|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Society »
Dlaczego odrzucam religię, a zwłaszcza katolicyzm Author of this text: Piotr Napierała
Odkąd
zacząłem poważnie myśleć o rzeczywistości czułem się rozdarty między
moim uwielbieniem dla pewnej hierarchii i porządku społecznego, a wolteriańskim
odrzuceniem wszystkiego, co utrudnia codzienną ludzką egzystencję. Przyczyny
tego rozdarcia upatruję w przesiąknięciu wszystkiego co prawicowe duchem
religijnym, co szczególnie widoczne jest w Polsce, gdzie prawicowy oznacza tyle
co katolicki. A przecież skąd inąd wiemy, że obecny Kościół jest mocno
socjalny i modernistyczny w niektórych sferach swej działalności.
Kolumbijski
konserwatysta ultrakatolicki Nicolás Gómez
Dávila (1913-1994) pisał: "Najkrótszą i najdokładniejszą
definicję prawdziwej cywilizacji napotkałem u Trevelyana: A leisured class
with large and learned libraries in their country seats (klasa próżniacza z jej wielkimi i uczonymi bibliotekami w wiejskich domach)". Jestem skłonny
się zgodzić z nim lecz trzeba tu zauważyć, że Dávila zapomniał, że Trevelyan był wigiem i liberałem, a owa szlachta
ziemiańska również do ultra religijnej bynajmniej nie należała. Mówimy tu o liberalnej oświeconej Anglii XVIII i XIX wieku. Jak widać nawet taka
konserwa jak Dávila instynktownie wyczuwa, że liberalizm jest najlepszą ideą
polityczną i najbardziej ludzką. Tak więc ów dziwaczny i chybotliwy związek
konserwatyzmu społecznego z religijnością jest zjawiskiem powszechnym.
Tu warto zapytać; a co by było gdyby część owej
„leisured class" była gejami lub libertynami? Historycznie wiadomo, że
bywało i tak. Oczywiście nic by się nie stało — konserwatywna struktura
nie ucierpiałaby ani odrobinę, ale spróbujmy to wytłumaczyć jakiemuś
gorliwemu polskiemu parafianinowi...
Moje poszukiwania pewnego ładu w rzeczywistości
powodują, że zachowuję ideę Boga na własny użytek, jako synonimu pewnego
kosmicznego ładu filozoficznego, jednak mój Bóg nie jest małostkowym
liczykrupą warzącym poszczególne grzechy i grzeszki, lecz bogiem
filozoficznym, który w ludzkie sprawy się nie wtrąca, bo i po co, wystarczy
mu stworzyć świat i być z niego dumnym. Idę tu wiec za deizmem Tolanda,
Voltaire’a i Paine’a.
Do
niedawna ateizm i deizm miały posmak rzekomych sympatii wobec ZSRR i komunizmu,
podczas gdy katolicyzm a la Wyszyński stanowił kwintesencję dobrego „jędrusiostwa"
(zupełnie odwrotnie było i jest w Hiszpanii), dziś młodzi biorą śluby
katolickie tylko z szacunku dla rodziców, lub ulegając ich presji. Za 1-2
pokolenia prawdopodobnie będziemy nowoczesnym zachodnim społeczeństwem świeckim.
Demokracja, którą uważam za gorszy ustrój od monarchii oświeconej, przydaje
się akurat w tym procesie dopasowując wygląd społeczeństwa do woli większości,
która ma dosyć trucia o wyimaginowanych grzechach i słuchać co podstarzali
prawiczkowie mają do powiedzenia o seksie.
Katoliccy
konserwatyści, tacy jak np. prof Wielomski uważają, że ja jako prawicowy
wolterianin powinienem zachować swój religijny sceptycyzm dla siebie, ceniąc
religię jako podstawę ładu społecznego. Cóż, ja to odczuwam jako kreowanie
hipokryzji. Sam Voltaire zmieniał kilkakrotnie zdanie w tym względzie, w końcu
postanowił nie (od)ewangelizowywać chłopów, z obawy przed tym, że wraz z religią znikną ich podstawowe hamulce przed występkiem, lecz o pewnej
akceptacji dla takiego dwutorowego myślenia u niego nie może być mowy.
