The RationalistSkip to content


We have registered
204.998.031 visits
There are 7362 articles   written by 1064 authors. They could occupy 29015 A4 pages

Search in sites:

Advanced search..

The latest sites..
Digests archive....

 How do you like that?
This rocks!
Well done
I don't mind
This sucks
  

Casted 2992 votes.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Friedrich Nietzsche - Antychryst

Znajdź książkę..
Sklepik "Racjonalisty"
 Philosophy » »

Do historyi naturalnej morału [2]
Author of this text: Fryderyk Nietzsche

Dawny problemat teologiczny wiary i wiedzy — czyli wyraźniej, instynktu i rozumu — zatem zagadnienie, czy, ze względu na ocenę wartości rzeczy, instynktowi snadniej zaufać można niż rozumowi, który pyta : dlaczego?, domaga się przyczyn, a więc celowości oraz pożyteczności ocen i postępków, — nie jest niczem innem jak owym odwiecznym problematem moralnym, który pojawił się najpierw w osobie Sokratesa i na długo przed powstaniem chrześciaństwa waśnił już umysły. Wprawdzie sam Sokrates zgodnie ze smakiem swego talentu — smakiem przodującego dyalektyka — stanął z początku po stronie rozumu; bo i na czem — że upływało całe jego życie, jak nie na wyśmiewaniu ociężałej dostojnych swych ateńskich ziomków niezdolności, którzy, jak wszyscy ludzie dostojni, powodowali się instynktem i z przyczyn swego postępowania zdać należycie sprawy nie umieli nigdy? Pod koniec atoli, w skrytości i cichości, ze siebie samego śmiał się on także: roztrząsnąwszy subtelniejsze swe sumienie i przesłuchawszy siebie, dojrzał też samą ociężałość i niezdolność. Pocóż więc, przekonywał siebie, wyzbywać się dlatego instynktów ? Należy przyznawać im słuszność i rozumowi także, — należy powodować się instynktami, rozum zaś nakłonić, by słuszne powody miał na ich poparcie. Na tem polegała właściwa fałszywość owego wielkiego tajemniczego ironika : wmówił w swe sumienie, by się zadowalniało ni to oszukiwaniem siebie: w istocie przeniknął irracyonalność sądów moralnych. — Platon w takich rzeczach niewinniejszy i wykrętności próżen plebejskiej, całym wysiłkiem mocy — największej mocy, jaką dotychczas rozporządzał filozof! — chciał dowieść sobie, iż rozum i instynkt same przez się do jednego i tego samego zmierzają celu, ku Dobru, ku Bogu; odtąd wszyscy teologowie i filozofowie wstępują w jego ślady — to znaczy, w rzeczach morału zwyciężał dotychczas instynkt, lub, jak to chrześcianie nazywają, wiara, czyli, jak ja to zowie, stado. Należałoby jednakże uczynić w tym względzie wyjątek dla Descartes'a, ojca racyonalizmu (a więc dziadka rewolucyi), który uznawał jedynie powagę rozumu: atoli rozum jest jeno narzędziem, a Descartes był powierzchowny.

