|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Reading room »
Nasza druga połowa [1] Author of this text: Lucjan Ferus
Motto:
"W określonym dniu i godzinie, nieznani sobie ludzie,
obojętnie co by dotąd robili, znajdą się wewnątrz
czerwonego kręgu zakreślonego przez Buddę, po to
aby w nim żyć lub umrzeć".
Budda
Czy zastanawialiście się może, jak to jest z tym „świętym
sakramentem" małżeństwa? Tym, który łączy w nierozerwalny związek dwoje
ludzi na całe życie? „… tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc
Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela" — tak napisano w ewangelii
św. Mateusza (choć w tejże ewangelii napisano również: „Zaprawdę
powiadam wam; wszystko co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co
rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie." Mnie ten fragment
bardziej się podoba, bo dokładnie oddaje prawdę w tej materii: niebo zawsze
akceptuje milczącą zgodą wszystko to, co wyprawiają z ludźmi na ziemi Kościoły i ich kapłani. Ale to tylko taka luźna dygresja).
Więc myślę sobie tak: skoro ludzie zawierają „święte związki małżeńskie",
są jakby odgórnie sobie przeznaczeni przez Boga. A on podobno chce dla człowieka
dobrze (jest Bogiem miłości wszakże), poza tym jest nieomylny i wszechwiedzący.
Jest więc nie do pomyślenia, aby popełniał tak wiele błędów, łącząc w pary ludzi, którzy po niedługim czasie stają się sobie obojętni a nawet
nienawistni. Jak wytłumaczyć ten sakramentalno-małżeński paradoks? A może
jednak Bóg nie chce dla człowieka dobrze? Albo inaczej:
N i e t y l k o dobrze, czy to możliwe?
Jest jeszcze jedna zastanawiająca sprawa; skoro miłość jest darem od
Boga (nie od nas zależy kiedy się zacznie, jak długo trwa i kiedy się skończy), a związek małżeński związany jest „świętym sakramentem" przez tego
samego Boga (inny przecież nie istnieje, przynajmniej w religii
monoteistycznej), jak to jest możliwe, iż miłość również „dopada"
ludzi, którzy są partnerami r
ó ż n y c h „świętych" związków małżeńskich? Jak
to wyjaśnić? Czyżby Bóg — obdarzając kogoś miłością — nie wiedział,
że dana osoba jest już „zajęta" w świętym związku małżeńskim? Niemożliwe!
Nie w przypadku Boga wszechwiedzącego. Więc jak wyjaśnić tę sprzeczność?
Oczywiście najprościej byłoby uznać, że cała ta religijna ceremonia
to pic na wodę i jedna wielka lipa (jak i cała religia zresztą), a ludźmi rządzą
prawa natury, które „mają gdzieś" religijne rytuały człowieka wierzącego w swe nadprzyrodzone pochodzenie. Lecz my, na taką łatwiznę nie pójdziemy, o nie! Od czego jest wyobraźnia? Notabene ta sama, dzięki której zaistniały
religie. Może więc te nasze — religijne — początki wyglądały nieco
inaczej? Może tak oto:
Kiedy patrzy się na oszałamiające w swym bogactwie piękno kwiatów,
zaklęte w tysiącach ich gatunków i odmian, na ich oryginalne formy i niepowtarzalny często kształt,… na przepych kolorów, które aż zdają się
wykraczać poza widzialne spektrum światła,… jeśli jeszcze do tego
wszystkiego dołączy się ich upajający i przebogaty bukiet zapachów — widać
wyraźnie, iż stworzył je artysta o niebywałym wprost smaku estetycznym i olbrzymim poczuciu piękna.
Piękno kwiatów i piękno miłości — te dwie rzeczy świadczą o nad
wyraz wyrafinowanym guście Boga, który w tych dwóch formach doznań zdawał
się być bliski ideałowi, bliski doskonałości. Kosztem reszty swego dzieła,
które jakże często wydaje się być tylko nieistotnym dodatkiem do piękna
zawartego w przyrodzie i do piękna zawartego w kobiecie — ostatniej jego
kreacji.
Taak,… Bóg jest tak wielkim miłośnikiem kwiatów, iż pierwszym jego
przedsięwzięciem, po stworzeniu ziemi, a na niej flory i fauny, było urządzenie
wspaniałego ogrodu, w którym pomieścił tyle piękna zawartego w kwiatach i innych roślinach, że dech zapierało w piersiach, kiedy oglądała się tę
feerię barw i bogactwo form. Czy ktoś z was zastanawiał się nad tym, iż
jednym z najważniejszych walorów kwiatu jest jego efemeryczność? Jego
przemijające piękno, które jest tak krótkotrwałe, że nawet nie zdoła wywołać w człowieku odruchu habituacji, która jest immanentną cechą jego natury.