Voltaire uważał, że nigdy całe społeczeństwo nie będzie zdolne porzucić
religii dla bardziej wyrafinowanej i przydatnej filozofii moralnej, ale cała elita, która ma możność uczenia się i doskonalenia winna to uczynić.
Po
pierwsze Biblia promuje przestarzały model moralności. Jest to księga pełna
kar za najlżejsze przewinienia, rekomendująca karę śmierci nie tylko za
homoseksualizm, ale i za nieposłuszeństwo dzieci wobec rodziców czy złamanie
szabatu. Dla naszych czasów nadaje się tylko liberalny model moralności,
inaczej przy obecnym przemieszaniu różnych etnosów będziemy mieli permanentną
wojnę domową. Zresztą o to właśnie chodziło liberałom, masonom. Ocenia się,
że ok. 20-50 % księży katolickich to geje. Skąd więc ta niechęć do gejów
świeckich? Czy to wrogość czy konkurencja?
Religia
zachęca ludzi do udawania, że wiedzą coś, czego wiedzieć nie mogą, a więc
wspomaga ona ignorancję i arogancję w stosunkach międzyludzkich. Religijni
ludzie uważający, że znają przeznaczenie ludzkości, przejawiają tendencję
do pouczania innych i wtykania nosa w ich prywatne sprawy. Katoliccy naukowcy
tacy jak prof. Legutko atakują nawet Locke’owską „strefę prywatną" -
podstawę dzisiejszego zachodniego modelu społeczeństw i zachodnich wolności,
jako „niepotrzebną". Warto mieć na oku te pseudonaukowe próby. Wiara w Boga, ludzkość, Brahmę, prawa człowieka, wolny rynek, humanizm, uczciwość,
Jezusa to delikatne prywatne sprawy, a ewentualne zmiany światopoglądu powinny
zachodzić w zaciszu domów najlepiej pod wpływem spokojnej samotnej lektury,
lub życzliwej dyskusji z przyjaciółmi. Przy okazji wychodzi
masochizm katolików, gdy podczas mszy ksiądz grzmi na tych, co
przyszli, że ludzie „nie chodzą w dzisiejszych zepsutych czasach do kościoła" — przecież oni przyszli. Oni też żyją w tych czasach, więc może nie są
one tak zepsute? Gdyby powiedział im to ktoś inny, obraziliby się. Duchowny
może ich obrażać ile wlezie.
Religia
odwraca uwagę od spraw ziemskich ku problemom na które człowiek nie ma wpływu — problemom abstrakcyjnym. Duchowni są wyabstrahowani, zwłaszcza ci
katoliccy żyjący w celibacie. Duchowni są utrzymywani z datków za swoje śmieszne
wypracowania (często ściągnięte z netu) odbębnione w kościele, a zakonnicy
dostają kieszonkowe od przeorów i nie mogą mieć właściwie nic własnego.
Szkółka dziewic lub komuna — gdzie tu prawdziwe życie? Co oni mogą wiedzieć o psychologii? rodzinie? Seksie? Tj. mogą wiedzieć, bo są kimś innym prócz
tego, że są duchownymi. Pamiętam rozmowę miss Olsen z młodym księdzem w serialu „Mad Men". Miała ona nieślubne dziecko, które wychowywała jej
matka na prowincji, a ksiądz wywąchał „duchowy problem" bohaterki
serialu. Nie przyznała się do „grzechu", a przy okazji dała do
zrozumienia klerykowi (w Polsce panuje mania rozróżniania kleryków, prałatów,
sufraganów, biskupów itp. dla mnie kleryk to taki sam ksiądz jak każdy inny
tylko na stażu), że nigdy nie żył prawdziwym życiem (didn't
live real life), więc nie może jej pomóc ani czegokolwiek poradzić, on
odparł wówczas, że kiedyś żył prawdziwym życiem. Morał z tego taki, że
skoro ksiądz by zyskać autorytet w rozmowie o życiu musi wskazać na swe
pozakościelne doświadczenie życiowe, to po co w ogóle zostawać księdzem?
