|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Society »
Edukacja demokratyczna Author of this text: Barbara Stanosz
Społeczeństwo, które nie tylko zmienia się,
lecz ma pewien ideał pożądanej zmiany,
przyjmie inne standardy — metody edukacji niż to,
które chce po prostu utrwalać swój sposób życia.
John Dewey, Democracy and Education
Aby zapobiec nieporozumieniom, warto na wstępie uwolnić słowo
„demokracja" od dość powszechnych, a etymologicznie nieuprawnionych
skojarzeń. Demokracja to wcale nie to samo, co sprawowanie rządów przez osoby
czy grupy osób (partie polityczne), które zostają powołane do tej funkcji
„wolą ludu", według proporcji oddanych na nie głosów w tzw.
wolnych wyborach, i pełnią tę funkcję przez określony czas w ramach wcześniej
ustanowionych instytucji i podstawowych reguł prawnych. Demokracja to władza
ludu, kwestia zaś, w jakiej formie władza powinna być przez lud sprawowana,
ma charakter techniczny i może być rozwiązywana rozmaicie. Forma obecnie
praktykowana została — wraz z całym jej „oprzyrządowaniem" — przyjęta w pierwszym stadium rozwoju nowoczesnej demokracji i stanowi rozwiązanie próbne,
dopuszczające nie tylko drobne ulepszenia, lecz także radykalną zmianę.
Rozwiązanie to jest zresztą coraz szerzej rozpoznawane jako nieadekwatne, bo
prowadzące w praktyce do zakamuflowanej postaci oligarchii — rządów elit, które
występują w teatralnie ludowych kostiumach i konkurują między sobą,
manipulując wyborcami za pomocą rozmaitych psycho- i socjotechnik
marketingowych oraz odpowiednio dobranej mitologii politycznej. Komponentem tej
mitologii jest straszak „populizmu" oraz teza, iż jedyną realistyczną
alternatywę praktykowanej dziś formy demokracji stanowi ochlokracja — rządy tłumu z właściwą im nierozumnością, bezprawiem i chaosem. (Świeżym polskim
przykładem takiej manipulacji jest prowadzona w mediach ostra kampania
przeciwko łamiącej polityczne konwenanse „Samoobronie" Andrzeja
Leppera.) Żadne racje logiczne nie uzasadniają tej tezy; przeciwnie, rozsądnie
brzmi założenie, że problem formy demokratycznych rządów będzie w przyszłości
rozwiązywany — podobnie jak wszelkie inne kwestie techniczne — coraz rozumniej. Próba przewidzenia kształtu przyszłych technik demokracji byłaby przedsięwzięciem z gatunku science fiction: miałaby nie lepsze podstawy niż próba
opisu przyszłych technik medycznych czy komunikacyjnych. Dość zasadnie
natomiast można domyślać się kryteriów, wedle których oceniane będą
alternatywne pomysły technicznych realizacji idei władzy ludu. Podstawę
hipotez w tej sprawie stanowi sama treść tej idei oraz doświadczenia
wyniesione z jej dotychczasowych losów, zwłaszcza te, które artykułują
krytycy demokracji współczesnej.
Należy sądzić, że głównymi kryteriami oceny będą gwarancje lub wysoki
stopień prawdopodobieństwa kompetencji i sprawiedliwości decyzji regulujących
współżycie społeczne, a także efektywność mechanizmów, które mają
zapewniać społeczną kontrolę procesu podejmowania decyzji tego rodzaju. Miarą
kompetencji decyzji — wszelkich, a więc także politycznych — jest trafność
przewidywań dotyczących ich skutków, a w każdym razie zasadność tych
przewidywań w świetle całej dostępnej wiedzy z danej dziedziny. Miarą
sprawiedliwości decyzji jest ich bezstronność — niezależność od osobistych
interesów, sympatii czy uprzedzeń decydenta. Miarę efektywności mechanizmów
kontroli politycznego procesu decyzyjnego stanowi ich skuteczność jako narzędzi
społecznego nadzoru tego procesu, korygowania go oraz egzekwowania
odpowiedzialności za decyzje niekompetentne lub niesprawiedliwe.
Urzeczywistnienie modelu demokracji, który spełniałby te kryteria w optymalnym lub choćby zadowalającym stopniu, nastąpi zapewne nieprędko, zakłada
bowiem dość głębokie przemiany w stanie świadomości społecznej. Nie jest
jednak niezbędna w tym celu żadna utopijna zmiana „natury człowieka",
jej udoskonalenie czy naprawa. Chodzi w istocie o przemiany, które stanowiłyby
konsekwentną kontynuację procesu kulturowego dokonującego się w ostatnich
stuleciach — procesu, którego jednym z efektów jest stopniowa eliminacja
rozmaitych form autorytaryzmu i zastępowanie ich demokracją w jej znanej dziś
postaci. Kluczowy komponent tego procesu stanowi stałe rozszerzanie się społecznego
zasięgu edukacji, odpowiadające postępom wiedzy unowocześnianie jej programu
oraz rosnący profesjonalizm działań, które mają służyć wyposażeniu młodych
pokoleń w dobrą orientację w przestrzeni przyrodniczej i społecznej.
