"Powiem to do ludzi, którzy mi nie wierzą:
cyników i niedowiarków.
Żal mi was. Przykro mi, że nie wierzycie w cuda"
L. Armstrong
Historia
Lance Armstronga jest jak scenariusz amerykańskiego filmu z morałem. Chłopak z biednej i rozbitej rodziny wspina się po
szczeblach sportowej kariery by w końcu triumfować siedem razy z rzędu w najtrudniejszym wyścigu kolarskim — Tour De France (TdF). Jak by tego było
mało w 1996 roku zdiagnozowano u niego raka jądra z przerzutami do płuc i mózgu.
Mimo, że szanse na wyzdrowienie były niskie, Armstrong po dwóch operacjach
chirurgicznych i kilku cyklach chemioterapii, wrócił do zdrowia, bijąc
rekordy popularności jako sportowiec i filantrop. Tak narodziła się legenda.
Ameryka
kocha takie historie i jest skłonna wiele wybaczyć swym superbohaterom.
Dlatego też kiedy pojawiły się pierwsze zarzuty o doping, Armstrong miał
licznych obrońców i powierników. Zresztą te pierwsze oskarżenia były mało
wiarygodne, gdyż wytoczone przez byłych kolegów, na których również ciążyły
zarzuty o doping (Floyd Landis, Tyler Hamilton). Poza tym dodatkowy problem
nastręczała kuracja kolarza. Podczas leczenia choroby nowotworowej Armstrong
otrzymywał duże dawki epogenu — leku stosowanego podczas i po chemioterapii,
mającego przeciwdziałać anemii. Epogen ma działanie podobne do najbardziej
chyba popularnego wśród kolarzy środku dopingującego, a mianowicie EPO
(erytropoetyna). Substancja ta podnosi poziom czerwonych krwinek,
odpowiedzialnych za transport tlenu, zwiększając tym samym wydolność
organizmu. Jednakże próbki pobierane od 2001 roku (wiarygodne testy na EPO
pojawiły się dopiero w 2000 roku) dawały wynik negatywny. I do pierwszego
zakończenia kariery w 2005 roku (w 2008 wrócił znowu do kolarstwa, a obecnie
startuje w triatlonach) mimo wielu testów mistrz był „czysty".
Nagły
zwrot akcji nastąpił jednak już wcześniej. W 2004 roku aresztowano Michele
Ferrari, długoletniego opiekuna medycznego Armstronga i teamu „US Posal"
pod
zarzutem używania zakazanych środków dopingowych. Amerykanie zerwali umowę z Ferrari, jednak jego wyrok rzucił jeszcze większy cień podejrzeń na
dokonania siedmiokrotnego zdobywcy TdF.
W
2012 roku sprawa znalazła wreszcie swój finał. Najpierw Armstrong wydał oświadczenie,
że rezygnuje z dalszej walki na rzecz własnej niewinności i zrywa współpracę z Amerykańską Agencją Antydopingową (USADA), godząc się tym samym z utratą
siedmiu tytułów TdF. Następnie ta sama Agencja przekazała 200-stronnicowy
raport pełen dowodów i zeznań świadków, w którym padło często powtarzane w relacjach prasowych zdanie, że „US Postal Team prowadził najbardziej
wyrafinowany, sprofesjonalizowany i efektywny program dopingowy, jaki
kiedykolwiek widział sport". Cynicy doszli do wniosku, że Armstrong podszedł
do dopingu równie ambitnie i profesjonalnie jak do jazdy rowerem i walki z rakiem, doprowadzając cały proceder do perfekcji.
Zarzuty
wobec Armstronga nie ograniczały się jednak wyłącznie do brania zakazanych
środków, ale obejmowały także wywieranie presji wobec kolegów oraz swoisty
proces „administrowania dopingiem". Zdaniem USADA lider zespołu odgrywał
wiodącą rolę w tej misternej konspiracji.
Oskarżony
ciągle zaświadcza o swojej niewinności, jednak legenda została mocno
nadszarpnięta.
Dlaczego
przypadek Armstronga jest tak ciekawy i to nie tylko dla fanów kolarstwa, ale
dla wszystkich którzy interesują się sportem i jego wymiarem społecznym? Z dwóch powodów. Po pierwsze Armstrong nie był wyłącznie kolarzem. Znana jest
jego działalność publiczna jako prezesa fundacji na rzecz walki z rakiem -
Livestrong. Dziś niektórzy szyderczo wyrzucają „v" z nazwy otrzymując w ten sposób "kłam mocno". Fundacja jednak robi swoje, wspierając szczodrze
badania nad chorobą nowotworową i jest to z pewnością duży sukces
Armstronga.
