|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Articles and essays Jak to science-fiction igrało z Bogiem [1] Author of this text: Łukasz Kubasiewicz
Drugiego dnia Bóg stworzył wstępy — więc wstęp wyrzuciłem. Słowo „naukowa" w zwrocie
„fikcja naukowa" pozwala na dość poważne ograniczenie zakresu rozważań.
Bez zbędnej rozpaczy porzucam rozważania o wszelkiej duchowości i nadprzyrodzoności. Postaram się również stąpać obok słowa „nauka" na palcach,
próbując nie zbudzić niejasnych podejrzeń. Istota boska, moim zdaniem, winna się charakteryzować przede
wszystkim intelektem rozwiniętym do poziomu nieosiągalnego dla człowieka
(człowieka w sensie istoty niższej, stykającej się z bogiem — istotą wyższą),
być czymś „ponad", oraz posiadaniem nieznanej i niedostępnej dla człowieka
zdolności kreacji.
Dziwne uczucie piasku w butach
Teoria boskości dość obszernie eksploatowana była już od narodzin cyklu
powieściowego Franka Herberta, zapoczątkowanego Diuną. Herbert, swoją
skłonnością do mozaikowego budowania obrazu bóstwa a następnie pieczołowitym go
rozszczepianiu zawsze zwracał moją uwagę spośród morza autorów pomijających
prawie zupełnie kwestię Ziemi w literaturze science-fiction. Mimo widocznych
zapędów w kierunku opisania istoty wyższej, dopiero wymyślona przez niego postać
Leto II, losy której rozpoczęły się w części trzeciej serii pt. Dzieci Diuny,
stała się jakby wynikową wszelkich aspiracji Autora do przedstawienia wcielonej
istoty boskiej. Leto II, którego historię schyłku życia poznajemy w Bogu-Imperatorze Diuny jest dość ciekawą próbą połączenia w jednym,
zdeformowanym ciele świadomości ludzkiej i świadomości zwierzęcia.
By jednak
zrozumieć istotę boskości Leto, poznać trzeba środowisko w jakim przyszło mu
narodzić się i zawładnąć imperium ludzkim. Diuna, planeta na której narodził się
Leto była jedynym znanym ludzkości miejscem występowania Melanżu — niezwykłej
przyprawy która przedłużała życie i, co najważniejsze, pozwalała zaglądać w przyszłość przez ledwie dostrzegalne luki w materii. Leto — wynik ciągnącego się
poprzez wieki doboru genów, który wymknął się w ostateczności spod kontroli, w stadium płodu zetknął się ze skoncentrowanym Melanżem — esencją przyprawową,
przez co spoczywając w łonie matki, uzyskał pełną świadomość swoich wszelkich
przodków. Przyprawa przenikająca go od tak wczesnej fazy rozwoju, ten gwałt
zadany jego dzieciństwu, pozwoliła mu już po urodzeniu na prawie nieograniczone
lustrowanie przenikających się ścieżek przyszłości.
Właśnie w czasie jednej z takich wizji, Leto ujrzał upadek i śmierć rodzaju ludzkiego, perspektywę tak
straszną, iż zmuszony był wybrać jedyną ścieżkę mogącą temu zapobiec -
zjednoczenie się w jednym ciele z Czerwiem — ogromnym, otoczonym czcią
stworzeniem wytwarzającym w piaskach Diuny Melanż. Uzyskując w ten sposób nie do
końca doskonałą nieśmiertelność, ustanowił siebie Bogiem-Imperatorem,
szantażując inne światy groźbą zniszczenia wszelkich zapasów Melanżu, bez
którego podróże międzygwiezdne byłyby niemożliwe. Dostrzec w Leto
można niejakie przeciwieństwo poświęcenia Jezusa.
Według aktualnej doktryny
chrześcijańskiej, Jezus porzucił własną nieśmiertelność na rzecz ludzkiej
cielesności, natomiast z kart powieści dowiadujemy się, że Leto, w akcie
poświęcenia zamienił ludzkie ciało na rzecz zgoła przeciwną. Gdyby porównać
obydwa rodzaje poświęceń, Jezus, świadom swojego przyszłego powrotu do
utraconego stanu, wydaje się wbrew pozorom w dużo lepszej pozycji od Leto. [ 1 ] Oto
człowiek, a w zasadzie dziecko, zatraca w ciągu tysięcy lat, krok za krokiem
całe swoje człowieczeństwo, wpierw ciało upodobniające się do ciała Czerwia,
później również umysł, który coraz częściej cofa się w podświadomość, pozwalając
na przejęcie rządów nad ciałem przez domagające się krwi zwierzę.
