The RationalistSkip to content


We have registered
204.464.465 visits
There are 7364 articles   written by 1065 authors. They could occupy 29017 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2992 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
 Articles and essays »

O monument predenta [1]
Author of this text:

Wprawdzie przycichł był ryk o monumencie sięgającym nieba, wyższym niż betonowy Chrystus, ale chęć trwa, rozrasta się i co czas jakiś objawia się wściekłą wolą niektórych obywatelów. Dlatego usilnie do sprawy powracam, znajdując nie dające się zbić argumenta. Jeżeli oczywiście każdy ma prawo wyrażać swój pogląd, a nie jedynie ryczący protopostfaszyści. Oczywiście mógłbym powołać się na usus, na ścierwi zwyczaj sobak wściekle ubliżających obecnemu prezydentowi, dlatego, że nie został nim ich niziołek. Ale ja nie znieważam, pragnę jedynie wynieść na ołtarze.

Predent posplitej. Tak o sobie mówił zwyczajnie, skromnie. Nie dla zgrywy, lecz z powodu szczękościsku, który napadał go za przyczyną zrozumiałego lęku, kiedy musiał występować publicznie, a w pobliżu nie było prezesa, żeby podpowiedział: czto diełat' dalsze?

Zanim jednak o walorach tego niezwykłego zwykłego człowieka, sformułuję postulat zasadniczy. Otóż bezwzględnie, stanowczo, z uporem opowiadam się za postawieniem panu predentowi pomnika. Bardziej niż okazałego. W miejscu wybranym przez koślawą emanację spróchniałego narodu. Z napisem zwięzłym: Miernocie tłum.

Powodów jest sporo.

Najpierw ten, że na pomnik zasługuje każdy człowiek, gdyż umiera, zatem należy się szczególnie uczestnikowi katastrofy w ruchu lotniczym. Zwłaszcza kiedy, co bardzo prawdopodobne, sam ją spowoduje. I tylko ze względów praktycznych, fiskalnych oraz estetycznych, postument stawiany bywa jedynie reprezentantom, zamiast wszystkim takim.

Monumentami w historii czasem wyróżniano jednostki wybitne: wielkich oraz marnych królów, zwycięskich, ale też pobitych wodzów, nikczemnych kochanych dyktatorów, głupich i mądrych uczonych, wyjątkowo nawet udanych muzykantów czy literatów. Zawsze natomiast, wyjątków nie czyniąc, na cokołach stawiano znaczących morderców, wyróżniających się liczbą zgładzonych wrogów oraz przyjaciół. W czasach nowszych zbrodniarzy o randze ogólnoświatowej. Natomiast z przyczyn paskudnych nie było zwyczaju, by podkreślać w ten sposób znaczenie oraz chwałę tych, którzy w każdych czasach krzyczą zawsze najwięcej: zwyczajnej hołoty, a zwłaszcza pierwszych z niej. I oto tłum groźnie upomniał się. Bowiem Pospolitość jest na Ziemi nieśmiertelna, jako rzekł Burckhardt.

SkoczekJestem za głosem tłumu, zwłaszcza spreparowanego, tak paskudnie i plugawie, bez powodów postponowanego jako tłuszcza, ciemna masa, hołota, hałastra. Nazywanego mętami, motłochem, szumowinami i pospólstwem. A przecież jest to nieodmiennie poważna część narodu. Współcześnie, niby olbrzymia pobożna grzybnia rydzyków, tłum wolą swą potężną wyłonił właśnie idola — małego predenta — wyrażającego najwyższe wartości moralne tłumu, czyli nicość i pustkę. Świadomie, nawet z czułością nawiązuję tu do bohatera, który w pewnym względzie równy był małemu rycerzowi, dzielnemu panu Wołodyjowskiemu.

