|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Culture »
Zmiana jałtańskich granic Polski z 1951: węgiel za Bieszczady [1] Author of this text: Mariusz Agnosiewicz
W 1951 doszło do znaczącej korekty granicy polsko-ukraińskiej. Na mocy umowy między Rzeczpospolitą Polską a ZSRR, Polska oddała tzw. kolano Bugu wokół
Bełza i Sokala, w zamian za co otrzymała część Bieszczad z Ustrzykami Dolnymi. Oba obszary miały taką samą powierzchnię i wchodziły przed wiekami w skład
tzw. Grodów Czerwieńskich. Mimo tego powszechnie przyjmuje się tezę, że była to stalinowska grabież Polski, w ramach której Polska oddała nieźle
zagospodarowane i dobrej jakości ziemie zawierające wielkie złoża węgla kamiennego, w zamian za kawał bieszczadzkiej dziczy. Czy opinia ta jest słuszna?
O ile faktem jest, że powojenna Polska nie była państwem suwerennym, o tyle ocena kształtu granic nie może być już tak jednoznaczna. Porządek jałtański
częściej jest postrzegany przez pryzmat utraty ziem wschodnich, podczas kiedy to także powrót do Polski ziem zachodnich. Polska utraciła na wschodzie 175
tys. km2 z Lwowem i Wilnem, lecz odzyskała na zachodzie 100 tys. km2 z Gdańskiem, Szczecinem i Wrocławiem. Historycznie ziemie zachodnie były bardziej
kolebkowe dla państwa polskiego, ziemie wschodnie natomiast były dla państwa mocno problematyczne i konfliktogenne. Dolny Śląsk jest dziś najcieplejszym
regionem kraju, w którym w 1987 odkryto najstarsze w Polsce ślady obozowisk pierwszych ludzi (narzędzia kamienne datowane na 400-500 tys. lat na stoku
Winnej Góry, w okolicach Trzebnicy).
Większy obszar wschodni był słabiej zagospodarowany i uprzemysłowiony, miał wprawdzie lepsze gleby, lecz surowcowo bogatszy jest obszar zachodni. Na
wschodzie pozostały złoża roponośne Borysławia, lecz to na zachodzie powstał gigant KGHM z jego bogatymi złożami miedzi i srebra i przyszłościowymi złozami
soli. II RP nie posiadała na wyłączność żadnego znaczącego ujścia bałtyckiego a jej wybrzeże morskie wynosiło ledwie 140 km, po wojnie Polska dysponowała
pełną zlewnią Wisły, prawie całą Odrą, zaś wybrzeże to już 440 km. II RP była geograficznie za bardzo odsunięta od Zachodu, dlatego powojenna zmiana
granic, mimo że zmniejszyła obszar państwa o 77 tys. km2, była wybitnie korzystniejsza geograficznie. Polska w obecnych granicach ma o wiele lepsze
perspektywy harmonijnego rozwoju, nawet jeśli jak dotąd tego nie dostrzegamy, gdyż za słabo wykorzystujemy nasze naturalne atuty.
Jak na tym tle należy ocenić zmianę granic z 1951? Korekta z 1951 przesunęła Polskę na wschód od górnego Sanu, zaś Ukrainę na zachód od Bugu. Po zmianie
polska granica stała się krąglejsza i mniej nieregularna. Choć warto też pamiętać, że Ustrzyki Dolne to już fragment obcego porządku hydrologicznego w
Polsce (ustrzycka rzeka Strwiąż należy do zlewni Morza Czarnego).
Formalnie zmiana dokonana została na prośbę polską w związku z koniecznością budowy zapory na Sanie, historycy zafiksowali się jednak na wersji kradzieży
polskiego węgla, która która bagatelizuje polski nabytek.
