The RationalistSkip to content


We have registered
204.978.789 visits
There are 7362 articles   written by 1064 authors. They could occupy 29015 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2992 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
 Reading room » Publishing novelties

Wells i Laqueur czyli strach przed przyszłością [1]
Author of this text:

Zainspirowany przez p. Jacka Tabisza zacząłem się zastanawiać poważnie co sprawia, że tak wielu ludzi o postępowych poglądach widzi przyszłość w czarnych barwach? Nie dziwi mnie rzecz jasna, że w czarnych barwach przyszłość widzą konserwatyści, dla których niemal każda zmiana oznacza zagrożenie ich parafialno-prowincjonalnej wizji świata i człowieka. Dlaczego jednak film SF i książka SF stały się w naszej kulturze niemal synonimem dzieła katastroficznego? Czy chodzi tu o to, że intelektualiści są zmęczeni teraźniejszością i podświadomie chcieliby ja zniszczyć? A może tylko doznają nieco perwersyjnej radości z tego, że niszczą świat w którym idioci towarzyszą im na każdym kroku, dręczą ich z zazdrości w szkołach (zwłaszcza tych staroświeckich mach-szkołach wioślarsko-jeździeckich z internatem :), a potem decydują o ich starości? Może chodzi o to, że filozofowie czują się niedocenieni? (zazdrością o forsę tłumaczy się czasem częsty wśród intelektualistów antykapitalizm) Skoro człowiek z trudem rozumie zasady ruchu planet, ponieważ myśli kategoriami trudu i zmęczenia tj., że planety muszą spowalniać swój ruch niejako „ze zmęczenia" (w rzeczywistości grawitacyjne siły są stałe i nie wyczerpują się), to może myśli, że rzeczywistość też jest sobą zmęczona i musi kiedyś popaść w dekadencję by „odpocząć"? Może chodzi o egoizm umierającego, który nie chce by świat go przeżył (lub tylko trochę przeżył)? Może chodzi o chrześcijański egoistyczny mit własnego zbawienia i fatalną linearność chrześcijańskiej wizji historii? Lub o mit grecko-rzymsko-chrześcijański o pysze człowieka, którą po prostu trzeba ujarzmić (Havel pisał o obecnej „cywilizacji pychy", choć moim zdaniem to raczej klerykalne szermujące boskim słowem średniowiecze zasługuje na to miano, niż epoka pokory wobec nauki tj. faktów). A może chodzi tylko o ostrzeżenie, lub o to, że katastrofy dobrze się sprzedają? W każdym razie nawet jak przewidują przyszłość na serio, dają się ponosić złym przeczuciom.

