|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Reading room »
Pascalowska: Wiekuista cisza tych nieskończonych przestrzeni [1] Author of this text: Łukasz Kubasiewicz
Cisza -
przedziwne słowo, samą swoją wymową przywołujące wręcz przeciwność własnego
znaczenia — dźwięki. Jakże łatwo wychwycić w nim brzmienie szumu pordzewiałych
liści, kąsającego osypujące się klify morza czy poruszanych przez wiatr,
zapomnianych „okruchów dobrobytu" [ 1 ] zalegających mało uczęszczane,
poszarzałe uliczki wielkich miast. Być może właśnie poprzez analogię tych ledwie
słyszalnych dźwięków, dzisiejszy zurbanizowany człowiek jest w stanie
wyobrazić sobie choćby namiastkę stanu ukrytego pod tymi szumiącymi literami.
Cisza jest dla nas stanem, w którym dosłyszeć możemy dźwięki ukryte przed nami
na co dzień, zagłuszane bezrefleksyjnym, cywilizacyjnym pędem ku produkcji
hałasu. Czy to dlatego dźwięki kojarzą nam się z życiem? Czy z tego właśnie
powodu, być może nieświadomie, uciekamy przed prawdziwą ciszą, gdyż odczuwamy ją
jako brak życia, niepoddającą się próbie zbadania pustkę, swoistą śmierć? Z drugiej jednak strony, czyż narodzeni w mieście, gdzie każdy centymetr
sześcienny zasnuty jest przeciskającymi się przez szpary w futrynach i drzwiach,
mechanicznymi nutami, potrafimy choćby wyobrazić sobie prawdziwą ciszę, ciszę
tak wszechogarniającą i pełną, iż wpływającą w jakiś niezrozumiały sposób na
naszą psychikę? Czyż próbując zasnąć wieczorem nie słyszymy kakofonii
przeplatających się ze sobą dźwięków metalowych pudełek spulchniających asfalt
powszedni, kłótni młodych rodziców gdzieś między nawarstwiającymi się w bloku
rodzinami oraz cichego dudnienia wody krążącej w zamykającej nasze mieszkanie,
szczelnej, zakrzepłej niczym stara pajęczyna, siatce rur?
Czy gdy zasłaniamy
powiekami zmęczone oczy, nie rozsadza nam czaszki wszechogarniający szum,
towarzyszący nam już od tak dawna, iż nieświadomie nauczyliśmy się go traktować
jako naturalny głos organizmu? Z jednej strony stoimy my i nasze, skłócone z bębenkami naszych uszu dziedzictwo, z drugiej zaś otaczająca nas przestrzeń,
przecząca naszym doświadczeniom. Cichy wszechświat jest obrazem, który utrwalił
się dość mocno w naszej gatunkowej świadomości. Wiązki promieni świetlnych,
bezgłośnie przemierzające próżnię, bez statystycznie istotnych szans by natrafić
na choćby pojedynczy atom wodoru, miliony lat świetlnych pustki dzielące
najbliższe jaskrawe, samotne punkty. Apogeum ciszy i nostalgii. Być może owa
tęsknota za dźwiękami, która tak bardzo wniknęła w naszą miejską duszę, każe mi,
ilekroć spojrzę na rozgwieżdżone niebo toczące bezustanną walkę o choćby
odrobinę uwagi ze sztucznym światłem sączącym się z ulicznych latarń, wypełniać
ową przestrzeń wyimaginowanymi dźwiękami, pojedynczymi, spokojnymi nutami,
wznoszącymi się i opadającymi niczym ospale tańcząca na elektronicznym
wyświetlaczu krzywa amplitudy. Taka swoista, kantylenowa melodyka gwiazd.
Nie jest
moim zamiarem naukowe dociekanie nad naturą ciszy we wszechświecie, gdyż
cisza owa jest jedynie pozorna — tak naprawdę wszechświat rozsadzany jest wręcz
przez fale radiowe emitowane z wnętrz nienaturalnie miarowych w swej pracy
pulsarów, supernowych czy gwiazd neutronowych — faktem jest, iż są to dźwięki w naturze dla nas niesłyszalne. Wszechświat odbierany przez nasze zmysły jest
wręcz nienaturalnie bezgłośny. Tak niesamowicie, niewyobrażalnie wręcz wielki, a zarazem tak skrajnie cichy. Skąd więc wypływa nasze przerażenie, wywołane tym
faktem? Czy pomylę się bardzo, jeśli stwierdzę, iż cisza wszechświata, w pewnym
sensie reprezentuje nam ciszę Boga? Niczym te drobne, zapomniane przez świat
sieroty, wychowane w świadomości istnienia wszechmocnej, stąpającej wśród nas
istoty nadprzyrodzonej, przebijamy się przez życie jak wystrzelony na ślepo
pocisk, nie uznając i nie respektując żadnych przeszkód, lecz prędzej czy
później, jeśli nasze religijne wychowanie nie uczyniło nas do tej pory zupełnie
niewrażliwymi na pewne sprawy, ocieramy się o jakąś większą, bardziej logiczną i pełną wiedzę. Zaczynamy mieć wątpliwości, lecz mimo, iż argumentacja nauki bywa
wręcz boleśnie logiczna, odrzucamy, bądź też staramy się ją pogodzić z naszymi,
wpajanymi od dzieciństwa przekonaniami. Dostrzegamy ułamki wszechświata,
poszlaki snujące nam wizję jego ogromu, niesamowitą złożoność i ukryte piękno.
