The RationalistSkip to content


We have registered
204.465.870 visits
There are 7364 articles   written by 1065 authors. They could occupy 29017 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2992 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
«   
Urządzić cały kraj… [1]
Author of this text:

Piękny postulat, aby praca intelektualna wolna była od uwikłań akcydentalnych, jest od samego początku niemożliwy do spełnienia. Toteż nie należy się gorszyć ani nawet dziwić, że coraz częściej uczeni wikłają się w sprawy bieżące; wszak w każdym miejscu i czasie najtęższe umysły pochłonięte bywały takimi właśnie sprawami. Można to zaabsorbowanie tłumaczyć na kilka, chwalebnych dla uczonych, sposobów. Pozostańmy przy racji Arystotelesa, że człowiek to istota polityczna: tworząca polis, w nich żyjąca i ich funkcjonowaniem zajęta. Widocznie rzecz ma się tak, że wprawdzie systemy organizacji ludzkich wspólnot oraz właściwe im formy władzy są akcydentalne, ale nie jest akcydensem ani ludzka skłonność do życia wspólnotowego, ani pożądanie władzy. [ 1 ] Jednak oczywistość naszego uwikłania w politykę to jedno, a sposoby, jakimi ono przebiega oraz objawia się, to rzecz inna. Te już nie wszystkie są oczywiste ani — na podobieństwo sądu arystotelesowskiego — roztropne.

Aporie rozumu politycznego są zresztą na tyle znane — od najprostszej, platońskiej jeszcze: między nadrzędnością prawdy a niezbędnością cząstkowych i funkcjonalnych kłamstw — że w kręgach intelektualnych winny trochę powściągać skądinąd naturalny zapał do bezpośredniego zaangażowania. A nawet winny i miarkować chęci poniekąd teoretyczne, takie, których intencją byłoby nie bezstronne rozpoznanie i zinterpretowanie faktów, ale usprawiedliwienie potrzeb i z nich się rodzących projektów rzeczywistych stronnictw i partii politycznych. Tu bowiem dokonuje się przekroczenie granicy między w miarę obiektywną (doskonale obiektywnej nie ma) refleksją, z zasady gotową i do przedstawienia rzeczy, jak się mają, i do uznania racji wedle tego, gdzie ona jest, a nie tego, skąd pochodzi — a ideologią, także z zasady nastawionej na wynajdywanie racji dla tego, co sprawujący władzę lub do niej pretendujący uznają za właściwe. [ 2 ]

Jednak pomiarkowania takiego nie ma; i to tak dalece, że w polskim dyskursie politycznym od dawna i zdecydowanie dominuje ideologia podawana za refleksję. Zjawisko to narasta, co dość oczywiste: w okresach poprzedzających znaczące wydarzenia polityczne ideologie stają się nieledwie wszechobecne. Gorączka ideologiczna standardowo wzmaga się przed wyborami. Staje się nieraz maligną, w której traci się rozeznanie, że większość racji, w trakcie tej gorączki podsuwanych i propagowanych, jest stronnicza i utylitarna. A ze składowych platońskiej aporii prawda się ulatnia. Nie ma, co zrozumiałe, stronnictwa, które nie twierdziłoby, że reprezentuje dobro, prawdę itp. wartości. Wszelako gdy policzy się wartości środków, mających osiągnięcie deklarowanych a słusznych celów zagwarantować, wtedy okazuje się, że spod sumy użytych i do użycia przewidywanych nie-dobra i nie-prawd szlachetnego celu już nie widać.