Kto śledził dzieje którejkolwiek umiejętności, ten w jej rozwoju znajduje wskazówki do zrozumienia najdawniejszych i najpospolitszych kolei wszelkiej wiedzy i poznania : tu i tam przedwczesne hypotezy, zmyślenia, niemądra łatwowierność, brak nieufności i cierpliwości rozwinęły się najpierwej, — zmysły nasze uczą się późno, nigdy zaś zupełnie, być subtelnymi, wiernymi, przezornymi narządami poznania. Oku naszemu jest o wiele wygodniej odtworzyć pod wpływem danego, bodźca obraz, odtwarzany już niejednokrotnie, niźli podchwycić niezwykłość i nowość jakiegoś wrażenia: w ostatnim razie potrzeba więcej siły, więcej moralności. Dla ucha nowe brzmienia są przykre i trudne; nie lubimy słuchać muzyki, do której nie nawykliśmy. Słysząc obcy język, mimowolnie usiłujemy zasłyszane dźwięki przekształcić w słowa o brzmieniu więcej swojskiem i znajomem: tak na przykład utworzył ongi Niemiec z zasłyszanego arcubalista słowo Arnibrust. Względem nowości zmysły nasze zachowują się także wrogo i niechętnie; i w ogóle przy najprostszych nawet przejawach zmysłowości biorą górę afekty, jak bojaźń, miłość, nienawiść, połączone z biernymi afektami lenistwa. — Jak czytelnik dzisiejszy nie odczytuje bynajmniej poszczególnych słów (tem mniej zgłosek), tworzących stronnicę — z dwudziestu słów wybiera raczej na chybi-trafi pięć i z tych pięciu domyśla się przybliżonej treści — tak też patrząc na drzewo, nie widzimy w całości i dokładnie jego liści, gałęzi, barwy i kształtu; jest nam o wiele łatwiej wyobrazić sobie coś zbliżonego do drzewa. Nawet śród najniezwyklejszych okoliczności życiowych postępujemy również w ten sam sposób: wysnuwamy sobie przeważną część zdarzenia z wyobraźni i niepodobna niemal nas zmusić, byśmy jakowemuś zdarzeniu nie przyglądali się jako wynalazcy. Wszystko to znaczy: z całej duszy, od wieków — przywykliśmy do kłamstwa. Czyli, by się wyrazić cnotliwiej i obłudniej, słowem, przyjemniej: jesteśmy o wiele więcej artystami, niż przypuszczamy. — Podczas ożywionej rozmowy widzę niejednokrotnie twarz osoby, z którą rozmawiam, zależnie od myśli przez nią wypowiadanej, lub przeze mnie w jej mózgu rzekomo wywołanej, z taką wyrazistością i dokładnością przed sobą, iż stopień ten wyrazistości przewyższa niepomiernie siłę mojego wzroku: - subtelności gry mięśniowej oraz wyrazu oczu musiałem zatem dopełnić z własnej wyobraźni. Prawdopodobnie osoba ta miała całkiem inną minę lub zgoła, żadnej.

Quidquid luce fuit, tenebris agit: lecz także na odwrót. To, czego doznajemy we śnie, o ile doznawaliśmy już nieraz, wchodzi w końcu tak samo w skład duszy naszej, jak każde zdarzenie rzeczywiste: zależnie od niego jesteśmy bogatsi lub ubożsi, mamy jedną potrzebę więcej lub mniej i ostatecznie za białego dnia, w najweselszych nawet chwilach jawy naszego ducha, chodzimy potrosze na pasku nawyknień snów naszych. Przypuśćmy, iż ktoś w snach nieraz latał i w marzeniach sennych doznaje już poczucia mocy i sztuki latania ni to swojego przywileju, ni to sobie jeno danego, godnego zazdrości szczęścia; że mu się zdaje, iż za najlżejszym bodźcem każdy zwrot i krąg zatoczyć może; że zna on uczucie jakowejś pierzchliwości boskiej, wzbijał się w górę bez wysiłku i przymusu, zlatał w dół bez pognębienia i poniżenia — ciężkości wszelkiej próżen! — : jakżeby dla człowieka, który ma takie doświadczenia senne i nawyknienia senne, nie miało w końcu słowo szczęście i za białego dnia także innego znaczenia i zabarwienia! jakżeby mógł nie pragnąć szczęścia — inaczej! wzlot, jak opisują go poeci, w porównaniu z lataniem owem snadź wydaje się mu zbyt już ziemskim, od mięśni zależnym, gwałtownym, za ciężkim.