Od razu, aby mi bezproduktywnie nie wytykano, aczkolwiek haniebnych, to jednak rzeczywistych intencji, przyznaję, że i ja pragnę, jak wielu, przy szczęśliwej okazji, również wydobyć się z bezimiennej magmy obywatelów, z bolesnego anonimowego trwania poza wszelką medialnością, na nędznym i parszywym uboczu wydarzeń. Mój asumpt pochodzi nie tyle od grupy wspaniale pogłupiałych babć i dziadków, znanych jako słynni obrońcy drewna, lecz głównie od tego ogólnie nieznanego z wartościowego dorobku naukowego słynnego profesora, który bystrze objawił się jako inicjator budowy rzeczonego postumentu. Mądry uczony statuę ogromną słusznie zamierza, jak się domyślam, z mojej kieszeni (łącznie tysiąc trzysta emerytury nauczycielskiej i jednocześnie literackiej) oraz nędzarzy podobnych. Oczywiście, gdyby projektodawca cudem chrześcijańskim szmal wyłożył jednak z kasy własnej, osobiście sumptem swoim odkuję mu w granicie tablicę pamiątkową za chorobliwą szczodrość. Jestem patriotą, jak wszyscy biorący w interesie udział, tedy mam prawo do malutkiego uszczknięcia popularności, szczególnie liczę na zaproszenie do wielu telewizji oraz ważnych radiostancji. Zaś na ordery, jeśli ewentualnie zwycięży postnazizm, co wszystko jest możliwe w podniosłej atmosferze martyrologii. No i znaczenie poważne miał będzie precedens: Nikomu pomniczek, więc czemu potem i nie mnie, orędownikowi sprawy słusznej?

Niewątpliwie wielka to sromota dowodzić oczywistości.

Zanim ustalimy rzeczywiste powody, dla których predentowi postument się wyjątkowo bezsprzecznie należy, najpierw przypomnijmy piękną sentencję De mortui nihil nisi bene, mówiącą, że o umarlakach (świadomie używam pojęcia ludowego) należy mówić wyłącznie dobrze. Taka jest humanistyczna, najbardziej ludzka tradycja. To dlatego wielu dobrze wspomina nawet rzeźników w rodzaju Wissarionowicza czy Adolfa. Nie żyją, więc nie powinno się o nich przykrych kalumnii! Dlaczego więc mielibyśmy źle o wyjątkowym nieudaczniku czy innym niedołędze, potulnym słudze brata swego? Dlatego więc ohydną nieprawdą jest insynuacja, że w omawianym przypadku rozhuśtano zgrabne powiedzenie nisi bene we łbach tłumoków i wszyscy pofajdali się z płaczu.

Niemniej zamiar postrzegam szerzej niż grupa wybitnych inicjatorów, dla których zresztą instytucje strzegące nierządu w Rzeczypospolitej (choćby zasłużony IPN) winny niezwłocznie wystąpić nie tylko o nagrody Nobla w uprawianych (pługiem) dyscyplinach, ale też o Oskary za cudowne, czy tam cudaczne, aktorstwo w sferze publicznej.

Pora, by skrzętnie wyliczyć zasługi kandydata na obelisk. Więc przede wszystkim jego ogromny, tak zwyczajny u tłumu polskiego, patriotyzm niezmierny. Wszystko, co czynił, za wiedzą i pozwoleństwem swego ukochanego brata oczywiście, niczym innym nie było niż służbą wytrwałą Rzeczypospolitej. A miłość ta nadzwyczajna rozkwitła już w dzieciństwie, na wysokim podwórku żoliborskim, gdzie bracia hasali na drewnianych kasztankach (na wzór kobyły Piłsudskiego) wywijając szabelkami biało-czerwonymi i ćwicząc politykę historyczną podług pana Sienkiewicza, te różne, tak entuzjastyczne, wciągania na pal nieprzyjaciół oraz przypalania boków wrogom ojczyzny. Główną jednak zasługą jest tak namiętnie wyobrażany, że aż prawdziwy, udział predenta w powstaniu warszawskim. Śmiało rzec można, iż tych dwieście tysięcy zamordowanych (jakże wielkie trzeba mieć serce, by tylu na ołtarzu ojczyzny złożyć!) i prawie całkowite zburzenie miasta, to wielkie osobiste dzieło kochających bohaterską Warszawę małych wielkich braci. Uzasadnione jest przypuszczenie, iż to głównie oni, a zwłaszcza predent, zastrzelili wszystkich tych trochę ponad tysiąc pięciuset szkopów, żołnierzy Wehrmachtu, co wówczas padli szturmując polskie szańce i barykady. Wspominając te swoje boje, można by rzec ich Mein Kampf, predent, jeszcze jako szef stolicy, kazał wybudować, szczęśliwie za moją także forsę, muzeum masakry warszawiaków, chwalebnej, tak charakterystycznej dla narodu, klęski. Byłem tam, w te dni ostatnie...