W latach 2004-2007 (jedna cezura wyborcza) i 2007-2009 (druga cezura) główna teza (?) polskiej „debaty politycznej" (jakoś te zjawiska trzeba nazywać...) pozostaje niezmieniona: ma to być niezbędność gruntownej reformy ustrojowej państwa. Tak gruntownej, że aż wymagającej napisania na nowo lub co najmniej znaczącego przeredagowania Ustawy Zasadniczej. Warto by w zauroczeniu amerykańskością tę lekcję sobie przyswoić: Ustawa Zasadnicza, jeśli ma zachować należną aktowi fundamentalnemu państwa powagę, nie może być odmieniana wedle zachcenia. Nie można jednak wokół niej tworzyć mitu założycielskiego, wedle którego w pierwotnym kształcie jest ona aktem najdoskonalszym. Gdy okazuje się, że niezbędne są poprawki, wprowadza się je. No, ale Konstytucję Stanów tworzyli głównie reprezentanci chrześcijaństwa reformowanego, wdrożeni do praktyki samodzielnej lektury i interpretacji kanonu. To jest niebagatelna różnica kulturowa.

Z polską Konstytucją kłopot nie polega ani na tym, że jest ona niedobra, ani że nie mogłaby być lepsza, ale na tym, że nie jest respektowana. A podobnie z wszelkim prawem. Ten brak szacunku dla porządku prawnego nie zrodził się jedynie z porządków tych ułomności, ale z głębokiej prawnej ignorancji. Tak głębokiej, że niedostrzeganej we wszystkich akcjach reformowania edukacji. Skutkiem tego jest taki stan rzeczy, ze obywatel Polski mniej więcej tyle wie o konstytucji, że to bardzo ważny dokument. Lepiej wyedukowany ma nawet pojęcie, że z tym dokumentem powinny być w zgodzie pozostałe akty prawne. Ale co to znaczy? — tu średnio rozgarnięty absolwent college’u w Iowa lub w Arkansas więcej wie niż prymus polskiej prestiżowej uczelni, nie będący prawnikiem ani aktywistą społecznym.

Niekiedy prawnicy też nie lepsi. W parodii debaty, do jakiej w grudniu 2009 r. doszło ostatecznie w XIV LO we Wrocławiu, występował prawnik, dla którego — co słusznie wytknęli inicjatorzy debaty — treść tego aktu to tyle, co zapisano w preambule. W takim razie po co cała reszta? Wypada więc uznać, że Ustawa Zasadnicza jest w Polsce traktowana jako twór mistyczny, a wszelkie związane z nim „dyskusje" i „spory" (znowu trzeba te zjawiska jakoś ponazywać...) bliskie są praktykom magicznym. Umożliwia je i wspiera umiejętnie propagowana wiara, że zmiana formuły (znalezienie właściwego zaklęcia) wywoła pożądaną odmianę rzeczywistości. Oraz że żadna zmiana realna nie nastąpi, o ile nie znajdzie się stosownej, zaklinającej formuły. To są przykłady owych cząstkowych nieprawd, mających posłużyć do osiągnięcia celu pożądanego, czyli „prawdziwej konstytucji".

Tymczasem, cokolwiek by w niej na nowo zapisano, będzie spełniane tak samo, jak zapisy istniejące. Z tej przyczyny — i to jest problem prawdziwy — że obywatele zostaną ci sami. Przynajmniej konsekwentni (także gdy tracą władzę i pozostają w opozycji) zwolennicy zaczęcia na nowo całkiem nowego państwa na razie nic nie wspominają, skąd by do niego wziąć obywateli innych od istniejących. Być może, czynią mocne założenie, że jak tylko obywatele dostaną „prawdziwą konstytucję", zaraz sporządnieją. Tu tezy o niezbędności fundamentalnej przebudowy państwa ujawniają z dwojga: otwarty charakter ideologiczny lub nie mniej otwartą wiarę w skuteczność magii. Albowiem pomiędzy fakty powszechnie znane liczyć należy wiedzę o tym, żeśmy są marnymi obywatelami.

