|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Outlook on life » »
e. Odkupienie [1] Author of this text: Lucjan Ferus
Przejdę zatem od razu do drugiego filaru naszej religii: ofiary odkupienia
dokonanej przez Syna Bożego. Jest ona dla mnie nie mniej niezrozumiała niż grzech
pierworodny. Co mówi na ten temat sama religia ?: -„Tak bowiem Bóg umiłował
świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy kto w niego uwierzy nie
zginął, ale miał życie wieczne /.../ Jego to ustanowił Bóg narzędziem
przebłagania przez wiarę mocą Jego krwi”. Jak należy zrozumieć powyższą prawdę, aby być w zgodzie nie tylko z doktryną religijną, ale także z własnym rozumem kierującym się prawami logiki i konsekwencji w myśleniu ? Jak należy rozumieć powyższą prawdę, jeśli się weźmie pod
uwagę atrybuty boga Absolutu i wyprowadzi z nich logiczne konsekwencje? Jeśli
ktoś uważa, iż te pytania są zbyt retoryczne, służę bardziej konkretnymi:
-"Czy mówimy tutaj o tym samym Bogu, który żałował, że
stworzył ludzi, bo wielka była ich niegodziwość i usposobienie ich było wciąż
złe?" /przypomnę, że ludzie byli tacy właśnie dzięki Bogu, bo to On nakazał
im rozmnażać się z naturą skażoną grzechem i skłonnościami do czynienia
zła i niegodziwości właśnie/.
— "Czy mówimy tutaj o tym samym Bogu, który nie wiedząc jak
rozwiązać powyższy problem potopił całą ówczesną ludzkość, włącznie
ze zwierzętami, ocalając tylko garstkę z której miała się „odrodzić" nowa ludzkość ?… O tym samym, który po potopie przyznaje się do błędu, mówiąc: -"Nie będę już więcej
złorzeczył ziemi ze względu na ludzi, bo usposobienie człowieka jest złe już od młodości". A mimo to, tego usposobienia /czyli natury/ Bóg ludziom nie zmienia, więc po
potopie sytuacja jest dokładnie taka sama jak i przed potopem. Czy naprawdę mówimy o tym samym Bogu ?
Należało by wiec spytać: -"Kiedy on tak zdążył ukochać ten świat i człowieka w nim ?". W St. Testamencie, kiedy każe swemu narodowi wybranemu przelewać
morze krwi współbraci, nie oszczędzając nikogo; ani mężczyzn, ani kobiet,
ani dzieci — jakoś nie dostrzega się tej bożej miłości do człowieka.
Oczywiście mam na myśli całą ludzkość, a nie jakąś wybraną nację, bo niektórzy
autorzy apologetyczni tak dziwnie wyobrażają sobie miłość
Boga do ludzi, iż np. wydarzenie gdzie Jahwe zatrzymuje słońce na niebie, by
przedłużyć dzień /tak właśnie !/, aby Izraelici zdążyli wybić do nogi
swych wrogów, a sam ciska z nieba głazami, siejąc spustoszenie w szeregach
Amorytów — to wydarzenie tłumaczą jako przejaw wielkiej miłości Boga do
ludzi /ciekawe czy Amoryci uważają podobnie ?/. Uważam więc, iż odpowiedzi
na powyższe pytania są jak najbardziej zasadne, nim przejdę do rozważań o ofierze złożonej z Syna Bożego, przez Boga który tak bardzo ukochał ludzi.
A więc /pomijając aspekt moralny tej ofiary/ należy na wstępie
wyjaśnić sobie parę rzeczy: otóż idea ofiary jest prawie tak stara jak sama ludzkość.
U jej podstawy leżało przeświadczenie, iż bóstwo któremu jest ona składana jest
tego świadome, że ma ono wpływ na naszą rzeczywistość /nasz los/ i że daną ofiarą
można je przekupić, aby było łaskawe dla ofiarodawcy.
Od tysięcy lat tak się więc przyjęło, iż to ludzie składali swym
bogom ofiary, po to, aby zjednać sobie ich przychylność i łaskawe wejrzenie w ich
niepewny los. Jest to logiczne i całkowicie zrozumiale; jeśli się ma do czynienia z nieznanymi i potężnymi siłami /tak kiedyś ludzie personifikowali działania natury/,
to lepiej zjednać je sobie i być ich sprzymierzeńcem niż wrogiem.
