|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
» Human Rights
Demokracja i prawa gejów [2] Author of this text: Katarzyna Guczalska
Wydaje się, że
pomimo źle dobranych słów, Wałęsie nie chodziło o wykluczenie
homoseksualistów z demosu. Nie chodziło
mu zatem o odebranie osobom homoseksualnym głosu politycznego, wykluczenie ich
ze współudziału w rządzeniu przez głosowanie, czy możliwość kandydowania
na posła, lecz o wykluczenie aktywności homoseksualnej z jawnych zachowań społecznych.
Wykluczenie to były prezydent uzasadnia nazbyt uproszczoną wizją demokracji:
„rządzić i wyznaczać standardy moralne ma większość" [ 6 ].
Granice
demokracji
Demokracja to rządy
większości — o tym mówi sam źródłosłów (demos
— lud, kratos — władza). Określenie
sięgające jednak do samej tylko etymologii i zatrzymujące się jedynie na tym
poziomie jest niezwykle ubogie, nie wyczerpuje w pełni pojęcia demokracji, a wręcz rodzi nieporozumienia. Rządów ludu nie można sprowadzić wyłącznie
do rządów większości. Nie można ich również uznać za rządy absolutne.
Większość nie zawsze ma rację. Większość, która przegłosowałaby
zabicie niewinnego człowieka, albo fizyczną eksterminację jakiejś mniejszości — myliłaby się. Gdyby ideę demokracji ograniczyć jedynie do hasła „rządy
większości", rządy te mogłyby przerodzić się w tyranię większości
nad mniejszością. Fenomenu tego obawiał się nawet tak radykalny zwolennik
demokracji jak Jan Jakub Rousseau (dlatego wypracował koncepcję tak zwanej
woli powszechnej). Ze względu na niebezpieczeństwo dominacji większości w systemie politycznym, Arystoteles nazwał demokrację ustrojem zdegenerowanym,
sam zaś opowiedział się za tak zwanym ustrojem mieszanym (politeją,
czyli pierwowzorem tego, co dziś nazywamy „republiką"). Demokrację mogą
również „zepsuć" demagogiczne i populistyczne rządy, odwołujące
się do haseł, którym większość chętnie przyklaśnie, które stoją jednak w sprzeczności z gospodarnością i zdrowym rozsądkiem.
Powtarzając bezmyślnie
hasło, że demokracja to rządy większości, nie zauważamy nawet jak bardzo
ograniczona jest współczesna forma demokracji (demokracja przedstawicielska).
Obywatele decydują dziś o niewielu rzeczach. De
facto wypowiadają się jedynie o tym, kto zasiądzie w parlamencie, a w
wielu systemach wyborczych — na przykład w polskim — także nie w pełni,
ponieważ to partie sporządzają obowiązujące listy kandydatów. Obywatele
„oddają" swój głos w wyborach, to znaczy przekazują ten głos komuś
innemu (politykowi) i nie posiadają go już, aż do następnych wyborów. To
nie większość, lecz mniejszość (politycy) faktycznie decyduje o kluczowych
dla ludzi sprawach. Referendum jest tym narzędziem społecznym, które ma
teoretycznie zwiększyć bezpośrednią władzę społeczeństwa, lecz jest to w praktyce narzędzie nadzwyczajne, do którego uruchomienia potrzeba dużej
aktywności społecznej [ 7 ].
Ponadto, pewne kwestie są spod referendum wyłączone (np. wydatki publiczne).
Zakres demokratyzacji poszerzają co prawda pewne idee, np. budżet
partycypacyjny, czy — w sprawach ściśle dotyczących ludzi — pewne formy
demokracji bezpośredniej. Czy jednak ich praktykowanie jest w Polsce
powszechne? Czy obywatel ma w Polsce poczucie wpływu na cokolwiek?
Współczesna
demokracja jest w rzeczywistości systemem ograniczających się i wpływających
na siebie wartości. Dzieje się tak dlatego, ponieważ demokracja jest rządami
większości (z naciskiem nie na drugie, lecz na pierwsze słowo); rządzenie
zaś nie opiera się na samowoli większości, lecz na racjonalnych i ogólnych
zasadach i regułach. Precyzując pojęcie demokracji powinniśmy zatem
powiedzieć: demokracja to rządy większości w granicach prawa. W demokratycznym państwie prawa, większość nie może robić tego, co chce,
tylko dlatego, że stanowi większość. Granice dla woli większości wyznacza
np. instytucja własności, szacunek dla życia ludzkiego, czy równe prawa dla
wszystkich obywateli. Jeśli równe prawa byłyby autentycznie zapewnione
wszystkim obywatelom, to już wiele tzw. praw mniejszości automatycznie by stąd
wynikło — w szczególności związki partnerskie. Dlaczego? Ponieważ
autentyczne prawo mniejszości jest takim prawem, w ramach którego mniejszość
dostaje coś ponad to, co jest dostępne dla wszystkich. Jako przykład można
tu podać prawo mniejszości niemieckiej, która nie musi przekraczać progu 5% w wyborach do Sejmu.
