|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Articles and essays »
Sztandar drugiej świeżości Author of this text: Jerzy Neuhoff
Sztandary
od łopotania na wietrze i słońcu płowieją i niszczeją, aż wreszcie trzeba
je zastąpić nowymi. Ale aby je odnowić, nie wystarcza nowy materiał, w przypadku ideologii są to ludzie, potrzebne też są nowe idee i nowe hasła.
Tymczasem, ze strony, z której zupełnie się tego nie spodziewałem, dobiegły
mnie całkiem znajome, powiedziałbym nawet, swojskie hasła. Wraca nowe!
"Pełne zatrudnienie, zero bezrobocia, teraz!" — takie hasło zapowiedziano na kilka dni przed 1 maja, 1 Maja (niepotrzebne
skreślić) — a ma ono być jednym z wielu składających się na program
„Korekta kapitalizmu". Padło nawet dość
kategoryczne stwierdzenie, będące kontynuacją poprzedniego — „Niech państwo
buduje fabryki"', zdaje się, że nawet — "powinno".
Przyznam,
że te słowa, wypowiedziane przez filozofa, nie przez, broń Boże- chłopskiego,
nie jakiegoś tam książkowego mola czy akademickiego nudziarza, lecz filozofa — praktyka, co jest dość rzadkim zjawiskiem, drugim znanym mi filozofem -
praktykiem jest Kuba Potulicki, bo Iga Cembrzyńska chyba filozofii nie skończyła
zamieniając ją, z jakąż korzyścią dla siebie i dla nas, na aktorstwo,
mocno mnie zdziwiły, nawet zaniepokoiły.
Zaraz
po wyżej zacytowanych, padły też gromkie słowa obnażające bez reszty
oszukańcze oblicze kapitalizmu, który, jak to mają we zwyczaju oszuści, nie
dał naszemu narodowi ani miejsc pracy, ani „odpowiednio wysokiej płacy",
przyniósł natomiast jakieś konflikty i „niepewność siebie".
Odpowiedzią
na te podłości i wynaturzenia mają być nowe ustawy, które się bez zwłoki
uchwali, jak tylko zdobędzie się wystarczającą władzę. Od razu przypomniały
mi się stare, dobre czasy, kiedy to na pytanie — co się zbiera w pierwszej
kolejności w trakcie żniw, odpowiedź brzmiała — w pierwszej kolejności
zbiera się KC.
Młodsi
mogą nie zauważyć w powyższym zdaniu żadnego sensu, co zaliczyłbym im za
zasługę, ale, gwoli podniesienia poziomu wiedzy politycznej informuję, że — przed każdymi żniwami Komitet Centralny (stąd skrót KC) PZPR podejmował
stosowną uchwałę, zobowiązującą rolników indywidualnych oraz pracowników
PGR, czyli Państwowych Gospodarstw Rolnych, były takie przedsiębiorstwa, do
ich właściwego przeprowadzenia dla dobra ludu pracującego miast i wsi. W uchwale zobowiązywano też wszystkich, którzy w jakiś sposób byli z tym
wydarzeniem związani, aby nie ustawali w wysiłkach, zapewniając rolnikom
wszystko, co potrzebne itd., itd.
Zacznijmy
jednak od początku. Hasło „Pełne
zatrudnienie, zero bezrobocia" jest równie atrakcyjne, jak utopijne, czyli,
krótko mówiąc, w ostatecznym rachunku — szkodliwe. Jego szkodliwość
polega na tym, że jest to utopia, możliwa do realizacji, w niektórych
sytuacjach może się nawet wydawać jedynym rozwiązaniem, w dzisiejszych
warunkach jest natomiast gwarancją regresu i całkowitej klęski ekonomicznej.
Historia
XX wieku pokazuje, że jest możliwe danie pracy wszystkim, którzy są do niej
zdolni; w przeszłości wystarczyło tylko zapewnić odpowiednią ilość łopat i siekier, ze znalezieniem ludzi nie było żadnego problemu. W tamtych, nie tak
znowu odległych czasach, podobnie jak w starożytnym niewolnictwie, jednak nie
wszyscy pracowali z potrzeby serca, z własnej nieprzymuszonej woli. Czasy się
jednak zmieniły na tyle, że mało kto takim nieskomplikowanym i w zasadzie
prostym w obsłudze sprzętem, się zadowoli. Każdy zaraz będzie chciał dostać
koparkę albo chociaż piłę mechaniczną, i w ten sposób zrobić w pojedynkę
tyle, że dla kilku innych zajęcia nie będzie, problemu bezrobocia więc się
nie rozwiąże, choć problem jednego bezrobotnego — tak. Na dodatek taki szczęśliwiec,
zamiast być wdzięcznym, zacznie się jeszcze upierać albo i awanturować, jeśli
płacę uzna za niewystarczającą. Tych problemów nie mieli pracodawcy z lat
wcześniejszych, wtedy, za całe wynagrodzenie, wystarczała nadzieja przeżycia.