Nie ma wyraźnego podziału między filozofowaniem czy socjologizowaniem na temat przyszłości, a literaturą SF. Zawsze chodzi o projekcji myśli bieżącej epoki na temat kierunku w jakim idą sprawy cywilizacji. Geneza SF jest filozoficzna (Swift i jego „Guliver's Travels" — satyra SF na państwa XVIII-wieczne i ich funkcjonowanie, Voltaire i „Mikromegas" — filozoficzna powiastka, gdzie przybysze z kosmosu uczą ziemian prawdziwej Locke’owsko-podobnej filozofii, Sebastian Mercier i „An 2440" - optymistyczna wizja oświeconej przyszłości, wygnanie metafizyki sprawna opieka społeczna, szkolnictwo, równość praw, ponumerowane domy i szerokie ulice). W XIX wieku mamy zarówno „czysto naukowych" autorów SF (Verne), jak i filozofujących, czy też socjologizujących (zwł. Herbert George Wells). Autor wstępu do polskiego wydania (Ossolineum 1985) wczesnego dzieła Wellsa: Wehikułu czasu (Time Machine 1895), niejaki Juliusz Palczewski próbował przeprowadzić prosty podział między optymistyczną naukową SF, którą reprezentował zmarły w 1905 roku Jules Verne i pesymistyczną społeczno-refleksyjną H.G. Wellsa. Faktycznie Verne sam krytykował wczesne prace Wellsa za nienaukowość i zbytnie fantazjowanie, a dla Wellsa ważniejsze było ludzkie doświadczenie społeczne niż technika, ale już z tym pesymizmem Wellsa, Palczewski nieco się zagalopował. Omówił on jedynie te najbardziej czarne wizje Wellsa, takie jak „Wyspa doktora Moreau" z 1896 roku, która dotyczy niebezpieczeństw wynikających z niekontrolowanych i nieodpowiedzialnie prowadzonych badań naukowych. To chyba najbardziej konserwatywna powieść Wellsa, który przedstawił w niej tzw. zwierzoludzi, tj. zwierzęta, które doktor Moreau chce uczynić ludźmi, ale to się nie udaje i bardziej dochodzi do głosu 'zwierzę w człowieku", niż człowiek w zwierzęciu. Niestety powieść ta to kompletny absurd wynikający z jakiejś zwichrowanej idei opartej na osobliwym darwinizmie, który przecież podkreślał rolę doskonalenia się w ewolucji, a więc wykształcanie się coraz to wyższych instynktów, a nie niższych. Tak samo mówią dzisiejsi biologowie darwiniści tacy jak Richard Dawkins, którzy nie tylko muszą ciągle walczyć o poszerzenie tego, co jest zabronione w badaniach naukowych, z tymi, którzy zapomnieli, że nauce zawdzięczamy niemal wszystko, i podkreślają biologiczną korzyść wynikająca z etycznych zachowań (memy empatii u Dawkinsa). Główny pozytywny bohater „Wyspy…" Edward Prendick po powrocie z niej bierze zwykłych ludzi za „zwierzoludzi" z wyspy, co jest kalką z Guliwera Swifta, który po powrocie z kraju cywilizowanych koni, nie może dogadać się z ludźmi, bo rozpoznaje w nich dzikich yahoosów. Tylko, że Swift ganił ten idealizm Guliwera, który powinien akceptować ułomności ludzi, a u Wellsa Prendick jest cały czas bohaterem wzorcowym.

O rok wcześniej od „Wyspy…" ukazał się "Wehikuł czasu (1895), dzieło o wiele lepsze, choć również pesymistyczne. Główny bohater powieści przenosi się do roku 802.701 [ 1 ], kiedy cywilizacja ludzka zdąża już ku nieuchronnemu upadkowi, a Ziemia została podzielona pomiędzy dwa gatunki ludzi. Elojowie, potomkowie klas posiadających, żyją na powierzchni i są pożywieniem zamieszkujących podziemia Morloków. Są to potomkowie dawnych robotników, zmuszonych do pracy fizycznej pod ziemią, a przy tym nie tracących podstawowych fizycznych umiejętności. Ich ciało stało się podobne do owadów i przyzwyczaiło do warunków podziemnych, dlatego boją się światła. Żywią się mięsem Elojów, na które zapuszczają się pod osłoną nocy, dlatego ci muszą spać razem wewnątrz budynków. Mamy tu do czynienia z socjalistyczną walk klas posuniętą do biologicznego absurdu, a więc projekcję XIX-wiecznych strachów na warunki rzekomej przyszłości.