Jak
pisał de Sade religia jest po prostu niepotrzebna. Nie potrzebujemy jej aby
czynić dobro; współczucie było znane i w pogańskim Rzymie. Z drugiej strony
Steven Weinberg zauważył: "Z religią czy bez, dobrzy ludzie będą
postępować dobrze, a źli — źle, ale złe postępowanie dobrych ludzi
to zasługa religii". O przynależności człowieka do religii decyduje
geografia i przypadek. Podobno drugie imię boga to przypadek, ale dla mnie to
nie dowodzi jakiejkolwiek celowości wyznawania akurat tej odziedziczonej
religii. Dlaczego w Grecji Platona i Arystotelesa nikt nie modlił się do
Brahmy lub Odyna?
Kolejna sprawa to podejście kleru do kobiet. Nie
jestem typowym feministą i uważam, że są sfery, w których kobiety mają aż
za dobrze, np. w kwestii alimentów i w sądach rodzinnych, gdzie sędzinami są
zazwyczaj kobiety, nie zgadzam się też np. z tezą, że świat rządzony prze
kobiety musi być z definicji światem mniej okrutnym, lecz trudno mi nie zgodzić
się z takimi zdaniami jak to: „...W polskim parlamencie jest 80 proc. mężczyzn i 20 proc. kobiet. Dzięki temu mamy świetne przepisy łowieckie i legalną
pornografię, ale zamiast edukacji seksualnej w szkołach prowadzi się katechezę.
Budowa stadionów jest absolutnym priorytetem, ale domów dla ofiar przemocy już
nie…",pochodzącego z „Dużej
książki o aborcji" Katarzyny Bratkowskiej i Kazimiery Szczuki. Podobnie
jak zgadzam się z tym zdaniem: "...Gdyby mężczyźni zachodzili w ciążę, aborcja
byłaby sakramentem..." pochodzącej z tej samej książki. Jestem w stanie w to uwierzyć. W końcu nawet małżeństwo jako sakrament funkcjonuje
dopiero od Thoma de Aquino (nie
lubię spolszczeń) czyli od wieku XIII. Księża
nie są gentelmanami… w końcu they
don't live real life więc nie muszą. W normalnym życiu człowiek musi
przez grzeczność zabiegać o względy.
Ileż to wieków kobiety to były te gorsze, te nieczyste, a te co
inteligentniejsze mogły być nawet posądzone o czary (w końcu rzucały
„urok" — taka dawna nazwa na sex appeal), ale jak podstarzałe męskie
dziewice mają rozumieć kobiety? Nic dziwnego, że Luther rozumiał je lepiej, w końcu nawet ożenił się z Katherine von Bora. No i to katolickie opętanie
na punkcie seksu! Tak mało jest radości w życiu, to jeszcze zabierają i to...
Na
koniec: monarchizm Watykanu mógłby być zaletą, gdyby było to państwo
zajmujące się sprawami świeckimi, wierzę bowiem w wyższość organizacyjną
monarchii. W przypadku władzy czysto duchowej monarchizm ma posmak paskudnej
tyranii i policji myśli. Wprawdzie np. muzułmanie potrafią utrudniać sobie i innym życie i bez głównej bazy, ale decyzje papieskie zawsze skazują na życie w hipokryzji ten lub inny milion katolików, ponieważ poglądów nie da się
zmienić według zaleceń ustaw. Czasem myślę, że może wystarczyłoby gdyby
wszyscy katolicy zostali protestantami; ci doszli do oświecenia i tolerancji
samodzielnie i bez dozoru kleru dyskutując o Biblii, może i my doszlibyśmy.
Jest na to szansa w Irlandii, wobec powszechnego oburzenia w sprawie tysięcy
gwałtów dokonanych przez księży na nieletnich. Ponoć większość
tamtejszych katolików przyznaje się do chęci zmiany wyznania.
« (Published: 24-07-2011 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 2056 |
|