Tak samo i w przypadku miłości — nie od nas zależy, aby rozgorzała
swym jasnym i czystym płomieniem, często spalającym nas do cna — i nie od
nas zależy, aby zakończyła się nagle i niespodziewanie, pozostawiając gorzką
konstatację na temat przemijania wszystkiego co piękne i wzniosłe. Ponieważ
jest ona darem, tak samo jak i darem jest poczucie
p i ę k n a. Lecz to tylko
taka luźna dygresja, nie wyprzedzajmy wydarzeń.
To bogactwo kwiatów nie rosło sobie ot tak, byle jak i gdzie popadnie.
Tworzyło ono przeróżne kompozycje, niezmiernie interesujące pod względem
form jak i kolorystyki, przez co ich walor estetyczny wzrastał niepomiernie,
wytwarzając u obserwatora zachwyt i radość z oglądania. A ponieważ tym, który
stworzył to piękno i który je teraz obserwował i podziwiał, był nie kto
inny ale sam Bóg — musiało być ono najwyższej jakości i o najwyższej z możliwych wartości estetycznej. I tak było w istocie.
Stwórca przechadzał się teraz alejkami ogrodu Eden, podziwiał to
urokliwe piękno i wdychał całą piersią te boskie nieomal zapachy wydzielane
przez kwiaty. Był zadowolony z tego co dotąd stworzył. Jednak czegoś tu
jeszcze brakowało. Bóg pochylił głowę na bok i przez chwilę przyglądał
się nieprzebranej mnogości kwiatów, poruszanych gdzie niegdzie delikatnym
tchnieniem powietrza. — No właśnie! Brakuje ruchu! — pomyślał i po chwili
nad barwnym kobiercem kwiecia zaroiło się od motyli, tak bajecznie kolorowych i delikatnych, iż wydawało się, że to same kwiaty posiadły zdolność
fruwania, oderwawszy się od łodyg trzymających je na uwięzi.
Ogród od razu ożywił się, a jego walory estetyczne wzrosły jeszcze
bardziej. Teraz w nagłym przypływie weny artystycznej, Bóg stworzył kolibry i jego zadowolenie osiągnęło prawie maksimum. Lecz po chwili namysłu doszedł
do przekonania, iż to jeszcze nie wszystko co może zrobić. Jeszcze czegoś tu
brakowało. Bóg zastanowił się chwilę, a potem stworzył przeróżne drzewa
dające osłonę i cień kwiatom, a na nich ptaki w przeróżnych ilościach
gatunków i odmian, które od tej chwili swym śpiewem będą umilały istnienie
wszystkim słyszącym je istotom. Dla uzupełnienia całości Bóg stworzył także
owady, a nawet z myślą o niektórych z nich, w odległej części ogrodu
uczynił kwiaty o zapachu zgniłego mięsa, będącego dla nich najcudowniejszą
wonią na świecie. Cóż… De gustibus non est disputandum — jak będą
mawiali starożytni. Nie wyprzedzajmy jednak wydarzeń.
Bóg przechadzał się po ogrodzie Eden, wsłuchując się w przecudne śpiewy i trele ptaków, które jeden przez drugiego jakby chciały popisać się swymi
umiejętnościami wokalnymi. Słuchał brzęczenia owadów, cykania i grania świerszczy i pasikoników, dobiegającego z bujnej trawy, wzdychał głęboko delektując
się przebogatym bukietem zapachów, wystawiał swoje oblicze na ożywcze
promienie słońca, które prześwitywały pomiędzy listowiem drzew, tworząc
na ziemi świetliste, ruchliwe plamki poruszające się w przedziwnym tańcu,
jakby były żywymi, dwuwymiarowymi istotami cieszącymi się życiem i możliwością
ruchu. Doznawał estetycznego wzruszenia oglądając tyle piękna na raz,… i był szczęśliwy, z siebie i w sobie. Dopiero teraz będzie mógł odpocząć w odpowiednich warunkach, po trudzie stwarzania.
