|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life » »
Mówienie o Bogu. Po lekturze Feuerbacha [2] Author of this text: Bohdan Chwedeńczuk
Obaj są w błędzie, używają
bowiem pozbawionego znaczenia słowa „Bóg". Każda odpowiedź na pytanie o istnienie Boga jest więc niedorzeczna, skoro żaden z nich nie ma nieodzownego
teistycznego pojęcia Boga. Jeśli bowiem Feuerbach ma rację, nie istnieje to
pojęcie, nie sposób więc wejść w spór o Boga. Spór ten ustaje, zanim się
rozpoczyna. To natomiast, że istnieją bogowie w rozumieniu Feuerbacha -
ubóstwieni ludzie, ubóstwione zwierzęta, ubóstwione rzeczy nieożywione,
artefakty oraz fantomy, twory zbiorowej i osobniczej imaginacji — to fakt
rzetelnie potwierdzony przez doświadczenie.
Wszystko więc zawisło od
odpowiedzi na pytanie, czy Feuerbach ma rację. Pytanie to rozkłada się na dwa:
Czy prawdziwa jest teza o jedyności?
Czy prawdziwa jest teza o jedyności
koniecznej? — tezy stanowiące rdzeń Feuerbachowskiej teorii religii (zob.
wyżej).
Uwierzyć Feuerbachowi?
Stanowisko Feuerbacha
zasługuje na wiarę tylko wtedy, gdy jest dostatecznie uzasadnione. Nie
uzależniałbym uznania stanowiska
Feuerbacha od uzasadnienia, gdyby
było religią — wystarczyłby wówczas akt wiary. Nie jest jednak religią,
natomiast mówi o religii i jest
antyreligijne.
Epitet ten — że jest
antyreligijne — trzeba objaśnić, łatwo tu bowiem o nieporozumienia. Feuerbach
nie lekceważy religii, nie pogardza nią, nie wzywa do jej zniszczenia.
Przeciwnie, odsłania jej osadzenie w głębokich pokładach ludzkiego umysłu i wagę w życiu społeczeństw. Docenia energię wyobraźni i myśli, inicjujących i kultywujących przedstawienia religijne. Składnikiem religii natomiast jest
religijny pogląd na nią samą:
religia jest nie z tego świata; to dzieło
bogów, którzy mówią o sobie ustami człowieka. A oto stanowisko Feuerbacha:
religia jest z tego świata; to dzieło
człowieka, który mówi o sobie ubóstwionym — stanowisko antyreligijne, bo
sprzeciwiające się religijnemu obrazowi religii.
Feuerbach bada dwa obszary
zjawisk, pochodzenie przedstawień
religijnych oraz znaczenie wyrażeń
religijnych, w szczególności słowa „Bóg"; mówi więc o
genealogii religii oraz o
semantyce języka religii. To, co mówi o genealogii religii, zawiera się w wiedzy uzyskanej przez naukę od jego czasów
po dziś dzień. Etnografia, antropologia, psychologia społeczna i rozwojowa,
kognitywistyka, biologia mózgu — dyscypliny te
zgromadziły bogaty materiał empiryczny, wypracowały
wiele hipotez i teorii, składających się na iście Feuerbachowski obraz
religii jako zjawiska naturalnego.
Między genealogią a semantyką
zachodzi, zdaniem Feuerbacha, zależność przyczynowa. Zależność tę można opisać
parafrazując średniowieczną zasadę
nihil in intellectu nisi prius in sensu
(nie ma niczego w intelekcie, czego nie byłoby wprzódy w zmysłach): nie ma
niczego w religii, czego nie byłoby wprzódy w zmysłowym doświadczeniu, nie ma
więc niczego w pojęciu Boga, czego nie byłoby wprzódy w zmysłowym doświadczeniu.
Oto
zarzut, z którym wystąpi w tym
miejscu obrońca religijnego obrazu religii, czyli jej nadprzyrodzoności, ale też
obrońca rzetelności badania i dyskusji (obrońców tych łączy niekiedy unia
personalna). Religia jest zjawiskiem naturalnym — przyzna -
nikt światły nie będzie lekceważył wyników nauki. Nie wyklucza to jednak,
że jest zarazem boskim darem — Bóg zsyła nam religię, którą po swojemu
transmitujemy, wyrażamy, zniekształcamy i rozwijamy. Nauka nie może wykryć
boskiego pochodzenia religii, przekracza to jej kompetencje, lecz nie może też
go odrzucić. A jeśli Bóg zsyła nam religię, wprowadza tym samym w pojęcia
religijne boską treść.
