|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Philosophy Lubię filozofię Author of this text: Stanisław Pietrzyk
Lubię
filozofię, choć nie z egzystencjalnych ani tym bardziej zawodowych powodów. Nie
jest mi ona, jak się wydaje, do życia bezpośrednio potrzebna. Dobrze jest jednak
znać różne nurty filozoficzne, kierunki, teorie i ich twórców. Dobrze wiedzieć,
co myśleli kiedyś, a co dzisiaj. Dobrze, jeśli można wyciągnąć z nich
jakiekolwiek korzyści. Choćby po to, aby lepiej zrozumieć świat i wzbogacić inne
dziedziny wiedzy jakąś głębszą refleksją. Chyba, że wychowano nas bezstresowo,
utwierdzając w przekonaniu o posiadaniu jakichś wyjątkowych walorów. Wtedy
możemy być na wszelkie refleksje odporni. Na przestrzeni dziejów utrwalonych za
pomocą prostych początkowo znaków graficznych, które przez dziesiątki wieków
ewoluowały by zyskać formy współczesne, powstawały rozmaite nurty filozoficzne.
Wielu mniej lub bardziej znanych myślicieli rozważało sens istnienia i miejsce
człowieka na Ziemi. W miarę postępu nauki i techniki (w czym filozofia miała
również swój znaczący udział) rozważania te były coraz bardziej wyrafinowane,
precyzyjne, poparte doświadczeniem i rozumem. Jedni opierali swe teorie tylko
lub głównie na doświadczeniu (empiryzm), inni na poznaniu rozumowym
(racjonalizm). Wielu też empiryzm podpierało racjonalizmem, lub odwrotnie.
Osobiście uważam, że tym bliżej jesteśmy obiektywnej prawdy o otaczającej nas
rzeczywistości, im bardziej wrażenia zmysłów zgodne są z osądem rozumu.
Jednak
aby osąd rozumu był właściwy potrzebna jest wiedza o zawodności zmysłów, które
często zniekształcają rzeczywistość. W gronie wybitnych myślicieli było wielu
traktujących filozofię bardzo poważnie. Byli też tacy, którzy traktowali ją z przymrużeniem oka. Ludwig Wittgenstein, niewątpliwie genialny filozof,
filozofię traktował dość swobodnie. Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie było
bowiem (chyba) drugiego takiego myśliciela, który byłby twórcą dwóch
diametralnie różnych systemów filozoficznych. W dodatku drugi z nich był
bezpardonową krytyką pierwszego. Może to świadczyć o spojrzeniu z szerszej lub
innej perspektywy. I o ewolucji poglądów, co moim zdaniem charakteryzuje umysły
otwarte, poszukujące.
Jednak w filozoficznym gąszczu prócz geniuszy jego
pokroju, było wielu, których dzieła więcej szkód ludzkości niż pożytku
przysporzyły. Było też wielu filozofów zatroskanych o kształt człowieczeństwa i jego moralną kondycję, których nie zrozumiano właściwie. Często wręcz
niebezpiecznie opacznie, jak Fryderyka Nietzsche, jednego z najbardziej, tak
uważam, wrażliwych humanistów. Intelekt, jaki cechuje wielkich myślicieli,
stanowi ogromny potencjał do tworzenia fundamentów cywilizacji bardziej
ludzkiej, godnej gatunku usytuowanego najwyżej wśród naczelnych. Jednak intelekt
można wykorzystać różnie: z pożytkiem dla wszystkich, lub tylko dla niektórych.
Do tych, którzy intelekt wykorzystali dla dobra wąskiej, elitarnej grupy,
należał niewątpliwie Tomasz z Akwinu. Twierdził on, , że wiara i rozum nie mogą
być ze sobą sprzeczne, ponieważ i jedno i drugie pochodzi od Boga. Gdyby tak
było w rzeczywistości, wszyscy powinni być wyznawcami tej „jedynie słusznej
religii" (poza którą nie ma zbawienia jak czytamy w deklaracji — czy adhortacji — "Dominus
Jesus" autorstwa Ratzingera i Wojtyły). To jest tak zwany ekumenizm.
Wszystkie wiary dobre, ale nasza najlepsza. Bez naszej nie ma zbawienia (Extra
eclessiam nulla salus, jak mawiał Augustyn).