Jednak ta wiedza nie stała się przedmiotem rzetelnej refleksji. Każde spostrzeżenie cząstkowe — jak to, że obywatel polski nałogowo kręci i oszukuje od przedszkola do parlamentu, że kieruje się głównie względami prywatno-koteryjnymi i że w poglądach jest hipokrytą, a w ocenach oportunistą — wyzwalało nie potrzebę zgłębienia źródeł tego chorobliwego stanu rzeczy, ale potrzebę rytualnego samousprawiedliwienia. Jak zawsze, winne rozbiory i komuna. Na razie o komunę mniejsza; rytualizm zaklinania się na rozbiory jako źródło obywatelskiej patologii jest oczywisty — przecież nader skutecznie do nich przyczyniła się właśnie obywatelska patologia! Jej wyróżnikiem było utożsamianie wolności z uprzywilejowaniem i samowolą, a prawa z represją. Stan wolny w Rzeczpospolitej przedrozbiorowej bynajmniej nie był orędownikiem wolności, lecz grupowego uprzywilejowania. Postępujące zagrożenie państwa, choć znaczne i zewsząd widziane, a — jak Duch praw dowodzi — jego przyczyny były jasne, nie skłoniło owego stanu do podjęcia realnej naprawy, bo to nieuchronnie wiązałoby się z ograniczeniem własnych przywilejów i z przyjęciem na siebie zobowiązań, regulowanych inaczej, niż słowem honoru. Dzieło reformatorskie podjęto nie w stanie zagrożenia lecz klęski politycznej — a i to nie miało ono mocy skonsolidowania stanu wolnego. Upadek Królestwa Obojga Narodów zabolał nie najmniej przecież i dlatego, że stan wolny pod obcym panowaniem zaznać musiał nieznanych sobie rygorów prawnych i społecznych. W tym i pogodzić się z tym do czego, wbrew wszelkim racjom, tak konsekwentnie dopuścić nie chciał, tj. z uwłaszczeniem stanu włościańskiego, a faktycznie niewolnego. [ 3 ] O tym, że podstawową wolność — osobistą — polskim włościanom zapewniła nie złotą wolnością słynąca Rzeczpospolita, lecz niszczący ją oświeceni władcy absolutni przypomina się stanowczo zbyt rzadko, i też bez należytego przemyślenia tego paradoksu. [ 4 ] Godzi się też wspomnieć (bo to następna okoliczność skrupulatnie pomijana), że nie Polska jedna była pozbawiona suwerenności — mają swoje w tym względzie przejścia Czechy, Irlandia, Finlandia… a daj nam Boże po długich latach terminowania obywatelskiego nastawienia Finów. Tylko że trzeba by i Bogu dać szansę: nie ograniczać się do wzywania Imienia Pańskiego, ale takie terminowanie wreszcie zacząć.

Zgoda, że życie publiczne toczy się w Polsce torami nader nie-prawymi, wyznaczanymi przez afery, awantury i skandale. Z udziałem wszystkich uczestniczących w strukturze politycznej stronnictw, choć to nie tylko przypadłość sfery politycznej ani słabość jej oficjalnych uczestników. Ale to nie złe prawa tworzą afery i skandale, nie one wdają się w awantury; nie prawa wreszcie do tego wszystkiego przyzywają media. Wszystko to (i wiele jeszcze nieprawości pomniejszych) czynią ludzie, w świadomości których wszelkie normy, reguły czy przepisy są tylko formalnością do ominięcia, na tyle nieistotną, że nawet nie trzeba specjalnie się trudzić nad zachowaniem pozorów. Te stronnictwa oraz instytucje, znieprawiające przestrzeń publiczną w Polsce, tworzyli (i tworzą) najzwyklejsi obywatele. Wnoszą w posagu nie co innego, tylko swoją osobistą kulturę prawną, swoje przekonania o tym, co jest w tej publicznej przestrzeni dopuszczalne i przyzwoite oraz swoje wyobrażenie o statusie politycznego aktywisty. Charakterystyczne dla owych ludzi władzy jest poczucie omnipotencji i bezkarności, oraz przeświadczenie, że rosną one wykładniczo wraz ze wzrostem pozycji społecznej. [ 5 ] To dlatego parlamentarzyści, nawet z wykształceniem prawniczym, nie tylko publicznie ignorują prawo, ale — bywa — mają to za powód do chwały. Tworzy się karykatura świadomości sarmackiej: warstwa polityczna identyfikuje się mentalnie ze stanem wolnym i — konsekwentnie — zawłaszcza na swój użytek szlacheckie prerogatywy, te same, które państwo zrujnowały.