Tragizm
postaci Leto tym bardziej nas dotyka, gdy ukazana zostaje jedyna skuteczna
broń ludzi przeciw tyranowi — kobieta tak dalece dobra i niewinna, iż samym
swoim istnieniem zadająca ból utraconemu człowieczeństwu Leto. Jak nie trudno
się domyślić, Frankowi Herbertowi nie chodziło tylko o przedstawienie Leto jako
doskonalszego Jezusa-zbawiciela. Imperator wydaje się tu ucieleśnieniem ludzkich
dywagacji o fizycznym panowaniu istoty boskiej na Ziemi. Ów bóg, w przeciwieństwie do przedstawicieli znanych nam religii, umiejscowiony jest
twardo w fizycznym wszechświecie. Można go zobaczyć i usłyszeć podczas audiencji
bądź święta, poczuć ustanawiane bezpośrednio przez niego prawa na własnej
skórze, posmakować jego gniewu. Herbert zdaje się nas pytać, czy Bóg, który
ingerowałby w widoczny sposób w nasze poczynania, który nie pozwalałby nam
toczyć naszych wojen, zabijać w znanych tylko nam celach, oraz potrafił
zaglądnąć (poprzez siłę dedukcji) w nasze myśli, czy taki Bóg rzeczywiście byłby
uosobieniem naszych marzeń.
Nie sposób nie wynieść z lektury Diuny wrażenia,
iż autor szczerze w to wątpi. Oto Leto — istota która dała imperium najdłuższy w historii pokój, staje się powoli obiektem skrywanej nienawiści całej rasy
ludzkiej, tej samej rasy, która tylko dzięki ingerencji Imperatora jest w stanie
zapewnić sobie przetrwanie. Niestety, nie doświadczając wizji, która prześladuje Leto, nie sposób uwierzyć w zapewnienia cielesnego boga. Ludzie widzą w nim
jedynie uosobienie własnych ograniczeń. Chcą kochać, przyjaźnić się, nienawidzić i mordować ale nie tych, na których pozwala im ktoś lepszy od nich, ale tych,
których interesy wiążą się w jakiś, pozytywny bądź negatywny, sposób z ich
interesami.
A więc Bóg jest zagrożeniem, czujemy, iż nim jest gdyż przeczy
naszej naturze, jednakże próbując go zniszczyć, wyprzeć z nas ów pierwiastek
bądź gen boskości, możemy próbować zniszczyć siebie samych, może nawet nie
cieleśnie, lecz w świadomości. Jak w tym kontekście odnajdujemy kwestię genomu w ludzkim DNA, odpowiedzialnego za skłonność do wierzeń? Jeżeli wnioski wysunięte
przez naukowców choć w najmniejszym stopniu zgadzają się z rzeczywistością, czy
przytłumienie w jakiś sposób tego genu bądź też jego zlikwidowanie, uczyniłoby
nas mniej ludzkimi? Czy stracilibyśmy coś z naszej gatunkowej świadomości? Czy
Ja-człowiek wciąż było by mną-człowiekiem, czy też czymś już bardziej obcym?
Koncepcja boga Leto, chcąc nie chcąc implikuje masę pytań na które wciąż nie
można uzyskać jednoznacznej odpowiedzi, być może właśnie w tym tkwi jej, przez
niektórych wyśmiewana, wielkość.
Jeszcze jedna jesień średniowiecza
Opisana powyżej forma boskości, będąc operacją na ludzkim świecie i ludzkim
ciele, stanowi jednak dla przeciętnego człowieka formę nieosiągalną. Spośród
koncepcji boga-człowieka trudno zresztą wybrać choć jedną, która nie była by nam w jakiś sposób narzucona z góry, zarazem otwierając swoją boskość na każdego
homo-sapiens, chętnego zdobycia takich doświadczeń. Spośród nielicznych
kandydatów w podobny sposób przedstawiających drogę do osiągnięcia wyższego
poziomu świadomości, mój wybór padł na powieść Trudno być bogiem Arkadija i Borysa Strugackich. Czysto hipotetyczne pytanie — czyż może być coś bardziej
ekscytującego niż poczucie potęgi boskiej we własnym ciele? Bracia Strugaccy w wykreowanym przez siebie wszechświecie postanowili dać w dłonie tę moc
ludzkości, nie uciekając się do jakichś wyszukanych, niezrozumiałych sztuczek.