Tomasz, twórca filozofii
chrześcijańskiej będącej połączeniem arystotelizmu i myśli Augustyna (choć ten
swoją filozofię moralną oparł na neoplatonizmie), przedstawił swoich pięć
dowodów na istnienie Boga. Oczywiście jego „dowody" niczego nie dowodzą, bo nie
mogą. Stanowią li tylko spekulatywne rozważania i polegają na błędnych
wnioskowaniach. Wielu komentatorów jego spostrzeżeń i wniosków pobłażliwie
tłumaczy jego błędne wnioskowania brakiem wiedzy o nieskończoności i ogólnym,
niskim poziomem XIII- wiecznej nauki. Ale już przecież starożytni znali pojęcie
nieskończoności. W ogóle argumentacja Tomasza z Akwinu jest nadzwyczaj
pokrętna. No i mało odporna na krytyczną analizę. W swoich dowodach (quinque
viae) twierdzi, że musi istnieć pierwszy poruszyciel, którego nikt
nie poruszył, a który jest przyczyną sprawczą wszelkich skutków. Spróbuję
teraz przeanalizować to po swojemu.
Zakładając, że Wszechświat jest skutkiem planu, należy
również założyć, iż miał swój początek — siłę sprawczą, przyczynę. Planistę. Ale
twierdząc, że siła sprawcza nigdy nie miała początku (i nie będzie miała końca)
założyć trzeba, że wszystko jest nieskończonym ciągiem przyczyn i skutków, przy
czym- w rozumieniu Tomasza — przed pierwszym ogniwem łańcucha skutków jest
wypełniająca prapustkę przyczyna. Ale czy przyczyna, skoro Tomasz chce ją mieć
na początku, nie mogłaby być tylko skutkiem jeszcze wcześniejszej przyczyny,
która była też skutkiem… I tak by można ad infinitum, w nieskończoność. W ten sposób dokonuje się tylko jakiegoś schizofrenicznego podziału czasu na czas
przyczyn i czas skutków. Tymczasem przyczyna i skutek to nierozłączne, relatywne
pojęcia: przyczyna jest skutkiem poprzedniej przyczyny, a skutek jest przyczyną
kolejnego skutku. A czas w nieskończoności jest bez znaczenia.
Zakładając
jednak, a priori, że był jakiś początek, jakaś pierwsza przyczyna, która
nie była skutkiem, nieskończoność czasu i przestrzeni przed pierwszym skutkiem
wypełnić musielibyśmy tą właśnie przyczyną sprawczą, której w pewnym momencie
zachciało się zainicjować pierwszy skutek. Jeśli Wszechświat jest
nieskończony, to nieskończona jest również wypełniająca go ilość znanej i nieznanej nam materii. Stąd wniosek, że przyczyna jest również materią
wypełniającą nieskończoność. Ponieważ wiadomo, że materia jest tylko bardziej
„namacalną" formą energii, a energia jest jej alternatywną, „nienamacalną"
formą, traktował je będę tak samo, nie przypisując większego znaczenia żadnej z form.
Starając się cokolwiek wyjaśnić, trzeba przedmiot rozważań ograniczyć, dla
ułatwienia, czasowo i przestrzennie. Wydaje się natomiast, że błędem byłoby
stosowanie analogii i odwoływanie się do elementarnych skutków, albowiem
nieskończona różnorodność form materii i struktur czyni je bezużytecznymi.
Przynajmniej jako zasady. Albowiem w nieskończoności musiałaby istnieć
nieskończona ilość zasad rządzących skutkami. A którą z ewentualnych zasad
należałoby uznać za elementarną i pierwszą, jeśli pojęcia nieskończoności nie
można określić żadną skończoną liczbą?
Niektórzy naukowcy ograniczają ilość
materii tworząc teorie zamkniętego Wszechświata, czy „zamkniętych przestrzennie
światów", jak to rozważają Hartle i Hawking. Jednakże ich model dotyczy
kosmologii kwantowej. Ja mam na myśli tych, którzy Wielki Wybuch umiejscawiają w jednym, jedynym miejscu nieskończonej przestrzeni (teoria Wielkiego Wybuchu,
która jest tłem moich rozważań, jest wprawdzie prowizorycznym rozumieniem
Wszechświata, jednak jest uznawana przez większość astrofizyków i naukowców
zgłębiających tajemnice przestrzeni kosmicznej). Gdyby twierdzili, że to
kwestia zawężenia obszaru spekulacji — to rozumiem. Ale wielu uważa, że tylko tu
(gdzie?) Wszechświat „stał się". I tylko jeden raz. Ale czy w nieskończonej
przestrzeni istnieje jakaś ograniczona, wybrana przestrzeń, w której zdarzyło
się to, co się zdarzyło? Tylko tu i tylko kilkanaście miliardów lat temu? W nieskończoności? Czy raczej nie jest tak, że to skupisko określone i ograniczone
przestrzennie jest tylko jednym z fragmentów nieskończoności?