1 2 3 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Dlaczego rozum wzbrania się przed wiarą w Boga, którego mogą pożreć myszy?
Ziemia nie tak już jałowa

 See comments (11)..   


 Footnotes:
[ 1 ] W nader ciekawym panelu poświęconym okrucieństwu, a zorganizowanym przez W. Galewicza w Diametros, wątek ten, wywodzony z nietzscheańskiej koncepcji źródeł panowania, był traktowany tylko w jednym aspekcie: właśnie jako zbiór akcydentalnych porządków społecznych. Tymczasem sprawą istotną nie jest sam zbiór i jego charakter, ale charakter generującej go matrycy.
[ 2 ] Jest to współczesna postać sporu między sofistami a sokratykami (tj. postaciami egzemplifikującymi nieutylitarną i niepragmatyczną koncepcję 'prawdy politycznej', występującymi w pismach sokratycznych). Ostatnio bardzo jasno i trafnie wątek ten przedstawił, nawiązując do W. Jaegera, P. Paczkowski.
[ 3 ] Lista bibliograficzna do tego zagadnienia jest długa. Przynależy do niej wiele z polskiej literatury sylwicznej, którą bada D. Ulicka. Tu wystarczy przywołać obserwację Jeana Baudoin de Courtenay, gdyż od niej zaczyna się jego dzieło pioniera polskiej etnologii. W dzienniku podróżnym zanotował, że ziemie polskie zamieszkują dwa ewidentnie odrębne narody. Najpierw dostrzega się odrębność antropologiczną: obie nacje znacząco różnią się wzrostem, kondycją fizyczną i tempem starzenia się. Wraz z tym widać, że naród rosły traktuje naród wątły jak nację podbitą i zniewoloną. Częściowa wspólnota języka jest dla badacza wskazówką, że ów podbój i zniewolenie dokonały się dawno, a nie że jest to głęboko podzielona jedna etnia. Ten trop literacko wykorzystał S. Żeromski.
[ 4 ] W pamiętnikach W. Witosa znajduje się wątek dochodzenia przez literaturę do świadomości etnicznej. Dla pokolenia rodziców Witosa i dla niego samego (przed tym przełomem) było oczywistością, że z polską szlachtą nie łączy ich nic, oprócz wieków wyzysku, ukróconego przez władzę cesarską (zabór austriacki).
[ 5 ] Wskazują na to informacje medialne o nagannych zachowaniach przedstawicieli różnych szczebli władzy, którym nie towarzyszy bynajmniej zawstydzenie ani uznanie własnej winy;  wskazują też losy przymiarek do dyskusji o zakresie immunitetu poselskiego. Oraz fakt, że — jak dotąd — rzetelnej dyskusji udało się uniknąć.

«    (Published: 24-04-2011 Last change: 25-04-2011)

 Send text to e-mail address..   
Print-out version..    PDF    MS Word

Romana Kolarzowa
Profesor Uniwersytetu Rzeszowskiego (zakład aksjologii wydziału filozoficznego). Wcześniej pracowała na Uniwersytecie Jagiellońskim, w Akademii Muzycznej w Poznaniu oraz na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Była redaktorką wydawnictwa Rebis. Była związana z organizacjami: Ruch Obrony Praw Kobiet, NEUTRUM, Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Autorka książek: "Postmodernizm w muzyce" (Warszawa 1993), "Przekroczyć estetykę" (Kraków 2001), "Wprowadzenie do tradycji i myśli żydowskiej" (Rzeszów 2006), "Kilka ćwiczeń z myślenia praktycznego" (w przygotowaniu).

 Number of texts in service: 4  Show other texts of this author
 Newest author's article: Krwawe majaki kultury
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.
page 1202 
   Want more? Sign up for free!
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)