|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Articles and essays »
Serwus Madonna Author of this text: Jerzy Neuhoff
A
więc stało się, chociaż nic się nie stało, więc i nic odstać się nie może!
Mam wrażenie, że za rok, co poniektórzy będą rozpamiętywać miniony dzień
pierwszy sierpnia, a właściwie to wieczór i trochę nocy sierpniowej, z zupełnie
innej perspektywy, niż ta, jaką przekazali nam przodkowie. Nadchodzący nad
nasz kraj kataklizm w postaci zapowiadanego już od wielu miesięcy koncertu
Madonny, zgodnie z najgorszymi przewidywaniami wszystkich zdjętych trwogą,
jednak doszedł do skutku — a więc stało się. W ten sposób jedna,
bogoojczyźniana tradycja, może zostać zastąpiona inną, całkiem świecką,
kosmopolityczną i bezideową.
Nie
pomogły prośby-apele osób najdalej patrzących w przyszłość a jeszcze głębiej w przeszłość, głośne wezwania do podjęcia niezbędnych środków
zaradczych, część społeczeństwa jakby ogłuchła na to larum i w poczuciu
zupełnego spokoju, właściwie to absolutnej beztroski, podeszła do całej
sprawy tak, jakby rzecz działa się gdzieś za siedmioma górami, za siedmioma
morzami, tylko nie u nas. Czyżby sprawy doszły tak daleko, że przypomnieć
wypada pierwsze zdanie z „Króla Ubu" — 'Rzecz dzieje się w Polsce,
czyli nigdzie'? Czyli, nic się nie stało!
Nie
doczekaliśmy się żadnej awarii prądu, która „zawsze jest możliwa", o co modlili się gorąco, ale chyba niewystarczająco, nasi znakomici egzorcyści, a wraz z nimi tysiączne rzesze współwyznawców, równie jak oni zaangażowane w dawanie świadectwa. Nie było żadnego trzaśnięcia pioruna, zapadnięcia się
sceny, nagłego rozstąpienia ziemi i pochłonięcia całej tej piekielnej
bandy, o co prosili niektórzy. Nic takiego się nie stało, to znaczy stało się
to, czego sobie życzyli wszyscy inni, a zwłaszcza ci, którzy kupili bilety na
ten bezwstyd, profanację, wyśmiewanie i szarganie. Niezainteresowanych sprawą,
choć było ich niemało, może nawet większość.
Prośba-apel
egzorcystów, o którym tu mówię, odbił się szerokim echem wśród jego powołanych i niepowołanych odbiorców. Liczba komentarzy internautów sięgnęła kilku
tysięcy, nie wszystkie jednak trzymały się meritum sprawy, ale taka już jest
natura Internetu. Każda okazja jest dobra, by wypowiedzieć się w kwestiach
akurat ważnych dla komentującego, co jest w pewien sposób pożyteczne i godne
pochwały, ponieważ sprawa zasadnicza zostaje w ten sposób rzucona na szersze
tło. Przyszli badacze dzięki temu będą mieli znacznie ułatwioną pracę, co
bez wątpienia pozwoli im lepiej zorientować się w całym spektrum zapatrywań
społeczeństwa żyjącego w naszej epoce.
Praktycznie
wśród komentarzy nie było tematu, który nie zostałby poruszony. Były tam
analizy działalności rządu, były wspominki historyczne, były także różnorodne
propozycje innego technicznego 'załatwienia' koncertu, o których wspomniałem
parę linijek wcześniej, a które powinny również zainteresować naszych
bezkompromisowych kapłanów, ponieważ, tak na oko, były wezwaniami do
grzechu, i to ciężkiego.