Wprawdzie predent w polityce wewnętrznej wetował wskazane mu przez bliźniaka ustawy, ale przecież nie były one korzystne dla państwa, gdyż niedobre dla ferajny brata. A prawo powinno służyć wszystkim, a nie tylko jakiemuś jaśnie państwu, zwłaszcza ojczyźnie zgniłych liberałów. Wetodawca być może czasem okazywał pogardę nielubianym przez rodzeństwo ministrom oraz premierowi wywodzącemu się z rodziny historycznie związanej z Wehrmachtem, przecież nie da się kochać nieprzyjaciół Polski. Był zatem niewątpliwie predentem wszystkich należących i sympatyzujących z braćmi Polaków narodowych. Przede wszystkim prawdziwych, jak prawdziwki sromotnikowe.

Tu miejsce stosowne, by podkreślić niesłychanie silne związki predenta z tłumem polskim. Wyrażały się one na co dzień wielką solidarnością z tym szczególnie odłamem prawdziwych Polaków, którzy kaleczą język narodowy w mowie i piśmie. A to z tego prostego względu, że kto rzeczywiście ojczyznę świętą miłuje, nie musi się przed nikim popisywać tymi różnymi śmiesznymi ę ą. Nie w gębie patriotyzm mieszka, nie jęzorami się wyraża. Predent na szczęście w ogóle chorował na trudności z językiem ojczystym, które, jak się wydaje, powodowała mama polonistka pracująca w Instytucie Badań Literackich. Po prostu miała za wysokie, niepotrzebne wymagania w stosunku do nieśmiałego chłopczyka, co go paraliżowało. On, czując w sobie naturalny zew polskości, pragnął wyrażać się jak prosty narodowy tłum. Stąd nie chciał na przykład dzielić wyrazów, więc łączył je w postaci znanego Irasiad. Nie trzymały go się też idiotyczne nazwiska, takie jak Boruc, więc wymawiał szczebiocąc ładnie po swojemu, dziecięcemu Borubar. Polskę, kojarząc kraj ze znaną warszawska ulicą, śpiewająco nazywał Wolską. Wprawdzie jako doktor (cudem, niewątpliwe wpływy św. Brygidy) habilitowany niby winien był obowiązkowo znać choćby dwa języki obce, ale jak tu wymagać obcych, kiedy nie ma potrzeby umieć własnego. Predent, aby być równym przeciętnemu tłumowi, umiejętności podobnych stanowczo się wyparł i obrzydzeniu do obcości, niepolskiej przecież, do końca pozostał. Nie było też czasu na solidną naukę, bo bliźniacy zajęci byli pracowicie grą w filmie o złodziejstwie w dziedzinie ciał niebieskich. Najpewniej z przymusu, na polecenie partyjne, które dostał ojciec. Jako były, obrzydliwy, polskojęzyczny członek tej organizacji wiem, iż poleceniu nie można się było przeciwstawić, zwłaszcza kiedy wyjątkowo za wykonanie dobrze płacono.