Współczesna
demokracja to szereg ograniczających się i wpływających na siebie wartości.
Większość nie może postanowić, że odbierze majątek Janowi Kulczykowi i przejmie go na własny użytek (a sporo chętnych do realizacji tego postulatu
by się pewnie w Polsce znalazło). Większość nie może dokonywać
publicznych samosądów, itd. Zależności i ograniczenia systemu
demokratycznego działają niejako w dwie strony. Oto konkretny przykład: tak
samo jak instytucja własności prywatnej stanowi barierę dla chcącego ją
znieść demosu — a w tym przypadku raczej motłochu, który (jak Wałęsa)
zasadę większości traktuje jako zasadę absolutną — podobnie, własność
prywatna nie jest wartością absolutną i jest ograniczona przez demokrację, a ściślej rzecz biorąc, debatę o wysokości podatków, które płacą
obywatele (podatek to przecież nic innego jak, zgodne z prawem, odebranie
obywatelowi części jego własności prywatnej).
Podkreślę raz
jeszcze: wartością, która ogranicza samowolę demosu,
są prawa mniejszości, w tym również prawa mniejszości seksualnych. Jakby to
wytłumaczyć Lechowi Wałęsie? Podobnie jak mniejszość nie powinna narzucać
swoich praw większości, tak samo większość nie powinna narzucać swoich
praw mniejszości.
Przyznanie
praw contra narzucanie praw (przeciwko
przywilejom).
Kwestia uregulowania
związków homoseksualnych nie jest bynajmniej narzucaniem większości jakichś
praw, których ona nie posiada. Nie jest to również „afiszowanie się i pokazywanie rzeczy, które są intymne". Równie dobrze można powiedzieć,
że Lech Wałęsa, legalizując swój związek z kobietą, wywlekł na światło
dzienne sprawy, które są intymne. Ustawa o związkach nie jest narzucaniem,
ani afiszowaniem się, lecz przyznaniem praw — są to zupełnie różne
rzeczy. Oczywiście, przyznanie praw, to coś innego — coś więcej — niż
liberalna zasada „nie wtykania nosa w nie swoje sprawy". Jest to danie
ludziom praw, których do tej pory byli oni pozbawieni. Zastanówmy się jednak
jakiego rodzaju prawem jest prawo do legalizacji związku partnerskiego? Czy
jest to jakiś szczególny przywilej?
Istotne w kwestii
sprawiedliwego „przyznania praw" jest uświadomienie sobie, że pewne
prawa (dające określoną korzyść) obciążają kogoś innego w tym sensie,
że ktoś musi za istnienie tych praw zapłacić.
Jeśli zatem istnieje pozytywne prawo do zasiłku dla bezrobotnych, to powinno
ono dotyczyć wszystkich, którzy stracili pracę, ponieważ wszyscy solidarnie
płacą pieniądze na istnienie tego prawa. Podobnie jest z prawem do urlopu
macierzyńskiego, czy do renty. Trzeba jednak pamiętać, że jeśli ktoś
postuluje istnienie tego typu praw, a nawet więcej: postuluje również
wprowadzanie jakichś praw nowych (np. opowiada się za refundacją in
vitro z pieniędzy podatników), to postuluje tym samym istnienie państwa
socjalnego. Im więcej jest bowiem praw socjalnych (im więcej jest przywilejów),
tym większe są obciążenia finansowe podatników i tym bardziej rozrasta się
„machina" państwowa.
W tym kontekście
warto przytoczyć wypowiedź Krystyny Pawłowiecz (PiS), która, podczas
styczniowej debaty w Sejmie nad projektem o związkach partnerskich, sugerowała,
że prawo do legalizacji związku partnerskich jest przywilejem.
Powiedziała ona, że związki partnerskie mają: "czysto hedonistyczny,
autodestrukcyjny dla człowieka, partnera, członków jego rodziny, mają
zapewnić na koszt społeczeństwa i budżetu, ale nie w interesie społecznym [podkr. — K.G] wygodne i łatwe praktykowanie egoistycznych pragnień". Otóż,
Krystyna Pawłowicz myli się [ 8 ].
Obok wymienionych powyżej praw socjalnych, istnieją również inne prawa. Są
to prawa negatywne, formalne, których funkcją nie jest fundowanie komuś czegoś,
lecz regulowanie wolności (gdyby to filozofia społeczna, a nie religia, była
przedmiotem obecnym w szkole, to posłowie i wyborcy znaliby to zagadnienie z analizy liberalnych koncepcji państwa) [ 9 ].