Rozum ludzki jest
ograniczony i skończony choćby ilością neuronów i czasem ich istnienia. Mimo to
żaden człowiek nie potrafi wykorzystać jego potencjału nawet w połowie choć
wiem, że „połowa" to miara znacznie przesadzona i nieprecyzyjna. Dlatego więc
tak trudno skończonemu pojąć nieskończoność. Ale czy nie trudniej wyobrazić
sobie skończoność? Przeanalizujmy pewne rozważania. Wszystko, co nas otacza, z czym mamy do czynienia na co dzień, określone jest kształtem i formą. Nawet
jeśli kształtu tego określić precyzyjnie nie sposób. Jest to jednak skupisko,
zbiór materii zamkniętej w formie będącej dziełem naturalnym lub sztucznym.
Dla
lepszego zrozumienia weźmy za przykład bryłę skalną, kamień, którego formę
wypracowały siły natury, nadając mu na skutek szeregu zdarzeń naturalnych
kształt, na jaki natrafiamy w strukturach geologicznych skorupy ziemskiej (wiele
tych struktur na skutek wypiętrzania płyt kontynentalnych i orogenezy stało się
prawdziwą „kroniką Ziemi"). Bryle tej, w sposób celowy i zamierzony nadaje się
kształt pożądany. Pozbywając się, w procesie planowego tworzenia, zbędnej ilości
materiału skalnego nadajemy mu formę ostateczna zgodną z naszym zamysłem. Mamy
więc już coś skończonego, określonego, co umieszczamy w pewnej przestrzeni.
Przyjmijmy, że ten wytwór rąk i wyobraźni to rzeźba, a przestrzeń jest galerią
sztuki. Jednakże galeria z rzeźbą to tylko maleńki fragmencik miasta, które
jest tylko maleńką częścią państwa. Państwo to zlokalizowane jest na
kontynencie, który stanowi określoną i ograniczoną wielkość. Kontynent, wraz z pięcioma pozostałymi, stanowią stałą (patrząc z perspektywy naszego życia)
powierzchnię globu ziemskiego. Glob ziemski to 6x1027g materii
zamkniętej w kulistym kształcie o obwodzie ~40000 km (średnica = ~12 756 km). Ta
planeta (wraz z 7 innymi) krąży wokół swego centrum (Słońca) w średniej
odległości ~150 000 000 kilometrów. W stosunkowo niedalekiej przeszłości to
wszystko zawierało się w nieprzekraczalnych granicach poznania (nawet Mikołaj
Kopernik , który wprawdzie dokonał przewrotu zmieniając ptolemejski geo centryzm
na heliocentryzm, uznawał sferę gwiazd stałych za ograniczającą Wszechświat).
Jednakże wyobraźnia ludzka sięgała dalej. Ukryta w szarej strukturze kory
mózgowej wytworzyła środki, przy pomocy których człowiek współczesny powiększył
przestrzeń swoich dociekań do rozmiarów niewyobrażalnych w czasach Kopernika.
Przestrzeń, którą obecny poziom nauki przeznaczył nam do eksploracji ma średnicę
miliardów lat świetlnych (rok świetlny to odległość, jaką światło pokonuje w ciągu roku pędząc z prędkością 300 000 km/s). Jak już wspomniałem Słońce,
najbliższa nam gwiazda, znajduje się w odległości ~150 000 000 km. Niby dużo,
ale to odległość, jaką światło pokonuje w nieco ponad 8 minut. Kolejna
najbliższa gwiazda, Proxima Centauri, (gwiazdozbiór Centaura) oddalona jest od
Ziemi o ok. 4,3 lat świetlnych. Nasz Układ Słoneczny oddalony jest od centrum
naszej galaktyki, Drogi Mlecznej, o około 10 kps (kiloparseków, a parsek = 3,26
roku świetlnego) czyli dwa miliardy razy więcej niż odległość Ziemi od Słońca. A odległości, przy których udaje się jeszcze obserwować jasne galaktyki, są rzędu
kilku tysięcy megaparseków!