Kilku
formalistów, zaznaczmy jednak, że były to głosy odosobnione, postulowałoby w kwestii koncertu jednoznaczne, oficjalne stanowisko zajął Episkopat, jako
najwyższe w kraju gremium upoważnione do wystawiania komukolwiek świadectwa
moralności. To, dość małostkowe i nieuzasadnione oczekiwanie, nie mogło
znaleźć praktycznej realizacji z bardzo prostej przyczyny, którą warto by ci
proponujący sobie uświadomili. Takie oficjalne, odgórne stanowisko byłoby
przecież jaskrawym naruszeniem wolności słowa i tłumieniem oddolnych
inicjatyw, a to narażałoby tę czcigodną instytucję na nieuzasadnioną
krytykę. A odpowiadanie na bezpodstawne zarzuty jest o wiele bardziej wyczerpujące
niż na uzasadnione, ponadto zabiera bezcenny czas. Może jeszcze nie wszyscy o tym wiedzą, bo żaden oficjalny komunikat na ten temat nie został ogłoszony,
ale wolność słowa, sumienia i podobne zasady, są to ideały, o które kościół
walczył nieomal od początku swego istnienia. Z podobnym samozaparciem walczył
też o poszanowanie życia ludzkiego, nie tylko świeżo poczętego, ale i dojrzałego, stawał w obronie myślicieli i zabiegał o wszechstronny rozwój
nauk. Są to ogólnie znane prawdy, więc i ich ogłaszanie uważać należy za
zbędne. Właśnie te idee były często natchnieniem rewolucjonistów, a teraz
niektórzy chcieliby dorobek wieków zaprzepaścić.
Tak
było w przeszłości, a i dziś Kościół jest ostoją niezależnej, wolnej myśli,
to musi przyznać każdy nieuprzedzony. Jeżeli tego się głośno nie mówi, to
tylko, dlatego, że sytuacja niezupełnie jeszcze sprzyja mówieniu pełnym głosem,
ale zostanie to wyjaśnione w bliższej lub nieco dalszej przyszłości, kiedy
wymrą już ostatni świadkowie ze starości, zaś podli ateiści i malkontenci ze zgryzoty,
bo wtedy dopiero nastaną warunki właściwe do objawienia tych tajemnic wiary.
Były
wśród tych komentarzy także nieśmiałe prośby o spokój, o nierobienie
darmowej reklamy, powoływano się przy tym na przypadki z niedalekiej przeszłości,
ale były to prośby niepoważne w obliczu apelu egzorcystów. A że było ich
trzech, to też nie bez przyczyny; był to, jak łatwo mógł odczytać każdy,
kogo choćby musnął dar łaski, jasny i czytelny znak niebios. Autorami tych
próśb zapewne byli jacyś kryptoateiści a może i rzeczywiści, którym o nic
innego przecież innego nie chodzi, tylko o uśpienie czujności i grzeszną
bezczynność zdrowych sił narodu, podszywający się fałszywie pod
zatroskanych bogobojnych rodaków. W każdym razie były to mocno zbłąkane
owieczki, nierozumiejące, że tu chodzi nie tylko o ich dusze, ale tych 65 tysięcy
idących za szatańską muzyką prosto do piekła, ale, dla których jeszcze
nadzieja ratunku pozostała.
Znaleźli
się też komentatorzy wynoszący swoją przewagę nad muzułmanami, którzy w takich razach wysadzają w powietrze, co popadnie, łącznie z sobą. Byli i tacy, którzy żalili się, że Warszawa to nie Denver i muszą, niestety,
poprzestać na modlitwie, bo zło trzeba dobrem zwyciężać. Intencje ich są
jednak nader wyraźne i, w co nie wątpię, czyste i daleko idące. O takich
pisał Lec — 'pogrożę mu tylko palcem, rzekł, kładąc go na cynglu.'
Swoją drogą, nigdy nie przypuszczałem, że aż takie ciężary biorą na
siebie przeciwnicy wszelakiego zła.
Z
faktu, że koncert się odbył, można by wnioskować, że Pan Bóg, tzn. ten,
do którego się zwracali się modlący, zrobił to, co uznał za stosowne i prośby
nie wysłuchał, bo, być może, prośba taka w ogóle nie wpłynęła, a tylko o niej mówiono.