Przyznanie prawa do
legalizacji związku partnerskiego jest czymś innym (czymś „mniej")
niż prawo socjalne. Prawo to nie kosztuje podatników w takim samym stopniu jak
istnienie praw socjalnych, oferowanych przez rozbudowane państwo etatystyczne.
Podobnie jak zawarcie małżeństwa, legalizacja związku partnerskiego nie ma
charakteru prawa socjalnego, lecz ma charakter prawa negatywnego i formalnego.
Prawo to należy do rzędu praw odpowiadających za ogólne funkcjonowanie życia
społecznego. Oczywiście, funkcjonowanie regulacji prawnych dotyczących
rodziny, wojska, czy policji kosztuje, jednak nie jest to dodatkowe
fundowanie komuś czegoś — nie jest to prawo socjalne (oprócz podatków, w Urzędzie Stanu Cywilnego, każdy sam, z własnej kieszeni, opłaca wszelkie opłaty
skarbowe).
Sprawiedliwe i równe prawo dla wszystkich
Prawa powinny dotyczyć
wszystkich i wszyscy powinni ponosić koszt
ich istnienia (płacąc podatki). Wojsko ma chronić wszystkich, ponieważ
wszyscy solidarnie płacą podatki na ochronę kraju. Policja i sądy mają być
dla wszystkich — wszystkie te rzeczy kosztują i wszyscy płacimy pieniądze,
aby tak właśnie było. Dlatego też ochrona i bezpieczeństwo należą się w Polsce wszystkim. Ujmując rzecz krótko: prawa, na które łożą wszyscy,
powinny być takie same dla wszystkich. Przypomnijmy moralistom sprzeciwiającym
się legalizacji związków partnerskich, że osoby homoseksualne płacą
podatki. Jeśli zatem płacą podatki, mają prawo do takich samych praw do
jakich prawo mają heteroseksualiści. Nie ma żadnego powodu, żeby
homoseksualiści nie mieli takich samych prawych formalnych, jakie posiadają
heteroseksualiści. Stwierdzenia typu „homoseksualność mi się nie
podoba", albo „nie lubię zboczeńców", istnienie marki
„Audi", rasy „jamnik", albo też grupy religijnej, która
nie akceptuje homoseksualizmu, nie ma tutaj nic do rzeczy. Nie mają tutaj również
nic do rzeczy prywatne poglądy poszczególnych mężczyzn w kwestii
homoseksualizmu, na przykład, panów: Wałęsy, Gowina, Terlikowskiego,
Cejrowskiego, czy Korwina-Mikke. Silniejsza od prywatnych poglądów, czy przeświadczeń
grup religijnych na jakiś temat, jest zasada, na której opiera się życie społeczne, a mianowicie zasada równego i sprawiedliwego prawa dla wszystkich.
1 2 3 4 5 Dalej..
Footnotes: [ 6 ] Istnieje
związek pomiędzy tym, że nie można preferencji homoseksualnej publicznie
okazywać, a tolerancją okazywaną osobom homoseksualnym. Wykluczenie
tematu „homoseksualizm" z debaty demokratycznej, wiąże się ściśle z tematem dyskryminacji, a nawet z próbą wykluczenia mniejszości
seksualnych z demosu (warto
przypomnieć, że Lech Kaczyński, jako prezydent Warszawy, zabronił przejścia
ulicami miasta Paradzie Równości w 2004 i 2005 r.). Osoby homoseksualne
nie jako wyborcy, lecz jako ludzie mają znaleźć się „za murem"
milczenia. [ 7 ] "Sejm
może postanowić o poddaniu określonej sprawy pod referendum z inicjatywy
obywateli, którzy dla swojego wniosku uzyskają poparcie co najmniej 500
000 osób mających prawo udziału w referendum''. (Ustawa o referendum ogólnokrajowym z 14 marca 2003 r.). [ 8 ] Nie zgadzam się z K. Pawłowicz,
że związek osób homoseksualnych ma charakter wyłącznie hedonistyczny,
autodestrukcyjny i egoistyczny. Koncentruje się tu jednak na argumencie
„przywileju", gdyż nie doczekał się on wystarczającej krytyki. [ 9 ] Różnicę pomiędzy prawem
negatywnym, a prawem pozytywnym, można zrozumieć uciekając się do słynnego
podziału I. Berlina na wolność negatywną (wolność
od) i pozytywną (wolność do).
Odnosząc się do przykładu podanego powyżej: nie można zabronić in
vitro (wolność negatywna/prawo negatywne), nie należy jednak godzić
się na refundowanie in vitro z budżetu państwa (wolność pozytywna/prawo pozytywne). « Human Rights (Published: 18-07-2013 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 9116 |
|