|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life »
Do czego potrzebujemy kruchych rodzin? [1] Author of this text: Caden O. Reless
Na początku był problem, czy to w ogóle jest problem? A jeśli jest, to czy warto o nim rozmawiać? I co Szwecja ma z tym wspólnego?
Okazuje się, że odpowiedź na to
pytanie zależy głównie od przyjętego punktu widzenia. I jest to pewien problem.
Zresztą, zanim — patrząc z odpowiedniej perspektywy — dostrzeżono istnienie tego
problemu jako problemu, dostrzeżono jego istnienie dużo wcześniej (patrząc
wówczas z innej, ale równie odpowiedniej perspektywy). W międzyczasie uznano
jednak, z powodu innych problemów, że lepiej będzie, żeby się nim nie zajmować
jako problemem. Groziło to bowiem innymi poważnymi problemami. Dlatego odłożono
problem na później, aby odpowiednio dojrzał, co z czasem rzeczywiście się stało.
Przy ujęciu problemu z innej perspektywy, problemu nadal nie ma, albo można
uznać, że leży gdzie indziej. Aby go rozwiązać, trzeba zająć się całą masą
innych problemów. Przy czym nie ma gwarancji, że jest to w ogóle możliwe. Czy
teraz jest już odpowiedni moment, by warto się zająć całą stertą tych problemów?
Być może niektórzy stwierdzą, że nie, ale to już ich problem. W zamierzchłych czasach, a mianowicie w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku, gdy rodzicielstwo poza
małżeństwem, życie razem bez ślubu, bezrobocie i uzależnienie od korzystania z zasiłków i pomocy społecznej uważano wciąż jeszcze za symptom społecznej
patologii, Daniel Patrick Moynihan, członek administracji ówczesnego prezydenta
Stanów Zjednoczonych, Lyndona Johnsona, popełnił raport pod mało eleganckim
tytułem „The Nigro Family", czyli — nie owijając w bawełnę — „Czarna Rodzina".
Choć po latach subtelność w doborze wyrazów trudno uznać za najmocniejszą stronę
autorów dokumentu, intencje powstania raportu były jak najbardziej szczytne, a w
każdym razie mogły za takie uchodzić, o ile tylko problem ująć z odpowiednio
szczytnej perspektywy. Tak też początkowo się stało, co samo przez się może
stanowić dowód chwalebnego triumfu umysłu nad umysłem.
Społeczna i ekonomiczna
marginalizacja rzesz czarnoskórej ludności Ameryki, której z różnych powodów
groziło zaprzepaszczenie szans na skorzystanie ze świeżych owoców ruchu praw
obywatelskich, przez chwilę przestała być tematem tabu, wchodząc równocześnie w orbitę przychylnego zainteresowania elit politycznych, instytucji państwowych i mediów. Wkrótce jednak rzeczywistość ponownie wzięła górę nad rzeczywistością.
Problem okazał się ewidentnie źle postawiony, co skutkowało odebraniem mu prawa
do bycia jakimkolwiek problemem. Znaleziono inne rozwiązanie, zapewne najlepsze z możliwych, biorąc pod uwagę ówczesną strukturę rzeczywistości: dotychczasowe
tabu przestało być tabu dzięki temu, że już o nim nie mówiono. Było to bardzo
rozsądne — w ten sposób problem (już wówczas nawet nie domniemany) trudnego
położenia socjoekonomicznego afro-amerykańskich rodzin stracił status bycia
problemem i tym samym znalazł swoje naprawdę niezawodne rozwiązanie. Wszystko
szło naprawdę świetnie.
Na przełomie XX i XXI wieku
potencjalny problem zaczął ponownie przebijać się do społecznej świadomości, a co ważniejsze — do leksyki (jak wiadomo, nie jest możliwe, aby jedno zachodziło
bez drugiego). Dotychczas głównie czarno-biały zaczął również nabierać innych
kolorów, co stanowiło kolejną trudność z punktu widzenia odpowiedniego doboru
wyrazów. Byłoby doprawdy czymś nierozważnym zmarnować tak elegancki problem z powodu „źle postawionego" słownictwa. Dlatego zamiast „nigro families", „latino
families" czy też „poor families" mówi się dziś w Stanach Zjednoczonych o „fragile families" („kruchych rodzinach") — niezaprzeczalny dowód postępu w dziedzinie nauk społecznych, w tym również ich terminologii, zawsze nieco
podejrzanej.