Można w pierwszym odruchu odpierać ten
zarzut, korzystając z Feuerbachowskiego pojęcia Boga jako ubóstwionego
człowieka. Jeśli o czymś tu mówimy — chciałoby się rzec — to co najwyżej o tym,
że człowiek zsyła sobie religię, a sugestię tę, którą niesie Feuerbachowskie pojęcie Boga, potwierdza nauka. Byłaby
to jednak obrona niewydarzona, bo obarczona błędnym kołem: broniłoby się
Feuerbachowskiego pojęcia Boga, zakładając je.
Co innego natomiast, jeśli
przyjąć za Feuerbachem
tezę o jedyności. Jeśli nie mamy
innego niż Feuerbachowskie pojęcia Boga, domniemanie, że religię zsyła nam
sam Bóg, w ogóle nie da się pomyśleć.
Ilekroć bowiem je wysuwamy, myślimy o człowieku-Bogu, taki bowiem jest nasz
horyzont pojęciowy. Innej możliwości nie ma, a Feuerbach wyjaśnia skądinąd,
dlaczego wydaje nam się, że sięgamy „wyżej" — taka jest natura ludzkich pragnień
(zob. wyżej pozycje [c], [f]).
Cała para zatem w tezę o jedyności. Nie znajduję otóż lepszego uzasadnienia tej tezy niż uznanie jej za
hipotezę, którą podtrzymujemy dopóty,
dopóki nie zostaje obalona. Nie znam jej obalenia, podtrzymuję zatem
hipotezę, że nie ma innego pojęcia Boga
niż Feuerbachowskie. (Dokładniej, istnieją rzecz jasna rozmaite pojęcia
Boga, bogów, bóstw itp. — wszystkie o Feuerbachowskiej charakterystyce.) Znane
mi próby odłączenia pojęcia Boga od jego ludzkiego rodowodu, wyniesienia go
ponad przyrodę, ponad „wszelkie stworzenia" — próby te wydają mi się
nieskuteczne.
Istnieją mianowicie — mówiąc
za Pascalem — dwie główne drogi
konstrukcji pojęcia Boga: droga ku Bogu filozofów oraz droga ku Bogu Abrahama,
Izaaka, Jakuba, chrześcijan. Na drodze filozofów i (trzeba dodać) teologów
powstaje abstrakt, który zgubił ludzkie cechy, a gdy "to ulatnianie się treści
dojdzie do najwyższego stopnia, do ostatecznych granic, nie pozostaje w końcu
nic prócz
pustej nazwy" (zob. wyżej, pozycja
[h]). Na drodze żywej wiary natomiast powstaje obraz wyłoniony z zasobów
ludzkiego doświadczenia, czyli z treści codziennej mowy, a wyniesiony ponad nie
dzięki takim środkom języka, jak analogia i metafora — obraz Boga ojca,
sędziego, opiekuna, uzdrowiciela, budowniczego świata itp. Cóż, kiedy
wyniesienie to jest pozorne, metafora czy analogia bowiem, wychodzące od
rzeczywistych zjawisk, nie przynoszą niczego nadzjawiskowego. Nic nas nie
oczekuje po drugiej stronie metafory oprócz tego, od czego wyszliśmy, a i to w wersji uboższej niż u źródła, mgliste i niekonkretne.
Zgłasza się tu oponent z kolejnym zarzutem. Teza o jedyności
mówi jedynie o czymś przygodnym. Mam
na myśli — wyjaśni — że teza ta głosi, iż
tu i teraz, w granicach aktualnej biologii człowieka oraz jego aktualnej
kultury, stać nas tylko na pojęcie
człowieka-Boga, czyli ubóstwionego człowieka. Granice te nie są jednak dane raz
na zawsze, sam to uwzględniasz — dorzuci rezolutnie — skoro traktujesz tezę o jedyności jako hipotezę, która może, lecz nie
musi być prawdziwa. Przyszła ludzkość
może więc zrodzić talenty teologiczne, które utworzą pojęcie
samego Boga, a Bóg Feuerbacha
znajdzie się w muzeum ateizmu.