I gdyby to ludzie złożyli Bogu w ofierze jednego ze swych najlepszych synów — Jezusa — byłoby to działanie logicznie nie sprzeczne z ówczesnymi poglądami, choć
moralnie naganne, bo człowiek tamtych czasów miał już dawno za sobą /choć nie wszędzie/,
okres ofiary zwany „życie za życie". Natomiast w omawianym przypadku, ta logika
rozumowania jest całkowicie zachwiana i przez to sens tej ofiary staje się
całkiem niezrozumiały /przynajmniej dla mnie, ale być może źle to sobie tłumaczę/.
Oto sam Bóg składa w ofierze /komu, bo chyba nie ludziom ?/ swego jedynego,
ukochanego syna, by tą ofiarą odkupić grzechy ludzi i zbawić ich /”On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy”/. Ale nie automatycznie, a jedynie tych, którzy w to wydarzenie uwierzą /co też jest dość dziwne: nie liczy się
sam akt ofiary, ale wiara w niego !/;czy to oznacza, iż Bóg
czuje się winnym w stosunku do swego stworzenia – człowieka ? Być może, bo
fakt, iż ludzie mają grzeszną naturę, obciążoną skłonnościami do
czynienia zła i nieprawości, jest przecież „zasługą" Boga i tylko Boga ! /Jak to
wynikało z analizy grzechu pierworodnego w kontekście bożych atrybutów/.
Więc dlaczego Bóg nie zmienił
po prostu człowiekowi tej skażonej grzechem natury, tylko jego „naprawę"
wymyślił w taki dziwny, barbarzyński i okrutny sposób ? Czy nie wiedział on,
że dzięki tej ofierze z jego Syna zginą miliony ludzi; mordowanych podczas
krucjat torturowanych przez oprawców Św. Inkwizycji, palonych na stosach,
zabijanych w rzeziach i pogromach religijnych, w aneksjach i eksterminacjach
całych kultur, zwanych eufemistycznie „Ewangelizacjami" ? Naprawdę
nie wiedział ? Aż nie chce mi się wierzyć ?!
Jeśli Bóg tak „ukochał" człowieka,
dlaczego nie przebaczył mu tej wielkiej „zniewagi", jaką było
zjedzenie owocu zakazanego, zaraz na samym początku ?! Dlaczego nakazał mu
rozmnażać się tak długo z tą grzeszną naturą ?! Czy tylko po to, aby jego
Syn zaistniał w dziejach człowieka jako jego Zbawiciel ?
Co więc ta nieludzka i okrutna ofiara załatwiła,
prócz nowej kasty kapłanów i niemożliwego do udowodnienia zbawienia duszy
ludzkiej /notabene już z natury nieśmiertelnej/ ? – nic ! Czy była ona cezurą, o której można by rzec:
-"Oto do tego znamiennego punktu w czasie, człowiek był zły, okrutny i podły.
Oszukiwał, kłamał, kradł i grabił. Mordował i zabijał skrycie oraz jawnie. Prowadził
niekończące się wojny, rzezie i pogromy religijne wzniecane przez fundamentalistów i fanatyków swej wiary, a także czynił każdą podłość jaką mógł wyrządzić
drugiemu człowiekowi, każdą zbrodnię i każdą niegodziwość. Wystarczyło,
iż miał z tego jakąś korzyść lub satysfakcję, albo po prostu czynił to z głupoty immanentnej naszemu gatunkowi. Taki był człowiek, póki Jezus nie
oddal za niego życia na krzyżu.
A potem patrzcie: to już nie jest ten sam człowiek!
Po męczeńskiej i odkupicielskiej śmierci Jezusa, zmienił się całkowicie:
-"Jest dobry, miły, grzeczny, tolerancyjny i wyrozumiały, kochający swych wrogów, szczery i opiekuńczy dla bliźnich,
uczynny, a nade wszystko uczciwy i prawdomówny. Walk, bitew ani rzezi -
niegdyś tak ulubionych jego rozrywek — nie uświadczysz. Nie mówiąc już o wojnach ! W ogóle brzydzi się przemocą i nie przeciwstawia się złu.
Dobrami materialnymi i bogactwem pogardza, władzę i przywileje z nią związane
lekceważy i nie pożąda ich. Nie osądza i nie potępia, nie przysięga ani
nie krzywoprzysięga. Nie grzeszy, modli się w odosobnieniu za swoich
nieprzyjaciół, nie kradnie, nie cudzołoży, nadstawia drugi policzek, jest
bogobojny nad podziw — bo ten człowiek należy do ludu bożego, zbawionego
przez jego Syna.