Nikt nie wątpi, że powszechność edukacji na odpowiednio zaawansowanym
poziomie jest warunkiem sine qua non rzeczywistej demokratyzacji
systemu politycznego. Jednakże program powszechnej edukacji może sprzyjać
dojrzewaniu demokracji w większym lub mniejszym stopniu; może też zawierać — i nierzadko zawiera — elementy hamujące lub zgoła odwracające ten proces
przez indoktrynowanie młodych ludzi w duchu antydemokratycznym. Tak działo się w edukacji publicznej w systemie tzw. demokracji ludowej; to samo zjawisko
obserwujemy w quasi-demokratycznych systemach, które zachowały
przeddemokratyczny, uprzywilejowany status pewnych struktur wyznaniowych,
ochraniany przed krytyką za pomocą uprawianej m.in. w szkole intensywnej
indoktrynacji religijnej. (Ponurych świadectw występowania tego zjawiska w dzisiejszej Polsce dostarczają niedawne badania socjologiczne, dokumentujące
szerzenie się wśród uczniów i studentów postaw nietolerancyjnych i antywolnościowych o religijnym podłożu.) Zaszczepiana w szkole idea
niepodważalnego kodeksu „jedynie prawdziwych" wartości i norm współżycia
między ludźmi, interpretowanych przez „nieomylne autorytety" danej
religii, a także kryptoreligijna, mętna koncepcja „prawa
naturalnego", generują równie groźne dla demokracji postawy
dyskryminacyjne, jak idea szczególnej misji, która ma uzasadniać wyróżniony
status i większe prawa pewnej nacji, rasy czy klasy społecznej.
Wolno przewidywać, że programy powszechnej edukacji z czasem oczyszczą się
ostatecznie z wszelkich elementów doktryn otwarcie lub skrycie
antydemokratycznych. Laickość szkoły publicznej stała się postulatem
demokracji już w jej zaraniu i uzyskała sankcję prawną w społecznościach
cywilizacyjnie zaawansowanych. Również infekowanie edukacji przez
antydemokratyczne treści o pozareligijnych korzeniach zdarza się coraz
rzadziej i na ogół szybko wygasa (choć niekiedy zatruwa umysły całych
pokoleń). Wydaje się, że pod tym względem kierunek zmian w powszechnej
edukacji jest już nieodwracalny.
Stanowi on jednak zaledwie warunek wstępny dalszych postępów demokracji. Nie
chcę bynajmniej sugerować, że miejsce treści konfliktowych wobec demokracji
powinny zająć w edukacji usilnie zaszczepiane młodemu pokoleniu idee
demokratyczne — wolności, równości, tolerancji itd. Nie są to wartości, które
młodemu człowiekowi trzeba usilnie zaszczepiać; zinternalizuje on te wartości,
jeśli otrzyma w toku edukacji dostateczny zasób rzetelnej wiedzy o świecie
społecznym i właściwie dobrane wzorce kulturowe. Właśnie z tego punktu
widzenia powinien być formowany — w interesie demokracji, a w istocie po prostu w interesie jednostek i zbiorowości ludzkich — profil programowy powszechnej
edukacji.
Gruntownej rewizji wymaga koncepcja bloku tzw. przedmiotów humanistycznych.
Cechuje ją tradycyjnie dominujący historyzm oraz swoisty nepotyzm etniczny i kulturowy. Ten pierwszy wyraża się w rażącej przewadze informacji o przeszłości
nad informacjami o teraźniejszości ludzkiego świata; drugi w doborze i sposobie wartościowania faktów — zarówno minionych, jak współczesnych — które
mają złożyć się na obraz tego świata. Jeśli z dziejów rodzaju ludzkiego w ostatnich paru tysiącleciach w ogóle coś pouczającego może wynikać (a
nie postawiłabym dużej sumy na tę możliwość), to muszą to być jakieś
prawdy uniwersalne, dotyczące ewolucyjnych mechanizmów cywilizacji i kultury,
nie zaś — zwykle wzajemnie niezgodne — faktograficzne „prawdy
polskie", „prawdy niemieckie" itd. Nic nie uzasadnia przesiewania
faktów przez sito, które zatrzymuje większość tego, co obce rodzimej
kulturze, ani ukazywania ich w krzywym zwierciadle rzekomego interesu
narodowego; taka polityka edukacyjna sprzyja ksenofobii i nacjonalizmowi, mnoży
uprzedzenia i irracjonalne konflikty (ich przykładem jest niedawny spór
polsko-ukraiński o słowo „bohaterscy" na tablicy umieszczonej na
cmentarzu polskich żołnierzy we Lwowie).