Juliusz Palczewski kreśli obraz Wellsa, jako człowieka zakładającego, że w przyszłości ludzie staną się coraz bardziej wyspecjalizowanymi, ale i bezwolnymi oraz pozbawionymi człowieczeństwa maszynami. Faktycznie takie wątki u Wellsa występują, choć tezy jakoby Marsjanie rodem z Wojny światów mili przygotować ludzi na komunizm, tj. nauczyć ich totalnego podporządkowania tyranom zupełnie pozbawionych ludzkich uczuć, wydają się bardziej inspirowane Lemem niż Wellsem. Ta częsta u pisarzy SF i innych wiara w bezwolność ludzi jest zastanawiająca. Przecież w naszym świecie każda akcja wywołuje reakcję; nawet przed „marsjańskim" imperium Hitlera i Stalina buntowali się członkowie Resistance, jędrusie i dysydenci. Dlaczego w przyszłości miało by być inaczej. Dlaczego miałby zaniknąć instynkt przetrwania? Herbert George Wells (1866-1946) wcale nie był takim czarnowidzem, jakim przedstawia go Palczewski, który w końcu musi to w jednym miejscu przyznać, pisząc nieprawdziwie, że z biegiem lat Wells porzucał optymizm, podczas gdy było raczej odwrotnie. W 1902 roku Wells, jako idealista socjalistyczny, wstąpił do Towarzystwa Fabiańskiego („Fabian Society") Na skutek wewnętrznych tarć w ugrupowaniu i konfliktu z Bernardem Shawem opuścił zniechęcony towarzystwo 4 lata potem. W 1914 i 1920 roku odwiedził Rosję. Zwłaszcza podczas tej drugiej podróży rosyjska bieda skłoniły pisarza do snucia katastroficznych wizji w swych powieściach . Lenina, po rozmowie z nim, oceniał jako marzyciela. Wybuch I wojny światowej traktował początkowo jako szansę dla Anglii na zdobycie dominującej roli, jako strażnika pokoju światowego, potem jednak stał się idealistycznym pacyfistą. Juliusz Palczewski znajduje u Wellsa bardzo nieliberalne cytaty świadczące o jego braku zaufania do nauki, Wells miał skarżyć się, że ta „przeklęta" wszędobylska nauka „zabiera nam ... religię i wywraca nasze wyobrażenie o porządku społecznym". Co do pierwszego stwierdzenia wypada jedynie zauważyć — i bardzo dobrze!, co do drugiego można stwierdzić, że to wywracanie w niczym nie szkodzi, ponieważ porządek społeczny opiera się głownie na konsensie między rozmaitymi grupami interesu, a nie na prawdziwych czy fałszywych wyobrażeniach o społeczeństwie. Jest to zdanie świadczące o lekko przeintelektualizowanym, idealistyczno-platonicznym spojrzeniu na rzeczywistość. W 1923 roku Wells napisał bardzo optymistyczną powieść, o której Palczewski w ogóle nie wspomina w swym artykule. Chodzi o dzieło pod tytułem: Ludzie jak bogowie (Men Like Gods). Akcja polega na tym, że ziemianie trafiają do świata równoległego, którego mieszkańcy wyprzedzają społeczeństwa naszej planety o wiele lat. Nie ma tam już chorób, wojen, niesprawiedliwości, a mieszkańcy bez przeszkód mogą rozwijać swe osobowości. Wells obnaża w powieści absurdy rządzące Ziemią XX wieku. Mieszkańcy świata równoległego są zdrowsi i stosunkowo nieliczni, co sprawia, że gospodarują ziemią lepiej i żyją na lepszym poziomie. Ziemianie jednak szybko drażnią ich swym egoizmem i zarażają zarazkami, co powoduje, że pozostają oni w areszcie domowym. Jedynie główny bohater-liberał będący zapewne personifikacją Wellsa sprzyja mieszkańcom świata równoległego widząc w ich świecie urzeczywistnienie jego marzeń, dlatego próbuje udaremnić spisek ziemian przeciw gospodarzom planety. Nie znajduje niestety sprzymierzeńca w konserwatywnym pośle Izby Gmin, który jak to potem powiedziano: „nie wierzy w nic poza byciem wykwintnym gentlemanem". Reszta ziemian to oszuści, oszustki i hieny społeczne. Ludzie jak bogowie jest dwie dekady młodsze od Wehikułu czasu, co przeczyłoby tezie Palczewskiego o narastającym pesymizmie Wellsa. Jeśli takowy nastąpił po 1923 roku to wpływ nań miały raczej przeżycia obiektywne (II wojna światowa, bombardowania Londynu i starzenie się pisarza). Być może nasz instynkt przetrwania, w którego zanikanie wraz z rozrostem cywilizacji i nauki wierzy Wells (idzie tu trochę śladem Rousseau), każe nam w miarę naszego starzenia, życzyć przyszłym pokoleniom ciężkiego życia...

