The RationalistSkip to content


We have registered
204.317.361 visits
There are 7364 articles   written by 1065 authors. They could occupy 29017 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2992 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
« Articles and essays  
Jak to science-fiction igrało z Bogiem [2]
Author of this text:

Strugaccy zdają się mówić, iż człowiek, jeśli nie ulegnie jakiejś drastycznej rewolucji psychicznej, nie ma moralnego prawa odgrywać wśród niżej rozwiniętych cywilizacji roli boga. Bez ingerencji, która z punktu widzenia naszej moralności wydaje się być w takim przypadku ostatecznością, nie będziemy potrafili uczynić obcych lepszymi, bo kimże zresztą jesteśmy, abyśmy mogli decydować wedle własnych standardów, co jest dobre a co złe.

Jest to zagadnienie dość mocno korespondujące z problemami poruszanymi przez antropologię kulturową, wszakże sama decyzja o przedsięwzięciu delikatnych nacisków na kształtującą się cywilizację, moralnie, nawet w założeniach była nie do przyjęcia. Ludzkość podjęła ją, gdyż uwierzyła w swoje boskie prawo do osądzania innych wedle własnych doświadczeń. Być może dużo trafniejszym wyborem, niosącym za sobą znacznie mniejsze szkody było by zastąpienie bogów-historyków, bogami-antropologami?

Nie wydaje się, iż takie rozwiązanie eliminowałoby wszelkie problemy, wszak sedno tkwi w ludzkiej naturze, to ona wydaje się największym wrogiem nas samych w osiągnięciu stanu nadczłowieka (Nietzsche’ańska definicja tego słowa, bez zbędnej nadinterpretacji co do prawdziwej moralności, niech posłuży tu jedynie jako formułka). Nadczłowiek — nadantropolog, istota będąca już nie tyle efektem właściwego wychowania co ścisłego projektu, poprzez złączenie naszej moralności (którą Nietzsche nazwałby moralnością niewolników) z psychiką pozbawioną skaz nie do końca odrzuconej zwierzęcości, mogłaby stać się rozwiązaniem problemu postawionego przez rosyjskich twórców. Mogłaby, aczkolwiek trudno jest określić czy sama w sobie nie przeczyła by istocie naszej moralności. Kolejne dywagacje rozwiewają się w chłodnych podmuchach wątpliwości.

Kosmiczne podróże z Herodotem

Tym razem moje spekulacje uczepią się niczym pasożyt nazwiska Dan Simmons, oraz jego czteroczęściowej serii na którą składają się: Hyperion, Upadek Hyperiona, Endymion oraz Triumf Endymiona — każda o dość poważnej posturze, jeśli można w ogóle użyć takiego zwrotu w stosunku do przetworzonego pnia drzewa. Moje uczucia co do samego Simmons'a są dość niestałe. Z jednej strony, autor potrafi się zdecydowanie zbyt często uciekać do naiwnie brzmiących formułek ilustrujących rozkwitające zjawisko miłości między dwojgiem ludzi, od których wzbiera w człowieku nieproszone zażenowanie, z drugiej jednak jego zdolność do bezbolesnego przemieszczania się między odmianami prozy, talent do tworzenia ogromnych, kompleksowych wizji żywego wszechświata oraz nierzadka oryginalność idei potrafią przykryć wszelkie wady opowiadanych historii. Koncepcje istot boskich są w omawianym cyklu jedną z najważniejszych, ciągnących się poprzez całą opowieść kwestii, ocierających się zresztą od czasu do czasu o sferę niemalże duchową. Właśnie ową sferę chciałbym tu pominąć i zająć się czymś, w moim mniemaniu, znacznie ciekawiej opisanym i być może przez to oryginalniejszym i zastanawiającym, a mianowicie bóstwem przejawiającym się w stworzonej przez człowieka sztucznej inteligencji.

Nie bez powodu kilkanaście wierszy powyżej użyłem słowa pasożyt, gdyż koncepcja maszyny-boga stworzona przez amerykańskiego pisarza opiera się na pospolitym w założeniach pasożytowaniu. Bóstwo te bierze swój początek z prostego programu, który rozkładając dostarczane mu bajty-informacje tworzy kolejne informacje budujące jego ciało, jednakże o zwiększonej objętości. Właśnie owa początkowa postać praprzodka SI, kluczowa jest w zrozumieniu koncepcji boga-maszyny Simmonsa. Podążając za opowieścią, obserwujemy dalszy rozwój programu, poprzez formę niewolnika ludzi w ich eksperymentach, formę która poprzez ukryty udział w zniszczeniu Ziemi pozwala na jej rozkwit w galaktyce, aż po formę pozornie żyjącą z ludzkością w perfekcyjnej symbiozie.

