Od 1945 do 1956 Polska była związana umowami węglowymi z ZSRR na mocy których eksportowała węgiel, ale do ZSRR — po tzw. rublach transferowych, czyli za
niewielkie pieniądze, dolar z hakiem za tonę. Do 1953 Polska dostarczyła w ten sposób do ZSRR 54 mln ton węgla. Rosjanie mieli więc instrumenty polityczne,
by przejmować polski węgiel bez własnego wysiłku inwestycyjnego.
W latach 70. Polska bez złóż nadbużańskich doszła do produkcji blisko 200 mln ton węgla, stając się także czołowym jego eksporterem z 12-20% udziałem w
globalnym handlu węglem (w 1984 roku 4. miejsce na świecie wśród eksporterów węgla). Wraz jednak ze wzrostem podaży węgla, malały także i jego ceny.
Chłonność węglowa rynków dolarowych miała swoje bariery, potrzeby rynków rublowych miały swoje potrzeby. Jest wielce prawdopodobne, że w razie gdyby owe
ziemie zostały przy Polsce i zostały przez nią zagospodarowane górniczo, to i tak szłyby głównie za ruble transferowe.
W 1984 Polska sprzedała za granicę 42,4 mln ton węgla, co przyniosło 190 mln ówczesnych zł. Gdyby zatem czysto teoretycznie Polska eksportowała o te 15
„utraconych" mln ton węgla więcej, po analogicznych cenach to przyniosłoby to 65 mln ówczesnych zł więcej. Zgodzimy się, że byłaby to suma dość odległa od
1,5 mld dol.
O ile w ogóle w okresie PRL owe złoża zostałyby uruchomione to mogłoby się skończyć na tym, że wybudowanoby za zyski z owego węgla kilka fabryk więcej,
które pewnie i tak nie ostałyby się w transformacyjnym pogromie przemysłu. Zamiast tego mamy dziś unikalną zaporę w Solinie, która jest budowlą na tyle
strategiczną, że jak dotąd nie została ani wyburzona ani sprzedana nowym Wielkim Braciom.
Gdyby jednak fortunnym zrządzeniem losu to Polsce przypadło zagospodarowanie sokalskiego złoża i udałoby się je sprzedać ekstra na rynku dolarowym, to
czysto teoretycznie można sobie wyobrazić wariant w którym dekada Gierka nie zostaje przerwana przez kryzys i pułapkę kredytową. Być może zatem w takim
wariancie PRL by nie upadł, lecz ewoluował. Są to jednak spekulacje fantastyczno-historyczne. Węgiel zawsze był bowiem towarem mocno politycznym i choć
przynosił w PRL spore ilości dewiz, był też stale uwikłany w system — tak za komuny, jak i za unii, kiedy jego rynek jest temperowany ekopolityką krajów,
które nie posiadają „czarnego złota".
Warto tutaj pamiętać, że mocarstwa zachodnie były nie mniej skłonne do pozbawiania Polski terenów górniczych. Na wersalskim koncercie mocarstw delegacja
brytyjska oponowała przeciw przyznaniu Polsce Górnego Śląska. John Maynard Keynes, znany ekonomista, członek tej delegacji twierdził, że Polacy nie poradzą
sobie z tym nabytkiem: „Nie daje się małpie zegarka". Węgiel stał się jednak głównym towarem eksportowym przedwojennej Polski, jakkolwiek eksportowano go
głównie do Niemiec, które do 1925 r. były zobowiązane kupować polski węgiel na mocy narzuconej Konwencji Górnośląskiej. Kiedy wygasła, Niemcy wprowadziły
embargo na polski węgiel i zaczęły kupować własny z Zagłębia Ruhry, choć był droższy. Sanacja walczyła później skutecznie z problemem znacznego opanowania
polskich koncernów węglowych przez kapitał niemiecki. W okresie tym, by wygrać konkurencję z kopalniami angielskimi, polski rząd eksportował węgiel po
cenach dumpingowych.
Na poczdamskim koncercie mocarstw znów pojawiły się analogiczne wątpliwości zachodu co do przyznania Polsce złóż węglowych. Opisał to polski mineralog i
doradca polskiej delegacji, prof. Andrzej Bolewski, w swojej książce pt. „Z drogi do Poczdamu". W pertraktacjach dotyczących przyszłej zachodniej granicy
państwa polskiego, swe zastrzeżenia zgłosiła strona amerykańska, argumentując to obawami, czy Polacy będą w stanie uruchomić na przejmowanych terenach
kopalnie i zabezpieczyć dla Europy Środkowej dostawy węgla. Sugerowano, aby region wałbrzyski pozostał w granicach Niemiec. Dopiero po wykazaniu zdolności
fachowej i koncepcyjnej wątpliwości zostały wycofane.