Różność ludzi objawia się nie tylko w różności poglądów na dobro, a więc w tem, iż za cel swych dążeń rozmaite obierają dobra, oraz iż co do przedniejszych i pośledniejszych wartości, co do stopniowania dóbr powszechnie uznanych niema między nimi zgody: - jeszcze dobitniej objawia się ona w tem, co w ich mniemaniu jest rzeczywistem mieniem i posiadaniem jakiegoś dobra. Co do kobiety na przykład, mniej wybrednemu wystarcza już opanowanie jej ciała i rozkosz płciowa jako dostateczna i zadowalniająca oznaka mienia, posiadania; ktoś inny, obdarzony nieufniejszą i wygórowańszą posiadania żądzą, widzi wątpliwość, pozorność jeno takiego mienia i szuka subtelniejszych prób, przedewszystkiem by wiedzieć, czy kobieta nie tylko mu się oddaje, lecz także powierza to, co ma lub coby mieć chciała — : wtedy dopiero zda się mu posiadaną. Dla trzeciego atoli i to nawet nie jest jeszcze kresem podejrzliwości i chęci posiadania; zapytuje siebie, czy kobieta, powierzając mu wszystko, nie czyni tego snadź dla urojonego widziadła: by w ogóle mógł zjednać sobie miłość, chce wpierw być poznanym do dna, do bezdna nawet swej duszy, posuwa się do tego, iż pozwala się odgadnąć. — Wtedy dopiero doznaje uczucia całkowitego posiadania ukochanej kobiety, gdy nie ma już ona co do niego złudzeń, kiedy kocha go zarówno dla jego dyabelstwa i skrytej niesytości, jak dla jego dobroci, cierpliwości i duchowości. Ów chciałby owładnąć ludem: więc wszystkie celniejsze sztuczki Cagliostra i Katyliny są dlań w tym celu dobre. Inny, o subtelniejszej żądzy posiadania, rzecze chcąc posiadać, oszukiwać się nie godzi — drażni go i niecierpliwi myśl, iż sercem ludu rządzi jego maska: zatem muszę dać się poznać, a przedewszystkiem poznać siebie samego! U uczynnych i dobroczynnych ludzi spotyka się stale niemal niezręczny ów wybieg, który w człowieka, potrzebującego pomocy, najpierw wmówić się stara: jakoby na przykład zasługiwał na wsparcie, ich właśnie potrzebował pomocy i przyrzekał w zamian być serdecznie wdzięcznym, przywiązanym, uległym, — drogą tych przewidzeń zabierają sobie biedaka ni to na własność, gdyż z pożądania własności wynika w ogóle ich dobroczynność i uczynność. Bywają zazdrośni, gdy im w niesieniu pomocy przeszkodzi się lub ich się uprzedzi. Rodzice urabiają mimowolnie dzieci na swe podobieństwo — zwą to wychowaniem -, żadna matka nie wątpi w głębi duszy, iż, rodząc dziecię, nabywa je na własność, każdy ojciec ma w swem mniemaniu prawo naginać je do swych pojęć oraz sposobu osądzania wartości. Toć zdawało się ongi ojcom rzeczą godziwą rozstrzygać (jak u starożytnych Niemców) o życiu i śmierci, noworodków. A podobnie jak ojciec, tak też nauczyciel, stan, duchowny, władca w każdym nowym człowieku widzą nadarzającą się do nowego posiadania sposobność. Z czego wynika...

Żydzi — lud zrodzony do niewoli, jak powiada Tacyt i cały świat starożytny, lud wybrany pośród ludów, jak mówią i wierzą oni sami — , Żydzi dokonali owego mistrzowskiego dzieła przemianowania wartości, dzięki któremu życie na ziemi nabrało dla kilku tysiącleci nowego niebezpiecznego czaru: — prorocy ich pojęcia bogaty, bezbożny, zły, gwałtowny, zmysłowy stopili w jedno i okryli po raz pierwszy słowo świat niesławą. Na tem przemianowaniu wartości (w którem słowo biedny bywa uważane za synonim świętego i przyjaciela) polega znaczenie żydowskiego ludu: od niego poczyna się rokosz niewolników w morale.

Obok słońca istnieją podobno niezliczone ciemne ciała, — których nie ujrzymy nigdy. Jest to, mówiąc między nami, przypowieść; a psycholog moralny odczytuje wszystkie głoski gwiezdne jeno jako mowę symbolów i przypowieści, która pozwala wiele zamilczeć.