Sedno teorii boga-maszyny leży jednak, jak już wspomniałem, w pasożytnictwie, które ostatecznie okazuje się zresztą jego zgubą. Nosicielem pasożyta jest nie kto inny jak człowiek, a raczej jego mózg. Sztuczne inteligencje pozwalając rozprzestrzenić się ludzkości w kosmosie, mają na celu zwiększenie liczebności swoich nosicieli. Ofiarując ludziom środek transportu pozwalający na natychmiastowy przeskok z jednego miejsca w drugie, zapewniają sobie nieograniczony dostęp do mocy obliczeniowej umysłów z niego korzystających.

Kiedy ludzkość zaś uwalnia się pozornie z niewoli maszyn, one ofiarują jej krzyżokształt — symbiot pozwalający na reprodukcję ciała wraz z osobowością zmarłej osoby, będący jednak ostatecznym narzędziem pełnej kontroli ludzi, którzy poprzez jego przyjęcie, przestawali być realnym zagrożeniem dla SI.

Jakież spostrzeżenia niesie ze sobą ukazanie boskiej istoty jako pasożytniczego, sztucznego intelektu? Odpowiedź wydaje  się wręcz nachalna i tym razem niestety nie zdołam uciec już od kwestii wiary, bowiem bóg-maszyna koresponduje z wszelkimi nam znanymi koncepcjami boga, jako obiektu, któremu składa się cześć, którego się czci.

Czy popełnię karygodną omyłkę, jeśli stwierdzę, iż bóg w takiej formie, nie może istnieć bez wiary w niego, ergo staje się pasożytem, gdyż energię swoją czerpie nie z natury, lecz z żywych organizmów w pospolity sposób funkcjonujących. Poruszając poprzednią koncepcję boga, stwierdziłem, iż Bóg chrześcijański nie zgładził wszelkich ludzi, gdyż mógł chcieć im dać kolejną szansę, jeszcze raz ustawić kolej rzeczy po swojemu.

Jeśli jednak wstawimy w tę strukturę koncepcję boga-pasożyta, czy zachowanie gatunku nie nabiera zgoła innej wymowy, a słowa „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się" wręcz ironicznego posmaku? Jeśli każda forma boska wymagająca od nas wiary, mogłaby być jedną i tą samą istotą, bądź wieloma istnieniami, w obu przypadkach jednak uzależniającą swoje istnienie lub, mówiąc łagodniej, potęgę i wpływy od tej naszej wiary, moglibyśmy śmiało uznać owe formy za formy pasożytnicze, pewnego rodzaju maszyny nie potrafiące funkcjonować bez pobierania energii od organizmów, które oparły swoje funkcjonowanie o środki pozwalające na daleko bardziej rozwiniętą niezależność.

To właśnie brak niezależności był problemem, który pchnął boga-SI wymyślonego przez Simmonsa do próby podporządkowania sobie organizmu ludzkiego, bez konieczności zezwalania mu na jakąkolwiek swobodę w działaniach. Simmons zdaje się ostrzegać, iż doznania jakich doświadczamy zawierzając swoje życie bogom z naszych wierzeń, nie ważne czy prawdziwe czy też nie, mogą być jedynie bodźcem, taką swoistą dawką skumulowanej energii, za pomocą której karmimy jakąś wynaturzoną formę istnienia krążącą we wszechświecie w poszukiwaniu źródeł ofiar. Czy jest w tym jakiś większy sens, czy też nie do końca, jedna myśl jest dość jasna — pozwalając uzależnić się komuś od siebie, odwracając się później od niego, narażamy się na cios ostrym narzędziem w plecy.

Twój koszmar twoim najlepszym przyjacielem

Grzechem wielu autorów jest skłonność do miejscowienia ludzkości w centrum wszechświata, nadawaniu jej jakiegoś mniej lub bardziej jasnego zadania, podkreślając jej istnienie jako bytu nadającego pęd w odkrywaniu i ukazywaniu niezwykłości nieznanym, niezwykłym rejonom kosmosu. Moim jednak zdaniem, nasz gatunek nie jest niczym szczególnym w tym niewyobrażalnie ogromnym wszechświecie. Sądzę, iż znacznie bliżej nam do zbiorowiska drobinek piasku na poruszanej gwałtownymi wiatrami pustyni, niż do duchowego przywództwa we wszechświecie.