Później słusznie nie było już na naukę inteligenckiej, co gorsza liberalnej, polszczyzny czasu. Zwłaszcza, że kandydat na postument, czyli pomnikowicz, poszedł w doktory i pilnie studiował leninowskie prawo pracy, aby zatrzymywać tramwaje oraz kierować strajkiem pracowników Stoczni im. Lenina i doradzać im, jak skakać przez płot, zbierać materiały na agenta Bolka i w ogóle odgrywać generalną rolę w rewolucyjnych przemianach społeczno-politycznych.

Potem, w wolnym już kraju, przyszły predent całkowicie poświęcił się miłości ojczyzny, co zawsze oznacza ukochanie narodu, czyli głównie ludzi prostych. Zwykły tłum, jakim władał, z wyjątkiem dziadów, którym, co zrozumiałe, zwyczajnie a słusznie polecał, by spierdalali, stanowił przedmiot jego najgłębszej miłości. Wystarczy tu przypomnieć, że zgodnie z testamentem wielkiego Lenina (proletariackiego mędrca predent przestudiował do cna podczas pisania dysertacji) ministrem spraw zagranicznych w rządzie swego brata, z którym dzielił jeden przeciętny mózg, uczynił niewiastę przypominającą zwykłą szlachetną kucharkę. Stała się nią poraniona (na rozumie), jak samawyznała dama zwana pulardą. Okazało się, że wybór był niezmiernie trafiony, gdyż posiadała potrzebny w dyplomacji język angielski, to znaczy dwa niezbędne słówka no comment, którymi można definitywnie załatwić każde sensowne pytanie (podobną strategię stosował słynny Mołotow, jego straszne niet powodowało drżenie w posadach całego świata). Blada pularda odwdzięczała się predentowi za niesłychany awans żarliwym posłuszeństwem: jest absolutnie pewne, że nawet swe potrzeby fizjologiczne załatwiała dopiero po odpowiedniej zgodzie przełożonego. Jeśli idzie o główne cele, oczywiście zgodne z życzeniami przełożonego, prowadzonej przez nią polityki zagranicznej, to było nią, niestety nie zrealizowane, dążenie do wywołania, zwycięskiej oczywiście, wojny z Rosją i Niemcami, zgodnie z patriotycznymi założeniami predenta, a zwłaszcza jego brata wyposażonego w główną partię jednego, wspólnego rozumu. Byłoby więc bardzo słusznie i ładnie, gdyby u stóp cokołu pomnika odlano z bladej cyny postać pulardy wpatrzonej miłośnie w nóżki uwielbianego szefa. No comment.


1 2 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Breivik – witajcie w wieku horroryzmu
Drogi wściekły oszołomie: czyli Sama Harrisa odpowiedź Chrisowi Hedgesowi

 See comments (14)..   


«    (Published: 28-07-2011 )

 Send text to e-mail address..   
Print-out version..    PDF    MS Word

Anatol Ulman
Urodzony w 1931 roku pisarz, dziennikarz i krytyk literacki. Publikacje książkowe: Cigi de Montbazon (1979), Godziny błaznów w składnicy złomu. Komedia współczesna (1980), Obsesyjne opowiadania bez motywacji (1981), Szef i takie różne sprawy (1982), Potworne poglądy cynicznych krasnoludków (1985), Polujący z brzytwą (seria Ewa wzywa 07, 1988), Ojciec nasz Faust Mefistofelewicz (1991), Zabawne zbrodnie (1998), Pan Tatol czyli nieostatni zajazd na dziczy. Historia burżuazyjna z końca (2000), Transakcja z amnezją. Komedia wirtualna (2000), Dzyndzylyndzy czyli postmortuizm (Wydawnictwo Alta Press-2007), " Drzazgi. Powabność bytu" (2008). W listopadzie 2010 roku zadebiutował jako poeta tomikiem wierszy "Miąższ".

 Number of texts in service: 25  Show other texts of this author
 Newest author's article: Babok Krwiożerczy (nieśmieszny)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.
page 2074 
   Want more? Sign up for free!
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)