„Kruche rodziny" to takie rodziny z dzieckiem, których podstawą jest nieformalny związek rodziców, zamieszkujących
razem i tworzących wspólne gospodarstwo domowe lub żyjących oddzielnie. Termin
wydaje się wyraźnie naciągany, tym bardziej że istnieją na świecie kraje, w których „kruche rodziny" wcale nie są „kruche", a wręcz przeciwnie — całkiem
solidne. Z politycznie poprawną i jednocześnie niepozbawioną zdradliwych raf
terminologią zawsze jednak było krucho, więc chyba nie warto wybrzydzać, skoro
kryjące się za kontrowersyjną nazwą zjawisko doczekało się w końcu opisu, na
który z pewnością od dawna zasługiwało (lub nie zasługiwało — w zależności od
punktu widzenia). Poza tym „krucha rodzina" brzmi naprawdę dobrze, prawda? Może
nie tak dobrze, jak „skrzywdzeni i poniżeni", „bezbronne ofiary systemu" albo
„zgnębieni przez los", ale w każdym razie dużo lepiej niż pospolite „pary z dzieckiem, ale bez ślubu, które łatwo się rozpadają, z marnym wykształceniem i równie marnymi perspektywami na rynku pracy". Po prostu bardziej medialnie i w
ogóle bardziej.
Z „dramatyzmu sytuacji" („dramatyzm
sytuacji" jest tu kluczowy) zdano sobie sprawę całkiem niedawno. W ramach
zdawania sobie sprawy zafundowano sobie badania naukowe. Jak można było
oczekiwać, w sytuacji amerykańskich rodzin zachodzą dynamiczne zmiany, co
zgodnie z przewidywaniami okazało się dużym zaskoczeniem. Wykryto, między
innymi, że obecnie w Stanach Zjednoczonych ponad 40 procent dzieci przychodzi na
świat w „kruchych rodzinach". Wartość tego wskaźnika jest obecnie dwa razy
wyższa niż w latach osiemdziesiątych i dziesięć razy wyższa niż w latach
czterdziestych dwudziestego wieku. Za odnotowany wzrost w największym stopniu
odpowiada ludność pochodzenia afroamerykańskiego i latynoskiego. I można to
powiedzieć oficjalnie, gdyż kwestia rasy i pochodzenia etnicznego nie jest już
tematem tabu (trzeba przyznać, że rozwiązanie problemu tabu stanowi znaczne
ułatwienie w zajmowaniu się niektórymi innymi problemami). Wśród Afroamerykanów
blisko 70 procent dzieci rodzi się w rodzinie opartej na nieformalnym związku
rodziców, wśród Latynosów — blisko 50 procent, a wśród pozostałych — 30 procent.
To dobrze czy źle?
„Niestety, zdaniem specjalistów
obecna sytuacja nie jest koniecznie oznaką społecznego postępu i powodów do
zadowolenia" — tak mógłby brzmieć wyrywek wypowiedzi tych, którzy wykazują
tendencję do reagowania zaniepokojeniem na niektóre społeczne przemiany, widząc w nich, a jakże, głównie powód do zaniepokojenia. Optymistycznie nastawieni
zwolennicy postępu mogą widzieć w rozpowszechnianiu się zwyczaju życia w wolnych
związkach wyraz postępującej modernizacji stosunków społecznych; konserwatyści -
upadku obyczajów, itp. Stworzenie przykładów wypowiedzi typowych dla zwolenników
innych punktów widzenia pozostawiam pomysłowemu Czytelnikowi, jako że w tej
dziedzinie panuje zupełna twórcza swoboda. Na szczęście, nauka daje bardziej
konkretne odpowiedzi.
Aby zrozumieć przemiany, jakie
zachodzą współcześnie w amerykańskich rodzinach, tamtejszy National Institute od
Child Health and Human Development (NICHD Demographic and Behavioral Sciences
Branch) rozpoczął we współpracy z innymi instytucjami naukowo-badawczymi szeroko
zakrojone badania nad „kruchymi rodzinami". Ambitnym celem badań była obserwacja
procesów, jakie współcześnie zachodzą w takich rodzinach, a także określenie,
jak wpływają one na dzieci, rodziców i funkcjonowanie całego systemu
społecznego. Wyniki badań podłużnych „Fragile Families and Child Well-Being",
rozpoczętych w 1998 roku, przedstawiono niedawno w specjalnym zeszycie „The
Future of the Children", publikacji przygotowanej przez Woodrow Wilson School of
Public and International Affairs w Princeton University oraz Brookings
Institution.