Mam w odpowiedzi dwa
wyjaśnienia — jedno w imieniu Feuerbacha i jedno we własnym — oraz propozycję
odparcia tego zarzutu. Feuerbach utrzymuje, że w danych nam warunkach jedyność
antropomorficznego pojęcia Boga to
przyrodnicza konieczność, niczym swobodne spadanie ciał. Wszystkie pojęcia
są bowiem antropomorficzne (z matematycznymi włącznie, dodaję w jego imieniu) w tym sensie, że budowane z tworzywa ludzkiego doświadczenia. Niektóre
pojęcia oczyszczamy wprawdzie z treści empirycznych, ile się da, nigdy jednak do
zupełnej utraty związku z ich rodowodem. Utrata tego związku to utrata sensu, po
której zostaje pusta nazwa, jak na przykład teologiczna nazwa „Bóg" (zob. wyżej
pozycję [h]). Niestraszna więc mu, Feuerbachowi,
science fiction z teologami mutantami o ponadludzkich uzdolnieniach. Mutanty, choćby nie wiedzieć jak fantazyjne,
zawsze będą tworami tworów przyrody, wyznaczającej horyzont ich inwencji
pojęciowej.
Moje natomiast traktowanie
tezy o jedyności jako hipotezy to wyraz
postawy metodologicznej, nie zaś nieufności. Ufam jej prowizorycznie, jak
każdemu prawu przyrody, choćbym w danych mi warunkach ufał jej bezgranicznie.
Teza o jedyności jest jednak
nie tylko konieczna przyrodniczo, lecz jest też konieczna
pojęciowo. Otóż, kto sądzi — jak
autor zarzutu, który rozważam — że
jedyność Feuerbachowskiego pojęcia Boga to sprawa tylko doraźna,
oczekuje, iż może się pojawić
niefeuerbachowskie pojęcie Boga. Żeby jednak
czegoś oczekiwać,trzeba wiedzieć, czego oczekujemy. Inaczej, nie ma oczekiwania, lecz
bezprzedmiotowe poczucie niewygody. Żeby natomiast powstało to, co oczekiwane,
muszą istnieć warunki początkowe
oczekiwanego. Myśl czy rzecz fizyczna — powstają tylko wtedy, gdy mają
z czego powstać oraz istnieje
droga przejścia od surowca do wyniku.
Żaden z tych warunków (dających wspólnie warunki początkowe nowości) nie jest tu
spełniony: surowiec religii jest ludzki, a żadna droga nie jest drogą przejścia
dopóty, dopóki nie jest dane to, ku czemu ma prowadzić. Warunkiem koniecznym
oczekiwania na niefeuerbachowskie pojęcie Boga — na absolutne pojęcie
samego Boga — jest więc posiadanie
tego pojęcia, przynajmniej w postaci projektu, jak je osiągnąć z zastanego
surowca. Innymi słowy, musielibyśmy mieć niefeuerbachowskie pojęcie Boga, zanim
je mamy. A skoro negacja tezy o jedyności prowadzi do zdania wewnętrznie
sprzecznego — bo o tym, kto ma absolutne pojęcie Boga, musielibyśmy
powiedzieć, że go kiedyś
nie miał i jednocześnie je miał -
teza o jedyności okazuje się
pojęciowo, a nie tylko przyrodniczo
konieczna. Sytuację tę można opisać i tak: skoro absolutne pojęcie samego Boga nie zostało skonstruowane — jak stanowi
teza o zwykłej jedyności pojęcia Feuerbachowskiego — absolutne pojęcie samego
Boga jest niekonstruowalne. Nie ma
więc czego oczekiwać, a pozór dorzeczności oczekiwania zawdzięczamy nieuwadze,
skłaniającej nas do upatrywania w wyrażeniu
pojęcie samego Boga "oczekiwanej"
treści, gdy tymczasem nie ma tam żadnej treści — jest czysty formularz.
Końcowa rozmowa z metafizykiem.
Spotykam na koniec
metafizyka, który — jak to metafizyk — oznajmia z dezynwolturą.
— Wiesz, wszystko mi jedno,
kto ma rację w sporze o pojęcie Boga, Feuerbach i ty za nim, czy autorzy
Katechizmu Kościoła Katolickiego. Nie
ma to większego znaczenia, jakie zdolności umysłowe mają istoty rzucone w ten
zakątek Wszechświata. Najwyższe znaczenie ma natomiast, czy istnieje Bóg,
sam Bóg. Dlaczego nie uwzględniasz,
że istnieje?
— Nie uwzględniam, bo nie
wiem, o czym mówisz.
— Ty znów ze swoim
Feuerbachem. Zostaw go, Feuerbach sobie, rzeczywistość sobie. Sam przecież
mówisz, że sposób mówienia — feuerbachowski, czy niefeuerbachowski — nie
przesądza ani o istnieniu, ani o nieistnieniu tego, o czym mówimy.
1 2 3 Dalej..
« (Published: 23-02-2011 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 948 |
|