Czy to jest właśnie Bóg? Czy Bóg przejawia się w tym nieprawdopodobnym wręcz
cudzie istnienia? Krzyczymy, błagamy go w myślach o jakiś znak, składając
niejednokrotnie ręce w sposób wpajany nam od lat. Lecz Bóg milczy.
Czym tak
ważnym zajmuje się Bóg, iż przemilcza swoje istnienie. Czy podziela naszą wiarę w siebie? Czy miast świdrować nasze myśli i doszukiwać się w tych strachliwych
duszach nadinterpretacji zła, dla zabawy, jak to pisał Lem, zajmuje się teraz
gaszeniem i zapalaniem odległych gwiazd? A jeśli jego istnienie jest jedynie
jakąś zbiorową projekcją naszych umysłów? Jeśli nasz mózg dopasowując standardy
rządzące wszechświatem do naszych ciasnych standardów, wedle których
rozwijaliśmy i formowaliśmy najbliższe nam środowisko naturalne, wytworzył w nas jakąś przedziwną skłonność do odczuwania wyimaginowanej sfery duchowej
zamieszkiwanej przez istotę boską, czy przerwanie owej projekcji będzie gwałtem
zadanym naszej naturze ludzkiej? Spójrzmy jak mocno przekonanie o czekającym nas
po fizycznej śmierci, nowym, lepszym życiu, odcisnęło piętno na powszechnym
postrzeganiu problemów życia i wszechświata. O ileż łatwiej jest znosić trudy,
upokorzenia, podporządkowywać się innym, gdy każdy dzień cierpień, krok po kroku
przybliża nas ku obliczu zapłakanego ze wzruszenia nad naszym losem Boga. Lecz
rozwijamy swoją świadomość, postęp techniczny wręcz wymusza to na nas, i kiedy
kolejny raz wznosimy oczy ku niebu, nasz wzrok zaczyna przenikać odwiecznie
błękitne chmury i dostrzegać coś odległego, niesamowitego a zarazem pozbawionego
ciepłego głosu dobrego Ojca. Wszechświat jest tak niezwykle ogromny, iż gdyby
udało się komuś wyobrazić w pełni jego wielkość i niesamowitość, bez wątpienia
musiałby w następstwie oszaleć. Podobna myśl przyświecała Douglasowi Adamsowi,
gdy w powieści „Restauracja na końcu wszechświata" przedstawił ostateczną broń,
która poprzez ukazanie człowiekowi ogromu wszechświata w stosunku do wielkości
jego samego, doprowadzała go do nieuleczalnego obłędu. [ 2 ]
Nieodżałowany
Adams bez wątpienia inspirował się stwierdzeniem Pascala.
Nieznana nam liczba wszechświatów, w jednym z nich piękne, rozświetlone roje
galaktyk eliptycznych i spiralnych, wewnątrz nich nieprzeliczone, migające
latarnie gwiazd w różnych stadiach rozkwitu, i gdzieś tam, w jednym z zapomnianych i spokojnych ramion Drogi mlecznej, na gwiezdnej prowincji, mała,
błękitna planeta, a na niej, wewnątrz żywej masy toczącej powierzchnię, Ja.
Jakże owa przestrzeń może być pusta, jakim prawem, toż to zupełne zaprzeczenie
logiki, niesamowite nieprawdopodobieństwo. Zaryzykuję stwierdzenie, iż do czasu
gdy zdaliśmy sobie wreszcie sprawę z owego stanu rzeczy, zdążyliśmy
zdymisjonować Boga ze stanowiska realnej siły stwórczej, wszechświat przestał
być jego domem, więc wycelowaliśmy w gwiazdy nasze anteny, szukając jakiegoś
braterstwa w tej straszliwej pustce, pokrewnej duszy, która pozwoli nam poczuć,
iż nie jesteśmy jednak tu zupełnie samotni. Co łagodniejsi z nas uznają po
prostu, iż, przywołując słowa Carla Sagana, pusty wszechświat był by zwyczajnym
marnotrawstwem przestrzeni [ 3 ]3, lecz czy ludzkość jest z natury łagodna?