W istocie interes był tutaj obustronny, krótkofalowo przyniósł on lepsze korzyści stronie radzieckiej, długofalowo jednak korzystniejszy jest dla Polski,
gdyż umożliwił powstanie zapory na Solinie. Polska straciła trochę węgla kamiennego, którego do dziś nam nie brakuje, lecz okiełznała za to rzekę, która
zamiast zalewać polskie miasta i wsie pożytkuje swą energię do odnawialnej produkcji elektryczności, która długo będzie jeszcze działać po wyczerpaniu
nadbużańskich złóż węgla.
Tymczasem czytamy, że było to „wydarcie Polsce ziem bogatych w złoża węgla kamiennego i gazu ziemnego"
(Interia Nowa Historia). Rafał Kuzak w serwisie
„Ciekawostki historyczne" obliczył nawet ileśmy „stracili" dolarów:
Drobna korekta graniczna, która
kosztowała nas dziesiątki miliardów dolarów. Tezy te zdaje się oparto na pracy Witolda Sienkiewicza: „Polska od roku 1944. Najnowsza historia" (wyd.
Demart, listopad 2011, s. 424).
Są to rachunki nieuwzględniające tego, co byśmy stracili, gdyby nie zapora na Solinie.
Przyjrzyjmy się krytycznie tezom R. Kuzaka:
Kiedy Wielka Trójka ustalała granice Polski, nikt jeszcze o tym skarbie nie wiedział, dlatego też Józef Stalin lekką ręką oddał nam liczący 480 kilometrów
kwadratowych obszar. Problem pojawił się kilka lat po wojnie, kiedy to polscy geolodzy odkryli w „kolanie Bugu" bogate złoża węgla kamiennego. Wtedy też
„czerwony car" postanowił odebrać to, co tak łaskawie nam „podarował".
Nadbużańskie zagłębie węglowe odkrył przed wojną polski geolog Jan Samsonowicz, profesor Uniwersytetu Lwowskiego, który w 1931 sformułował hipotezę o
możliwości występowania na Wołyniu, Wyżynie Lubelskiej i Podlasiu węgla pod pokładami skał jurajskich i kredowych. Od 1935 jego hipoteza była pozytywnie
weryfikowana kolejnymi wierceniami. Radzieccy geologowie przejęli jego badania jeszcze w czasie wojny i już wtedy wiedziano, że teren
wołyńsko-lwowsko-lubelski jest węglonośny, choć nie było jeszcze konkretnej oceny poszczególnych złóż. Dokonano jej faktycznie u schyłku lat 40., czyli na
krótko przed korektą granic.
Tyle że polska strona zdecydowanie potrzebowała pętlę Sanu, którą otrzymała, gdyż inaczej nie mogła sensownie planować rozwoju gospodarczego
południowo-wschodniej części Polski stale zagrożonej pustoszącymi wylewami Sanu. Co więcej, był to dowód na umiejętność konstruktywnej kontynuacji
inicjatyw gospodarczych przedwojennej Polski, gdyż budowa zapory na Solinie była realizowana już w II RP, tyle że słabości gospodarcze i organizacyjne nowo
odrodzonej Polski nie pozwoliły na dokończenie tego projektu.
Projekt wykorzystania pętli Sanu koło Myczkowiec powstał w 1921 roku. Autorem był profesor Karol Pomianowski. Według jego koncepcji kaskadowej zabudowy
górnego Sanu, stopnie wodne miały powstać w Dydiowej, w Wołosiance, w Rajskiem i w Solinie. Wobec braku funduszy, budowę rozpoczętą w 1920 roku musiano
przerwać w 1925 roku (początek wojny gospodarczej z Niemcami), choć brakowało do zakończenia zaledwie 300 tys. zł. Budowały to wówczas firmy zagraniczne,
które strategiczny projekt rozpoczęły, lecz nie ukończyły. Wykonany i zapłacony był m.in. tzw. jaz Stoneya. Wykonane były również kanał z ujęciem, sztolnia
oraz fundamenty elektrowni. Konsekwencje były takie, że w 1934, zwanym w Polsce „rokiem Noego" przyszła katastrofalna powódź, w której San wylał, dokonując
potężnych zniszczeń. W ostatnich latach II RP postanowiono więc powrócić do przerwanej inwestycji, ograniczając się do budowy zapory na Solinie, lecz nie
udało się jej dokończyć przed wybuchem wojny.