Wydaje
mi się, że w jej sformułowaniu, od początku była zawarta sugestia, aby
pozostawić ją bez nadawania sprawie odpowiedniego biegu, jak bowiem należy
rozumieć zdanie „Ostatecznie Pan Bóg może zrobić z naszą modlitwą, co
uzna za stosowne, ale prosić możemy."? A zwłaszcza słówko
„ostatecznie"? Jak je należy rozumieć?
Czy
ktokolwiek, pisząc podanie w jakiejkolwiek sprawie do najmarniejszego urzędu,
godzi się od razu na jej negatywne rozstrzygnięcie? Nikt tak nie postępuje.
Jeżeli nawet przeczuwa niekorzystny dla siebie obrót sprawy, to raczej podkreśla
gotowość przyjęcia każdego rozstrzygnięcia, jako ostatecznego, ale nie
sugeruje, by urząd bez czytania wrzucił je do kosza.
Szum
jednak był spory i w rezultacie zupełnie zapomniano o Olimpiadzie i stosownych w medalowych intencjach modłach, więc i z tymi medalami nie wszystko idzie
tak, jak powinno. Z tej perspektywy patrząc, owa Madonna rzeczywiście okazała
się narzędziem ciemnych sił, a to kwalifikuje się, jako wroga wobec naszego
kraju działalność, do ostrego napiętnowania.
Czytam
jednak, że mamy jeden złoty, dwa srebrne i dwa brązowe medale, tyle, że nie
na tej olimpiadzie a na jakiejś fizycznej i chemicznej, tylko jaki jest pożytek z fizyków i chemików, raczej tylko kłopoty. Fizycy, wiadomo wymyślają jakieś
nikomu niepotrzebne cząstki, chemicy zaś trują.
Są i w tym wszystkim momenty na pozór jaśniejsze, ale tylko na pozór. Choć nasi
duchowi przewodnicy nie doszukują się wszędzie i we wszystkim złego ducha,
to jednak „ten koncert jest potężną dawkę trucizny uderzającą w podświadomość
za pomocą częstotliwości, ukrytego symbolizmu i obrazów." Z jednej strony
mamy więc przekonanie, że bywalcy tych zgubnych dla wyższych duchowych wartości
imprez rozpoznają właściwie, bez pudła, każdy ukryty symbol, tzn. zgodnie z zamysłami scenografów, zinterpretują każdą nieomal kreskę, błysk światła i akord, nawet ten, w którym malującemu obsunął się pędzel, spaliła
akurat jakaś zleżała dioda czy nie dość dokładnie szarpnięta została
struna, z drugiej zaś, że są oni tak wyprani z własnej woli, że ulegną na
zawsze i bezpowrotnie fałszywym idolom.
Ci
natomiast, którzy pójdą pierwszy raz podziwiać te wszystkie fałszywe cuda,
zostaną omamieni do cna i nigdy, przenigdy nie zdołają się wyzwolić spod
dobrowolnie wybranego jarzma grzechu, mało tego, od razu zamieszczą w sieci
oferty sprzedaży swych dusz za niezbyt wygórowaną cenę. A swoją drogą, czy
umowa kupna-sprzedaży duszy, znaczy cyrograf, powinna podlegać odpowiednim
ustawom skarbowym?
Dlatego
trzeba podziwiać heroiczne wprost samozaparcie tych, którzy wzięli na siebie
ogromne ryzyko i, obejrzawszy fragmenty koncertu, podnieśli ostrzegający
alarm. Jakież samozaparcie, jakie ryzykanckie wystawienie swych dusz na pokusę,
no, ale trafiła kosa na kamień, a może swój na swego. Nie taki dla nich
diabeł straszny, w każdym razie nie taki groźny, zaś nasi egzorcyści nie
tacy strachliwi i naiwni, aby dać się od razu omamić sztuczkom diabelskim.
Prośba o wyłączenie prądu, choćby tylko chwilowe, pociąga za sobą jednak pewne
niebezpieczeństwo natury prawnej, bo na takim zgromadzeniu, nie tylko w ciemnościach,
wszystko się może zdarzyć, zwłaszcza, gdy ktoś zechce przypadkowi pomóc.