Stephen King napisał kiedyś, iż „Świat to potwór zębaty, gotów gryźć, gdy tylko zechce" [ 2 ], i bardzo prawdopodobnym jest, że ludzkość znajduje się raczej u dołu pewnego, jeszcze nie do końca pojętego łańcucha pokarmowego, choć w sensie raczej nie związanym z kulinariami.

Być może właśnie ze względu na ten mój pogląd, tak mocno trafiła do mnie koncepcja boga, stworzona przez naszego największego rodzimego twórcę science-fiction — Stanisława Lema. Nie przypominam sobie drugiej takiej powieści jak Solaris w dorobku Lema, w której autor zapuszczałby się tak namiętnie w rejony filozofii, zresztą nie zetknąłem się zbyt wieloma dziełami polskich fantastów tak dalece eksplorujących tę dziedzinę.

Solaris jest dziełem wyjątkowym w każdym calu, w zasadzie jedyną powieścią, którą potrafię czytać raz za razem bez poczucia znużenia. Solaris jest zarazem nazwą planety pokrytą najwyraźniej inteligentnym, galaretowatym oceanem, z którym rozentuzjazmowana początkowo ludzkość stara się nawiązać kontakt. Jednakże wszelkie, początkowo dość czytelne reakcje oceanu na bodźce, kończą się swoistym znudzeniem i zaniedbaniem z jego strony.

Stanisław Lem wkłada w usta swoich bohaterów multum teorii odnośnie Solaris, tak jakby jego nadrzędnym celem było zachęcenie czytelnika do własnych dywagacji i wycieczek w sferę oryginalnych przypuszczeń, lecz najciekawszą wydaje się ta jedna, wysunięta pod koniec opowieści, mianowicie teoria Solaris jako upośledzonego, zatrzymanego w rozwoju boga.

Solaris, jeśli podniesiemy ją do rangi istoty boskiej, jest bóstwem niezwykłym, z początku zupełnie nie zwracającym uwagi na mało znaczących w jego skali ludzi, dla których procesy zachodzące na jego powierzchni wydają się tak bardzo niezwykłe, choć najprawdopodobniej są dość prostymi, nic nieznaczącymi przejawami pracy okrywającego glob oceanicznego organizmu.

Również twory F - postacie wyjęte wprost z najciemniejszych zaułków umysłów ostatnich badaczy Solaris, istoty ludzkie o ciałach tak niesamowicie doskonałych w swej strukturze, iż ledwo mieszczących się w założeniach ziemskiej nauki, mimo entuzjastycznych opinii o wyczekiwanym kontakcie, okazują się chwilowym muśnięciem zaciekawienia potężnego umysłu, i tak jak poprzednio, kończą zaniechaniem ze strony oceanu, mimo dramatycznych prób ludzi w podtrzymaniu kontaktu (kontaktem będącym tylko w przypuszczeniach ziemian).

Koncepcja upośledzonego boga, poprzez nabycie cech zaawansowanej kreacji, nie gorszej od tej właściwej bogom większości z naszych religii, ma w sobie coś niezmiernie interesującego. Pokazuje nam istotę organiczną, która być może podążała ścieżką prowadzącą do osiągnięcia statutu Boga-Absolutu, bądź przynajmniej Boga o potędze przejawiającej się w najwyższych bóstwach ziemskich religii, lecz z jakiegoś powodu powstrzymanego od osiągnięcia postaci „skazującej" go na konieczność przejmowania się losami istot takich jak my.


1 2 3 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Kontrola społeczna – zanika, czy ewoluuje?
Kapuściński non-fiction - biografia w czasach tabloidów

 See comments (15)..   


 Footnotes:
[ 2 ] Stephen King, Pokochała Toma Gordona, Prószyński i S-ka, Warszawa 1999.

« Articles and essays   (Published: 15-03-2010 )

 Send text to e-mail address..   
Print-out version..    PDF    MS Word

Łukasz Kubasiewicz
Student kulturoznawstwa, pasjonat astronomii, grafiki komputerowej, nauki i techniki oraz literatury.

 Number of texts in service: 2  Show other texts of this author
 Latest author's article: Pascalowska: Wiekuista cisza tych nieskończonych przestrzeni
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.
page 7201 
   Want more? Sign up for free!
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)