Dowodzi to zasadniczego niezrozumienia drapieżnego zwierza i drapieżnego człowieka (na przykład Cezara Borgii), jest to dowodem niezrozumienia przyrody, gdy ktoś w istocie tych tryskających zdrowiem podzwrotnikowych chwastów i potworów szuka chorobliwości lub nawet wrodzonego im piekła -: jak to czynili dotychczas wszyscy niemal moraliści. Nie zdajeż się, iż moraliści nienawidzą praborów i zwrotników? I że człowiek podzwrotnikowy za każdą cenę zniesławiony być musi bądź to jako choroba i zwyrodnienie człowiecze, bądź też jako własne swe piekło i samo-udręka? Czemuż to? Gwoli strefom umiarkowanym? Gwoli ludziom umiarkowanym? Moralnym? Miernym? — To do rozdziału morał jako bojaźliwość. -

Wszystkie morały, zwracające się do jednostek, by je uszczęśliwić, jak to się powiada, — nie są niczem innem niż wskazaniami, jak jednostce zachowywać się należy ze względu na stopień niebezpieczeństwa zagrażającego jej od niej samej; receptami na jej namiętności, na jej popędy złe i dobre, o ile ożywia je wola mocy i chętka panowania; małemi i dużemi mądrostkami i fortelikami, do których przywarły wyziewy przedwiecznych środków domowych oraz mądrości babskiej; we formie wszystkie społem barokowe i nierozumne — gdyż zwracają się do wszystkich, gdyż generalizują, gdzie generalizować nie można -, wszystkie społem bezwzględne w słowach, bezwzględne w uroszczeniach, wszystkie społem niezaprawione choćby ziarnkiem soli, wtedy owszem znośne, niekiedy nawet ponętne, gdy przypraw w nich za dużo i groźnie cuchnąć poczną, zwłaszcza innym światem: wszystko to, intelektualnie rzecz ważąc, niewielką ma wartość i bynajmniej nie jest wiedzą a tem mniej mądrością, lecz raz jeszcze i po trzykroć mądrostką, mądrostką, mądrostką, pomieszaną z głupotą, głupotą, głupotą — bez względu na to, czy objawia się ową obojętnością i posągowym chłodem, zalecanym i stosowanym przez stoików przeciw porywczym szaleństwom afektów; czy też niewzruszonością Spinozy na śmiech i łzy, jego tak naiwnie zachwalanem unicestwianiem afektów przez analizę i wiwisekcyę tychże; czy sprowadzaniem afektów do nieszkodliwej połowiczności, zezwalającej na ich zaspokojenie, a więc arystotelizmem morału; lub bodaj morałem, pojętym jako rozkoszowanie się afektami, rozcieńczonymi i przeduchowionymi umyślnie symboliką sztuki, jak to ma miejsce w muzyce, miłości Boga lub miłości ludzi gwoli Bogu — gdyż namiętności uzyskały znów w religii prawo obywatelstwo z tem zastrzeżeniem — albo wreszcie ową pochopną i płochą względem afektów uległością, nauczaną przez Hafiza i Goethego, owem śmiałem puszczaniem wodzów, ową duchowo cielesną licentia morum w wyjątkowych razach, gdy chodzi o starych mądrych wygów i opojów, u których nic już nie grozi. -I to także do rozdziału morał jako bojaźliwość.


1 2 3 4 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Dusza dostojna
Religijność


«    (Published: 01-09-2002 Last change: 05-02-2005)

 Send text to e-mail address..   
Print-out version..    PDF    MS Word
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.
page 2347 
   Want more? Sign up for free!
[ Cooperation ] [ Advertise ] [ Map of the site ] [ F.A.Q. ] [ Store ] [ Sign up ] [ Contact ]
The Rationalist © Copyright 2000-2018 (English section of Polish Racjonalista.pl)
The Polish Association of Rationalists (PSR)