe, że wiceprezydent (z prezydentem wcale nie było lepiej)
najpotężniejszego państwa na świecie tak łatwo dał się nabrać sowieckiej
propagandzie? Co skłoniło tysiące innych by uwierzyć w mit ojczyzny proletariatu i zanegować brutalną prawdę o jego ciemnej stronie? Odpowiedzi na te i inne
pytania dostarcza znakomita książka polskiego uczonego, wykładającego w Stanach — Dariusza Tołczyka pod tytułem Gułag w oczach Zachodu.
Krótka
historia Gułagu
Obozy przymusowej pracy miały długą tradycję w Rosji carskiej. Car zsyłał w głąb
kraju głównie chłopów oraz nieprawomyślnych inteligentów. Przykładem może być
chociażby Dostojewski, który poświęcił temu tematowi poruszającą książkę
„Wspomnienia z domu umarłych". Ówczesne obozy zasłynęły pod nazwą „katorgi",
słowa, które nie przypadkiem w języku potocznym używa się dziś jako synonimu
ciężkiej pracy. Jakkolwiek jednak carat stosował „katorgę" jako środek
dyscyplinujący, to bolszewicy, którzy wcześniej sami byli więźniami łagrów, dodali do tego
jeszcze ideologiczny zapał oraz wymóg efektywności. Lenin, a jeszcze bardziej
Trocki, uporczywie walczyli z „liberalnym mitem nierentowności pracy
przymusowej", wykorzystując niewolniczą pracę do celów gospodarczych. Obok
bezmyślnych tortur i bestialstwa, z jakich zasłynęły w pionierskich czasach Wyspy Sołowieckie, pojawiły się wyśrubowane normy pracy i głodowe racje żywnościowe.
To jednak dzięki Stalinowi Gułag stał się tym, czym jest obecnie w pamięci
współczesnych. Stalin, jeszcze bardziej niż inni, głęboko wierzył, że obozy mogą
stać się nie tylko rentowne, ale także przynosić krocie dla państwa. Gułag miał
stać się odtąd podstawą sowieckiej gospodarki. Rozpoczęto ekspansję na wschód, w dalekie regiony koła polarnego: Kołyma, Workuta, Norylsk. Nowe obozy powstawały
jak grzyby po deszczu, a wraz z nimi megalomańskie projekty w stylu kanału
Białomorskiego, który pochłonął dziesiątki tysięcy ofiar, stając się
jednocześnie krwawym pomnikiem sowieckiego absurdu, słynąc ze swej
nieużyteczności (kanał był za płytki, by pływały po nim większe jednostki
wodne).
Anne Appelbaum podaje, że w latach 1930-48 do obozów mogło trafić 6 miliona
przymusowych robotników [ 1 ].
Liczba ta kryje oczywiście również prawdziwych kryminalistów, którzy byli
zsyłani razem z „politycznymi". Z drugiej strony należy pamiętać, że za
kryminalistów w owym czasie uważano także ludzi, którzy ukradli bochenek chleba,
czy spóźnili się do pracy. Kategoria „wroga klasowego" była jeszcze
pojemniejsza, gdyż podpadał pod nią dosłownie każdy, nawet oddany członek
partii, o czym można było się przekonać podczas Wielkiego Terroru. Nie zawsze
jednak był potrzebny ideologiczny pretekst. W czasie wzmożonych represji 1948-49
policja dokonywała aresztowań na podstawie klucza alfabetycznego. Jak podaje
Appelbaum, w obozach znalazło się wówczas wielu ludzi, których nazwiska
zaczynały się na trzy pierwsze litery alfabetu [ 2 ].