Metodologia badań była bardzo
rozbudowana, tak aby zebrać jak najwięcej różnorodnych danych istotnych dla
przewidywanych zależności między zmiennymi. W trakcie badań zbierane były
informacje na temat rodziców tworzących „kruche rodziny", na temat jakości więzi
między partnerami oraz więzi między rodzicami i dziećmi. Ponadto monitorowano
zmiany, jakie zachodzą w tych sferach życia rodzinnego z biegiem czasu. Oceniano
wpływ wychowania w takiej rodzinie na dziecko i jego dobrostan. W tym celu
wykorzystano dostępną dokumentację medyczną, wywiady z rodzicami, opiekunami
dzieci i nauczycielami. W zasięgu zainteresowań badaczy znalazły się również
zagadnienia dotyczące szerzej pojętego środowiska wychowawczego, co pozwoliło na
uzyskanie wglądu w to, jakie czynniki o charakterze społecznym, w tym polityka
społeczna prowadzona przez władze na różnych szczeblach, przyczyniają się do
coraz większej skali zjawiska. W badaniach na przestrzeni wielu lat wzięło
udział 5 tysięcy par z dwudziestu największych miast Stanów Zjednoczonych. Trzy
na cztery z nich można zakwalifikować jako „kruche rodziny", czyli takie, w których dziecko przyszło na świat w momencie, gdy jego rodzice nie byli mężem i żoną.
Dlaczego problemu tym razem nie
można było nie zauważyć? Ależ można było! W zależności od punktu widzenia
problem istnieje bądź nie istnieje. Faktem jest jednak, że 40 procent
amerykańskich dzieci przychodzi na świat i wychowuje w otoczeniu, które nie
tylko nie sprzyja wykorzystywaniu ich potencjału, jest pod wieloma względami
niekorzystne dla stanu ich zdrowia fizycznego i psychicznego, ale również
stwarza poważne ryzyko wykluczenia z głównego nurtu życia społecznego w przyszłości, gdy same będą wchodzić w dorosłość.
Badania wykazały, między innymi, że w porównaniu z rodzinami opartymi na związku małżeńskim „kruche rodziny" łatwiej
się rozpadały (w ciągu pięciu lat po urodzeniu dziecka rozpadało się 65 procent
związków) i miały niższy status ekonomiczny — poziom ich dochodów jest niższy, a prawdopodobieństwo długotrwałego życia w biedzie istotnie wyższe. W większości
przypadków „kruche rodziny" są uzależnione od publicznej pomocy społecznej i pomocy charytatywnej organizowanej przez niepubliczne organizacje; ponadto, stan
zdrowia członków takiej rodziny był przeważnie znacznie gorszy: wielu rodziców
cierpiało z powodu problemów zdrowotnych w różnym stopniu ograniczających ich
funkcjonowanie w dniu codziennym. Częstsze są w tych rodzinach przypadki
alkoholizmu i uzależnienia od innych środków psychoaktywnych, w tym narkotyków.
Ten stan rzeczy odbija się na kondycji i dobrostanie psychofizycznym dzieci.
Badania wykazały, że są one narażone na wyższe ryzyko bycia ofiarą różnych form
molestowania, wykorzystywania i zaniedbywania, osiągają słabe wyniki w nauce i częściej stwarzają różne problemy w zachowaniu. W trzech czwartych przypadków są
to dzieci zwyczajnie nieplanowane a później równie zwyczajnie niechciane przez
swoich rodziców.
Niestabilność rodziny, związana z częstymi zmianami parterów przekłada się na niestabilność życia dziecka. W momencie przyjścia dziecka na świat ponad 80 procent „kruchych" par pozostaje w bliskim związku uczuciowym, zamieszkując razem lub oddzielnie. Mimo to wkrótce
większość tych par rozpada się, co w praktyce oznacza, że ciężar wychowania i zapewnienia podstawowych warunków do życia spada na barki jednego z rodziców,
najczęściej matki. Prawdopodobieństwo, że rodzic z „kruchej rodziny" będzie mieć
dziecko w kolejnym związku jest trzy razy wyższe w porównaniu z osobą
pozostającą w związku małżeńskim. Jedna czwarta samotnych matek w ciągu pięciu
lat od urodzenia dziecka żyje z kolejnym partnerem, jedna piąta z nich urodzi
kolejne dziecko, a 60 procent samotnych matek w ciągu 5 lat od urodzenia dziecka
zwiąże się z co najmniej dwoma mężczyznami. Każde zerwanie lub nawiązanie nowego
związku przez rodzica ma negatywny wpływ na zachowanie dzieci, zwłaszcza
chłopców, a także na poziom osiągnięć szkolnych. Częste zmiany partnerów
skutkują nasileniem się u dzieci skłonności do reakcji agresywnych i depresyjnych lub do tzw. zamykania się w sobie i wycofywania z kontaktów.
1 2 Dalej..
« (Published: 31-12-2010 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 789 |
|