Po zakończeniu II wojny światowej od razu odżył pomysł wykorzystania wód Sanu do produkcji energii elektrycznej i zabezpieczenia antypowodziowego tej
części Polski. W ówczesnych dokumentach państwowych, powódź z 1934 była przywoływana w dyskusjach ze stroną radziecką, jako argument za koniecznością
dokończenia tej budowy. Tyle że wówczas już większość ziem, które obejmował przedwojenny plan znalazło się akurat po stronie ukraińskiej. Jedynie sama Solina
była po stronie polskiej, tyle że aby wykonać tam wielką zaporę i tak trzeba by zatopić szereg wsi po stronie ukraińskiej. Więc inwestycji nie dało się
ruszyć bez porozumienia ze stroną radziecką.
Tereny przyłączone do Polski w ramach wymiany. Dawniej granica biegła tutaj na Sanie
Kuzak: Nie można również zapominać o losie osób, które uciekły lub zostały przymusowo wysiedlone z terenów podlegających wymianie.
Oczywiście, że nie można zapomnieć, lecz nie należy wyolbrzymiać wymiarów całej tej operacji, gdyż może to przynieść więcej szkód niż pożytku. W 2015 na
forum polskiego parlamentu postuluje się państwowe finansowanie powstałego w 1991 Związku
Wysiedlonych w Akcji H-T oraz „przeanalizowanie możliwości skorygowania z Ukrainą zmiany granic z 1951 r., skoro ta zmiana okazała się tak niekorzystna dla
polskiej strony". Czy warto uaktywniać na poziomie państwowym polskie pretensje związków wysiedlonych, skoro Polska ma na głowie analogiczne pretensje
znacznie poważniejszego niemieckiego związku wypędzonych, dla których taka akcja byłaby niezłym prezentem?
W rezultacie Akcji H-T (nazwanej tak od pierwszych liter ich stolic) przesiedlono 14
tys. osób, z tego na Ziemie Zachodnie 7,5 tys. osób, zaś w Bieszczady — 4 tys. Część mieszkańców zrezygnowała z przesiedlenia i pozostała dobrowolnie po
radzieckiej stronie.
Warto też pamiętać, że kiedy budowano Jezioro Solińskie wysiedlono przymusowo 3 tys. ludzi, dla których,
według relacji i wspomnień, była to taka sama
trauma, jak groźnie brzmiąca Akcja H-T. Przedstawiano to jako wygnanie z niezwykle urodzajnej Arkadii, które zostawiało niezabliźnioną ranę. Dziś jednak
nikt nie kwestionuje, że było to potrzebne.
Kuzak: O ile sama idea budowy zbiornika była jak najbardziej uzasadniona, to już poważne wątpliwości może budzić dziwna zbieżność pomiędzy odkryciem złóż
węgla, a faktem wystosowania owej oferty. A jeśli ktoś jednak wierzy w czystość intencji władzy ludowej, wystarczy zadać sobie proste pytanie: dlaczego
niby przedmiotem wymiany miało stać się akurat „kolano Bugu"? Przecież wspólnej granicy z Sowietami nam nie brakowało.
Jest zupełnie zrozumiałe, że strona radziecka w zamian za wejście bardzo ważnej polskiej inwestycji na część ziem ukraińskich, postanowiła w zamian odkroić
sobie jakiś szczególnie atrakcyjny kawałek Polski, więc trudno się dziwić, że taką wymianę ziem poprzedzały gruntowne badania geologiczne i wytypowanie
atrakcyjnego surowocowo terenu. Nie był to wcale najlukratywniejszy surowcowo kawałek Polski leżący tuż przy granicy ZSRR, wszak jeszcze lepszy mógłby być
kawałek przy przesmyku suwalskim, gdzie znajdują się metale ziem rzadkich. Padło jednak na bogate w węgiel ziemie lubelskie.
1 2 3 Dalej..
« (Published: 21-03-2016 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 9987 |
|