Pożyteczni idioci
Próbując zrozumieć mechanizmy sowieckiej mistyfikacji, warto najpierw odnieść
się do różnic pomiędzy hitlerowskimi obozami koncentracyjnymi a ich sowiecką
odmianą. W zasadzie relacje świadków i ofiar na temat Gułagu były dostępne od
samego początku jego istnienia. Każdy więc, kto chciał poznać prawdę, mógł się z nią zapoznać. Nie była to jednak wiedza dostępna na równi z tą dotyczącą obozów
koncentracyjnych, które zostały przecież wyzwolone przez aliantów, a później
dokładnie zbadane i opisane. Po drugie, nie wolno zapominać, że Stalin od 1941
roku został sprzymierzeńcem aliantów w walce z Hitlerem. Współpraca ta
wymuszała, tak przynajmniej zakładali Churchill i Roosvelt, pewne ustępstwa
wobec dyktatora, a przynajmniej odsuwała kwestie moralnych rozliczeń na dalszy
plan. Po trzecie, nie wolno zapominać o rozbudowanym aparacie propagandy, który
usilnie próbował zniwelować rażące różnice pomiędzy głoszonymi ideałami, a ponurą rzeczywistością. Po czwarte wreszcie, istniało ideologiczne
zapotrzebowanie sporej części zachodniego społeczeństwa na nową utopię, którą
ZSRR miało wkrótce ziścić. Tak czy owak, jak pisze Tołczyk, w przeciwieństwie do
hitlerowskich obozów zagłady, zawsze istniała kwestia wyboru komu uwierzyć.
Wybór ten, kolejna różnica, zawsze niósł polityczne konsekwencje. Prawda na
temat Gułagu bardzo szybko została upolityczniona.
Sytuację utrudniał dodatkowo fakt, że Rosja od samego początku była miejscem
zachodnich projekcji i marzeń. Najpierw mit Rosji jako kraju egzotycznego, gdzie
wszystko było możliwe, potem mit rewolucji i proletariackiego braterstwa, dalej
mit Rosji jako przeciwwagi dla faszyzmu i mit Stalina jako anty-Hitlera, a na
koniec mit Rosji jako alternatywy dla kapitalizmu i demokracji liberalnej. Z czasem wszystkie te marzenia okazały się mrzonką. Niektórzy jak Jerzy Glicksman
przekonali się o tym na własnej skórze. W Polsce przedwojennej był adwokatem z doktoratem Sorbony i jednocześnie zaangażowanym socjalistą. W 1935 roku odbył
podróż do Moskwy. Dzięki „uprzejmości" władz radzieckich wziął udział w wycieczce po Bolszewie — pokazowym łagrze, specjalnie przygotowanym dla
zagranicznych turystów. Obóz, zgodnie z tradycją wiosek potiomkinowskich,
przypominał ośrodek wypoczynkowy, gdzie „więźniowie" oddawali się pracom
rzemieślniczo-artystycznym, które każdy z nich sam sobie wybrał. Pokoje były
zadbane i czyste, a na zewnątrz piętrzyły się piękne ogrody. Po powrocie do
hotelu Glicksman, znając opowieści o sowieckim terrorze, zastanawiał się czy to
wszystko mogło być fikcją? Odpowiedź na to pytanie dane mu było poznać już w 1939 roku, kiedy wraz z innymi Polakami został wywieziony na Sybir.
Władze sowieckie, jak można dowiedzieć się z książki Tołczyka, dzieliły
„poputczyków", nazwanych przez Lenina „pożytecznymi idiotami", na cztery
kategorie: powierzchowny, naiwny, ambitny oraz przekupny. Na każdy typ
przypadała oczywiście odpowiednia strategia. Do typu ambitnego świetnie pasuje
przypadek dziennikarza amerykańskiego, Waltera Durranty’ego. Był on młodym
korespondentem New York Times'a , który bardzo szybko rozeznał się w zasadach gry uprawianej przez Moskwę wobec zachodnich dziennikarzy. A zasady
były proste, dostęp do informacji, a także wielu przywilejów, ma wyłącznie ten,
kto pisze zgodnie z linią programową partii. Jak twierdzi Tołczyk, Durranty w latach 1932-33 dementował pogłoski o powszechnym głodzie na Ukrainie, milczał na
temat terroru, egzekucji i masowych wywózek. Władze radzieckie przedstawiał jako
liberałów i pragmatyków, a zachodnich kapitalistów namawiał do robienia
interesów w ZSRR. O łagrach natomiast pisał, że są wymysłem antysowieckiej
propagandy. W 1932 roku, a wiec w szczycie krwawej kolektywizacji, którą
notabene zaliczał do sukcesów Stalina, został za swą prace na Wschodzie
nagrodzony nagrodą Pulitzera.