Po
drugie doping to kwestia nie tak jednoznaczna jakby mogło się wydawać.
Organizatorzy TdF nie podjęli jeszcze decyzji w sprawie odebrania zwycięstw
amerykańskiemu kolarzowi. Być może przyczyną
jest fakt, że istnieje deficyt pretendentów do tego tytułu, gdyż potencjalni
spadkobiercy żółtej koszulki też mają zarzuty. Dobry znajomy Armstronga -
Marco Pantani został wykluczony w 1999, a w 2004 umarł z przedawkowania
kokainy. Największy jego rywal Jan Ullrich z kolei został zdyskwalifikowany w 2002, a potem jeszcze raz w 2006 (słynna Operacja Puerto). Ostatnio natomiast
przymusową przerwę od pedałowania musiał sobie zrobić Hiszpan Contador.
Lista jest oczywiście dłuższa. W istocie, w ciągu ostatnich 20 lat jedynie
trzech zwycięzców TdF przeszło testy pozytywnie, w tym dwóch w latach
2011-12, co oznacza, że może to się jeszcze zmienić.
Historia TdF to historia dopingu. Reporter
Spiegla, który był świadkiem TdF w 1998 roku doszedł do następującego
wniosku: „Tak długo jak istnieje Tour, czyli od 1903 roku, jego uczestnicy
wspomagają się dopingiem. Bez dopingu nie ma nadziei. Tour w istocie jest możliwy ponieważ — a nie pomimo tego faktu — istnieje
doping". Pierwsi kolarze używali alkoholu i eteru by wzmocnić się przed
startem. Tom Simpson na przykład, który zmarł na trasie wyścigu w 1967,
przedawkował koktajl amfetaminowo-alkoholowy. To zresztą dopiero od jego śmierci
zaczęto robić testy antydopingowe. Kiedy pojawiły się metody, pozwalające
wykryć amfetaminę, nastała era steroidów, a kortyzol wyniósł na szczyty
wielu cyklistów. Wreszcie w latach 90-tych pojawiło się EPO i efekt
transfuzji krwi zmienił ponownie formę. Co przyniesie przyszłość? Obecnie
trwają badania nad dopingiem genetycznym, który jak twierdzą specjaliści
jest podobno niewykrywalny.
Cały
problem ze środkami takimi jak testosteron, kortyzol czy erytropoetyna polega
na tym, że występują one w naturalny sposób w organizmie każdego człowieka.
Wykrywalność opiera się jedynie na zachwianiu proporcji, ale i tu można
manipulować, biorąc środek odpowiednio wcześniej. Ciekawym rozwiązaniem są
paszporty biologicznie, wprowadzone najpierw w kolarstwie, a potem w kilku
innych dyscyplinach. Pozwalają one na wykrycie anomalii pomiędzy wynikami badań
(moczu i krwi), a ogólnym profilem biologicznym sportowca. Oznacza to, że do
dyskwalifikacji sportowca nie trzeba już twardego dowodu na zawartość
zakazanego środka, ale wystarczy odstępstwo wyników od profilu biologicznego.
Nie
łudźmy się jednak. Przemysł dopingowy ściga się z przemysłem
antydopingowym od dawna i nie od dziś wiadomo, że ta walka jest nierówna.
Laboratoria po prostu reagują na dopingowe nowinki, będąc zawsze krok w tyle.
Niektórzy
posuwają się nawet do pomysłu legalizacji dopingu. Podobnie jak w przypadku
narkotyków, argumentuje się, że skoro problemu nie da się rozwiązać, a środki
przeznaczane na walkę z nim, nie przynoszą wymiernych efektów (przyczyniając
się wprost do jego rozwoju), powinniśmy dać
sobie spokój.
Pytanie
brzmi, czy byłby to jeszcze sport, czy raczej wyścig zbrojeń, gdzie nie
wygrywa najlepszy lecz ten, który potrafi zapłacić najwyższą cenę.
Lance
Armstrong zrezygnował ostatnio z prezesowania swojej fundacji, a jego najwięksi
sponsorzy wypowiedzieli mu umowy, kończąc tym samym wieloletnią współpracę. Z pewnością znajdzie się mnóstwo takich którzy będą teraz celebrowali
swoją schadenfreude. Wielu jednak odczuje po prostu rozczarowanie, że
kolejna piękna historia okazała się zbyt piękna, żeby być prawdziwą.