Mamy tu do czynienia ze scenariuszem, który z nikłym, aczkolwiek wciąż realnym
prawdopodobieństwem, mógłby przybrać w przyszłości materialne wcielenie,
oczywiście jeśli jako gatunek nie strzelilibyśmy sobie do tego czasu jakiegoś
paskudnego gola samobójczego. Ludzie — rasa rozwinięta do tego już stopnia, iż
potrafi odbywać podróże międzygwiezdne, odkrywa zamieszkaną, podobną Ziemi
planetę, którą nazywa później Arkanar. Istoty zamieszkujące Arkanar odbiegają w koncepcji znacznie od fantastycznych wizji większości twórców Sci-fi,
ucieleśniając się w formie typowo ludzkiego ciała. Co więcej, mieszkańcy
planety, mimo poddania deformującej sile nieskrępowanej ewolucji, zmuszeni są
przechodzić stadia rozwoju kultury i nauki, podobne tym znanym z ziemskiej
historii. Kiedy ludzie decydują się zejść między niżej rozwinięte kopie siebie
samych, na Arkanar panuje okres, który najprościej przyrównać można by do
naszego średniowiecza.
Samozwańczy bogowie z Ziemi, będąc w znacznej mierze
wytrenowani na historyków, mają jedno nadrzędne zadanie — przyśpieszyć za pomocą
wszelkich dostępnych sposobów naturalnie wyglądającą ewolucję kultury Arkanar,
bądź też w przypadku złego obrotu spraw, skierować ją na właściwe tory. Czy
znany nam Bóg mógłby postępować w podobny sposób, kierując naszą ewolucją w tak,
abyśmy sami tego nie dostrzegali? Wręcz przeciwnie. Biorąc pod lupę jedynie tę
najpopularniejszą na Ziemi zbiornicę wiedzy religijnej — Biblię, bez większego
wysiłku dostrzec możemy, iż ów Bóg, którego każe nam się kochać, pokonuje
przeszkody w kształtowaniu swojego stworzenia w nieco bardziej drastyczny,
powiedziałbym „amerykański" sposób, że wspomnę tylko o wytępieniu prawie całych
populacji wszelkich przedstawicieli istot żywych (czym Boga tak zdenerwowały
biedne rysie, że do dziś nie potrafią się pozbierać?). Bóg wie czego chce i nie
zastanawia się długo nad przedstawieniem swoich planów ludzkości, oraz
ewentualnym do nich jej przekonaniu. Wydawać by się mogło, iż Strugaccy,
prowadząc ludzkość do rozkwitu możliwości technologicznych, wymywają z niej
wszelkie grzechy samolubności, również te właściwe chrześcijańskiemu Bogowi. Być
może, choć jest to moje własne twierdzenie, autorzy używają Biblii starego
testamentu jako środka, którego uważne studiowanie, pozwoli nam uzyskać wiedzę,
jak nie powinniśmy postępować będąc obdarzeni możliwościami wcielenia się w siłę
zdolną do kształtowania rzeczywistości.
Czy Bóg mógłby obawiać się, iż jego
własne dzieło, prześcignie kiedyś pod względem doskonałości jego samego? Co z takim problemem zrobił by On — stwórca? Czy zmiótłby je z powierzchni Ziemi
destrukcyjną falą i zezwolił wybranym osobnikom na jeszcze jedną szansę
prawidłowego wybrania ścieżki, czy też pozwoliłby mu na spokojną koegzystencję w niesamowicie rozległym przecież wszechświecie? Są to dalece idące, oddalające
się już od idei Strugackich pytania, jednakże jedną wątpliwość — czy ludzie o mentalności zbliżonej do mentalności nas samych, zdolni byliby grać taką rolę,
rolę lepszego, pełniejszego Boga — Autorzy pozostawiają zupełnie rozwianą.
Strugaccy ukazują nam, oprócz tych nielicznych neutralnych postaci ziemskich
bogów, których wkład w pozytywną ewolucję wydaje się być jednak dość marny,
kilku antybohaterów, przejawiających znane każdemu człowiekowi cechy, głównie
żądzę prawdziwej, fizycznej władzy, przez co czynią nowemu światu
nieproporcjonalnie większe szkody niż ów świat uczynić mógłby samemu sobie. W powieści Strugackich nie jest ważne doświadczenie i wiedza naszych domowej
produkcji bogów, gdyż nawet wśród osób przejawiających owe cnoty, znajdzie się
zawsze choćby i jeden egzemplarz ze skazą, która niezwłocznie ukaże nam marność
wszelkich starań.
1 2 3 Dalej..
Footnotes: [ 1 ] Ewangelia według Św. Jana 1,1-14,
Biblia Tysiąclecia, Pallatinum, Warszawa-Poznań 1980. « Articles and essays (Published: 15-03-2010 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 7201 |
|