Czasem,
chcąc nie chcąc, niewolnicy i entuzjaści coś zbudowali, ale najzagorzalszym
entuzjastom, których z początku było nawet sporo, nie udało się stworzyć
warunków, w których „swobodny rozwój każdej jednostki jest warunkiem
swobodnego rozwoju wszystkich". Nie wszyscy chcieli się swobodnie rozwijać,
niektórych trzeba było nieco przymusić.
Poprawiacze
kapitalizmu chcą wrócić do praktyki budowy fabryk przez państwo, całe szczęście,
że nie do nacjonalizacji, tego co dopiero co sprywatyzowano, chociaż i takie głosy,
choć z nieco innej strony można było usłyszeć. Nie jest to nowa idea, nawet
jest ona starsza, przynajmniej w naszym kraju, niż się niektórym może wydawać,
sięga bowiem okresu międzywojennego. Wtedy, wraz z wybuchem światowego
kryzysu gospodarczego nasiliły się wołania o interwencjonizm państwowy, które
spowodowały, że w Polsce 'rozpanoszył' się etatyzm, czyli rozpoczęło
się tworzenie licznych przedsiębiorstw państwowo-prywatnych
lub państwowych, zaś administracja państwowa coraz częściej i chętniej
przejmowała nadzór nad przedsiębiorstwami prywatnymi. Udział państwa w całej
gospodarce był spory i, jak to oceniali dość zgodnie ekonomiści, mało
efektywny. Ten nieformalny 'koncern
państwowy' liczył w 1938 roku około 60 spółek handlowych i kilkaset
mieszanych, a jego majątek szacowano na 12,7 miliardów zł, czyli 14-16 proc.
całego majątku narodowego. Obroty obejmowały co najmniej 20 proc. wszystkich
obrotów gospodarczych ponieważ przedsiębiorstwa państwowe dysponowały 94
proc. linii kolejowych, 10 proc. autobusowych, 95 proc. tonażu morskiego, 70
proc. produkcji hutniczej, 25 proc. — produkcji węgla, 100 proc. — soli
potasowych, 80 proc. — soli zwykłej, 20 proc. — gazu ziemnego, 50 proc. wyrębów
leśnych, 50 proc. — składek ubezpieczeniowych, 56 proc. kredytu długoterminowego.
Do tego dochodziła jeszcze działalność poczty, telegrafu i radia, nawiasem mówiąc,
płatność abonamentu w tamtych latach była równie niska jak dziś.
W
latach 1927-1936 państwo dopłaciło do działalności gospodarczej swoich
firm, w formie różnych dopłat, preferencyjnych kredytów, czy pokrywania
kosztów inwestycji z zysków przedsiębiorstw itp., 4 miliardy złotych,
czyli ponad 430 miliony rocznie. Prawdziwy sens tych dwu liczb można zrozumieć
wtedy, gdy się wie, że trzy najważniejsze podatki, jakie wtedy obowiązywały,
czyli gruntowy, przemysłowy i dochodowy przyniosły w roku 1935-36 tylko 438
milionów zł. Z tego wynikał dla ówczesnych ekonomistów prosty wniosek, że
gdyby państwo nie zajmowało się przedsiębiorczością, można by te podatki
zlikwidować.
Już w roku 1930, profesor Czesław Bobrowski, znany również w czasach powojennych,
wykazał, że państwowa fabryka związków
azotowych w Mościcach, prowadzi błędną politykę produkcyjną i handlową,
której skutkiem są ich wysokie ceny, 42 złote za 100kg, zaś, dowodził
profesor, po sprywatyzowaniu fabryki będzie można je obniżyć do 25 zł.
Dyrekcja wyjaśniała, że przyczyną tego stanu rzeczy jest spadek zużycia
nawozów wynikający z zubożenia wsi, zmuszający ją do ograniczenia produkcji o połowę, a to znowu w katastrofalny sposób odbiło się na kosztach
produkcji, a więc i na cenach. Był to zaklęty krąg.
Chociaż
nie da się dziś rozstrzygnąć, na ile zarzuty prof. Bobrowskiego były
uzasadnione, problem jednak istniał. Czy istniało ekonomicznie uzasadnione
rozwiązanie, np. prywatyzacja, jakie były szanse jego wprowadzenia i jakie byłyby
skutki, chyba nie da się dziś odpowiedzieć.