Wells wierzył, że do rozwoju i podtrzymania inteligencji potrzebne są trudy i wolność. Wolność zapewne rzeczywiście, ale czy trudy życia są aby na pewno czynnikami kształtującymi charakter? Średniowiecze pokazuje, że człowiek potrafił w trudach sięgać przez 100 lat po narkotyk religii przejawiając mało sensownej działalności. Bardzo ciekawy jest też u Wellsa jego negatywny stosunek do luksusu czyniący z ludzi dekadentów podobnych zdziecinniałym Elojom, których interesowała jedynie sztuka i erotyzm. Dla filozofów trudu erotyzm i sztuka oznaczają pewne „poddanie się", rezygnację z człowieczeństwa, być może mają oni zbyt wiele post-chrześcijańskich i post-rzymskich hamulców obyczajowych, by zgodzić się z notabene wynędzniałym i przeintelektualizowanym Johnem Stuartem Millem (którego ojciec prawie wykończył swoim eksperymentem edukacyjnym), że w człowieku: „tylko żołądek bywa w pełni zadowolony". Pamiętam artykuł w „Najwyższym Czasie", którego autor wszystkie „wyższe" ideały przypisywał prawicy, podczas gdy duchem lewicy miały być „brzuch i seks". Ale z drugiej strony szczęście (podobnie jak ból) możemy odczuć tylko cieleśnie, dlatego perwersją jest dla mnie zapowiedź raju, gdzie przez miliony lat radować się będzie czysta dusza; CZYM miałaby ona się radować? Wpływ Cesarstwa Rzymskiego, które upadło wskutek niewydolności administracyjnej, i agresji sekty chrześcijańskiej, ale upadek który wiążemy z nawyku z jakimiś orgiami i zanikiem poczucia obywatelstwa (Petroniusz był jednocześnie wzorowym obywatelem i miłośnikiem orgii), każe nam stawiać znak równości między pojęciami: erotyzm/ sztuka i dekadencja. Mimo iż nawet duch jest mózgiem, a mózg ciałem nadal tkwimy w jakimś kartezjańskim dualizmie karzącym nam gardzić ciałem (K. Deschner uważał, że chrześcijaństwo jest zemstą brzydkich i biednych, podobnie zresztą uważał Nietzsche), cywilizację utożsamiać z ideą, choć idealiści duszy zwykle preferują nawyk i tradycję, obawiając się każdej naprawdę świeżej idei. W każdym razie katastrofizm Wellsa jako oparty na niedocenianiu siły instynktu i gardzeniu ciałem i erotyką jest bardzo niewiarygodny. Znacznie wiarygodniejsze są jego pozytywne przepowiednie z 1923 roku.


1 2 Dalej..
 See comments (1)..   


 Footnotes:
[ 1 ] Podobnie jak autor „Wyspy…" i Guliwer, „podróżnik w czasie" po powrocie nie umie odnaleźć miejsca w dotychczasowym życiu (wyrusza w kolejną podróż w czasie, z której już nie wraca).

« Publishing novelties   (Published: 05-07-2012 )

 Send text to e-mail address..   
Print-out version..    PDF    MS Word

Piotr Napierała
Urodzony w 1982r. w Poznaniu - historyk; zajmuje się myślą polityczną oświecenia i jego przeciwników i dyplomacją Francji i Anglii XVIII wieku, a także kwestiami związanymi z ustrojem państw (Niemcy, Szwecja, W. Brytania, Francja) w tej epoce.
 Private site

 Number of texts in service: 74  Show other texts of this author
 Newest author's article: Bernard-Henri Lévy American Vertigo
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.
page 8168 
   Want more? Sign up for free!
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)