|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Society »
Największa zbrodnia prawa karnego Author of this text: Tadeusz Żeleński (Boy)
„Das grösste
Verbrechen des Strafgesetzes" — „największą zbrodnią prawa
karnego" nazwał jeden z niemieckich uczonych paragraf, obowiązujący we
wszystkich prawie ustawodawstwach, a nakładający ciężkie kary za przerwanie
ciąży. Kary te grożą zarówno matce, jak tym, którzy jej w przerwaniu ciąży
pomagają. Równocześnie większość kryminologów stwierdza, że prawo to nie
ma żadnego wpływu, że liczba sztucznych poronień wzrasta. Życie zawsze było w tej mierze silniejsze od ustaw i od sankcji karnych; tym bardziej okazuje się
nim życie nowoczesne w tak zmienionych płynące warunkach. Toteż -
stwierdzają to znowuż wszyscy — paragraf ów jest martwą literą; okoliczności, w których prawo przychodzi do głosu, są znikomo rzadkie w stosunku do
olbrzymiej ilości wypadków spełnionego przestępstwa. Zatem — powiedziałby
ktoś — paragraf ten jest obojętny; skoro istnieje na papierze, ale się go
nie stosuje, można go uważać za formę niewinnego protestu moralnego przeciw
nagannym obyczajom. Niestety tak nie jest; paragraf ten, nie mający siły, aby
coś pomóc, posiada olbrzymią moc, aby szkodzić. Przychodzi do głosu jedynie
prawie w wypadkach śmierci matki; wówczas sroży się i sądzi; ale gdyby
wejrzeć bliżej, ujrzałoby się, że najczęściej ta właśnie ustawa jest śmierci
przyczyną. Bo ten paragraf, niezdolny zapobiec przerwaniu ciąży tam, gdzie
imperatyw życia, mocniejszy niż wszystkie kodeksy, zmusza matkę do niego, ma
wszakże tyle siły, — aby tę matkę pozbawić umiejętnej pomocy i pchnąć w ręce karygodnego — tu już naprawdę kary godnego — partactwa.
Gdyby zestawić wypadki śmierci młodych kobiet, wypadki ciężkich i trwałych
schorzeń, które z obecnego bezdusznie podtrzymywanego stanu rzeczy wynikają,
zadrżeliby może ci, którzy w zaciszu wygodnego gabinetu układają swoje
ustawy. A gdyby doliczyć inne, pośrednio wynikające z nich skutki: samobójstwa,
dzieciobójstwa i inne klęski, wówczas zrozumieliby, z jaką słusznością
nazwano ten artykuł „największą zbrodnią prawa karnego".
A nie jest
to bynajmniej głos odosobniony. Przecie wszyscy, którzy mieli sposobność
zetknąć się z tą sprawą godzą się na jedno: na bezsilność paragrafu i gorzej niż bezsilność, bo jego działanie w sensie ujemnym. Jakimż cudem
tedy może on istnieć, może się ostać? Istnieje tym, że kwestia jest nader
skomplikowana i trudna — tak, iż można by powiedzieć, po prostu „strach
ją ruszać" — że jest splotem mnóstwa spraw, że obrosły ją całe
warstwy pojęć i przesądów, gromadzących się na przestrzeni wieków. Względy
prawne, etyczne, lekarskie, społeczne mają tu głos; stare kanony teologiczne
spotykają się z nawykami militaryzmu, obliczającego na dziesiątki lat naprzód
ilość bagnetów; niechęć do tknięcia jednej cegiełki z budowli, która
okazałaby się może zmurszałą, rutyna myśli… A wszystko to pokrywa swoim
płaszczem obłuda społeczna...
Uczynić
biedną dziewczynę matką, pozbawić ją pracy dlatego, że się spodziewa
macierzyństwa, kopnąć ją z pogardą, zrzucić na nią cały ciężar błędu i jego skutki i zagrozić jej latami więzienia, jeżeli, oszalała rozpaczą
chce się od tego zbyt ciężkiego na jej siły brzemienia uwolnić — oto
filozofia praw, które, aż nadto znać, były przez mężczyzn pisane! Głosić
wzniosłe teorie o „prawie płodu do życia", znów grozić matce więzieniem w imię praw tego płodu, ale równocześnie nie troszczyć się o to aby
nosicielka tego płodu miała co do ust włożyć… I rzecz szczególna, ten
sam płód, nad którym trzęsą się ustawodawcy, póki jest w łonie matki, w godzinę po urodzeniu traci wszelkie prawa do opieki prawnej, może zginąć pod
mostem z zimna, gdy matka — którą jej „święte" macierzyństwo
czyni nieraz wyrzutkiem społeczeństwa — nie ma dachu nad głową.
Ale nie
trzeba szukać aż tak jaskrawych przykładów. Ileż zmieniło się w świecie
od czasu, gdy tworzyły się te pojęcia prawne! Kobieta stała się równowartościowym
obywatelem, zajęła miejsce we wszystkich dziedzinach, u wszystkich warsztatów
pracy; nieograniczone macierzyństwo nie jest już, nie może być ideałem.