Współczesna szkolna wersja humanistyki nie zawiera wcale lub zawiera iście
aptekarskie dawki wiadomości z dziedziny psychologii i socjologii (traktowanie
literatury pięknej jako zastępczego źródła tych wiadomości jest
nieporozumieniem). Opuszczający szkołę młodzi ludzie nie mają żadnych
teoretycznych narzędzi do interpretowania zachowań ludzkich i zjawisk społecznych.
Wielu z czasem fabrykuje sobie takie narzędzia w chałupniczy sposób, naiwnie
generalizując osobiste doświadczenia; tak rodzą się często postawy cyniczne i konformistyczne, skrajnie indywidualistyczne i maniakalnie misyjne, a prawie
nigdy postawy racjonalnie prospołeczne. Psychologiczna i socjologiczna
niewiedza „szarego człowieka" ułatwia bałamucenie go przez
szalbierzy rozmaitej proweniencji — wróżbitów i jasnowidzów, proroków i uzdrowicieli — a także manipulowanie jego zachowaniami przez specjalistów w zakresie marketingu towarów, usług i idei. Z know how tych ostatnich
szeroko korzystają profesjonalni politycy, czyniąc z demokracji jej rynkową
karykaturę.
Na ludzką bezbronność wobec manipulacji, w których stosowane są techniki
niewolenia umysłowego, składa się też inna luka edukacyjna. Programy
szkolne, na ogół nieznośnie przeładowane wiadomościami stanowiącymi szczegółowe
wyniki badań naukowych, całkowicie ignorują dyscyplinę, która ma
fundamentalne znaczenie dla umysłowej postawy człowieka: nowoczesną, naukową
postać tradycyjnej filozoficznej teorii poznania, tj. logikę nauki. Młody człowiek
nie dowiaduje się w szkole niemal niczego o wewnętrznej strukturze nauki i rozmaitości jej metod, o kryteriach akceptacji twierdzeń, hipotez i teorii
naukowych, o ścisłym powiązaniu nauki z doświadczeniem zmysłowym i jej
genetycznym związku z poznaniem zdroworozsądkowym, o ogólnych założeniach
nauki i respektowanych w niej kryteriach sensowności języka. Przyswajane w procesie edukacji produkty nauki traktuje więc jako mające ten sam status
poznawczy, co tzw. prawdy religii (zwłaszcza gdy i te serwowane są w murach
szkolnych), a także popularyzowane przez liczne media, pseudonaukowe koncepcje
domniemanych tajemniczych „energii" i zjawisk
„nadnaturalnych", których nauka nie tłumaczy. Nie jest też świadom
różnic między walorami nauk „miękkich" i „twardych":
wiarygodność rozmaitych wątpliwych hipotez, lansowanych przez przedstawicieli
dyscyplin, w których — jak w ekonomii czy politologii — nie wykonuje się
eksperymentów kontrolnych, gotów jest zrównywać z wiarogodnością dobrze
sprawdzonych, fundamentalnych teorii fizyki. Wielu polityków wykorzystuje złudzenia
tego rodzaju, przedstawiając jako „udowodnione" bliskie im,
kontrowersyjne poglądy niektórych uczonych (przykładami takich poglądów są
idee tzw. neoliberalizmu oraz teza o nieistnieniu „trzeciej drogi" między
znanymi formami socjalizmu i kapitalizmu.)
W Polsce słyszy się często — także z ministerialnych foteli — głosy nawołujące
do tego, by szkoła kładła większy nacisk na rozwijanie umiejętności
samodzielnego myślenia niż na przyswajanie informacji. Zdawałoby się, że
rozwijanie tej umiejętności musi polegać na wyposażaniu ucznia w narzędzia i kryteria racjonalnego myślenia krytycznego, którego wzorem jest myślenie
naukowe. Nie słychać jednak, by zamierzano dostosować programy edukacji do
tego postulatu; przeciwnie, proponuje się, by wszelkie reformy oświatowe
projektowane były „ponad podziałami politycznymi" (co w praktyce
znaczy: bez prowokowania konfliktu z kościołem katolickim), tj. ograniczały
się w istocie do zmian organizacyjnych. Trudno więc oczekiwać rychłego
zaprogramowania edukacji w sposób, który zwiększy szansę, że nowe pokolenia
nadadzą polskiej demokracji postać mniej rachityczną niż obecna.
Szansę tę dodatkowo redukuje fakt utrzymywania się niskiego społecznego
statusu zawodu nauczyciela, nie sprzyjający poprawie jakości pracy w tym
zawodzie. Ostatecznie zaś grzebie tę szansę sytuacja społeczna, w której
wykształcenie dzieci wymaga od rodziców nakładów finansowych, na jakie coraz
większej ich części po prostu nie stać. Urzeczywistnienie warunku wstępnego
rozwoju demokracji — powszechności edukacji na zaawansowanym poziomie — raczej
się w Polsce oddala niż zbliża.
*
[Publikowane w Bez Dogmatu nr 53. Publikacja w Racjonaliście za zgodą
Autorki.]
« (Published: 16-01-2004 Last change: 18-01-2004)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3201 |
|