Niestety, ofiara z Syna Bożego nie była taką
cezurą, bo ludzie jak byli, tak są nadal grzeszni; Bóg nie zmienił natury
choćby tym, co uwierzy1i w jego
Syna… Nad ludźmi nadal panuje przekleństwo grzechu pierworodnego i zło
nadal triumfuje nad rodzajem ludzkim /za to mamy obiecane zbawienie naszych dusz !/.
Jest jeszcze jeden aspekt tej ofiary, także całkowicie dla mnie
niezrozumiały. Nasza religia mówi, iż Syn Boży przez swe cierpienie na krzyżu wziął
na siebie całe cierpienie ludzkości. Czy także tych, którzy cierpieli potem dzięki
religii, którą On zapoczątkował ? Czy jego cierpienie było większe niż 6.472 niewolników, który
zostali ukrzyżowani za udział w powstaniu Spartakusa w 73 roku p.n.e., i którzy
przez 4 dni konali w upale, wysuszającym ich zwłoki niczym wędzone na słońcu
mięso ? Czy cierpienie stworzenia, ma w oczach jego Boga jakąś szczególną
wartość? Wygląda na to, że tak, skoro przez to cierpienie Jezus odkupił
grzechy wszystkich ludzi. Lecz chyba tylko symbolicznie wziął on to cierpienie
wszystkich ludzi na siebie, bo ludzie jak cierpieli, tak cierpią nadal, i jak
byli grzeszni tak są nadal.
Chyba nigdy nie uda mi się zrozumieć właściwie tego
teologiczno-soteriologicznego problemu. I nawet
stwierdzenie św. Ambrożego, iż ''nie dialektyką podobało się Bogu zbawić
swój naród", wcale mnie jakoś nie przekonuje. I jeszcze coś mi nie daje
spokoju jeśli chodzi o ten problem: jeśli już sytuacja na ziemi dojrzała do
tego, iż Bóg uznał, że potrzebna jest interwencja jego Syna /zakładając,
że to się odbywa w taki prymitywny – jak na Boga – sposób/, to dlaczego
po złożeniu do grobu, i potem kiedy ukazał się on swoim uczniom — przekonując
ich o swym zmartwychwstaniu — nie został na ziemi dłużej, aby swoją — jak
najbardziej żywą — osobą, przekonać niedowiarków i przeciwników o fakcie
zmartwychwstania. Przecież on ukazał się tylko tym, którzy i tak w niego
wierzyli; najbliższym ze swego otoczenia. Dlaczego nie ukazał się swoim największym
oponentom i wrogom – Sanhedrynowi, arcykapłanom i Wysokiej Radzie, najwyższemu
kapłanowi Kajfaszowi i uczonym w Piśmie, a także namiestnikowi Piłatowi i jego świcie ? Ludowi, który go lżył podczas egzekucji ? [ 1 ]
Biorąc „na zdrowy
rozum", to im przede wszystkim winien ukazać się Jezus zmartwychwstały,
aby przekonać tych, którzy skazali go na śmierć, uznawszy, iż jest fałszywym
prorokiem i uwodzicielem ludu. To ich świadectwo /tego faktu/ miałoby niepodważalną
moc dla niedowiarków. A jakie to było ważne, można przeczytać w Ewangelii św. Marka:
-„Po swym zmartwychwstaniu, wczesnym rankiem w pierwszy dzień tygodnia Jezus ukazał się najpierw Marii Magdalenie, z której
wyrzucił siedem złych duchów. Ona poszła i oznajmiła to tym, którzy byli z nim, pogrążonym w smutku i płaczącym. Ci jednak słysząc, że żyje i że
ona go widziała, nie chcie1i wierzyć.
Potem ukazał się w innej postaci dwóm z nich na drodze, gdy szli do wsi. Oni
powrócili i oznajmili pozostałym. Lecz im też nie uwierzy1i. W końcu ukazał
się samym jedenastu, gdy siedzieli za stołem i wyrzucał im brak wiary i upór, że
nie uwierzyli tym, którzy widzieli go zmartwychwstałego”.
Otóż to! Wynika z tego jasno,
iż nawet najbliżsi mu nie uwierzyli w Jego zmartwychwstanie, nie będąc jego
świadkami. Ten fakt /opisany w Ewangelii/, powinien chyba, coś dać do myślenia
Jezusowi, prawda ? Skoro nie uwierzyli Jego uczniowie, którzy nie byli naocznymi
świadkami tego wydarzenia, jak można przypuszczać, iż uwierzą inni: oponenci i wrogowie ?
1 2 3 Dalej..
Footnotes: [ 1 ] Syndrom proroka z sąsiedztwa « (Published: 19-05-2002 Last change: 06-09-2003)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 295 |
|