Zmieniły się warunki życia. Zmienił się i stan medycyny. Przerywanie ciąży
stało się faktem potocznym, wcale nie tylko w wypadkach wyjątkowych życiowych
katastrof; stało się faktem częstym w życiu małżeńskim, praktykuje je
niejedna pani sędzina, niejedna pani prokuratorowa… Ba, sam członek Komisji
Kodyfikacyjnej w tym samym dniu, w którym uchwala straszliwe kary za przerwanie
ciąży, po posiedzeniu odwiedzi może swoją magnifikę w lecznicy, gdzie odbyła z komfortem ten zabieg, aby oszczędzić płodnemu prawodawcy piątego maleństwa… I pan kodyfikator nie odczuwa żadnej rozterki duszy, żadnej sprzeczności...
Bo co do
tych wypadków, to nie ma obawy, aby się dostały pod srogi miecz prawa! I w
tym jeszcze ohyda paragrafu. Jak wszystkie paragrafy wspierające się na obłudzie
społecznej, tak i ten godzi jedynie w biedaków. Jest nieetyczny, bo trafia
przypadkowe ofiary pośród dziesiątków tysięcy bezkarnych; jest
niedemokratyczny, ponieważ zapewnia przywilej bezkarności tym, którzy i tak są
uprzywilejowani.
Toteż
postawa społeczeństwa w tej kwestii jest zupełnie zdecydowana. Podczas gdy
nasi prawodawcy traktują w swoim projekcie przerwanie ciąży na równi z dzieciobójstwem (!!), społeczeństwo — ubolewając nieraz nad jego koniecznością — absolutnie nie uważa go za występek. Wręcz przeciwnie, mimo frazesów o dostojeństwie macierzyństwa, tysiąc razy łatwiej „przebaczy" społeczeństwo
matce przerwanie ciąży niż urodzenie nieślubnego dziecka. „Zastanówmy
się — mówił jeden z prawników na ostatnim zjeździe — czy gdyby który z nas
wiedział, że jego siostra dopuściła się tego czynu, czy uważałby ją za
zbrodniarkę?" "W takim razie jesteśmy wszyscy przestępcami", mówił
znów na innym zebraniu do swoich kolegów pewien prokurator. Gdyby prawo
zechciało działać, trzeba by dla samej Warszawy zbudować więzienie rozmiarów
sporego miasta, aby tam co rok pomieścić kilkadziesiąt tysięcy dobrowolnie
roniących kobiet. Bo w praktyce społeczeństwo zajęło stanowisko równie
zdecydowane: uważa prawo za nie istniejące. Niestety, jak wspomniałem,
istnieje ono, ale tylko, aby szkodzić.
Bo to jedno
jest pewne, że jakkolwiek by się ktoś zapatrywał na sprawę przerywania ciąży,
nie należy ona do rzędu zagadnień, które załatwia się więzieniem, choćby i dożywotnim! Wniknąć w istotę tych stosunków, szukać na nie lekarstwa -
oto zadanie prawodawcy. Zagadnienia tego nie można traktować odrębnie i mechanicznie; trzeba je rozważać i leczyć w całości.
Jesteśmy w fazie tworzenia nowego kodeksu, nasza Komisja Kodyfikacyjna w pierwszym swoim
projekcie (pisane w r. 1929) wypowiedziała się w tej mierze. Jak, o tym pomówimy;
niech tu wystarczy stwierdzenie, że zajęła stanowisko bezduszne i formalistyczne.
I oto w końcu
września odbył się w Warszawie zjazd polskich prawników. Jako jeden z głównych
punktów w sekcji prawa karnego, której przewodniczył p. Al. Lednicki [ 1 ],
postawiono sprawę przerywania ciąży i jego „karalności". I oto -
fakt nieoczekiwany może dla samych uczestników kongresu — prawie wszyscy
wypowiedzieli się w duchu wręcz przeciwnym stanowisku Komisji Kodyfikacyjnej,
to znaczy przeciw karalności tego czynu. Wielkie wrażenie wywarło przemówienie
b. prezesa sądu apelacyjnego p. Czerwińskiego, przeszło siedemdziesięcioletniego
starca, który, na podstawie kilku dziesiątków lat swojej praktyki, żądał
zupełnego zniesienia złowrogiego paragrafu; nie mniejszą sensacją była
opinia prezesa Sądu Najwyższego, p. Mogilnickiego [ 2 ],
również za bezkarnością. Wnioski Tow. Kryminologicznego, stawiającego zasadę
zupełnej niekaralności w pierwszych trzech miesiącach przerwania ciąży,
reprezentowali prof. Grzywo-Dąbrowski [ 3 ],
adwokat Rundo, dr Battawia [ 4 ] i in. Pani Wanda Grabińska, pierwszy sędzia dla nieletnich, podnosiła
niemoralność wyodrębnienia tego zjawiska z całokształtu zjawisk społecznych
oraz daremność wysiłków, aby mechanicznie rozwiązywać je więzieniem.