Większość zagranicznych gości przybywających do ojczyzny proletariatu była
jednak daleka od takiego wyrachowania i cynizmu. Sprowadzała ich tu ciekawość i naiwne zauroczenie. Oto jak opisywał grupę takich podróżnych angielski
publicysta Malcolm Muggeridge: „Jechali do Związku Sowieckiego w świątecznym
nastroju; jak kibice jadący na mecz, wyposażeni w grzechotki i kolorowe szaliki.
Każdy żywił jakąś swoją nadzieję — osobiście spotkać się ze Stalinem albo
przeżyć romans z czarnowłosą komsomołką w czerwonej chusteczce na szyi, tańczącą
carmognolę z błyskiem w oczach, a przede wszystkim wyznającą nieskrępowane i nowoczesne poglądy w kwestii seksu (...) byli jak zachodnia wersja wyznawców
Kriszny, którzy rzucają się pod koła rydwanu Wisznu".
Motywy religijne pojawiają się tu nieprzypadkowo. Bywali ludzie, w szczególności
zaangażowani działacze partyjni, którzy nawet w łagrach nie byli w stanie
przyjąć ponurej prawdy o systemie sowieckim. Tej blokady nie da się inaczej
wyjaśnić, niż poprzez głęboką i żarliwą wiarę w ten system. Nawet bowiem, jeśli
partia (kościół) się pomyliła, to Stalin (Bóg) był niewinny. Jeszcze, kiedy
rządził Lenin, Tomasz Mann pisał o bolszewikach z sarkazmem: „Słyszałem, że w jednej z tych kazamat, skąd pochodzą te listy i gdzie poprzednio była cerkiew,
zdjęto wszystkie religijne obrazy i symbole i zastąpiono je portretami Lenina,
Trockiego i Marksa. Nie wiem co na ten temat myślą Lenin i Trocki, ale jestem
pewien, że Karol Marks przewróciłby się w grobie."
Nie inaczej rzecz przedstawiała się z poputczykami. Ich wiara przypominała nieco
tę tertulianowską, w której wierzy się, gdyż to absurd. Trudno było ludziom z Zachodu, kierującym się z reguły rozumem, pojąć niektóre iście surrealistyczne
mechanizmy radzieckiego reżymu. A skoro rzecz była tak nieprawdopodobna, że aż
absurdalna, to należało ją racjonalnie odrzucić. Sowieci zdawali sobie z tego
doskonale sprawę. Kiedy Stalin urządzał procesy pokazowe w Moskwie, część ludzi z jego świty zastanawiało się, czy owe przedstawienia nie poniosą klapy i wszystko wyjdzie na jaw. Wówczas Stalin miał odpowiedzieć: „Spokojna głowa.
Łykną i to". I faktycznie, „łyknęli", racjonalnie zakładając, że żaden nawet
najgorszy dyktator nie będzie likwidował swych najbardziej posłusznych
wyrobników. Bertold Brecht, skądinąd oddany zwolennik Stalina, stwierdził
wówczas cynicznie, że „im bardziej są niewinni, tym bardziej zasługują na
śmierć".
O skali tej arogancji mogą poświadczyć także procesy norymberskie. Jak wiadomo,
Rosjanie dołączyli zbrodnię katyńską do listy zarzutów skierowanych wobec
Trzeciej Rzeszy. Na wieść o tym Goering zareagował następująco: „nie sądziłem,
że Rosjanie będą na tyle bezczelni, aby wspominać o Polsce". Schirach z kolei
stwierdził z sarkazmem: "Kiedy powiedzieli o Polsce, myślałem, że umrę (ze
śmiechu)". Zarówno Churchill jak Roosvelt znali całą prawdę o Katyniu, lecz
zachowali milczenie. Co więcej głośno powtarzali wersję Stalina, atakując
Polaków argumentami sowieckiej propagandy. Wkrótce miało się to jednak zmienić.
1 2 Dalej..
Footnotes: [ 1 ] A. Appelbaum, Gułag, Warszawa
2005, s. 528. « Publishing novelties (Published: 16-02-2010 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 7148 |
|