Kuzak: Co zyskaliśmy w zamian? Piękne widoki oraz wybudowaną w latach sześćdziesiątych zaporę wodną i sztuczny zbiornik na Solinie. Sami oceńcie, czy to
się opłacało.
Oceńmy zatem. Mamy więc nie tylko okiełznanie najdzikszej polskiej rzeki, która produkuje energię z wody, dla produkcji której trzeba by spalić ok. miliona
ton węgla rocznie, mamy nie tylko dodatkowe obszary potencjalnego wydobycia ropy z zagłębia karpackiego, ale i na dodatek
perełkę turystyczną. Wszystko to przekłada się na konkretne
bardzo duże pieniądze, przy czym produkcja energii i wartości turystycznych (to nie tylko piękny Zalew Soliński, ale i podwojenie terenów bieszczadzkich) -
to dobra zasadniczo odnawialne, czyli takie, które długofalowo będą coraz bardziej atutowe wobec dóbr nieodnawialnych, które oddaliśmy.
Dziś zasoby węgla nadbużańskiego, które oddała Polska bliskie są już wyczerpania a ich potencjał oceniany na 1% w ukraińskiej produkcji węgla kamiennego.
Tymczasem zapora w Solinie procentuje kapitałowo po każdej znaczącej powodzi. Na pytanie czy się opłaciło najlepiej odpowiedzieć słowami Henryka Nicponia,
autora reportaży bieszczadzkich, który po powodzi z 2010 napisał:
„Przez całe wieki najbardziej katastrofalne powodzie na terenach Polski przynosił San. W tym roku wylewały Odra, Nyska Kłodzka i Łużycka, Wisła, Dunajec,
Wisłoka, Ropa, Jasiołka i mnóstwo innych rzek, a San nie wylał, chociaż w Bieszczadach ulewy były nie mniejsze niż gdzie indziej. Media rozgorączkowane
tragedią tysięcy powodzian w ogóle nie zauważyły, że ta najgroźniejsza rzeka nie czyniła prawie żadnych szkód. Nie zadały sobie pytania, dlaczego San nie
wylał, chociaż na Podkarpaciu lało jak z cebra. Chociaż w Bieszczadach wydawało się, że z nieba spływa biblijny potop. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że
gdyby nie zapory wodne w Solinie i Myczkowcach, to katastrofalna powódź w widłach Sanu i Wisły poczyniłaby o wiele większe szkody i przyniosłaby o wiele
większe straty niż to miało miejsce. Na pewno nie zostałaby uratowana Huta Szkła w Sandomierzu. Na pewno wały na Wiśle pękłyby w wielu więcej miejscach.
Kolejne powodzie, jakich doświadczała w tym roku Polska, miałby wręcz apokaliptyczny wyraz… Obie budowle są cichymi bohaterami, dzięki którym tysiące
rodzin nad brzegami Sanu i Wisły nie straciło całego swojego dobytku i dorobku życia. Ich budowa na pewno zwróciła się w tym roku wielokrotnie."
Oczywiście nie twierdzę, że ZSRR nie zrobił dobrego interesu w korekcie granic 1951, bo zrobili. W regionie sokalskim powstało szereg kopalń i jedno spore
miasto górnicze: kilkutysięczny Krystynopol stał się kilkudziesięciotysięcznym Czerwonogrodem. Twierdzę natomiast, że mimo wszystko dla Polski wymiana
kolana Bugu za pętlę Sanu nie była żadną grabieżą, lecz strategiczną koniecznością, która ekonomicznie w dłuższym okresie będzie zrekompensowana.
Poza tym nie wszystko da się przeliczyć na gotówkę. W szczególności Bieszczady, których dzikość jest wartością samą w sobie, jako namiastka dawnych Dzikich
Pól z okresu Rzeczypospolitej, które stanowiły przestrzeń największej wolności i możliwość znalezienia enklawy w systemie dla jednostek najbardziej
niedopasowanych czy niepogodzonych z rzeczywistością. Gdyby nie ten kawałek pozyskanych Bieszczad, to nie byłoby Wolnej Republiki Bieszczad, czyli grupy
młodzieżowej łączącej idee buntu generacji punk, bieszczadzkiego patriotyzmu lokalnego oraz antykomunizmu, stawiającej sobie za cel ochronę dóbr
Bieszczadów i ich kultury. Wolna Republika Bieszczad została zdiagnozowana przez SB jako tajna i wroga socjalizmowi organizacja, a właściwie „ukraiński
ruch separatystyczny" dążący do oderwania USRR od Związku Sowieckiego. Z WRB wyrosła kapela KSU (nazwa od tablic rejestracyjnych Ustrzyk), która w III RP
nie przeflancowała swego antykomunizmu w komercyjne ugrzecznienie. KSU pozostało dziś jednym z niewielu zespołów wyznających marginalny pogląd, że w
działalności muzycznej tekst i przesłanie jest również istotne.
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.