Miliony lat działania doboru naturalnego, który z zasady premiuje jak
najprostsze w naturze rozwiązania, uczyniły nas istotami podatnymi na wiele
psychicznych dolegliwości, wspomaganych przez zbłąkaną w swym dążeniu do
uczynienia życia lepszym, cywilizację zachodu. Wpierw odebrano nam genetycznie
uwarunkowane wierzenia w Boga, następnie umieszczono nasze rozdarte
człowieczeństwo w tym niepełnym wszechświecie (niepełnym, gdyż nasza wiedza o nim jest niepełna) pozbawiając prostej metody zweryfikowania naszej faktycznej
unikalności jako formy życia.
Czy dziwnym jest, iż ów stan zawieszenia w niewiedzy, niemożność usytuowania siebie w rzeczywistości, wywołuje w nas strach w równym stopniu, jak możliwość, że te bezkresne przestrzenie głuche są na
nawoływania ewolucji o choćby jeszcze jedną szansę na lepsze i pełniejsze
zaprojektowanie cudu życia i inteligencji? Tak daleko jest nam do bycia istotami
godnymi miana jedynych inteligentnych form życia znanych obserwującym nas, w pewnym sensie ożywionym gwiazdom. Przywołując analogię kosmiczną, jesteśmy na
tej pięknej planecie niczym owa czarna dziura w centrum galaktyki.
Posiadamy tak ogromną moc, tak wielkie możliwości, lecz używamy ich
jedynie do pochłaniania i anihilacji światła, nieuchronnie prowadząc otaczający
nas świat ku destrukcji. Alegoria, która dla dzisiejszego, znudzonego człowieka
stać się może jedynie synonimem kiczu i pretensjonalności, mimo to wciąż uważam,
iż w miarę uczciwie określa, jeśli nie ogół, to przynajmniej jednostki
działające w imieniu ogółu.
Otwarta
wciąż pozostaje kwestia ustalenia naszego rodowodu. Jeśli przyjąć mamy
twierdzenia nauki obalające mit Boga-Projektanta, w jaki sposób znaleźć możemy
odpowiedź na pytanie „dlaczego"? Jakże jest to w naszej kulturze naturalne
pytanie, jakże mocno jesteśmy do niego przywiązani. Po cóż tu istniejemy, jaki
jest nasz cel? Dlaczego wystraszone kozy górskie sztywnieją z przerażenia? Czyż
nie jest to miłe z ich strony w stosunku do drapieżników? Kolejny problem,
którego cisza kosmosu nie dość, że nie wyjaśnia, to na dodatek pogłębia i naraża
nas na umysłowe wycieczki w rejony z prawdą nawet nie korespondujące. Lecz czy
istnienie odpowiedzi warunkowane jest poprzez zadanie pytania? W istocie swojej,
wymuszanie odpowiedzi poprzez zmaterializowanie pytania mieni mi się poniekąd
jako gwałt na zasadach fizycznych, i tak z trudem spajających wszechświat, do
momentu aż zastąpi się je jakimiś doskonalszymi wersjami.
Oczywiście
kwestionowanie prawa zadawania pytań, jest w swej naturze niedorzecznością.
Próbuję jedynie powiedzieć, iż możliwość braku odpowiedzi może być w niektórych
przypadkach dość dużym prawdopodobieństwem. Co jednak jest zupełnie pewne, to
możliwość istnienia szeregu odpowiedzi, które kompletnie nas nie
usatysfakcjonują, coś z przyjęciem czego nasza świadomość ma wciąż ogromne, w zasadzie dość niezrozumiałe, problemy. Uznać, iż inteligentne życie organiczne
nie ma żadnego złożonego celu, iż dziełem przypadku na niespotykaną skalę było
powstanie tej wątłej iskierki, która w przeciągu milionów lat rozbłysła z tak
niezwykłą siłą?
Czy jest to kolejny problem, którego natury powinniśmy
szukać w genach podarowanych nam przez dobór naturalny? Czy starając się uciszyć
poprzez fizyczną ingerencję w DNA ów strach, owe nie potrzebne nam w kolejnym,
elektronicznym tysiącleciu geny, nie wyzbędziemy się naszego człowieczeństwa?
Wreszcie, czy w ogóle termin „człowieczeństwo" pobrzmiewa wciąż w naszych uszach
dumnie?
1 2 Dalej..
Footnotes: [ 1 ] Pidżama Porno, Ezoteryczny Poznań. [ 2 ] Douglas
Adams, Restauracja na końcu wszechświata, Albatros,
Warszawa 2005. [ 3 ] Carl Sagan, Kontakt, Express Books, Bydgoszcz 1991. « (Published: 18-02-2010 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 7154 |
|