Pojawia się wtedy kwestia odpowiedzialności, bo ich organizatorzy zazwyczaj są
ludźmi mało wrażliwymi na jakiekolwiek argumenty, poza argumentem pieniądza.
Chodzi mi o to, czy ów wyłączający rozmyślnie prąd mógłby się potem tłumaczyć
tym, że tak na niego wpłynęły owe pod niebiosa wnoszone modły? Znając
szereg orzeczeń naszych wyższych i niższych trybunałów, pewnie tak, ale kto
wtedy pokryje koszta sądowe i ewentualnie odszkodowania. Nic takiego, na szczęście,
się nie stało, być może Anioł Stróż Madonny czuwał, ale pytam tak, na
wszelki wypadek.
Ta
prośba o wyłączenie prądu przypomina mi zachowanie starożytnych kapłanów,
którzy, jak to ładnie opisał p. Prus a jeszcze ładniej pokazał p.
Kawalerowicz, wiedząc o nadchodzącym zaćmieniu potrafili sprytnie wmówić
ludowi, że grzeszy nad wszelką dopuszczalną miarę, kara boska jest tuż, tuż, a potem pokazać, że dzięki ich modłom bogowie jednak dali się ubłagać.
Widać, że pewne tradycje mają bardzo długi żywot. Jednak od czasów starożytnych,
co nieco się zmieniło, więc, wydaje mi się, bardziej stosowną byłaby
modlitwa o nawrócenie bywalców takich koncertów a jeszcze lepiej, ich idoli. Z takiej prośby przebija jakby niepewność, co do tego, czy Bóg jest skłonny
mieszać się do naszych ziemskich spraw i regulować je po myśli swoich urzędników,
także zapominanie, że moce piekielne w walce z nim, trwającej od kilku tysiącleci,
są na pozycji przegranej, oraz pycha skłaniająca do udzielania pomocy mocom
anielskim, bo same mogą sobie rady nie dać. Można także odnieść wrażenie,
że zbyt częste kontakty z szatanem powodują, iż nabiera się jego manier i przyswaja jego sposoby działania. A że diabliki bywają złośliwe, stąd też i prośba o małą złośliwość wobec niemiłej uszom i oczom artystki, bo nic
lepszegomiłość bliźniego im nie
podsunęła.
Egzorcyści,
skoro mogą szatana wypędzić i przepędzić gdzie pieprz rośnie, może
mogliby nakazać mu zrobienie czegoś pożytecznego. Porwanie estrady z całą
jej zawartością i bezzwłoczne zawleczenie do piekielnych czeluści byłoby
nader widowiskowe, ale grozi komplikacjami międzynarodowymi, bo Amerykanie są
czasem gotowi o swojego obywatela poruszyć niebo i ziemię, nawet gdyby go
potem mieli zamknąć lub posadzić na krześle elektrycznym. Odradzałbym więc
wszystkie pomysły, które Jankesi mogliby uznać za zaczepkę.
Jest
jeszcze jeden aspekt tej sprawy, moim zdaniem, zupełnie pomijany. Lat temu z pięćdziesiąt,
kiedy Amerykanie odmówili Brytyjczykom pożyczki, ci wysłali w tournee po USA
Beatlesów. W rezultacie wpływy z koncertów, jakie uzyskali, przekroczyły
kwotę pożyczki. A może należałoby spojrzeć na ten rajd Madonny z tego
punktu widzenia? Wiadomo, że Wuj Sam ma ostatnio spore wydatki, którymi
pragnie się podzielić ze swymi bliższymi dalszymi sojusznikami.
Pozostaje
pytanie — czy, mimo wszystko, będą wyciągnięte jakieś wnioski z doznanego
niepowodzenia? Tekst apelu wskazuje, że nie, ale może któraś z naszych
licznych stacji telewizyjnych by się tym zajęła i zaprosiła do studia jego
autorów. Tylko, o co ich pytać?
« (Published: 03-08-2012 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 8232 |
|