„Ci, co żądają surowych kar za przerwanie ciąży, sprowadzają kobietę
do rzędu samicy!", wołał adwokat Dwernicki. Najmniej liberalni żądali
bodaj bezkarności samej matki i szerokiego uwzględnienia „wskazań społecznych"
do przerwania ciąży, tak jak dziś uwzględnia się wskazania lekarskie. Sam
referent, prof. Glaser [ 5 ],
żądając w zasadzie utrzymania karalności, uznał wskazania prawne (np. gdy
ciąża jest owocem zgwałcenia) i socjalne do przerywania ciąży.
W ogóle
trzeba zaznaczyć, że uczestnicy zjazdu szli w swoich żądaniach o wiele dalej
niż pp. referenci; ta drażliwa kwestia ma to do siebie, że ktokolwiek zabiera w niej głos oficjalnie, natychmiast czuje się skrępowany naciskiem
obyczajowej obłudy i traci odwagę publicznego bronienia zapatrywań, które
nieraz wyznaje prywatnie. Bądź co bądź, „Wiadomości z II Zjazdu
Prawników" notują, że „w dyskusji nad referatem i koreferatem o spędzaniu
płodu wypowiedziano się przeważnie za bezkarnością tego czynu z modyfikacjami, jego karalności w okresie przejściowym w szczególnie określonych
przypadkach". (To stwierdził przewodniczący zjazdu, na zebraniu ogólnym
dn. 2 października 1929.)
Zjazd — taka
była przyjęta zasada — nie powziął żadnych uchwał, co mu gani w artykule
swoim w „Tygodniu" adwokat Zygmunt Nagórski. Uchwała podjęta przez
takie ciało miałaby swoje poważne znaczenie. Ale i tak same obrady te były równoznaczne z wotum nieufności dla naszej Komisji Kodyfikacyjnej co do tego punktu. I nie
tylko u nas spotykamy ten objaw. Kwestia przerywania ciąży i jego karalność
jest od dawna przedmiotem dyskusji w wielu krajach Europy. Jedynie u nas było o niej głucho, pomnażała ona liczny poczet kwestii, „o których się nie mówi".
A gdzież o niej mówić, jak nie u nas? Gdy gdzie indziej prawa się ulepsza lub
konserwuje, u nas się je dziś tworzy. A jak się je tworzy? Ot, schodzi się
kilku poważnych — och jak poważnych! — panów, którzy, wchodząc do sali
obrad, starają się pilnie zapomnieć o tym, że są ludźmi, że tam, za
oknami gabinetu, huczy i pędzi życie, że to, co oni piszą na papierze, to
jest pisane na ludzkiej skórze, że to, co dla nich jest przedmiotem
kontrowersji prawniczej, jest dla innych nieraz kwestią życia i śmierci. I pichcą sobie od niechcenia te prawa, a to, co oni upichcą, w tym potem męczą
się całe pokolenia. I jeszcze nie skończyli swego dzieła, a już grono
najpoważniejszych kolegów — ba, prezes Mogilnicki sam jest członkiem Komisji
Kodyfikacyjnej! — krzyczy im: „Przestańcie, bo się źle bawicie!"
Zdaje mi się
tedy, że najwyższy jest czas, aby przerwać to zbożne milczenie; aby wydobyć
na światło dzienne kwestię tak złożoną, tak trudną, kwestię, w której
tyle zawodów ma coś do powiedzenia, w której wreszcie mają chyba prawo głosu
ci, a zwłaszcza te, których to prawo dotyczy — kobiety. Postaramy się oświetlić
kwestię, zebrać poglądy na nią ludzi co najświatlejszych; postaramy się uświadomić
kobiety co do sposobu, w jaki traktują ich najboleśniejsze sprawy panowie
prawodawcy. Poprowadzimy, jeżeli będzie trzeba, przed sąd trzydzieści tysięcy
kobiet, które oskarżą się same i powiedzą: „Prosimy, zamknijcie nas do
więzienia, ale wszystkie!" Niech rzecz dojdzie do absurdu. Bo można
niedorzeczne prawa jakiś czas cierpieć przez szacunek dla ich dawności, ale
nie ma chyba racji od niedorzecznych praw zaczynać.
[1929]
Footnotes: [ 1 ] Aleksander Lednicki (1866 — 1934) — wybitny adwokat warszawski. [ 2 ] Aleksander Mogilnicki (1875 — 1956) — ówcześnie profesor prawa karnego
na Uniwersytecie Warszawskim. [ 3 ] Wiktor Grzywo-Dąbrowski (1885 — 1968) — profesor medycyny sądowej na
Uniwersytecie Warszawskim. [ 4 ] Stanisław Battawia — ówcześnie asystent katedry prawa karnego na
Uniwersytecie Warszawskim. [ 5 ] Stefan Glaser (ur. 1895) — profesor prawa karnego na Uniwersytecie Wileńskim. « (Published: 06-07-2004 Last change: 04-05-2005)
All rights reserved. Copyrights belongs to author and/or Racjonalista.pl portal. No part of the content may be copied, reproducted nor use in any form without copyright holder's consent. Any breach of these rights is subject to Polish and international law.page 3495 |
|