Co prawda żaden kwiat, żadna inna roślina ani drzewo, a także żaden
ptak ani owad ni zwierzę, nie miały jeszcze nazwy, ale tym się Bóg nie
przejmował specjalnie. Ważniejszy był teraz wypoczynek. Jednak przedtem należało
coś jeszcze zrobić. Pomedytował więc chwilę, a potem nucąc sobie cicho jakąś
wesołą melodię — jako, że był nad wyraz zadowolony z tego co dotąd
uczynił — stworzył robotnika, aby pielęgnował, uprawiał i doglądał ten
jedyny w swoim rodzaju ogród (nie mówiąc już o tym, że jedyny na świecie).
Nazwał go człowiekiem, co oznaczało istotę myślącą. Następnie wziął
go za rękę i oprowadzając po całym ogrodzie, wyjaśnił dokładnie na czym będzie
polegała jego praca. Człowiek kiwał ze zrozumieniem głową, był przecież
istotą rozumną, jak powiedziałem. Stwórca wiedział jednak, iż nadmiar
rozumu przeszkadza w pracy. Postanowił więc zabezpieczyć się przynajmniej od
tej strony i zabronił człowiekowi spożywać owoce z drzewa wiedzy.
— Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania;
ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz,
niechybnie umrzesz. — Tak mu powiedział, postraszywszy go w razie czego tym
rychłym zgonem, choć miał pewne wątpliwości, czy weźmie on sobie to ostrzeżenie
do serca, jako że obce mu było przecież pojęcie śmierci, umierania i wszelkich innych okropności związanych z tym problemem.
— Ale skoro już zostało to powiedziane, niech tak pozostanie… -
pomyślał Stwórca i udał się wreszcie na zasłużony odpoczynek, pozostawiając
człowieka sam na sam z ogrodem i swoją pracą, a także obowiązkami z niej
wynikłymi.
Zatem człowiek został stworzony do
p r a c y i chętnie bym kopnął w tyłek tego, kto wymyślił iż
dostał on wolną wolę od Boga. Nie można pogodzić wolnej woli z przymusem do
pracy, a że pracować t r z e b a aby żyć, nikt
chyba nie zaprzeczy. Choć i tu są wyjątki, to bezwzględne prawo obowiązuje
każdego z nas, od zarania dziejów, aż po dzień dzisiejszy. Lecz to tylko
taka luźna dygresja.
Praca więc stała się głównym zajęciem i sensem życia człowieka. W tym konkretnym przypadku było to ogrodnictwo, więc to je należy traktować
jako najstarszy zawód świata, wyprzedzający o wiele bardziej ten, któremu
przyznaje się palmę pierwszeństwa pod tym względem. Nie odbiegajmy jednak od
tematu.
Mężczyzna więc pielęgnował ten ogród, uprawiał go i doglądał z właściwym
sobie poświęceniem. Podlewał i nawoził, przycinał i usuwał obumarłe części
roślin, kosił trawę tam gdzie wymagała tego sytuacja, pielił rabaty
kwiatowe z chwastów, przekopywał i spulchniał glebę, przesadzał w nią młode
rośliny, starał się, aby ścieżki i alejki ogrodu były zawsze wyrównane i wygrabione, pozbawione kępek trawy, która uparcie próbowała zarastać je,
psując ich estetykę. A ponieważ w ogrodzie żyły także zwierzęta, roboty
miał przez to o wiele więcej, gdyż musiał jeszcze usuwać skutki ich obecności;
połamane czasem kwiaty, stratowane trawniki, poobgryzaną korę z drzew, poryte
wzdłuż i w poprzek rabaty kwiatowe, nie mówiąc już o innych bardziej
przykrych śladach ich obecności.
Jednym słowem zajęcia miał moc, od świtu aż do nocy, kiedy padał na
posłanie zmęczony jak nieboskie stworzenie, zasypiając momentalnie i chrapiąc
później tak mocno, że aż sam Stwórca, który lubił przechadzać się
czasem po ogrodzie także nocą, przystawał i przysłuchiwał się tym dziwnym
odgłosom ze zdegustowaną miną. To chrapanie odbijało się niemiłym
dysonansem na tle odgłosów przyrody, bardziej zharmonizowanych z nastrojem
nocy. Bóg krzywił się wtedy nieznacznie i machając ręką szedł jak
najdalej od tego miejsca, które zajmował człowiek. Aż pewnego razu nie
zdzierżył i stworzył cykady i nocne świerszcze, aby swoim graniem zagłuszały
to niemiłe dla bożego ucha rzężenie. I w razie czego dodał jeszcze kumaki
by kumkaniem wspomogły owadzich grajków.
1 2 3 4 5 Dalej..
« (Published: 18-01-2004 )
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3205 |
|