[1,2]
Poczynania
rządu znajdowały akceptację społeczną, i to wcale niemałą. Praca w instytucji państwowej była poszukiwana, ponieważ pracownik korzystał n. p. z ubezpieczenia społecznego i miał znacznie wyższą pewność zachowania pracy
niż pracownicy przedsiębiorstw prywatnych. Już te dwa wystarczały, by
postrzegać państwo jako bezinteresownego dobroczyńcę.
Z
tymi samymi problemami styka się dzisiejsza gospodarka i polityka społeczna.
Nie są jednak one żadną nowością, zaś zaskoczeniem mogą być najwyżej
dla dwudziestolatków. Starsze pokolenie, zwłaszcza ci, którzy raz w miesiącu
uczestniczyli w szkoleniach partyjnych, nie powinni opowiadać o jakichś
oszustwach, o tym, że dali się wyprowadzić w pole, że ulegli demagogii,
tylko uderzyć się w piersi za drzemanie lub absencję na tych szkoleniach.
Niestety, nie przewiduje się żadnego repetowania, teraz za nauczyciela robi
samo życie.
Jeśli
państwo zacznie budować fabryki, a to już przeżywaliśmy, niechybnie
nadejdzie chwila, że wyroby z tych fabryk również państwo będzie musiało
kupować.
A
co to niby ma być owa „odpowiednio wysoka płaca"? Odpowiednia — ale do
czego? Czy do oczekiwań, czy do potrzeb, czy do wysiłku, czy do wydajności?
Ponieważ praca jest towarem, jej cenę dyktują warunki rynkowe, czyli prawo
podaży i popytu. Jeżeli ktoś liczył, jakikolwiek kapitalista będzie mu płacił
za zasługi przodków, nawet za jego, ten był w grubym błędzie, jak mawiał mój
wykładowca ekonomii — w mylnym błędzie. I nie jest to cecha wyłącznie
polskich kapitalistów; kilka dni temu, kto chciał mógł przeczytać o przypadku pracownicy, która w przypływie szlachetnych uczuć oddała swej
pracodawczyni nerkę, a w nagrodę została wyrzucona z pracy, właśnie za małą
wydajność. Aczkolwiek nie uważam tego przypadku za nieznaczący, lepiej być
na podobne przygotowanym. Pięćdziesiąt z okładem lat temu, profesor Leszek
Kołakowski pouczał: „liczmy na zapłatę wedle ceny rynkowej, a nie wedle
tego, aleśmy się natrudzili nad naszymi dziełami. Rzecz dowiedziona przez
wielu uczonych — w tym przez Karola Marksa — nie mówiąc już o życiu
codziennym. Nasz przyjaciel lub brat weźmie może pod uwagę naszą dobrą wolę,
starania, wysiłki i rzetelne chęci; ale nie przyjaciel i nie brat wymierzy nam
sprawiedliwość, która jest dziełem społecznym lub boskim, która w każdym
razie jest prawem, liczącym skutki naszych działań, a nie nasze
intencje".
I
to powinien każdy filozof wiedzieć z teorii, zaś filozof, który był w swym
życiu kapitalistą — ze swojego kapitalistycznego doświadczenia. Jeśli
zaleca państwu lub innym kapitalistom, aby robili inaczej, w najlepszym razie
zrobi wraz ze swymi zwolennikami kolejny zły interes.
No i jeszcze ta „pewność siebie"!
Na
naszych oczach kilka pewnych siebie osób, mających nawet dość sporo argumentów,
aby w swoją pewność wierzyć, zostało boleśnie przywołanych do porządku.
Rozpadły się imperia, nad którymi nie zachodziło słońce, kilka
niepokonanych armii też musiało wiać, gdzie pieprz rośnie, przedtem ogłosiwszy
zwycięstwo. Nie inaczej było i w naszej historii, jeśli nie znacznie gorzej.
Więc może trochę mniej pewności siebie by się przydało, trochę pokory -
choć nie przepadam za tym słowem, wobec twardej rzeczywistości, w tym wypadku — praw ekonomii.
Jest
jeszcze jeden prognostyk, moim zdaniem źle wróżący, czyli szukanie
sojusznika wśród zachodnich Zielonych. Może jestem przeczulony, ale mam wrażenie,
że będą oni walczyć choćby o czyste powietrze aż do zamknięcia ostatniej
naszej elektrowni, aż do zlikwidowania ostatniego komina.
Sztandary,
jako się rzekło, zużywają się, gorzej jednak, gdy pomylą się chorążemu, a taki przypadek, jak mi się zdaje, zaistniał.
Literatura:
1.
Koncern państwowy w Polsce pochłonął dotychczas około pół miliarda złotych.
Głos Poranny, 1938-06-25 R. 10 nr 176,
2. Mościce dają deficyt. Głos
Poranny, 1930-04-06 R. 2 nr 95,
« (Published: 02-05-2012 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 8001 |
|