Jaką przestrzeń ludzkich badań stworzą kolejne
pokolenia przy zaangażowaniu osiągnięć nauki i środków, o których mamy takie
pojęcie, jak nasi przodkowie o naszych? Czy w ogóle możliwe jest znalezienie
jakichś granic Wszechświata? Gdyby nieskończoność miała granice byłaby
skończonością. Więc i przyczyna wszystkiego byłaby skończona i zamknięta w ostatecznych, nieprzekraczalnych granicach. Czy to możliwe? Czy ludzka
wyobraźnia i ciekawość nie stawiałyby pytań co dalej? Czy wyobraźnia ludzka
jest bardziej nieskończona niż przestrzeń kosmiczna? Czy można będzie na to
pytanie kiedykolwiek udzielić odpowiedzi? Czas, jak i przestrzeń, jest
nieskończony.
Wprawdzie co do czasu to wiadomo, że jest względny i nie stanowi
wartości stałej, jednak związany jest nierozerwalnie z przestrzenią. Dlatego
używa się pojęcia „czasoprzestrzeń". Już w samym tym określeniu zawarte są
pytania kiedy i gdzie, na które nie ma i prawdopodobnie nie będzie
odpowiedzi. Chociaż na niektóre z pytań znamy w stopniu przynajmniej
zadowalającym odpowiedzi, jednak nadal nie wiadomo na pewno, czy są właściwe.
Ale jeśli nawet na wszystkie powyższe pytania nauka udzieli odpowiedzi,
pozostanie jeszcze pytanie: dlaczego? Znamy struktury materii
nieożywionej i ożywionej, molekuły wchodzące w skład organizmów żywych. Nawet
teoretyzujemy, z dużą dozą prawdopodobieństwa, jak w bulionie z „pierwiastków
życia" doszło lub mogło dojść do odpowiedniej kombinacji, w wyniku której
powstały pierwsze żywe organizmy.
Wielu przeciwników teorii przypadkowości
zaistnienia życia dzięki kombinacji drobin materii w odpowiednim środowisku
snuje teorie o panspermii. Ten najważniejszy, jak się zdaje prekursor, Svante
August Arrhenius, odsunął tylko problem w nieokreśloną przestrzeń nie mówiąc jak
„gdzieś tam" życie mogło powstać. Jednym ze zwolenników jego teorii był Francis
Crick, współtwórca modelu DNA. Czyżby, znając budowę „nici życia" , wykluczał
udział ziemskich warunków w wykreowaniu tak złożonej struktury? A czy gdzieś w przestrzeni kosmicznej istnieją lepsze warunki? Jest to wielce prawdopodobne w nieskończonym Wszechświecie. Jednakże życie na Ziemi zaistniało dzięki
odpowiednim warunkom i przyjaznemu środowisku (pierwotne warunki na naszej
planecie nie byłyby przyjazne dla współczesnych form życia, były jednak
odpowiednie do jego inicjacji). Można też wnioskować, że tam, skąd przyleciały
do nas zalążki życia musiały istnieć podobne warunki jak na Ziemi, skoro udało
się z tego „ziarna kosmicznego" uzyskać plony. Uważam więc, że teoria Arrheniusa
nie wyjaśnia jak, dlaczego i gdzie powstało życie.
Nie tak dawno jeszcze, za
oczywiste uważano twierdzenie, że wszystko składa się z maleńkich,
niepodzielnych drobin. Demokryt z Abdery, jeden z pierwszych znanych nam twórców
atomizmu (być może pierwszy tę doktrynę sformułował Leukippos) , nie
przypuszczał z pewnością, że atom da się podzielić na wiele nieprawdopodobnie
maleńkich drobin, które też nie stanowią wielkości ostatecznych. Nie ma bowiem
takiego podziału, którego elementów nie dałoby się jeszcze podzielić. Tak jak w matematyce istnieje +∞ i -∞, tak i w rzeczywistości materialnej jest materia i jej przeciwieństwo — antymateria. A co wypełnia kosmiczną pustkę wokół skupisk
materii? Jakie prawa i jakie siły tak naprawdę powodują, że w pewnych miejscach
skupia się materia a w innych nie? Wprawdzie fizyka udzieliła już wiele
odpowiedzi, jednak ciągle pytań jest więcej. Zresztą każda odpowiedź, nawet ta
najbardziej zadowalająca, rodzi kolejne pytania. Nigdy też nie jesteśmy pewni,
że wszystkie udzielone odpowiedzi są właściwe. Wielokrotnie bowiem obalano lub
modyfikowano prawa uznawane za elementarne. Myślę, że znane nam prawa, doktryny i teorie naukowe, dotyczą tylko lub głównie naszej rzeczywistości.
Rzeczywistości skończonej w nieskończonej ilości różnorodnych rzeczywistości.
« Philosophy (Published: 12-11-2010 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 735 |
|